Rozdział XII

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Czele

- Żenujące. - dziewczyna skwitowała, przeciągając dłońmi po twarzy, gdy mój kamień zatonął na środku stawu, zamiast musnąć jego taflę.

- Nie można być mistrzem we wszystkim. - zaśmiałem się krótko, gdy dziewczyna wywróciła oczami z uśmiechem.

- Nie twierdzę, że masz być mistrzem w puszczaniu kaczek, jednak zdobądź się choć na jedną. A teraz spójrz na to. - przerzuciła płaski kamień do prawej dłoni i po ustawieniu się pod dobrym kątem, pozwoliła sobie na rzut, dzięki któremu za jednym razem zdobyła co najmniej kilka kaczek. - Ha, widziałeś? - oparła dłonie na swojej talii, przyjmując dumną postawę. - Kiedyś cię pouczę, teraz nie mam czasu. Muszę odebrać sukienkę od krawca. - podeszła i pocieszająco klepnęła mnie po plecach.

- Jeśli nie masz nic przeciwko, przejdę się z tobą. - włożyłem kapelusz na głowę, starając się o równy krok z szatynką.

- Jak chcesz. - odparła, posyłając mi delikatny uśmiech. Był on naprawdę urokliwy. Zresztą, całą jej osobę postrzegałem w ten sposób. Jej brązowo zielone oczy, brąz włosy i nieco blada cera sprawiały, że dziewczyna wyglądała intrygująco. Do tego jej pełne, różowe usta i widok, gdy ich kąciki pędziły ku górze sprawiały, że moje kolana jak gdyby miękły. Początkowo nie rozumiałem własnej reakcji na widok dziewczyny i tak drobnych rzeczy, jak na przykład ucisk w żołądku przed spotkaniem się razem na placu, czy zwyczajna potrzeba wpatrywania się w nią. Było to dla mnie coś zupełnie nowego. Nigdy nie polubiłem tak bardzo żadnej innej dziewczyny, zresztą, z żadną, prócz mojej siostry, nigdy nie rozmawiałem z czystej chęci. A gdyby tego było mało, chęci na rozmowę z Helią najczęściej miewałem więcej, niż z chłopcami na placu. Choć bywała opryskliwa i często nie rozumiałem jej zachowania, to mimo tego sprawiała, że chciałem ciągle przy niej być. Nawet, gdy ewidentnie nie tryskała radością i milczała przez większość spędzanego razem czasu, czułem się z tym dobrze, bo po prostu była blisko. Spokojnie mogłem uznać ją za jedną z bardziej niezręcznych osób, jakie dane mi było spotkać, jednak wcale mi to nie przeszkadzało. Gdy finalnie zrozumiałem własne intencje co do niej, ostrożnie próbowałem jej to pokazać, ale za każdym razem na drodze stawała mi jakaś przeszkoda. 

Chmury zwiastujące deszcz przeszły bokiem, tym samym ustępując miejsce słońcu. W końcu zrobiło się jaśniej. Zbliżaliśmy się do skrętu na ulicę Kinizsi, przy której mieszkał Boka. Większość drogi spędziliśmy w ciszy, a ja pozwoliłem sobie na zagłębienie się we własnych myślach, jednak na tyle, aby wciąż być skupionym na tym, co dzieje się wokół mnie.

- Szybko odbiorę i wracam. - oznajmiła dziewczyna i wbiegła po schodach na górę, co prędko wyrwało mnie z krótkiego namysłu. W odpowiedzi posłałem jej uśmiech i oparłem się plecami o latarnię uliczną, mając widok na dom swojego przyjaciela.

Mosiężna kołatka zastukała kilkukrotnie, a w drzwiach ukazał się Janosz. Kiwnąłem mu głową, a ten odwzajemnił gest i zaprosił Helię do środka. Nie trwało to długo, bo jakieś pięć minut później dziewczyna wyszła już z ubraniami złożonymi w eleganckim pakunku przyciągniętym do piersi. Uśmiechnąłem się, gdy w pewnym momencie oczy dziewczyny przysłonił kosmyk włosów, a ta próbowała zdmuchnąć go, co jednak niezbyt jej się udało.

- Pomogę. - zasugerowałem. Odpowiedzią dziewczyny był jedynie delikatny uśmiech. Miałem wrażenie, że stał się on jednak trochę nerwowy w momencie, w którym przypadkiem musnąłem palcem skórę na jej policzku. 

- Wybacz, chyba nie powinienem. - zganiłem się za ten ruch. Odciągając dłoń, napotkałem jej wzrok, który w przeciwieństwie do uśmiechu przed momentem, wcale nie był nerwowy. Bił od niej spokój. Patrzyła na mnie w milczeniu i nieśpiesznie obadała wzrokiem moją sylwetkę, kończąc na moich tęczówkach. Nie wiedziałem, jak się zachować. Co właściwie powinienem powiedzieć? Czy w ogóle dobrym pomysłem jest się odzywać?  Finalnie, po prostu zbliżyłem się do dziewczyny. Doprawdy, mogłem patrzeć na nią bez przerwy. Wzbudzała we mnie uczucia, jakich nigdy dotąd nie znałem, a przynajmniej nie w takim stopniu. Uniosłem kącik ust, robiąc pół kroku w jej stronę. Gdy tak staliśmy, moja dłoń ledwo odczuwalnie zetknęła się z jej palcami, co przyprawiło mnie o szybsze bicie serca. Patrzyła na mnie. Patrzyła prosto w moje oczy, a ja pierwszy raz tak dobrze mogłem przyjrzeć się jej tęczówkom, których kolory mógłbym porównać do leśnego krajobrazu tonącego w złotych promieniach słońca. Pierwszy raz dostrzegłem tak wyrazisty błysk kryjący się w jej spojrzeniu. Ostrożnie splotłem nasze palce razem, co na środku chodnika nie należało do rzeczy zbytnio taktownych, jednak nie szczególnie mi to wówczas przeszkadzało. Zbliżyłem swoją twarz do twarzy dziewczyny, stykając się z nią czołami. Przeszedł mnie dreszcz. Był on jednak zadziwiająco przyjemny i wiedziałem, że prędko za nim zatęsknię. Uśmiechnąłem się, co szatynka odwzajemniła, choć jak to miała w swojej naturze, trochę delikatniej i mniej pewnie. Westchnąłem, czując, jak w moim gardle zadrgało. Rozchyliłem usta, aby coś powiedzieć, ale głos nagle mi uwiązł. Wolną ręką ostrożnie przyciągnąłem Helię do swojej klatki piersiowej, a splecione palce mocniej zacisnąłem na jej dłoni. Czułem na swojej skórze jej spokojny oddech. Byliśmy tak blisko, jak nigdy i nigdy nie pragnąłem tak bardzo, aby jakakolwiek chwila trwała wiecznie. Lekko przechyliłem głowę w bok i zdecydowałem się zrobić kolejny krok. Najostrożniej, jak tylko potrafiłem, musnąłem jej usta. Czułęm, jakby moje serce wykonało serię salt. Gdy dziewczyna pogłębiła pocałunek, moje nogi po prostu zmiękły, a uczucie ciepła wypełniło każdy milimetr mojego ciała. Jej wargi były niezwykle delikatne i miękkie. Gdy nagle poczułem, jak jej dłoń subtelnie wędruje po moim karku, a nasze splecione dłonie wcale się nie rozdzieliły, zrozumiałem, że pięknie zapakowana sukienka wylądowała na chodniku na potrzebę trwania tego wszystkiego. Nic nie mogło równać się z tym uczuciem. Nie z tą chwilą. Nie z Helią, która sprawiała, że pragnąłem, potrzebowałem wręcz, oglądać jej twarz codziennie. Bez przerwy. Patrzeć tylko na nią i czuć, jak nasze dłonie pozostają splecione, jak jej dłoń wędruje między kosmykami moich włosów, a jej wargi nie odrywają się od moich. Błagałem w duchu, aby to trwało wiecznie, abym już zawsze mógł czuć się tak wspaniale, jak podczas tego momentu. 

Nic jednak bardziej mylnego. Z całej tej sytuacji szybko wyrwał mnie  znajomy głos dobiegający gdzieś nieopodal i wtedy zamiast przyjemnego dreszczu, jaki wcześniej przebiegł po moich plecach, poczułem chłód przejmujący moje serce. Wzdrygnąłem się i uniosłem głowę. Był to Janosz, na którego widok spiąłem się nieco. Nasze dłonie od razu wyrwały się ze splotu, dziewczyna prędko schyliła się po sukienkę i odchrząknęła nerwowo na widok Boki za nami. 

- Czele, mogę prosić cię na moment? - jego słowa odbiły się echem w mojej głowie. Targała mną większość wszystkich emocji, jakie tylko istnieją.

- Oczywiście. - westchnąłem nerwowo. - Wybacz. - szepnąłem do dziewczyny, nie zdobywając się na spojrzenie jej w oczy. Zganiwszy się w duchu za to, jak żenująco musiałem wypaść, odszedłem szybkim krokiem.

- Coś ty taki nerwowy? - padło z ust mojego przyjaciela. Dzięki temu odetchnąłem z lekką ulgą, bo uświadomiłem sobie, że Boka był zbyt spokojny jak na to, co miałby zobaczyć przed chwilą. Zresztą, był rozsądnym przyjacielem i od razu pomyślałem, że umyślnie nie przerwałby mi w takim momencie. Zapewne nie zauważył.

- Skądże. Nie jestem nerwowy. - Boka nie lubił się kłócić, więc mimo tego, że moje kłamstwo było wówczas zapewne jedną z najoczywistszych rzeczy na świecie, jedynie westchnął ciężko. Sama rozmowa nie zajęła nam długo, Janosz jedynie poprosił mnie, abym jutro uprzedził wszystkich na placu, że ten się spóźni i abyśmy zaczęli grać w palanta bez niego. Obiecałem, że przekażę chłopcom i szybkim krokiem wróciłem do Helii, która jak zawsze znalazła sobie zajęcie na zabicie czasu. Siedziała ze skrzyżowanymi nogami i patykiem wydłubywała mech ze szczelin w chodniku.

- Sprawy organizacyjne dotyczące placu. - wyjaśniłem nerwowo i podałem jej dłoń, aby wstała.

- Dzięki, lecz poradzę sobie. - odparła. Jak powiedziała, tak zrobiła. Westchnąłem niesłyszalnie i po chwili oboje ruszyliśmy wzdłuż chodnika.

Wtem, zegar kościelny wybił piątą wieczorem, a ja mruknąłem pod nosem zirytowany. W domu musiałem być wpół do szóstej, a za jakiekolwiek spóźnienie mama zagroziła mi tygodniowym szlabanem.

- Muszę wracać. - oznajmiłem. Zdecydowaniw nie chciałem iść, potrzebowałem pomówić z dziewczyną o tym, co zaszło wcześniej.

Na twarzy szatynki wymalował się grymas. - Szkoda. - odparła z westchnieniem. - Cóż, odprowadzę cię. - od razu rzuciła.

Spojrzałem na nią, nieco wyłupiając oczy. - Ty mnie? - zdawało mi się, że powinno być raczej na odwrót, lecz przypomniałem sobie, że to w końcu Helia mająca własne zasady, wobec czego tylko uśmiechnąłem się pod nosem. - Nie trzeba. Chcę mieć pewność, że spokojnie wróciłaś do domu, lecz musimy się spieszyć, bo i tak zmuszony będę przebiec całą drogę powrotną.

- Bez sensu, Czele. To ja cię odprowadzę. - postanowiła i pociągnęła mnie za przedramię kilka metrów w kierunku mojego domu. - No i wrócę bezpiecznie. - dodała. - Co mogłoby się stać? I jest to pytanie retoryczne, więc nie mów mi znów o historii, w której woźnica wciągnął do dorożki dziewczynę w moim wieku. - teatralnie przewróciła oczami.

- W porządku, nie będę.  - uśmiechnąłem się. - Albo masz bardzo wyrozumiałych rodziców, albo... właściwie, nie wiem, lecz zazdroszczę ci.- zaśmiałem się, jednak dziewczyna chyba nie odebrała tego tak, jak oczekiwałem. Na jakieś dwie sekundy złożyła usta w wąską kreskę. Prędko znów jednak uniosła kącik ust, ale jej oczy już nie iskrzyły tak, jak wcześniej. Mój głupi brak wyczucia...

- Robi się trochę chłodno. - oznajmiła nagle, gdy zrobiło się cicho, przez co też niezręcznie, a ja skinąłem głową.

Po chwili ściągnąłem z siebie marynarkę i posłałem dziewczynie spojrzenie mówiące, aby włożyła ubranie. Jak zwykle pokręciła głową na boki. - Helia, zakładaj. - lekko podniosłem ton, na co dziewczyna klasycznie przewróciła oczami, lecz finalnie włożyła na siebie marynarkę.

Szatynka spojrzała na mnie z politowaniem. - Dziękuję, jednak nie musiałeś. - oznajmiła. - Poważnie. - dodała, gdy westchnąłem na jej słowa.  - Dobrze, chodźmy już, bo się spóźnisz, a jutro musisz być na placu.

- Racja. - przyznałem i oboje ruszyliśmy wzdłuż uliczki prowadzącej do mojego domu.

Resztę drogi spędziliśmy w milczeniu. Może raz, czy dwa rzuciłem czymś, co właściwie zupełnie nie nadawało się do rozmowy, o czym jednak przekonałem się dopiero po fakcie. Stwierdziłem zatem, że nic na siłę i pozwoliłem trwać ciszy, którą przyjemnie mąciły targane przez wiatr liście drzew. Próbowałem przekonać samego siebie, że odpowiedni moment na wyjaśnienie sobie tego, co między nami zaszło, wkrótce nadejdzie.

Helia

Gdy Czele zamknął za sobą drzwi, odetchnęłam z ulgą. Z ogromną ulgą. Przymknęłam na chwilę oczy i pozwoliłam sobie zwizualizować pocałunek, którego doświadczyłam wcześniej. Poczułam, jak natychmiast robi mi się ciepło, a uśmiechu, który wpełznął na moją buzię nie byłam w stanie powstrzymać. To było przyjemne uczucie. Bardzo przyjemne. Błogie. Uczucie, które było na tyle rozkoszne, że przez chwilę pozbawiło mnie racjonalnego myślenia. Nigdy nie doświadczyłam niczego podobnego, niczego chociażby lekko porównywalnego z tym, jak wargi Czelego złączyły się z moimi, jak opuszki moich palców znalazły się na karku chłopaka, po czym wplątały się w jego ciemne kosmyki, a on przyciągnął mnie do siebie i pozwolił poczuć bicie swojego serca. Zatęskniłam od razu za towarzyszącym tamtej sytuacji przyjemnym dreszczem, który obiegł moje ciało w ułamku sekundy i sprawił, że moja twarz zapłonęła rumieńcem. Wspomnienie zmąciły jednak myśli, które zawsze wracały, gdy tylko czułam się naprawdę szczęśliwa.

Nie zasłużyłam na to. Nie zasłużyłam na Czelego. Nie zasłużyłam na jakiekolwiek szczęście. W mojej historii nie ma na to miejsca, a im szybciej to zrozumiem, tym lżej mi będzie. 

***

Znów nie pospałam długo. Obudziłam się w środku nocy i pierwszą rzeczą, jaka przyszła mi do głowy aby zbić czas, było liczenie owiec. Nie potrwało to jednak długo, gdyż moje myśli znów zupełnie nagle przejął Czele. Wetchnęłam przeciągle na myśl, że z pewnością będę musiała wyjaśnić z nim tę sytuację. Do tego w jego obecności. Najchętniej pozostawiłabym to bez wyjaśnienia, jednak udawanie, że nic się nie stało byłoby zbyt głupie i żenujące. Poza tym, Czele nie zasłużył na to, aby w ten sposób go potraktować. Nie zrozumiałby, a ja straciłabym najbliższą mi osobę na placu. Przeciągnęłam dłońmi po twarzy, zdobywając się na ciężki pomruk. Czułam, jak moje usta pragnęły złożyć się w uśmiech, ale sprawiłam tylko, że lekko zadrgały, zmuszając je do pozostania w wąskiej, poziomej kresce. Najważniejsze było oduczyć się reagować na to uśmiechem. Reagować szczęściem, podekscytowaniem, przejęciem. Nauczyć się, że to nie dla mnie.

Wzdrygnęłam się, gdy po pokoju rozległ się dźwięk przypominający uderzenie o szybę. Początkowo to zignorowałam, lecz gdy taki sam dźwięk znów dotarł do moich uszu, z westchnieniem uznałam, że sprawdzę o co chodzi. Podeszłam do okna, lekko mrużąc oczy, bo jeszcze nie przyzwyczaiły się one do światła, a księżyc świecił jak na złość wyraziście. Nie widziałam nikogo, więc z rezygnacją postanowiłam wrócić do łóżka. Gdy tylko jednak odwróciłam się plecami do szyby, coś znowu w nią uderzyło. Otworzyłam okno i dokładnie rozejrzałam się po podwórku.

- Helia!

Od razu spojrzałam w stronę, z której dobiegał dźwięk.

- Co? Co ty tutaj robisz? - przetarłam palcami oczy, aby upewnić się, czy to na pewno nie jakiś  sen.

- Zejdź na dół. - polecił chłopak stojący na dole.

- Jest... - spojrzałam na zegar. - jest trzecia nad ranem. - westchnęłam. - Poza tym, nie mam za bardzo ochoty z tobą rozmawiać. Precyzując, to w ogóle nie chcę tego robić, więc żegnaj. - odchyliłam się od okna i już zamierzałam szczelnie je zamknąć, gdy chłopak zdążył jeszcze krzyknąć coś, co w jakiś sposób zmusiło mnie do nie wracania do łóżka.

- Mam na myśli tych... no, twoich kolegów, jeśli tak mogę ich nazwać.

Kolegów? Czele, Boka i reszta? To ich musiał mieć na myśli. Podeszłam do szafy, z której wyjęłam pierwszą lepszą sukienkę, po czym od razu się w nią przebrałam. W koszuli nocnej czułabym się pewnie bardzo nieswojo. Włożyłam buty i najciszej, jak tylko mogłam opuściłam swój pokój. Przemknięcie przez korytarz do drzwi wyjściowych było co najmniej stresujące, jednak udało mi się to zrobić bez konieczności obudzenia rodziców. Ostrożnie zamknęłam za sobą drzwi wyjściowe i szybko, lecz równie cicho zeszłam na dół po schodach. Gdy wyszłam na zewnątrz, otuliłam się rękami w efekcie wyraźnie odczuwalnego chłodu. Okrążyłam budynek, przechodząc przez skromny, lekko zachwaszczony ogródek, o który sporadycznie dbała starsza wdowa mieszkająca pod nami. Postanowiłam oszczędzić kwiaty i jakimś sposobem ominęłam wszelkie rośliny. Za rogiem dostrzegłam smukłą i wysoką sylwetkę. Chłopak stał kilka metrów przede mną z dłońmi wsadzonymi w kieszenie spodni.

- Czego chcesz? - mruknęłam.

Ferenc westchnął. Jeden z jego kącików ust pomknął ku górze, choć spojrzenie miał nad wyraz odpychające. - Po co tutaj przyszedłeś i jak się tutaj dostałeś? Dozorca by cię nie wpuścił. - ponowiłam pytanie.

- Przeszedłem przez, ten, za nami, ten mur. - wyjaśnił. - O, ten za mną. - sprecyzował, choć dość nienaturalnie, jakbym naprawdę nie była w stanie dostrzec prawie dwumetrowego muru przed sobą.

Stałam w milczeniu, czekając, aż chłopak zacznie temat pierwszy. W końcu to on chciał porozmawiać.

- Naprawdę zadajesz się z tymi... no, jak to, z tymi dzieciakami? - zaczął, na co westchnęłam niesłyszalnie.

- Owszem. Po co pytasz, skoro wiesz? - chłopak złożył usta w wąską kreskę, gdy odparłam dość nerwowo. Zwróciłam uwagę na wyraźny, wręcz bardzo, zapach alkoholu bijący od chłopaka. Nie miałam wątpliwości co do tego, że był pod wpływem jakiegoś trunku. To wyjaśniało, dlaczego tak przeciętnie składał zdania. Stan w jakim się znajdował zdradzały też jego oczy i to, że zastanawiająco ciężko było mu ustać po tym, jak prawie potknął się o własne stopy.

Feri złożył ręce na piersi. - Byłem tutaj jakoś... kilka dni temu. Przyszedłem chyba trzy razy w ciągu tego samego dnia. Rzucałem w okno i krzyczałem do ciebie. Krzyczałem... rozumiesz? Gdzie byłaś? Gdzie byłaś, do cholery? - ciężko było mu się wysłowić, co wcale mnie jednak nie dziwiło.

- Krzyczałeś? - to trochę mnie zaniepokoiło. Co, jeśli rodzice by to usłyszeli? Gdybym wróciła do domu, na pewno dostałabym za głupotę tego chłopaka. - Masz tego więcej nie robić. Zresztą, w szybę też nie rzucaj, durniu. Nie zaczepiaj mnie w żaden sposób. Nie chcę się z tobą widywać, ani cię słuchać, ani nic z tych rzeczy. Nie obchodzisz mnie już. Nigdy, zresztą, nie obchodziłeś. - podkreśliłam, akcentując wyraźnie ostatnie słowa. Czy nigdy mnie nie obchodził? Kłamstwo. Obchodził mnie i wstyd mi było przyznać się do tego przed samą sobą. 

- Byłaś z tymi dzieciakami? Byłaś z nimi, prawda? 

- Nie pamiętam, gdzie byłam. Może z nimi, może gdzieś indziej. - mruknęłam. - To nie jest twoja sprawa.

Chłopak zaśmiał się z wyczuwalną kpiną, lecz nie zrobiło to na mnie większego wrażenia. - Co takiego ci zrobiłem? Któryś z nich powiedział ci coś na mój temat? - chłopak rozłożył ręce w ewidentnie teatralnym zdziwieniu. Mimo próby skupienia wzroku na mnie, której to podejmował się co chwilę, nie był w stanie patrzeć ciągle na jeden punkt. W tego efekcie przymykał nerwowo oczy, zaraz potem przecierając je nadgarstkami.

- Sama się dowiedziałam. - odparłam. - Nie jesteś uważny. Można się do was zakraść nieprawdopodobnie łatwo. - gdy przyjrzał się mi niezrozumiale, westchnęłam. - Byłam u was.

- Na wyspie? Zaraz... czy ty wtedy... ty poszłaś za mną, tak? - chłopak ściągnął brwi w gniewie. - Śledziłaś mnie?

- Owszem i ewidentnie była to jedna z lepszych decyzji, jakie podjęłam. Sporo dowiedziałam się na wasz temat, a co najważniejsze, na swój. - odparłam. - Nie chcę cię widzieć na oczy. Nie obchodzi mnie już to, co teraz zamierzasz powiedzieć. - chłopak zrobił krok w moją stronę, jednak ja nie cofnęłam się. - Nie obchodzisz mnie. Nie obchodzisz, rozumiesz? Nic mnie nie obchodzi. - zaakcentowałam wszystko na jednym wdechu.

- Nie możesz tak po prostu do nich chodzić. - wymierzył we mnie oskarżycielski palec, a jego ton lekko się załamał.

- Nikt nie będzie mówił mi, co mogę, a czego nie, a już w szczególności ty! Odejdź stąd. - gdy słowa nie poskutkowały, odepchnęłam chłopaka od siebie, lecz ten o dziwo ustał na nogach. - Poza tym, jesteś pijany. Nie zbliżaj się. Nie chcę cię więcej widzieć, brzydzę się tobą. - odwróciłam się i prędko ruszyłam w kierunku domu. Kąciki moich oczu zrobiły się wilgotne, lecz na samą myśl, że miałabym popłakać się przy Ferim, potrzeba uronienia jakichkolwiek łez przeszła natychmiast. Byłam przekonana, że to koniec i zaraz wrócę do domu, po czym cudem uda mi się zasnąć. Nic bardziej mylnego. Zamiast ulgi, na którą liczyłam, poczułam, jak silna ręka zaciska się na moim ramieniu, po czym energicznie ciągnie do tyłu.

- Śledziłaś mnie. - chłopak syknął przez zęby.

- A co, m-masz... - przerwałam sobie, gdy tępy ból przeszedł przez moje plecy. - masz jakiś problem ze słuchem? - wysiliłam się na dokończenie tej pyskówki, lecz nie była to najlepsza decyzja, ponieważ Ferenc w odpowiedzi otwartą dłonią uderzył mnie w policzek. Zabolało. Upadłam. Piekło niemiłosiernie, a do tego wszystko stało się tak szybko, że przez następny moment nie wiedziałam, czy leżę, czy może jednak siedzę. Poczułam pod dłońmi miękką, wilgotną od rosy trawę. Po chwili doszło do mnie, że faktycznie leżę, że upadłam, a on naprawdę mnie uderzył. Nie zdawało mi się. 

- Helia, j-ja... cholera, nie chciałem cię uderzyć. - jego głos się załamał, a próba uklęknięcia obok mnie na jaką się wysilił, poszła na marne. Odepchnęłam chłopaka od siebie, przez co ten upadł.

Podniosłam się na dłoniach i uklęknęłam. Bolało, lecz wiedziałam, że znosiłam w przeszłości gorsze rzeczy. I choć w małym stopniu, to przyniosło mi to ulgę psychiczną. Czułam, jak miejsce w które uderzył mnie chłopak pulsuje. Przyłożyłam drżącą dłoń do policzka i po chwili, na opuszkach poczułam coś ciepłego. Spojrzałam na palce, po czym przetarłam nimi nos. Nie miałam wątpliwości, że to krew. Mimo słabego oświetlenia w tamtym miejscu, dostrzegłam ciemny ślad na swoich palcach. Usiadłam i odruchowo zagarnęłam włosy do tyłu. Powinnam uciec, pobiec prostu do domu, lecz mój uparty charakter mi na to nie pozwolił.

- Pomóż mi. - odezwałam się, wyciągając rękę w stronę Ferenca.

Czekałam, aż brunet tylko do mnie podejdzie. Tak, właśnie tak. Czekałam, aż chwyci mnie za dłoń i pomoże wstać, po czym...

- Cholera! Ty... ty mała... - na to czekałam. Na podwórku rozległ się gniewny ryk. Gdy tylko Ferenc pomógł mi wstać, odchyliłam głowę i uderzyłam nią chłopaka prosto w nos, przez co ten potknął się o własne nogi, i upadł na ziemię. Serce zabiło mi trochę mocniej a oddech znacznie przyspieszył. Czułam się bardzo dziwnie, ciężko było mi określić to, co mną targało. Czy było to spełnienie, czy może coś innego? Kąciki moich oczu znów zrobiły się wilgotne. Żenujące. Płacz i smutek zdawały się być wówczas tak żenujące, że oczy ze wstydu znów zaprzestały się szklić. Nie mogłam się tak czuć. Nie byłam słaba, aby płakać. A może jednak byłam? Co za głupota. Nie chciałam się tak czuć. Nie mogłam pokazać, że się boję, że Ferenc jakkolwiek mnie przestraszył. Nogi, choć drżały, od razu poniosły mnie do mieszkania. Najciszej, jak tylko mogłam weszłam do środka i przemknęłam do swojego pokoju, ryglując za sobą drzwi. Może i to, co mu zrobiłam było głupie, już wtedy wyrzuty sumienia nasunęły mi się na myśl. Zrobiłam jednak to, czego tak dziwnie skrycie potrzebowałam.

Dlaczego więc nie chciałam pozwolić sobie na to, aby czuć szczęście, którego też tak bardzo skrycie potrzebowałam? 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro