5. Werbunek

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Tamtego dnia podczas pracy myślałam tylko o tym co stało się z Waldusiem. Właściwie można powiedzieć, że po części go uratował, sam mówił, że w poprzedniej pracy długo nie przeżyje. Rzecz jasna przenoszenie z komand się zdarzało, ale nie wiedziałam, że ktokolwiek może zrobić to na prośbę innego więźnia. Mijały tygodnie kiedy byłam w tym miejscu, nie liczyłam już nawet dni tak dokładnie jak na początku. Nadszedł dla mnie okres, którym nie wiadomo właściwie czy można jeszcze liczyć na ratunek, codzienność pozostała niezmieniona, identyczna.
Zaczynałam przyzwyczajać się do tego w jakiej byłam sytuacji. Powoli warunki nie robiły już na nikim wrażenia, z niewzruszeniem patrzyłam na nowo przybyłych ludzi, którzy nie mogą znieść miejsca swojego pobytu. Willi częściej znikał wraz z większymi transportami, a kiedy już się pojawiał wydawał się dużo bardziej zadumany, zupełnie jakby myślami był gdzie indziej. Jak obiecał podrzucił mi jednego popołudnia garść cukierków podczas pracy kiedy nikt nie patrzył. Schowałam je głęboko w kieszeni pasiaka i jadłam po jednym bardzo długo, ssałam je aż nie zaczynałam rozcinać sobie podniebienia.

Bałam się, że jeśli go przeniosą to stracę posadę, albo nawet ją zatrzymując trafię na kogoś dużo bardziej okrutnego. Pomimo sytuacji w jakiej się znaleźliśmy Willi był nadzwyczaj spokojnym i dobrym esesmanem jeśli tak można w ogóle go nazwać. W końcu nie zrobił mi krzywdy, do niczego nie zmusił, wręcz odwrotnie.
Dlatego czym mniej go widziałam tym bardziej bałam się o swoją przyszłość.
Obóz coraz bardziej się zagęszczał. W czerwcu osób było wyraźnie więcej, nie zdziwiło mnie to rzecz jasna. Jednak mimo wszystko zaczęłam zwracać uwagę na to, że transportów jest o wiele więcej, natomiast ilość żywności systematycznie kurczyła się. Zupełnie jakby wraz z większą ilością ludzi wcale nie sprowadzali prowiantu, a jedynie bardziej rozdzielali tą ilość jaka była.

Była też kolejna rzecz, ludzie których kojarzyłam znikali. I nie chodziło o to, e umierali przy pracy, to oczywiście się zdarzało, ale wtedy dowiadywałam się o tym będąc już w baraku, wiele kobiet zdawało relacje, każdy starał się zapamiętać kto odszedł, kto przybył, a oni po prostu znikali. Wychodzili grupami jak co rano i nigdy nie wracali. Słyszeliśmy o słynnym "do gazu", nigdy do końca nie dowiedzieliśmy się jednak co tam tak naprawdę się działo.
Zostałam więc przegłosowana w kwestii wydobycia informacji od esesmanów. Nie było to proste i każdy zdawał sobie z tego sprawę, mieliśmy być zwierzętami, a z bydłem nie rozmawia się na polu. Odważyłam się zapytać o to w niedzielę, podczas dnia wolnego. Nie rozmawiałam wtedy jeszcze z Willim na tyle by przewidzieć czy odwróci się przeciwko mnie, ale ciekawość i strach o własne życie były silniejsze. Zobaczyłam go wtedy za którymś barakiem, rzadko kiedy spotykałam go w ogóle w tej części obozu, nie wchodził do żeńskiej części, w ogóle raczej nie pojawiał się w Birkenau. Ale jednak wtedy tam był, jakby na zawołanie pospieszym krokiem wracał z tyłów obozu, wyglądał jakby był czymś zestresowany, spięty. Na czole pojawiła się mu charakterystyczna zmarszczka, a mimo kamiennego wyrazu twarzy oczy wyrażały strach. Wyszłam nieśmiało by obmyć ręce w kałuży przy wejściu, miało to wyglądać naturalnie, ale od razu mnie zauważył i jakby wiedział, że czegoś od niego chcę. Natychmiast zwolnił kroku, rozejrzał się po okolicy i udał, że przygląda się wszystkim jakby był na patrolu.

Gdy dotarł do mnie zatrzymał się, przyjrzał temu co robię i ruchem nogi obsypał moje mokre ręce piaskiem i kurzem. Patrzyłam jak stają się jeszcze bardziej brudne niż przed myciem. Zaśmiał się, choć czułam w tym przymus i wyjął z kieszonki munduru chusteczkę. Schylił się by otrzeć nią czarne oficerki i ukradkiem spojrzał mi w oczy.

- Co ty tu robisz? Nie kręć się dzisiaj po okolicy, siedź u siebie ile możesz.

Szeptał cicho i z pośpiechem, ale nie było przecież blisko nikogo kto mógłby w tej sytuacji zauważyć choć cień nieprawidłowości.

- Co tam się dzieje Willi, co ty tu robisz?

Nerwowo obejrzał się przez ramię i wrócił do skrupulatnego przecierania butów.

- Powstanie nowe komando, potrzebują młodych więźniów. Ale nie kobiet, was nie zabiorą. Słyszałaś o krematoriach? Szlag, nie możemy tu rozmawiać. Zrobimy to przy najbliższej okazji, wracaj do siebie. Jutro wstań do pracy jak zawsze, przyśle po ciebie. Albo cholera, przyjdę sam, nie rzucaj się w oczy. Przepraszam Perle- wypolerowanym noskiem oficerek kopnął mnie jeszcze na odchodne i wrócił do szybkiego marszu kierując się do wyjścia.

Tyle zostało z informacji.

Nie mowilam o tym dziewczynom z baraku, nie chciałam ich niepotrzebnie martwić szczególnie, że te informacje były jedynie strzępkami i sama nie wiedziałam co o tym myśleć. Z pewnością szykowało się coś dużego, ale każdy dzień pracy tu nie należał do łatwych. Wstałam brudna i wystraszona, po oficerze nie został nawet ślad. W powietrzu unosił się zapach spalenizny, a na niebie widać było dym ze spalarni. Musieli palić ciała ludzi zmarłych przy pracy podczas tygodnia, nie był to odosobniony zapach. Zbliżał się koniec dnia, przez dym i zachodzące słońce niebo miało kolor brzoskwini, na jego tle odcinały się jedynie drzewa jak czarna smoła na kartce papieru.

***

W poniedziałek jednak nikt po mnie nie przyszedł, Willi nie pojawił się nawet na obchód. Podobnie było i kolejnego dnia, zaczęłam się niepokoić. To był moment w którym zastanawiałam się właściwie czy już oszlalałam czy to normalne choć bardziej skłaniałam się do pierwszego. Bo dlaczego ja w ogóle miałam się bać? Rozsądne było powiedzieć, że bałam się o swoją dogodną pozycję, o pracę, o bezpieczeństwo i nietykalność. Ale nie.

W jego spojrzeniu było tamtego dnia coś bardzo dziwnego, nigdy nie widziałam by czegoś bał się w tak dziwny sposób. Nawet jeśli nie chciał tego pokazać, bał się. Coś nie było pod jego kontrolą i nie podobało mu się to. I nie chodziło nawet o chęci władzy, Willi pokazał już, że nie jest przychylny eksterminacji i nie bawi go śmierć, to był bardzo zły znak.
Jednak gdy stało się to i trzeciego dnia naprawdę bałam się o niego samego. Było to strasznie dziwne, wręcz nieprawdopodobne bo oto ja, zamknięta tu i skazana przez niego na śmierć i katorżniczą pracę bałam się o to co się z nim dzieje. Bynajmniej nie z ludzkiej troski, a z niewiedzy.

Mogło to oznaczać absolutnie wszystko. I wtedy pojawił się.

Gdy już przestałam liczyć na szybki powrót wszedł jak zawsze popatrzeć czy pracujemy. Jego ruchy były powolne i skrupulatne, ale nie takie jak zawsze. Była w nich nuta pewnego niepokoju, zachowywał się inaczej. Stanął nad Kamilą i schylił się by przeczytać jej staranne pismo. Pisała znacznie ładniej niż ja, jej literki były bardziej smukłe, a mimo to skrzywił się i wytknął jej każdy najmniejszy błąd. Jednak nie uderzył jej.
Potem zbliżył się do mnie, ponownie obejrzał co robię i dłonią wskazał na stertę papierów leżących przy moim stanowisku.

- Dziś zostaniesz po pracy i zrobisz dodatkową robotę, wszystko ma być gotowe na jutro i nie przyjmuję innej wersji wydarzeń.

- Ja.

- Zostanę jej przypilnować- ochoczo odezwała się Kapo, ale Willi tylko pokręcił głową.

- Osobiście jej przypilnuję. Ty skup się na reszcie i pamiętaj by sprawdzić czy niczego nie ukradły.

I tyle. Oddalił się nie mówiąc ani słowa więcej. Kapo posłusznie zgodziła się z jego słowami i zaczęła chodzić od stanowiska do stanowiska. Zatrzymała się przy moim i gniewnie spojrzała mi w oczy. Nienawidziła każdego, ale miałam wrażenie, że przez moje względy była na mnie uwzięta dużo bardziej. Ciężko było tego właściwie nie zauważyć, zawsze czepiała się mojej pracy częściej niż innych, kazała mi poprawiać wiele rzeczy, pluła czy kopała mnie właściwie bez powodu. Tym razem nadęta zaczęła się śmiać po czym szturchnęła łokciem plik dokumentów, który rozsypał się po podłodze. Posłusznie wstałam by zebrać wszystkie kartki przy akompaniamencie jej grubego i obrzydzającego śmiechu.

- Co tak wolno? Już wypadłaś z wprawy? Chyba przestałaś podobać się Streinerowi, tak mi przykro. W końcu dostaniesz tyle pracy na ile każda z was zasługuje leniwe świnie.

Nie odpowiedziałam, nie mogłam. Posłusznie wróciłam do pracy patrząc jak terroryzuje po kolei każdą z nas. Miałam naprawdę dość po wielu godzinach. By wyrobić się z pracą zabroniono mi jeść, patrzyłam jak moje koleżanki wychodzą z budynku, a ja zostaję z dodatkowym nakładem pracy. Nawet Kapo miała już dość i czekała jedynie aż pojawi się Willi. Moje palce były całe w odciskach, oczy skupione tyle godzin na pisaniu powoli odmawiały współpracy, wyschnięte piekły niemiłosiernie, jak rozgrzany do czerwoności metal. W końcu przyszedł, Kapo zostawiła nas samych. Poczekał kilka minut jedynie patrząc jak piszę aż w końcu zamknął za sobą drzwi i zrzucił z ramion ciężar poważnej postawy.

Znów mogłam zobaczyć w jego ruchach brak pewności, był wystraszony.

- Musisz na siebie bardzo uważać- zaczął beż żadnych tłumaczeń. To spotkanie było inne niż każde poprzednie. Wtedy stawiał jeszcze granice, nie chciał mnie wystraszyć czy do siebie zrazić, nawet w rozmowie można było wyczuć coś w rodzaju dystansu. Teraz mówił jak z karabinu, nie przejmował się tym kim dla siebie jesteśmy, zdawał się działać pod presją.

- Każdego dnia muszę uważać.

- Nein, teraz będzie inaczej. Mają zwiększyć ilość dostaw ludzi, ale jednocześnie zmniejszyć ilość zaopatrzenia.

- Likwidują obóz?

- Słuchaj jak do ciebie mówię, na Boga!- Jednym silnym ruchem złapał mnie za ramiona i potrząsnął lekko.- Nic nie likwidują, wybudowali nowe krematoria, ale to już było w kwietniu. Teraz chcą systematycznie odsyłać ludzi na śmierć, ale nie was tylko nowych ludzi. Nie potrzebujemy już tylu rąk do pracy, każdy kto się do tego nie nadaje po prostu umrze zanim w ogóle zrozumie gdzie przyjechał. Nie miałem o tym zbyt wiele pojęcia bo cały czas pracowałem tu, ale wtedy mnie wezwali i... nie miałem pojęcia co tam tak naprawdę się dzieje.

Był to pierwszy raz gdy widziałam w nim tyle pokładów ludzkości. Wtedy nie był dla mnie oficerem, ani nawet katem, a chłopcem, który pod presją tak naprawdę bardzo się bał. Tknęło mnie, że robię coś naprawdę głupiego, nie powinnam mu współczuć, to ja umieram, to ja cierpię.
A jednak coś było bardzo nie w porządku.

- Przeniosą cię?

- Nein, byłem tam tylko trzy dni. Brakowało rąk do pracy, ale przyjechali już nowi na moje miejsce, zostanę tutaj. Zaraz, cieszy cię to?

- Nein- odpowiedziałam szybko nie chcąc pokazać mu nawet na moment, że w jakikolwiek sposób jest to prawdą. Cieszyło mnie to, że zostanie na swoim stanowisku. Zawsze mógł trafić się ktoś znacznie gorszy.

- Nie lubisz mnie Perle?

- Ciężko jest odpowiedzieć na to pytanie obiektywnie. Nie miałam nigdy okazji spotkać cię w naturalny sposób. Właściwie nie miałam okazji cię nie lubić.

Gdy zrozumiał co miałam na myśli zrezygnował z karcącego wzroku i westchnął przeciągle.

- Tak, nie mam niestety jak tego dokonać. Dlatego jeśli chcesz tego dożyć musisz nie rzucać się w oczy i wykonywać całą pracę. I pod żadnym pozorem nikomu się nie stawiaj tak jak mi podczas rozmowy. Wielokrotnie.

- Myślisz, że mną można pomiatać?

- Zabawne komu to mówisz, mógłbym zastrzelić cię teraz jednym ruchem i nigdy nie ponieść za to żadnych konsekwencji. Jest tysiące dziewcząt które chciałby być na twoim miejscu, nie wiesz nawet jakim szczęściem władasz.

- Chcesz żebym jeszcze czuła się ci dłużna?- Ręce powoli zaczynały mi się trząść, mogłam jedynie udawać, że wcale się nie boję. Mimo tego o czym mi mówił i co obiecywał nigdy nie mogłam być pewna, że nie zmieni zdania. Jak mówił na moim miejscu chciałoby być wiele i oczywiście wierzyłam w to. Nie wątpiłam we własne szczęście w nieszczęściu, to była moja ostatnia szansa. A moje poczucie pewności siebie powoli ją rujnowały.

Poczułam to dotkliwie gdy w mgnieniu oka wyciągnął pistolet i naładowany podniósł na wysokość mojego brzucha. Nie celował nim, a jedynie trzymał zawieszony w powietrzu co było jeszcze bardziej dezorientujące. Czułam jak skroń definitywnie mocno mi pulsuje, oddech przyspieszył. Nigdy nie mogłam powiedzieć, że mu ufałam, ale czy to był ten czas kiedy po tylu obietnicach miał się mnie pozbyć? Czy naprawdę od początku miałam co do niego rację? Wtedy spojrzał mi prosto w oczy i ujrzałam w tej ciemnej, niebieskiej tafli coś znacznie głębszego niż zawsze podejrzewałam. Współczucie.

Nie mogłam oderwać od niego wzroku, oczy jak spodki przeszywały mnie na wylot, mogłam jedynie słyszeć, że łapie za lufę broni jednocześnie pokazując, że nie ma zamiaru jej użyć. Zerknęłam na moment w dół i faktycznie, nie było już zagrożenia. Położył ją powoli na biurko obok i cofnął się przez co mogłam ujrzeć jego całą twarz, nie tylko oczy i ciemne brwi. Wyglądał teraz tak naturalnie. Powoli zdjął nakrycie głowy i czarne, skórzane rękawiczki które czasem nosił przy pracy. Odłożył to wszystko obok pistoletu i patrzył się, jakby czekał na pozwolenie. On, nie ja. Pokazywał mi tym, że szanuje moją wolę.

- Nie chodzi o dłużność Wando, ale o coś na czym nam zależy. Mi i tobie. Jeśli dasz się zastrzelić komuś innemu nic z tym nie zrobię. Mogę jedynie nie zrobić tego sam albo pilnować by nikt znowu cię nie przeniósł. Choć Jeśli mam być szczery to nadchodzą zmiany i obawiam się, że nie będę miał już zawsze tyle władzy co teraz. Usiądź proszę i pisz, naprawdę rozliczają mnie potem z tych raportów.

Zrobiłam posłusznie to o co prosił i jak na zawołanie przypomniałam sobie o bólu rąk. Praca polegająca na nieustannym pisaniu musiała być zadziwiająco śmieszna dla osób pracujących w terenie i taka też na początku była dla mnie. Jednak każdy kij ma dwa końce i nawet coś tak pozornie banalnego może być w rzeczywistości bardzo wyczerpujące.

- Wybacz mi formę w jakiej z tobą rozmawiam, ale to jedyna okazja by być sam na sam.

- Dlaczego to robisz- wydukałam dalej kreśląc liczy w wyznaczonych do tego tabelkach.

- Już ci mówiłem, bo się nadajesz.

- Ale to nie jest powód.

- Owszem, jest- warknął mocniej, podważanie jego zdania strasznie go rozjuszało. Była to cecha idealnie pasująca do kogoś na tym stanowisku, nie mógł przecież wyzbyć się wszystkiego.

- Zawsze tak masz, że podczas zagrożenia się otwierasz?

Spojrzał na mnie gniewnie i podniósł jedną brew. Dopiero po kilku sekundach milczenia można było dostrzec jak jego policzki rumienią się i odwraca wzrok.

- Nie wiem o czym mówisz. Pisz szybciej. Proszę.

Jednak słowo które dodał na końcu sprawiło, że ani trochę mu nie wierzyłam.

Po jakimś czasie pisania znowu mi przerwał i niepewnie chrząkając podsunął mi chusteczkę i zawienięty w niej kawałek chleba. Był jasny i bardziej przypominał prawdziwy wypiek niż ten podawany nam. Spojrzałam na niego nieśmiale, ale po niemym przytaknięciu szybko cały zjadłam. Nie mogłam nawet zliczyć ile czasu mi to zajęło, mózg w takich chwilach nie jest sobą.
Zauważyłam jak znów zaczął wręcz bać się mnie dotykać. Po tym jak przez przypływ energii potrząsnął mną przy rozmowie znowu się dystansował. Nie mogłam zrozumieć z jakiego konkretnie powodu.

- Herr Streiner, wiesz może co dzieję się z chłopcem, który ze mną przyjechał.

- Ah- zagwizdał i odpalił papierosa. Często palił je gdy nie wiedział co powiedzieć.- Tak. Myślałem, że może wezmą go do tych nowych komand, ale nie. Zostaje przy rozładunku więc raczej nic mu nie grozi. Oczywiście pomijając to, że kilka dni temu mocno oberwał od Kapo, ma teraz takie podbite oko.

Wskazał palcem na swoje i gestami zobrazował w którym dokładnie miejscu się to stało. Zadziwiające dla mnie było jak bardzo chciał okazać wobec niego obojętność, a jednocześnie jak wiele o nim wie.

- Martwię się o niego.

- Martw się o siebie Perle, tu nie ma innego wyjścia.

- Mimo wszystko to mój przyjaciel.

- Ja- mruknął i zaciągnął się dymem.

- Dlaczego nie możesz mnie po prostu do siebie prosić?

- Bo mówiłem ci, rzeczy się zmieniły. Ja już nie mam czasu sypiać z kobietami, trzy dni prawie w ogóle nie wracałem do domu. Muszę... musisz wiedzieć, że tam dzieją się bardzo złe rzeczy. Nie chciałem zdawać sobie z tego sprawy.

Odłożyłam pióro obok i westchnęłam. Wciąż patrzył na mnie z podziwem jednocześnie opierając się luźno o krzesło kolejnego stanowiska co dodawało mu luzu.

- Po prostu mi o tym powiedz. Zresztą na pewno poczujesz się wtedy lepiej.

- Nie możesz o tym wiedzieć, nie teraz. Żyj w niepewności, tak będzie bezpieczniej. Ah i pamiętaj, że nie przed wszystkim jestem w stanie cię ochronić.

Nie podobało mi się to co mówił. Grał w grę, a dezinformacja była niepotrzebna w całym tym zajściu.

- Koleżanki mówili mi, że mnie zgwałcisz- wyrwało mi się z ust i szybko tego pożałowałam. Na Boga, dlaczego to mówiłam? W tamtym momencie zagroziłam całemu mojemu barakowi, każdy mógł ponieść tego konsekwencje. Zresztą nie miałam pojęcia jak on zareaguje, nie znałam go. Nie byłam w stanie tego przewidzieć.

- Nein!- Krzyknął w oburzeniu, ale szybko opanował ton głosu. Nie brzmiał jakby był zły, bardziej zmartiwony.- Nie robię tak kobietom. Może słyszałaś takie pogłoski, ale mama bardzo dobrze mnie wychowała. Zresztą nie zrobiłem tego, a mogłem. Nie chcę cię skrzywdzić, już to mówiłem. Po prostu... to zaakceptuj.

Odwrócił wzrok jednocześnie wyjmując z ust papierosa i wydmuchując cały dym.

- Papierosy chyba nie są zdrowe, prawda?

- Bzdura. Dotleniają mnie, czuje się wtedy bardziej oczyszczony. Pisz szybciej, zorientują się, że miałaś przerwę.

- To straszne, tyle ubrań tu przyjeżdża, tyle osób...

- Wando proszę rozwiąż włosy.

Przestałam pisać w ułamku sekundy. Spojrzałam na niego znad kartki, ale miał niezmienny wyraz twarzy. Naprawdę właśnie tego oczekiwał. Zrobiłam o co prosił kościstymi palcami rozwiązaując supeł. Strzępy jakie zostały z niegdyś pięknych włosów zsunęły mi się po ramionach. Ich stan nie miał szans się polepszyć, czasem nawet zazdrościłam innym, że nie musiały martwić się włosami.

- Są naprawdę bardzo ładne.

Uśmiechnął się nikle i dłonią wskazał bym wróciła do pracy. Zza zamkniętych drzwi rozległy się kroki. Szybko wstał i wygładził mundur, nałożył maciejówkę i spojrzał na moje włosy po raz ostatni. To był znak by szybko je zakryć. Zrobiłam to i pospiesznie wróciłam do pracy, a on podszedł do drzwi i cicho jw uchylił. Tak by nie wyglądały na zamknięte.
W środku sekundę potem pojawił się ten sam blondyn, który często rozmawiał z Willim. Spojrzał na mnie rozbawiony i splunął mi prawie pod nogi.

- Hans, daj spokój. Ja tu pracuję.

- Co za różnica. To one siedzą w tym gównie.

- Ja, ale mimo wszystko często tu przebywam i proszę trzymaj to miejsce we względnym porządku. Z czym przychodzisz?

Mężczyzna szybko zrobił się poważniejszy i podał Williemu plik kartek.

- To są numery tych wiesz... tych wiesz. No. Wpadniesz tam jeszcze?

- Nie mam ochoty, praca w terenie nie jest dla mnie. Ja wiem, że teraz wszystko będzie na większą skalę, ale niech sobie sprowadzą ludzi z Berlina.

Wtedy chyba blondyn zorientował się, że mogę słuchać. Prychnął tak głośno bym to zauważyła i pożegnał się szybko z Willim. Mój czas pracy się kończył.

Witam znowu po przerwie. Niestety sprawa z moim czasem nie zmieniła się. Również piszę rzadziej bo chcę by ta książka wychodziła ode mnie naturalnie, musze mieć na to wenę. Mam nadzieję, że jednak się wam podoba i nie zniechęca was taki czas pisania. Miłego dnia!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro