Rozdział XXIV

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Helia

Nad ranem, kiedy lekko anemiczne słońce przebijało się przez ogarniające od godziny niebo chmury, siedziałam na wilgotnym piasku, opierając się o pień drzewa. Wzdychałam ciężko co chwilę, bo Boka spóźniał się już od dobrych piętnastu minut, a nie wiedzieliśmy, czy Czerwoni nie zaatakują nawet za godzinę. Musieliśmy zresztą przećwiczyć jeszcze kilka rzeczy, aby zyskać pewność, że omówione wcześniej strategie i tak dalej mamy opanowane.

W końcu furtka zaskrzypiała i otworzyła się, a w jej progu stanął zdyszany Janosz.

- Wybaczcie mi te spóźnienie, musiałem pomóc w czymś tacie. - powiedział cicho, prostując się z tego, jak zaraz po wejściu zgiął się wpół. Otrzepał swoje spodnie, na których w zasadzie nie widniał żaden brud i zdjął swoją marynarkę, wieszając ją na wystającym z drzewa gwoździu. Podwinął rękawy swojego golfa, złożył ręce na piersi i przyjrzał się każdemu z nas po kolei.

- No dobrze. - Odchrząknął i wyciągnął z kieszeni swoich spodni złożony na kilka części plan rozstawienia każdego z nas na dzisiejszej bitwie.

- Przypominając zatem krótko, - Westchnął. - wy. - Wskazał ruchem głowy na dobranych już wcześniej, stojących na przeciw około dwudziestu paru chłopców. - Wraz z batalionami, skryjecie się w okopie. Zrobimy to, co poprzednim razem. Gdy jedna z armii Feriego zaatakuje od ulicy Pawła, nasze załogi z trzech fortec obok zaczną bombardować ulepionymi wczoraj kartaczami. Czerwoni nie będą wiedzieć, co jest za szańcem, więc automatycznie ruszą w stronę fortec, chcąc się tam zaczaić. Kiedy wróg będzie blisko rowu, może z cztery, trzy metry, wychylacie się i zaczynacie bombardować. I właśnie, ważna informacja dla tych, którzy atakują z fortec. - Westchnął ciężko. - Starajcie się zużywać amunicje rozsądnie, gdyż nie mamy jej wcale tak dużo, by móc pozwolić sobie na bezmyślne rzucanie po nogach, jak to było podczas pierwszej bitwy, Barabasz. - Posłał mu upominające spojrzenie.

Trochę trwało omówienie po kolei roli każdego z wówczas na placu obecnych, ale za to Boka opisał to tak dokładnie, że z pewnością nikt nie miał wątpliwości co do swoich obowiązków.

Na donośny i zdecydowanie dopracowany podczas przygotowawczych do bitwy spotkań dźwięk trąbki Czelego, każdy rozbiegł się na swoje miejsca. Niektórzy na te specjalnie częściowo zniżone na dzisiejszy dzień fortece, z których mieli za zadanie skakać i atakować wroga, inni za budkę Jano, skąd mieli zaskoczyć wbiegających od tyłu Czerwonych, a reszta głównie do okopu, który pozostał jeszcze z poprzedniej bitwy. Pozostali też na inne pozycje, jakich było jeszcze sporo.

- Szybciej, nie możecie się tak ociągać, wchodząc na fortece! Jak chcecie przekazywać sobie wzajemnie amunicje? Zwinniej, pewniej i odważniej! - Krzyknął i westchnąwszy, wyjął ze swojej kieszeni spodni zegarek Czelego, który ten mu wcześniej pożyczył. 

Wspinanie się po sągu znów nie poszło mi najlepiej, Czonakosz oczywiście był na górze wcześniej ode mnie i gdy byłam blisko szczytu, a przed moimi oczami znów pojawiły się mroczki, chłopak wyciągnął dłoń, dzięki której mnie do siebie wciągnął. Położyłam się na piasku, który przylepił się do mojego spoconego policzka i skroni, co pozwoliło mi odetchnąć przed kolejną próbną wspinaczką.

Ćwiczenia trwały przez dobre trzy godziny, gdyż Boka lekko stracił poczucie czasu, a Czerwonych wciąż nie było. Wszyscy opierając się o płot, usiedliśmy pod drzewem, które jako jedyne dawało tak obszerny cień. Po długim wysiłku, jedynym, czego w owym czasie pragnęłam i jedynym, o czym myślałam, była woda. Zimna woda, w której dosłownie chciałam się zanurzyć, która była dla mnie wtedy najistotniejsza. Jak się okazało, nikt z nas jej przy sobie wówczas nie miał, jednak po chwili dostrzegłam idącego w naszą stronę Jano z dużym baniakiem wody. Oczy dosłownie mi zaiskrzyły, a kąciki ust wzbiły się w górę. Podbiegłam do Słowaka i kiedy ten postawił ciężkie naczynie, nabrałam wody w dłonie i przyłożyłam do ust, połykając ciecz z prawdziwą degustacją. Poczułam ulgę taką, jak nigdy. Zaraz po mnie zleciała się reszta i każdy delektował się wodą na tyle, na ile tylko mógł, niczym jakieś wygłodniałe zwierzę. Brzmi dość dziwnie, ale chyba każdy wie, jak to jest, gdy w nocy budzimy się z prawdziwą suszą w ustach i gardle. Wtedy dla wody jest się chyba  w stanie zrobić prawie wszystko. I jeszcze to, gdy po tym, jak woda wpadnie nam w dłonie, pijemy ją tak łapczywie, że aż krople ściekają po policzkach... Prawdziwe uczucie spełnienia, czyż nie?

Zaraz po tym, gdy każdy zaspokoił swoje pragnienie, ponownie rozsiedliśmy się pod drzewem. Oparłam głowę o ramię Czonakosza, który siedział obok mnie i przymknęłam oczy. Gdy chłopak swoją dłonią pogładził mnie po włosach, uczucie stresu przed bitwą, które zaczęło ogarniać mnie z każdą kolejną minutą, praktycznie całkiem zniknęło. Bałam się głównie tego, że przez słabość fizyczną nie poradzę sobie z nikim od czerwonych. Bardzo nie chciałam zawieść Czonakosza, Boki... nikogo z placu. W końcu polegali na mnie, jak zresztą ja na nich i każdy na każdym wzajemnie.

- Pamiętaj, nie bój się Czerwonych. - Szepnął mi brunet. - Bądź pewna siebie, musisz być. Jeśli będziesz się bać, to strach pochłonie cię od środka i nie będziesz w stanie nic zrobić, sama oddasz się wrogowi. - Powiedział z taką powagą w głosie, jakiej chyba nigdy jeszcze nie słyszałam. Musiał zauważyć, że się boję, a w tym był naprawdę dobry.

Uśmiechnęłam się. Chłopak miał rację, zdecydowanie miał.

- Naprawdę próbuję. - Mruknęłam. Gdy zaczęłam czuć, że mój humor staje się lekko gorszy, starałam się do tego nie dopuścić, żeby nie pogrążyć się w melancholii, kiedy na głowie miałam dużo ważniejsze rzeczy.

- Jak więc ty jesteś taki pewny siebie? - Lekko wplotłam swoje palce u dłoni między jego, ale po chwili zaprzestałam, bo towarzystwo innych chłopców sprawiło, że poczułam się z tym dość niezręcznie.

- Dużo tabaki robi swoje. - Jego kąciki ust wzniosły się wysoko.

Zaśmiałam się bezgłośnie, co chłopak odwzajemnił. Delikatnie odchyliłam głowę, aby spojrzeć brunetowi w oczy. Kiedy napotkałam jego uważne, czułe spojrzenie skupione wtedy tylko na mnie, nie chciałam przestać przyglądać się jego tęczówkom.

Chłopak delikatnie szczypnął mnie w nos, co chyba mu się spodobało, bo robił to już od jakiegoś czasu i odgarnął za moje uszy kosmyki włosów, które opadały mi na oczy.

- I pamiętaj, kiedy już zlejesz takiego Pastora, to łopatki do ziemi. - Zaśmiał się, co odwzajemniłam.

- Oczywiście, pamiętam. - Oznajmiłam, delikatnie zaciskając w swoich dłoniach kawałek jego swetra.

- To chodź. - Wstał i wyciągnął do mnie rękę, zatem wstałam przy jego pomocy.

- Gdzie? - Spojrzałam na niego pytająco.

Ruchem głowy wskazał miejsce za sągami. Kiedy zrozumiałam, o co mu chodzi, figlarnie pokręciłam głową z uśmiechem.

- Musisz mi udowodnić, że potrafisz położyć tych pajaców. - Uniósł jedną brew, robiąc przy tym zabawną minę. Sarkastycznie przewróciłam oczami i wstałam, otrzepując sukienkę z piasku. Razem z chłopakiem udaliśmy się więc za fortece.

Czonakosz zaczął wyjaśniać mi wszelkie zasady zapasów, czemu uważnie się przysłuchiwałam. Spróbowaliśmy nawet kilka razy, co - jak to ujął chłopak - nie szło mi tak źle. Ja jednak nie byłam zadowolona z ani jednego swojego ataku. Nie byłam oczywiście też nastawiona na to, że którykolwiek pójdzie mi znakomicie, bo byłam zwyczajnie za słaba, ale mogło być choć trochę zwinniej, czy mogłam zrobić to z większego zaskoczenia...

Westchnęłam ze zrezygnowaniem, gdy brunet po ostatniej próbie chwycił mnie w pasie, bo źle się okręciłam.

- Uwierz mi na słowo, było całkiem dobrze. - Obrócił mnie twarzą do siebie, ujmując w swoich dłoniach moją twarz.

Mruknęłam coś pod nosem i chwyciłam chłopaka za ręce, zdejmując je z siebie. Wtedy, nagle z impetem, mocno pchnęłam go na piasek, a kiedy zdziwiony wylądował na plecach, docisnęłam jego łopatki do ziemi.

- O, stara. - Odparł, lekko się uśmiechając. - Jak tak zrobisz, będziesz miała na koncie pokonanych nawet dwóch Pastorów. - Roześmiałam się znowu, kładąc się na piasku obok niego.

Wtedy chłopak lekko rozchylił usta, chcąc coś powiedzieć, ale nagle rozległ się donośny krzyk Janosza, na który od razu wstaliśmy, ruszając w stronę miejsca zbiórek.

- Wszyscy chodźcie do mnie!

Kiedy każdy był już obecny, Boka zaczął mówić.

- Barabasz z Lesikiem wcześniej udali się na zwiady. - Oznajmił. - Jest już dość późno, bo dochodzi czwarta, a ich nadal nie ma, co wydaje się być trochę podejrzane, zatem... - Wtem, przerwały mu dobiegające z ulicy okrzyki. Janosz lekko rozchylił usta, bo chciał coś powiedzieć, ale nagle zwrócił jego uwagę Barabasz, który zeskoczywszy z drzewa, podbiegł na trzęsących się nogach i oznajmił, że to Czerwoni. Oddał Boce jego lornetkę, którą ten dostał od siostry Czelego i w efekcie ogromnego podekscytowania wydarzeniem, w jego głowie sam uroił się rozkaz o tym, aby każdy biegł na swoje miejsca. Brunet więc pognał na swoją fortecę.

- Dobrze... - Skinął głową szatyn. - Wszyscy na swoje miejsca, wy za sągi, wy na fortece, a reszta do okopu, natychmiast! - Rozkazał i jeszcze powiedział coś do Czelego, po chwili razem z nim biegnąc na miejsce, gdzie znajdowało się obserwatorium przywódcy. Oboje położyli się tak, aby wróg ich nie dostrzegł. Wartownicy też pobiegli na swoje posterunki. Jeden z nich porwał do szańca, zaś drugi do oddziałów, które znajdowały się przy ulicy Marii. Powietrze drgało od bojowej atmosfery i okrzyków Czerwonych, które z pewnością rozchodziły się jeszcze kilka ulic dalej.

Wdrapałam się na fortecę i skryłam wraz z Czonakoszem za ścianą zbudowanego wcześniej dachu, który miał ochronić przed ewentualnym deszczem kule z piasku.

Po chwili, każdy był już schowany, a patrząc od głównego wejścia, plac świecił pustką.

Do furtki rozległo się pukanie. Poinformowany wcześniej o wszystkim Jano, podszedł do niej i ją otworzył, zastając przed sobą oczywiście Feriego z Pastorami i Sebeniczem u swojego boku, a także resztą armii z tyłu. Chłopcy weszli synchronicznym krokiem razem z całą armią, która ustawiła się w bojowym szyku, a Słowak wrócił powolnym krokiem do swojej budki, udając przed wrogiem, że nie wie, co się dzieje. Tak naprawdę, gdyby nie zaufany Jano, plan mógłby się nie udać.

Feri Acz wystąpił kilka kroków do przodu i rozejrzał się chyba na wszystkie możliwe strony.

- Pusto. - Oznajmił z wielką pewnością siebie. - Choć nawet jeśli zaraz tutaj przyjdą, nie są gotowi na tę walkę, nawet o niej nie wiedzą, więc będą musieli odpuścić nam plac. - Wzruszył ramionami i zadowolony, potarł ręce.

- Przejmujemy go zatem! - Wzniósł ręce, rozpływając się w okrzykach radości swojej armii. Był z siebie dumny, że tak postąpił. Nie uważał, aby to nie było w porządku, w końcu ten skrawek ziemi nie należał prawnie do żadnego z jego wrogów.

Wartownicy Czerwonych zaczęli oddawać honory swojemu przywódcy i wznieśli w górę ich srebrzyste włócznie, które iskrzyły się w bladym, padającym centralnie na nie słońcu.

Czonakosz ściągnął brwi i kiedy Boka dał znak, chłopcy z wyznaczonego batalionu rozpoczęli swoje zadanie.

Ferenc rozłożył ręce i dumnie zwrócił swoją twarz w stronę padających między innymi na niego bladych promieni słońca. Kiedy otworzył usta, aby odetchnąć, nagle w jego twarz trafiła duża kula z piasku, która dostała się również do ust.

- Co jest, do chole... - Dłonią otarł ze swojej twarzy klejący piach połączony z miodem i wypluł resztki z buzi, rozglądając się uważnie.

Boka uśmiechnął się szeroko, widząc ówczesną minę wroga. Dał chłopcom z pierwszego batalionu znak, że świetnie im poszło i gestem pokazał tym z drugiego, że ich kolej.

Mały Wendauer, podszedł do swojego przywódcy i wręczył mu szmacianą chustkę zwilżoną wodą, aby ten otarł swoje oczy. Ferenc tylko go od siebie odepchnął. Był w takich nerwach, że nie zwrócił uwagi na to, że nie sprawiedliwie potraktował jednego z nich.

- To wy, prawda? - Wykrzyknął.

- Pokażcie się! Chcecie walczyć? To wyjdźcie! - Dodał, gdy nie otrzymał odpowiedzi.

Wtedy, z jednej z przednich fortec, zeskoczyła piątka chłopców. Unieśli w górę swoje włócznie i zmrużyli oczy, prostując się całkiem dostojnie.

- Więcej was tutaj jest, w tej kwestii nie mogę się mylić. - Burknął i zacisnął usta.

Podczas gdy Ferenc zastanawiał się, co ma dokładnie teraz zrobić, na jednym z tylnych batalionów, który kończył układać piramidy z kul, Kolnay złożył ręce na piersi.

- Nie sądziłem, że kiedykolwiek jeszcze stoczymy na tym placu jakąś bitwę, a tym bardziej z Czerwonymi. - Zwrócił się do wówczas siedzących z nim między innymi Barabasza i Weissa, dygocąc się z przejęcia.

Feri Acz westchnął ciężko. - Dobrze, chłopaki... a zatem, weźcie ich. - Rozkazał ze spokojem.

Pastorowie i dwójka innych chłopców, ruszyli w stronę piątki na przeciw. Już wyciągali do nich swoje ręce, jednak ci postraszyli ich włóczniami, nastawiając je w ich stronę. Nie wycofali się, jak sądził Ferenc, co trochę go zdziwiło.

Starszy Pastor nie przejął się zbytnio odważną postawą wrogów. Prawą dłonią chwycił włócznię i naprostował ją z poziomu w pion. Kiedy już zamierzał wyrwać ją chłopcu przed sobą i za nią pociągnął, drugi obok uderzył go tą odwrotną, łagodną częścią broni w podbrzusze, jednak na tyle mocno, że straszny na co dzień Pastor zgiął się w pół i jęknął z cicha. Zaraz po tym, piątka chłopców tak, jak rozkazał im wcześniej Boka, ruszyła w ucieczkę przez cały plac.

- Za nimi! - Krzyknął poirytowany Acz, więc zaczęła się gonitwa kilkudziesięciu osobowej grupy Czerwonych za kilkoma chłopcami, co wyglądało dość zabawnie, aż sam Boka przestał się lekko stresować i począł żartować z Czelem z sytuacji.

- Co za gamonie! - Janosz pacnął się dłonią w czoło. - Tyle ludzi za piątką... - Roześmiał się i w końcu wstał, przykładając lornetkę do swoich oczu i obserwując sytuację.

Boka oderwał od swoich oczu lornetkę i klasnął głośno w dłonie, dając sygnał Czonakoszowi, aby ten przekazał rozkaz chłopcom z tylnych batalionów, którzy mieli zaskoczyć Czerwonych z tyłu. Zaraz więc powietrze przeszył donośny gwizd Czonakosza, który najgłośniej, jak tylko potrafił, dał sygnał chłopcom na tyłach. Oni więc słysząc to, pozeskakiwali na piasek i głośno krzycząc, odważnie ruszyli w stronę wrogów.

- Jak to... - Ferenc wdrapał się na dach starej, podziurawionej chatki, w której kiedyś Jano trzymał drewno i skrzywił się na twarzy, widząc to, co się działo.

Czerwoni zaczęli się wycofywać, chłopcy wprowadzili ich w zdezorientowanie. Nie wiedząc, co mają robić, utworzyli jedną dużą grupę na środku placu, którą z każdej strony otoczyli chłopcy z Placu Broni. Wyciągnęli w ich stronę włócznie, a wrogowie nawet bali się sprzeciwić!

- Ha! - Wyskoczył w górę Boka, zaciskając pięści w podekscytowaniu. - Wiedziałem, że tak będzie! - Zaczął skakać po drewnianej fortecy, a Czele, który leżał i wypatrywał co się dzieje przez drugą lornetkę, robił wszystko, aby tylko nie wpaść szatynowi pod nogi.

Kiedy Acz dostrzegł Janosza, ściągnął brwi i ruszył w stronę swojej grupy.

- Co wy robicie? Do ataku, już! - Zagonił ich i po upomnieniu swojego przywódcy, Czerwoni nabrali odwagi, wybiegając na swoich wrogów. Rozpoczęła się prawdziwa walka, pod butami chłopców kurzyło się tak bardzo, że niektórzy ledwo widzieli obraz przed sobą, albo nie mogli przestać kasłać przez drobinki, które wpadły im do gardła.

Acz widząc postęp Czerwonych, uznał, że zajmie się zniszczeniem flagi, co sprowokuje wroga do ataku na niego. Był święcie przekonany, że skoro na wieży nie ma Janosza, poradzi sobie z każdym.

Lekko wychyliłam głowę i spojrzałam w dół. Na naszą fortecę wspinał się Feri, więc natychmiast powiedziałam o tym Czonakoszowi, który od razu kazał mi iść na tył fortecy, aby on mógł zająć się chłopakiem. Zręczny Acz po chwili znalazł się na szczycie i natychmiast rzucił się na Czonakosza. Nie wyglądało to najlepiej, przywódca Czerwonych zdecydowanie radził sobie lepiej zaraz po tym, jak unieruchomił bruneta, siadając mu na nogach. Był za ciężki, aby Czonakosz mógł się uwolnić. Wtedy wpadłam na pewien plan. Ferenc siedział do mnie tyłem, zatem chwyciłam jedną z największych kuli z piasku i przyczołgałam się do chłopaka. Gwizdnęłam, aby ten zwrócił na mnie uwagę i gdy tylko obrócił się do mnie twarzą, z impetem wcisnęłam mu piach w twarz. Kiedy przez chwilę nie mógł otworzyć oczu, pchnęłam go ramieniem, przez co zleciał z fortecy, upadając na ziemię centralnie klatką piersiową. Przeszedł mnie lekki dreszcz, czy nic poważnego mu się nie stało, gdyż było to jednak dość wysoko, lecz gdy chłopak tylko podparł się na dłoniach, prychnęłam i odwróciłam od niego uwagę. Acz krzyczał coś z dołu, lecz zagłuszały go okrzyki innych chłopców, więc nie szło niczego zrozumieć.

Batalion trzeci, na którego fortecę właśnie wspinał się młodszy Pastor, przygotował się bardzo dobrze. Lesik, przypominając sobie o tym, jak podczas tamtej bitwy Czonakosz załatwił jednego z braci Pastorów, uznał, że muszą to wykorzystać. Duże wiadro, w którym Jano nosił drewno, chłopcy napchali piaskiem i gdy tylko zza sągu wyłoniła się ciemna czupryna wroga, Lesik nałożył mu na je głowę. Słychać było tylko krzyki Pastora, który ze zdezorientowania puścił się fortecy i spadł, oraz śmiech chłopców przyglądających się ze szczytu fortecy, jak wróg otrzepuje swoje włosy z piachu, potykając się przy tym o małego Wendauera, dzięki któremu przewrócił się raz jeszcze.

Weiss razem z Kolnayem, ominąwszy zmagających się ze sobą chłopców, dostali się do miejsca, w którym zamykać mieli pokonanych już przeciwników, dokładnie tak, jak poprzednim razem. Otworzyli więc drewniane drzwi i czekali, aż za chwilę ktoś wypełni pustkę w drewnianej szopie. Nie trwało to długo, bo już po kilku minutach zjawił się Barabasz, który co raz popychał idącego przed sobą chłopaka w Czerwonej koszuli.

- No dalej, pajacu, wylądowałeś na łopatkach! - Pchnął go do szopy, a Weiss od razu zamknął za nim drzwi.

Drewniana buda z każdą kolejną minutą się zapełniała. Czerwoni nie byli tak silni, jak się wydawało i po niecałej godzinie, nawet Pastorowie siedzieli zamknięci w szopie, waląc w drzwi pięściami, aby ktoś ich uwolnił. Pozostał Acz, Sebenicz i jeszcze kilka osób. Janosz więc zeskoczył ze swojej wieży i ruszył korytarzem między fortecami za Ferencem. Czonakosz wraz ze mną także zszedł z sągu, bo amunicji i tak już nie było. Było mi coraz słabiej, bo dawno nic nie jadłam, ale starałam się ignorować ten fakt, co nie było takie proste. Kiedy wybiegłam zza lewego sągu, prosto we mnie wleciał jeden z Czerwonych, z którym się zderzyłam. Chłopak szybko wstał i widząc, że ja też próbuję, chwycił mnie za ramiona i pchnął na ziemię, starając się docisnąć do niej moje łopatki. Jęknęłam głośno z bólu, kiedy zacisnął palce na moim ramieniu, które dopiero co zaczęło się goić. Buzowało we mnie natomiast tak wiele różnych emocji, że choćbym chciała, długo nie skupiałam się na tym bólu. Potrwało to zaledwie kilka sekund. Kiedy chłopak był blisko, zgięłam się w pasie i ugryzłam go w przedramię, na co puścił mnie i przeraźliwie krzyknął. Pchnęłam go na piasek, aż on sam wylądował na łopatkach. Miałam coraz większe mroczki przed oczami, ale wciąż starałam się nie zwracać na nie uwagi i dalej robić swoje. Chwyciłam blondyna za rękaw jego koszuli i mimo, że był sporo większy ode mnie, zdołałam doprowadzić go do szopy, do której wrzucić mi go musiał pomóc Czonakosz z Barabaszem, gdyż mimo, iż został pokonany, to się przed tym opierał.

Rękawem koszuli otarłam z czoła pot. Byłam tak przejęta sytuacją, iż nawet nie zauważyłam tego, że podczas zmagania się z tym chłopakiem, musiałam zahaczyć o kawałek jakiegoś drewna, bo miałam niezłą dziurę w spodniach na łydce i ranę zresztą też.

Pobiegłam między sągi, aby sprawdzić, kto jeszcze między nimi został. Gdy miałam skręcać, po prawej stronie zobaczyłam Ferenca. Lekko rozchyliłam usta i się spięłam. Szedł w moją stronę, ale gdy już mnie zobaczył, stanął na moment. Wpatrywałam się w niego tępym wzrokiem. Wspomnienia nagle wróciły... jednak nie tęskniłam za nimi i tym bardziej nie za tym chłopakiem. Byłam na siebie zła, że kiedykolwiek się z nim zadawałam. Już nawet nie było mi przykro przez to, jak mnie potraktował. Czułam ogromny żal do samej siebie i wiedziałam, że muszę to zrobić, muszę chociaż spróbować. Nie mogę uciec. Ledwo wdziałam obraz przed sobą, ale to nie dawało mi powodu, by nie walczyć dalej. Odetchnęłam ze spokojem i w głowie powtarzałam sobie, że jeśli zaatakuję z impetem, to z łatwością mogę pokonać nawet najsilniejszego. Po chwili jednak nie byłam przekonana co do tego, czy w moim przypadku na pewno jest to adekwatne... Napięłam  się jednak, zacisnęłam dłonie i rzuciłam się w stronę bruneta. Za nim stał kolejny sąg, a po bokach miał korytarze prowadzące do miejsc, w których na pewno zostałby zaatakowany, więc jak się spodziewałam, ruszył centralnie w moją stronę, bo to było teorytycznie najrozsądniejsze. Dosłownie wleciał we mnie, przez co upadłam, ale natychmiast się poderwałam i zdołałam chwycić bruneta za rękę, którą mu wykręciłam. Ryknął ze złością i zacisnął zęby. Spojrzał na mnie wściekle i szarpnął za rękaw koszuli. Rzucił się w moją stronę, chcąc przycisnąć moje łopatki do ziemi, ale wbiłam mu palce w żebro, w efekcie czego tym razem to on leżał na plecach. Nie trwało to jednak długo, bo był silniejszy i zaraz poderwał się do siadu, zatem role ponownie się zmieniły.

- Myślisz, że skoro jesteś dziewczyną, to... - Nie skończył, bo sprzedałam mu amatorską pięść w twarz. Upadł na kolana i znów zaczął wrzeszczeć. Nie zdołałam nawet zrozumieć, co takiego, bo dźwięki zaczęły odbijać się w mojej głowie echem. Szybko wstałam i podparłam się ręką o drewnianą fortecę, bo trochę mnie zemdliło, gdy znów ucisnął moje ramię, z którego dodatkowo zsunął się bandaż. Sama rana ewidentnie była na dobrej drodze do gojenia się, jednak te miejsce wciąż zostało mocno wrażliwe na wszelki dotyk. Zaczęło mi się kręcić w głowie. Widziałam, jak Feri wstaje i rusza w moim kierunku. Zmrużyłam oczy, bo obraz przede mną zaczął się coraz bardziej rozmazywać. Poczułam, jak nagle chłopak chwycił mnie za włosy i mocno pociągnął do tyłu. Pochylił się lekko i szepnął mi coś do ucha, ale zupełnie nie pamiętam, co takiego. Mimo stanu, w jakim byłam, próbowałam wyrwać się przywódcy Czerwonych, co po kilku próbach się udało. Wtedy, usłyszałam jak przez mgłę charakterystyczny gwizd i głos.  No tak, Czonakosz. Gdy Ferenc odwrócił się w jego stronę, wykorzystałam okazję i kopnęłam chłopaka pod kolanem, dzięki czemu się przewrócił. Wówczas leżał przede mną i wiedziałam, że nie trudne byłoby położenie go na łopatki, więc to chciałam zrobić, ale nagle wszystko wokół już zupełnie ogarnęła ciemność...

Hej wszystkim!
Jak widać, oto nowy rozdział, wreszcie :D! Sporo czasu zajęło mi poprawianie tej książki. Wiem, że nie jest perfekcyjna, ale przez ten cały czas starałam się zlikwidować i ogarnąć te największe błędy, co myślę, że się całkiem udało :). Ten rozdział jest trochę dłuższy, niż reszta, a nawet, bardzo, hahah, lecz mam nadzieje, że nie nie jest to dla nikogo problemem <3. Nie chciałam po prostu rozdzielać na dwie części jednej akcji, tak istotnej zresztą dla fabuły, myślę. Do następnego rozdziału!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro