3. Nad Pięknym Modrym Dunajem

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Jego szorstki głoś był dla mnie jak obdarcie z godności. Dobrze wiedziałam co mnie czeka. Gdyby moi rodzice teraz mnie widzieli zapewne umarliby na miejscu. To byłby zawał spowodowany tym co ze mną robili. Nie otrzymując odpowiedzi spojrzałam w dół. Lufą walthera podniósł mi głowę dotykając podbródka. Przyjrzał się mu i odłożył pistolet na wielką skrzynię stojącą przy łóżku. Prawdziwe łóżko. Nie widziałam takiego na oczy od tygodni. Wyobraziłam sobie jak to jest na nim spać. Prawie zapomniałam, że kiedyś takie rzeczy były dla mnie oczywiste i codzienne. Narzekałam wtedy na niewyprasowaną pościel, na kolejkę do łazienki, zimne ziemniaki. Gdybym miała chociaż jedną rzecz z poprzedniego miejsca tutaj ze sobą szansa na przeżycie diametralnie by się zwiększyła. Może nawet przez nabranie sił mogłabym pracować wydajniej w innym miejscu, może miałabym więcej przywilei.

Nie odpowiedział. Spojrzałam na jego twarz pierwszy raz od wejścia do pokoju. Pocił się. Dlaczego miałby się pocić? Czego on miał się teraz bać?

Wskazał ręką drewniane, zdobione krzesło stojące przy dużej ławie. Bez słowa usiadłam na nim i schowałam ręce pod ławą. Nie chciałam żeby widział jak paznokciami zdrapuję sobie chropowatą skórę do krwi. Mogłoby to go obrzydzić, a jak Niemiec jest obrzydzony więźniem nie kończy się to nigdy dobrze.

Wyprostowany z niezmienionym wyrazem twarzy położył przede mną tacę z kawą zbożową i wskazał na parujący napar. Pokręciłam głową nie móc wykrztusić słowa. Czy gustował w jakichś chorych grach? Poudaje, że jesteśmy cudownym małżeństwem po czym zgwałci mnie na własnym łóżku i każe znowu wracać do brudnego baraku aż obejdą mnie wszy? A wtedy mnie spali, bo nie będę już potrzebna. Nawet moje włosy nie uratują sytuacji. Niepotrzebny więzień to najgorszy wyrok jaki można usłyszeć.

- Jesteś chyba jedną osobą, która w twojej sytuacji tego odmówi. Mam nadzieję, że nie będziesz tego żałować.

Cynik. Pies go drapał. Nie chciałam pić od niego tej kawy. To jak wyraz poddania się całej tej chorej grze. Ja i tak miałam przegrywać ją za każdym razem dla jego sadystycznej uciechy.
Dalej bez jakiegokolwiek ruchu siedziałam z głową spuszczoną w dół.

Nie doczekawszy się jakiejkolwiek reakcji zamknął drzwi wejściowe na klucz co dla mnie było jawnym znakiem nadchodzącej zguby. Chciałam mieć to szybko za sobą, nie myśleć o tym co się dzieje i wrócić. Udawać, że absolutnie nic się nie stało.
Ale on tylko usiadł naprzeciwko mnie i czekał na mój ruch. Bardzo chciałam wtedy, żeby niczego się nie doczekał. Miałam plan robienia na opak wszystkiego czego zapragnie, ale moje nerwy w końcu nie wytrzymały, a z mojego oka mimowolnie popłynęla samotna łza. Kiedy spadła ciężko na mahoń poruszył się i uderzył pięścią w stół. Podskoczyłam do góry drżąc co sprawiło, że nie miałam siły dłużej trzymać wszystkiego w sobie. Kolejna salwa łez wydobyła się z moich oczu i zmoczyła czerwone policzki.

- Popatrz na mnie- jego głos złagodniał.- Nie zrobię ci krzywdy.

To dało mi cień nadziei, że może wcale mnie zabije po wszystkim. Może w pewnym sensie będę mu potrzebna, nawet do tej jednej czynności. Chodziły słuchy o kilku ulubienicach esesmanów, które regularnie były proszone do ich mieszkań. Miały przez to pewne względy, na przykład czasem udało się dla nich przemycić dodatkowe racje żywieniowe. W końcu nie mogły być samymi kośćmi, musiały jakoś wyglądać. I włosy. Różniło je to, że mogły zatrzymać włosy. Zupełnie jak moje. Dziękowałam im, że dzięki nim mam szansę na lepszy los i jednocześnie nienawidziłam, bo to przez nie  znalazłam się w tym pomieszczeniu z mordercą.

- Napij się, nic ci nie zrobię. Wiem, że jesteś zmęczona.

Zmęczona. Zmęczona to mało powiedziane. Chciałam rzucić się na niego i krzyczeć, że nie ma prawa mówić jak się czuję. Że on nic nie wie bo popija sobie kawę kiedy ludzie umierają z głodu tuż za jego oknem. Chciałam płakać i wyć z bezsilności i tragzmu swojej sytuacji. Ale jedyne do czego byłam wówczas zdolna to podniesienie filiżanki i dotknięcie ciepłego napoju suchymi ustami. Nie mogłam pić za szybko, to spowodowałoby poparzenia, a to z kolei utudniło przełykanie, a przecież czekała mnie niekończąca się praca.

Wydawało mi się, że widząc to uśmiechnął się. Nie chciałam być jego dłużnikiem. Nie chciałam żeby miał satysfakcję z tego, że decyduje o moim życiu, ale pragnienie i głód tym razem wygrały.

- Nie bój się mnie.

Ton w jaki to powiedział był bardzo niejasny. Mógł to powiedzieć satyryczny oficer, a mógł ktoś zwyczajnie zatroskany. Nie mogłam zgadnąć, która z tych osobowości bardziej nim wtedy kierowała.

- Pan mnie zabije?

- Nie.

- Więc co Pan ze mną zrobi?

Cisza. Wstał i odwrócił się do mnie plecami wyglądając za okno.

- Dość mam tu codziennie licznej śmierci. Jak zechciałbym kogoś zabić po prostu bym to zrobił. Ale nie chcę- westchnął i odwrócił się na pięcie znowu na mnie spoglądając. Ręce miał założone z tyłu, pas idealnie zapięty, świeżo ogolony pachniał miętą. Czułam się wtedy jak spodlony pies. Rzuciłam się przecież na jego kawę, przekupił mnie kawą. Nie myłam się od trzech dni uwzględniając zęby. Włosy miałam nie czesane, nie było czym. Dłonie pokryte były pęcherzami i odciskami. Gdzieniegdzie dalej widniały ślady po przypalaniu papierosem. Zwrócił uwagę akurat na ostatnie.- Kto ci to zrobił?

- Któryś z Kapo proszę Pana.

Zastanowił się, po czym przejechał opuszkamki palców delikatnie po zranieniu.

- Pamiętasz jak miał na imię?

- Nie nauczyłam się jeszcze wszystkich Oberscharführer-  dobrze wiedziałam, że sprawcą był sadystyczny Erik pilnujący nas podczas posiłku. Nie chciałam jednak nic zdradzać.

- Nie nazywaj mnie tak- zmarszczył się przez co poczułam ucisk w gardle.- Nazywam się Willi. Na pewno mnie kojarzysz.

- Słyszałam proszę...- w ostatniej chwili się powstrzymałam co wywołało u niego nikły uśmiech. Pomyślałam, że wyglądał wtedy całkiem przyjaźnie. W dalszym ciągu był mordercą, ale sprawiał wrażenie kogoś znacznie milszego.- Willi- dopowiedziałam z delikatną chrypką akcentując polskie "w" dokładnie. Chciałam by rozumiał, że nic nie zmieni tego kim wciąż jestem.

- A ty jak się nazywasz?

- Mam podać numer?- moja odpowiedź była oczywista i wyuczona. Tak musiałam mówić.

- A jak mówili na ciebie w domu? Wo wohnst du? Skąd jesteś?

- Mit Warschau Herr Willi. Z Warszawy. Nazywam się Wanda.

- Wanda- zamyślił się rozkładając moje imię na kawałki.

- Ładne.

Ładne. Żmija. Stwierdził, że moje imię, więźniarki, służebnicy i męczennicy z jego ręki jest ładne. Przywieźli mnie tu, obdarli z moralności, imię zastąpili numerem, a teraz mówi, że jest ładne?

- Nie bój się meine Perle. Nikt tu nie wejdzie, myślą, że robimy co innego. Rozmawiaj ze mną proszę.

Nie odpowiedziałam. Czy on prosił mnie do siebie żebym z nim rozmawiała? On chciał rozmawiać z więźniem... Ze mną.
Musiałam bardzo uważać. Wszakże był moim wrogiem i każde źle wypowiedziane słowo mógł użyć przeciwko mnie.

- Wiesz co moi koledzy robią z takimi jak ty?- Kiwnęłam głową twierdząco.- Ale nie chcę tego robić, nie jestem jeszcze takim zwierzęciem. Hans nawet chciał mi cię podkraść, ale byłem pierwszy. Pamiętasz tego blondyna z dnia kiedy tu przyjechałaś?- zaśmiał się pod nosem.- A to kundel z niego.

Więc traktowali mnie jak towar. Jak miło.

- Powiedz więc, jak tu trafiłaś?

- Na łapance Herr Willi. Nic złego nie zrobiłam, chciałam wyręczyć matkę w zakupach. Nie żałuję, gdyby ona tu trafiła zamiast mnie już by nie żyła.

Mimo ryzyka chciałam żeby go to zabolało. Skoro już chciał żebym mówiła, niech słyszy co ze mną zrobiła jego ideologia.

- Opowiedz mi jak wyglądało życie w twoim mieście przed wojną.

To pytanie bardziej mnie zaskoczyło. Miałam mu opowiadać jak było zanim mi to odebrał. Odebrał wolność.

-Chodziłam do szkoły. Mieliśmy piękną szkołę. Uczylam się dużo o literaturze, muzyce.

- Oh znasz Straussa?

- Naturalnie- ożywił się nieco i usiadł spokojnie naprzeciwko mnie.- Nad pięknym modrym Dunajem to mój ulubiony utwór tego kompozytora. Kiedyś mój ojciec grał nam go na skrzypcach- rozmarzyłam się nieco.- Siadaliśmy wszyscy w salonie, a on śmiał się do nas i wesoło przygrywał.- Zanuciłam kawałek, aż pocieszenie sie zaśmiał. Zauważyłam to i odchrząknęłam. Zrobił to samo.- Ale najpewniej już nie żyje. Nie wiem, nie widziałam go kilka lat.

- Mój ojcie też zmarł. Na raka. Jakiś czas temu- zauważył najpewniej, że bardzo się przede mną otworzył i szybko zmienił temat.- Nie wiedziałem, że tego uczyli w polskich szkołach.

- A Pan zna Szopena?

- Znam. Ale uciekł do Francji.

- Nein. Musiał wyjechać przez powstanie. Jego serce jest w Polsce.

- Polski już nie ma- jego ton był zimny kiedy to wypowiadał. Usta złożyły się w prostą linię. Przestraszyłam się go. Tam szybko umiał zmieniać emocje...

Doszło do mnie, że świat o jakim mu mówię, dla niego był przeszłością, która nigdy nie miała prawa się wydarzyć. Teraz było Generalne Gubernatorstwo. Warschau nie Warszawa. Moja ojczyzna naprawdę nie istniała. Nastroje między tamtym miejscem, a tą fabryką śmierci były diametralnie inne. Tam ludzie wierzyli w sprawiedliwość, w odmianę losu. Dziś jutro pojutrze, ludzie tam walczyli. Tu nie było o co walczyć, chyba, że mówimy o kawałku chleba. Tu wychodziło się tylko kominem. Nie rozumiałam po co pytał mnie o to wszystko, do czego w ogóle była mu ta wiedza. Słuchał uważnie, z dystansem, ale jednak zaciekawieniem. Przecież miał swój nazistowski świat, po co było mu więcej i to mojego.

- Nie ma... Ja...- Nie zobaczę więcej rodziny, Janka, mamy. Nie będę chodzić po warszawskich  uliczkach, śmiać się z Jolą, spacerować z Panem Wrońskim.

- Nie płacz maine Perle. W Rzeszy mamy dużo pięknych miast.

- Ja nie zobaczę Rzeszy. Ani Polski ani świata. Umrę Willi- mówiłam stanowczo i bez emocji. Nigdy nie pokazuj ludziom, że można cię skrzywdzić. Tego nauczył mnie ojciec. Już nawet nie przejmowałam się jego tytułem, grzecznością, czy tym co mówię. I tak miałam umrzeć, co za różnica z ręki żmiji czy gazu.
Zmartwił się. Może nawet trochę go to wzruszyło. Ciężko było stwierdzić, w końcu to morderca.

- Twój los teraz zależy ode mnie-
chciał grać dorosłego i poważnego człowieka, ale jak bardzo się starał tak ja bardziej widziałam w nim zwykłego chłopca.

- Ma Pan Herr Willi  chyba wysoki stopień wojskowy, prawda?- zmieniłam temat.

- Ja, dużo kosztowało mnie to pracy- rozdział się wygodniej zakładając nogę na drugą.- Przed obozem byłem nawet na froncie. Widziałem śmierć przyjaciół- popatrzył w stronę okna mróżąc oczy.

- Też widzę śmierć swoich przyjaciół, niemal codziennie.

Zignorował to. Dalej patrzył się bez wzruszenia smętnym wzrokiem.

- Nie przyjechałaś tu chyba sama, prawda?- popatrzył mi głęboko w oczy sięgając do kieszeni. Wyjął z niej papierosy i zapalił jednego. Szary dym uniósł się mu górze.

- Przyjechałam z przyjacielem. Mieszkaliśmy w jednej kamienicy, on pomógł mi podczas podróży tu.

- Ja, widziałem go. Szybko się chłopak wykończy w tej pracy, tam mało kto przeżywa- serce mi stanęło po czym przyspieszyło obroty. Poczułam ścisk w gardle.

- A czy... jest coś Herr Streiner co mogłabym zrobić, żeby trafił do innego komanda?

- Ty się mnie pytasz? Może i się da, ale przenoszenie ludzi z komand nie jest proste. Każdy chciałby dostać inną pracę.

- Mnie przeniosłeś- spojrzał na mnie wymownie po usłyszeniu tych słów i zastanowił się.

- Bo ciebie mogłem. Powiedz- nabrał powietrze jednym wdechem i zmienił ton głosu na bardziej żywy- kochasz tego chłopaka?

Coś mówiło mi wewnętrznie, że odpowiadanie na to pytanie nie jest dobrym pomysłem. Najlepiej bym je pominęła i nie chodziło nawet o to czy odpowiedź miałaby być zgodna z prawdą czy nie. Tak naprawdę wszystko mogło skutkować jego gniewem, nie wiem z jakiego powodu, ale nie zmieniało to stanu rzeczy.
Pliszka usiadła na oknie obok stolika przy którym siedziałam. Spojrzał na nią i uśmiechnął się. Podparł podbródek dłonią i cmoknął do niej.

- Ptaki to piękne zwierzęta, nie sądzisz? Są takie pełne życia.

- Są wolne. Myślę, że każdy z nas chciałby być wolny- ton w jakim do niego mówiłam w każdym innym przypadku skutkowałby pobiciem, ale nie burzył się. Traktował to jak orzech do zgryzienia, napierał na mnie bardziej.- Co w całej sprawie zmieniam czy go kocham czy nie?

- Bo on ciebie tak Perle, widać po jego oczach.

- Chyba się na niego zbytnio nie oglądałeś, prawda? Chyba, że wtedy kiedy upadł na żwir.

- Nein, widzę czasem o wiele więcej niż myślisz.

- Po co mnie tu przyprowadzono?

- Nie wolisz tu siedzieć zamiast pracować?- poluzował sobie pas i westchnąwał westchnął głęboko.- Jak chcesz mogę dać ci więcej jedzenia. Masz ochotę może na ciastka?- zadał pytanie, ale nie czekając na odpowiedź wyjął z szafki metalowe pudełko stawiając przede mną kruche ciastka.- Częstuj się.

Nieśmiało wyjęłam jedno chudą reką i włożyłam powoli do ust. Słodki smak był naprawdę wielką odmianą. Ponoć człowiek może przyzwyczaić się do wszystkiego, nie wiem czy zalicza się do tego piekło na ziemi, ale z wielką przykrością musialam przyznać przed samą sobą, że odzwyczaiłam się od wielu codziennych, prostych rzeczy.

- Smakuje ci- uśmiechnął się czule. Widziałam w nim, że ten odruch nie był dla niego prosty. Wyglądał jakby robił to bardzo nieplanowanie, ale jednocześnie delikatnie, jakby wcale nie chciał żebym widziała go od tej strony.- Możesz wziąć sobie kilka. Nasz czas się kończy, zaraz będziesz potrzebna do dalszej pracy.

Spojrzałam na niego pytająco, ale przytaknął, wzięłam więc kilka i schowałam do kieszeni. Wstał co też zrobiłam gotowa do wyjścia, ale mnie zatrzymał.

- Rozwiąż chustkę.

Sięgnęłam bez słowa dłońmi ku górze, ale znowu mnie uprzedził i zrobił to samo. Chwycił za jeden koniec supełka i pociągając za niego zdjął nakrycie. Moje długie, rude loki ciężko opadły w dół.
Przyjrzał się im, przekręcił lekko głowę w bok. Pogładził je delikatnie, nie miałam pojęcia, że ktoś jego pokroju może być delikatny. Nie chciałam patrzeć na niego ją jako na kogoś emocjonalnego. Przecież skazywał na śmierć dziennie wiele ludzi. Nieważne w jaki sposób, robił to.

- Nie chcę tu umrzeć Willi wyszeptałam, a z moich oczu poleciały łzy.- Nie chcę. Proszę nie skazuj mnie na śmierć.

- Streiner, nie mamy całego dnia- wołanie rozległo się zza drzwi.

- Hans pieprzony kundlu- wymruczał pod nosem jakby się z nim droczył.

Popatrzyłam na niego ze strachem. Zawiązał szybko chustkę chowając moje włosy ponownie za materiałem i przytrzymał mocno moją twarz w silnych dłoniach.

- Ty przeżyjesz meine Perle.

Nie dał mi czasu na odpowiedź. Zmierzwił sobie włosy i szybko otworzył drzwi. Wskazał na nie patrząc mi w oczy. Nie miałam czasu na przygotowanie się kiedy czyjeś silne ręce pociągnęły mnie w głąb korytarza. Znów znalazłam się na zewnątrz. W kotle samego szatana.

Czy to się w ogóle jakoś klei? Nie mam przekonania czy poszlam dobrą drogą, dajcie znać jak się wam widzi taki styl.
Miłego dnia

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro