Rozdział 1

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Wczesnym rankiem obudził mnie śpiew ptaków dobiegający z mojego telefonu. Tak, ustawiłem sobie śpiew ptaków na budzik. Wyciągnąłem z pod poduszki telefon, który zostawiłem tam ubiegłego wieczoru, by móc go spokojnie znaleźć rano. Włożyłem telefon pod kołdrę i wsadziłem go sobie między nogi. 6:20. Wstanę za 10 minut...-pomyślałem.

Jednak po trzech minutach do mojego pokoju wparowała matka.
-Synku wstawaj, nie zdążysz do szkoły!!-powiedziała i wybiegła z pomieszczenia. Co za chujka. Miałem jeszcze 7 minut snu. Dla świętego spokoju, powoli zwklokłem się z łóżka i podążyłem do mojej komody. Otworzyłem pierwszą szufladę i wyciągnąłem z niej losowe bokserki, by następnie założyć je sobie na głowę. Na bokserki założyłem jeszcze czapkę, by stworzyć sobie złudne wrażenie, że trochę mniej rzucam się w oczy. Zamknąłem szufladę po czym znalazłem gdzieś w pobliżu komplet ubrań który wczoraj przygotowała mi matka. Ubrałem się w pachnące płynem do płukania ciuchy i wyszedłem z pokoju. Zszedłem dość szybko ze schodów mojego siedmiopiętrowego domu, jako, że między nogami miałem dziurę na oczy. Popędzilem do kuchni i usiadłem przy stole. Moja rodzicielka zaraz przyniosła mi śniadanie, a mianowicie-mleko z płatkami. Powolnie zjadłem płatki, znudzony rutyną. Jadłem je dzień w dzień... To robiło się obrzydliwe. Nawet bardziej niż moje życie. Po kilkunastu minutach zjadłem śniadanie, więc zarzuciłem tylko na siebie mój spakowany ubiegłego wieczoru plecak i popędziłem na przystanek.

Autobus przyjechał po kilku minutach. Wszedłem do pojazdu i pokazałem znajomemu mężczyźnie mój bilet. Zająłem swoje miejsce pod oknem, którego inni ludzie zawsze unikali. Zapewne dlatego, że ja tam siadałem. Dojechałem w miarę spokojnie do szkoły i ze spuszczoną głową wyszedłem z autobusu po czym szybko skierowałem się w kierunku mojego liceum. Przystanek był praktycznie przed bramą budynku, więc niemal od razu dotarłem do celu. Wszedłem przez otwartą bramę na teren szkoły i pokierowałem się powolnym krokiem na drugie piętro. Zatrzymałem się zauważając czerwoną kropkę na ziemi. Takie różnokolorowe kropki znajdowały się przy każdej z sal by ułatwić mi funkcjonowanie. I rzeczywiście, ułatwiały. Oparłem się o ścianę i stałem pod klasą czekając na upragniony  dzwonek, przy okazji słysząc radosne śmiechy i rozmowy zaprzyjaźnionych grupek szkolnych. Ja byłem sam. Jak zwykle. Gdy w końcu doczekałem się mojego zbawiciela, tzn. dzwonka, wszedłem do klasy i zająłem swoje miejsce w ostatniej ławce. Lekcja mijała żmudnie. Z zeszytem między nogami zapisywałem, jakies istotne informacje, które mówiła nauczycielka. Większość czasu poświęcałem jednak na rozmyślanie. Myślałem o wężach boa, które duszą powoli..., powoli...wszystkich których znam. A ja uśmiecham się podczas gdy wy dusicie się i umieracie.

-A teraz dobierzcie się w pary i narysujcie jak wyglądałyby wasze dzieci. - z zamyśleń wyrwał mnie głos nauczycielki, na co aż podskoczylem.
-Chwila, czego to lekcja?-zapytałem nauczycielki.
-Wychowania do życia w rodzinie Marcel.-odpowiedziała mi radośnie nauczycielka. To co ja tak właściwie notowałem? Lol. Jaki Debil przychodzi na pierwszy WDŻ. Położyłem nogi na drugim krześle i rozszerzyłem je by rozejrzeć się po klasie. Rzeczywiście, nie było prawie nikogo. Na oko 6 uczniów wraz ze mną.
-Wiktoria, nie możesz być sama, zrób pracę z Marcelem.-odezwała się nagle gościuwa od WDŻ, która nie jest nawet w połowie tak dobrze wyedukowana w tej dziedzinie, jak nastolatkowie XXI wieku.
-Jak to sobie pani wyobraża? Nasze dziecko wyglądałoby jak on!-zaczęła burzyć się dziewczyna o piskliwym głosie.
-Przykro mi, ale nie możesz mieć dziecka sama ze sobą. Siadaj do kolegi i nie dyskutuj.-zwróciła się do dziewczyny nauczycielka po czym ta gniewnym krokiem zaczęła się zbliżać. Zdjąłem więc nogi z krzesła i usiadłem prosto.

-Słuchaj gościu, nie mam zamiaru tego z tobą robić.-zaczęła dziewczyna.
-Fajnie byś krzyczała, gdyby ktoś cię podpalił.-odpowiedziałem zachwycony jej głosem.
-Dzwonie po policję.-powiedziała po czym wyjęła telefon z plecaka.
-Żarcik.-powiedziałem by uniknąć trzeciej w tym miesiącu wizyty na komisariacie.
-Śmieszny.-powiedziała patrząc mi w oczy.
Wiem.-odpowiedziałem dumnie.

Nocy pełnej dobrych aniołów kochani.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro