Rozdział XVII

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Helia

Promienie słoneczne z każdym kolejnym dniem stawały się coraz bardziej anemiczne. Stałam w podłużnym rzędzie obok Czonakosza, czekając, aż Barabasz z Weissem dogadają się, który z nich pierwszy powinien wybierać. Wreszcie z pomocą Janosza, uzgodnili, że zacznie Barabasz. Tak się więc stało, niski brunet w kowbojskim kapeluszu przejrzał wzrokiem wszystkich chętnych do gry, ostatecznie wskazując palcem na mnie. Poczułam ciepło na swoich policzkach, było mi naprawdę miło, że ktoś mnie doceniał.

Gra się rozpoczęła, na polu kurzyło się od biegania i wszędzie było słychać pretensje chłopców z przeciwnej drużyny o to, że każdy z nich mógłby grać lepiej. Przez prawie cały czas ogarniało mnie poczucie obowiązku, iż to właśnie ja powinnam zdobyć punkt dla drużyny. Szło nam znakomicie, zakończyliśmy mecz wysoką przewagą punktów i bez jakichkolwiek kłótni. O tych godzinach robiło się już coraz ciemniej, więc część chłopców musiała wracać do domów wcześniej, niż jeszcze miesiąc temu, ze względu na troskliwość swoich rodziców. Jak zawsze, z placu ostatnia wyszłam ja z Czonakoszem. Na ulicy nie było już prawie nikogo, wieczorną ciszę mąciły jedynie dzwony kościelne, wybijające wówczas godzinę ósmą wieczorem. Szliśmy w stronę mojego domu i gdy już miałam skręcać w lewo, usłyszałam kroki gdzieś za sobą. Odwróciłam się i w oddali dostrzegłam czyjąś sylwetkę. Zorientowałam się, że to Gereb, dopiero wtedy, gdy podszedł pod światło jednej z latarni ulicznych. Ciekawiło mnie, gdzie szedł o tej porze. Z tego, co mówił na jednym z poprzednich spotkań, w domu musiał być przed siódmą wieczorem i po tej godzinie, nawet na chwilę ojciec nie pozwalał mu ruszać się z domu. Zresztą, dziś nie było go na placu, bo z tego, co kazał przekazać Lesikowi, napadło go przeziębienie. Wówczas jednak nie wyglądał na chorego, bardziej na podekscytowanego czymś. Cofnęłam się i wymieniłam wątpliwym spojrzeniem z Czonakoszem, po czym razem, dyskretnie poszliśmy za blondynem. Skręcił w uliczkę Kóztelek, a po przemierzeniu jej, zaraz w uliczkę Soroksári, po której przejściu, usiadł na jednej ze stojących tam ławek. Skryłam się z Czonakoszem za jednym z drzew i wypatrywałam dalszego rozwoju akcji. Nie musieliśmy czekać długo, gdyż wkrótce potem, do blondyna podszedł jakiś chłopak, który po wejściu pod światło latarni, okazał się..

Ferim Aczem.

Delikatnie rozchyliłam usta i wówczas w mojej wyobraźni odżyło wspomnienie, jak podsłuchałam Ferenca, rozmawiającego pod szkołą, właśnie z jakimś Gerebem. To musiał być konkretnie ten..

Odwróciłam się i westchnęłam. Pomyślałam, że ten chłopak wcale nie musiał być zdrajcą, może spotkał się z Ferim, aby po prostu..

Cóż, oszukiwałam samą siebie, w tamtej sytuacji, próbowałam dostrzec w blondynie pozytywy, choć nawet nie miałam podstaw. Gdy nie znałam ludzi najlepiej, bez względu na wszystko, starałam się doszukać w nich dobra. W przypadku Deżo, po przeanalizowaniu zdarzeń, zaczęłam zauważać jednak, że się myliłam. Tym bardziej utwierdziło mnie w tym przekonaniu wspominanie Czonakosza, że Gereb już kiedyś popełnił ten błąd. Na te słowa ściągnęłam brwi, poczułam jakiś dziwny gniew, narastający we mnie z każdym kolejnym, wypełnionym dumą słowem, padającym z ust Gereba. Rozmawiali o przejęciu pewnego miejsca, wyższym stanowisku, przekupieniu cygarem i jakimś dodatkowym spotkaniu na wyspie.

- Trzeba upewnić się, czy czegoś wobec nas nie zamierzają. Jeśli zyskamy pewność, że Gereb ponownie robi za szpiega, będziemy mogli to wykorzystać. Wybierzmy się na wyspę. - Oznajmiłam, wciąż przyglądając się dwójce stojącej w oddali.

Brunet uśmiechnął się, wydymając wargę do przodu. Skinął kilka razy głową i oparł się o pień drzewa.

- Kiedy chcesz to zrobić? - Ton jego głosu nabrał powagi.

- Podpytaj go jutro w szkole, czy będzie na placu. Jeśli oznajmi, że nie, będzie to oznaczało, że z pewnością ma zamiar udać się na wyspę do czerwonych. Ich spotkania odbywają się wieczorami, więc ułatwi nam to przemieszczanie się, ciężko będzie nas dostrzec. - Zasugerowałam. - Najlepiej, jeśli nie powiemy o tym Boce. - Ściszyłam głos na ostatnim zdaniu.

- Dobry plan, stara, ale Boka powinien iść z nami, jest przywódcą, zezłości się, jeśli zataimy przed nim taką sprawę. - Zwrócił się do mnie z ustami złożonym w skupieniu.

Skinęłam głową i spuściłam wzrok. Chłopak miał rację, Janosz powinien o tym wiedzieć. Wcześniej zaprotestowałam, lecz jedynie dlatego, że czułam się przy Janoszu dość.. skrępowana. Był poważny, a ja nie szczególnie. Mimo wszystko przecież musiałam się dostosować, to on rządził na placu. To moim obowiązkiem było się podporządkować..

Ostatecznie postanowiłam z Czonakoszem, że nazajutrz, przyjdę pod ich szkołę, gdzie zatrzymamy na chwilę Janosza i opowiemy mu całą sytuację. Trochę bałam się jego reakcji, spojrzenie chłopaka wywoływało u mnie uczucie zaniżenia, ale musiałam się ogarnąć, to była poważna sprawa.

***

Dobiegało wpół do drugiej, gdy stałam przed budynkiem chłopięcej szkoły, do której chodził między innymi Boka, Czonakosz, Czele i reszta chłopców z Placu Broni. Kurczowo zaciskałam w dłoni materiał swojej sukienki i gdy chciałam usiąść na murku przy drzwiach, ze szkoły wybiegła chmara uczniów, którzy zeskakiwali po schodach, popychali się wzajemnie i Bóg wie, co jeszcze się w tym tłumie działo. Niby uczniów powinno być mało, bo kto w dni wolne chodził na dodatkowe zajęcia z kaligrafii, ale jak się okazało, pozory faktycznie mylą. Nigdzie nie mogłam dostrzec Boki, czy Czonakosza, aż wreszcie ktoś chwycił mnie za przedramię i przyciągnął do siebie, przez co syknęłam cicho z bólu, gdyż było to ramię owinięte bandażem.. Uniosłam głowę i zobaczyłam bruneta w nieco dziurawym kaszkiecie, uniosłam kąciki ust i zobaczyłam obok niego Janosza, z którym wymieniłam się skinieniem głowy.

- Rozmawiałeś z Gerebem? - Zwróciłam się do Czonakosza.

- Tak. Stwierdził, że nie może być dziś na placu, bo wybiera się na przejażdżkę z ojcem do Akademii Sztabu Generalnego. Dodał też, że rzekomo, gdy dłużej przebywa na świeżym powietrzu, zaczyna boleć go głowa, bo jest przeziębiony. Patrzył mi w oczy tak twardo, że nie mam wątpliwości co do tego, że kłamał. - Zasugerował.

Skinęłam głową i westchnęłam.

- O której widzimy się na placu?

- O trzeciej. - Odparł brunet.
Przyjrzałam się Boce, rozmawiającemu z Czelem. Otworzyłam usta, ale chwilę po tym zamknęłam je bez słowa. Potrzebowałam chwili, aby zebrać się na odwagę.

W końcu się udało i podeszłam do szatyna w granatowej marynarce, od którego akurat odszedł Czele.

- Janosz, musimy ci o czymś powiedzieć. - Chłopak przyjrzał się mi i uniósł lekko brwi.

- Chodzi o Gereba. - Gdy dostrzegłam zainteresowanie na twarzy Boki, zaczęłam kontynuować. - Wracając wczoraj do domu, wraz z Czonakoszem, dostrzegłam Gereba idącego kawałek dalej. Postanowiliśmy udać się za nim, gdyż twierdził, że nie może wychodzić o tak późnych godzinach, a zatem wydało nam się to podejrzane. Istotnie spotkał się z Ferim Aczem. Wpadłam na pomysł, abyśmy udali się dziś na wyspę i przekonali się, czy znów nie robi za szpiega dla czerwonych. - Poczułam ulgę, gdy opowiedziałam Boce całą historię. On tylko patrzył na mnie ze ściągniętymi brwiami i lekko rozchylonymi ustami.

- Nie ma potrzeby, abyście go szpiegowali. Przysiągł mi, że nigdy więcej nas nie zdradzi i obdarzyłem go zaufaniem. - Odparł znużonym głosem.

Uniosłam brwi i spojrzałam na Czonakosza, który ewidentnie nie dowierzał w słowa szatyna.

- Boka, on spotkał się z Ferim Aczem. Nie przyszedł na plac, bo rzekomo się przeziębił, a dla niego magicznie ozdrowiał? Chryste, Boka, przecież to granda! Odkąd nas zdradził, nie potrafiłem mu zaufać tak, jak kiedyś i słusznie, on nie jest godzien zaufania, Janosz! Skąd wiesz, czy nie planuje z tym pacanem Aczem czegoś przeciwko nam? - Skończył na ostatnim wdechu i ze zmartwieniem na twarzy, spojrzał na mnie.

Boka zmierzył nas kolejno spokojnym wzrokiem i przewrócił oczami.

- Bóg wie, jak to jest z tym Gerebem. Jeśli zauważę coś podejrzanego, zainterweniuję, może coś wam się przewidziało.. - Wzruszył ramionami i odszedł.

Czonakosz zamachał kilka razy rękoma i ze zduszonym powietrzem, przyjrzał się mi.

- Nie wierzę, że przyjął to do siebie tak obojętnie. - Wypuścił powietrze z płuc.

- W takim razie pójdziemy na wyspę we dwójkę. - Wzruszyłam ramionami.

Czonakosz złożył ręce na piersi i skinął głową.

Zirytowała mnie postawa Boki, nie sądziłam, że może podejść do owej sprawy tak egoistycznie..

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro