Rozdział 266

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Był przekonany, że poziom adrenaliny w jego ciele zwiększa się w zastraszającym tempie, bo z każdą chwilą czuł się coraz lepiej.
Zagryzł wargę i ponownie się rozejrzał. Cały budynek był pogrążony w ciemności. Nie paliło się żadne światło, wszystko było pogrążone w ciszy.
- Chodźcie. - Mruknął i zaprowadził ich głębiej w las. 
Po chwili dotarli do miejsca, w którym trawa ustępowała przestrzeni małym drzewkom i krzewom. Znów obejrzał się na dom majaczący w oddali. Zacisnął pięści.

- Czekajcie. - Powiedział nagle. Dzieci zatrzymały się i spojrzały na niego. - Muszę coś sprawdzić, dobrze? Nigdzie nie odchodźcie. - Powiedział.
- N-nie zostawi nas pan tu, prawda? - Spytała jakaś roztrzęsiona dziewczynka.
- Ja chcę do mamy! - Zapłakał jakiś chłopiec.
- Ciii, cichutko... Wrócicie do rodziców, tak? Muszę tylko znaleźć najłatwiejszą drogę, okay? - Wymruczał. - Zaczekajcie tutaj. Ami, chodź ze mną na chwilkę. - Mruknął. Dzieci zaczęły siadać na ściółce, a jego córka stanęła obok.
Zaprowadził ją nieco dalej i klęknął na kolano. Położył dłonie na jej ramiona.
- Posłuchaj mnie teraz bardzo uważnie, okay? - Spytał. Mała pokiwała głową. - Ten dom, w którym nas przetrzymywali to baza porywaczy. Skoro używają jej do tego wszystkiego, to musi tu być jakaś droga dojazdowa. Idąc nią mamy większe szanse na znalezienie pomocy. Idę jej poszukać, okay? - Spytał.
- Okay. - Odparła mała.
- Musisz przypilnować, żeby wszyscy trzymali się razem, okay? - Ami pokiwała głową. Policjant rozejrzał się. Naprawdę bał się ich zostawić. Przecież jeśli ktoś go złapie, to maluchy będą skazane same na siebie. Nagle coś przyszło mu do głowy. Spojrzał w górę i chwilę szukał czegoś na niebie. 
- Czego szukasz, tatusiu? - Spytała mała.
- Widzisz księżyc? 
- Widzę.
- Tam jest takie duże drzewo. Widzisz? 
- Mhm. 
- Jeśli księżyc dotknie czubka tego drzewa zabierz resztę i idźcie przed siebie, dobrze? - Spytał mimowolnie zaciskając palce na jej ramionach. 
- Dobrze. - Odparła. Chłopak nie był w stanie się powstrzymać. Przycisnął ją mocno do siebie i odetchnął drżąco.
- Przepraszam, że tak długo musiałaś radzić sobie sama. Naprawdę przepraszam. Wrócimy do domu, obiecuję... Nic ci nie zrobili? - Spytał wilgotnym z emocji głosem. Mała nie odezwała się. Chłopak odsunął ją od siebie i dopiero wtedy zauważył, że ta płacze. Poczuł jak jego serce zrywa się do galopu.
W końcu pokręciła powoli głową.
- Na pewno? - Spytał przejęty.
- Mhm. - Wykrztusiła. - Tylko... była z nami jeszcze jedna dziewczynka... I jak nas wieźli, to powiedziała, ż-że... źle się cz-czuje i-i... i potem zasnęła... i ktoś wyciągnął ją z-z auta i-i uderzył ją czymś w głowę i-i rzucił w trawę, a-a potem wzię-li mnie i-i kogoś je-eszcze i kazali zbierać patyki, żeby ją p-przykryć... - Wyznała przez łzy. W końcu niepewnie spojrzała na swojego tatę. - J-jesteś n-na mnie z-zły? - Spytała cichutko. Chłopak przytulił ją do siebie.
- Kotku, to nie była twoja wina. - Powiedział stanowczo. - Nie miałaś wyboru. - Szepnął jeszcze. Pogładził ją po głowie. - Posłuchaj. Jestem z ciebie dumny, wiesz? Jesteś dzielną dziewczynką. Kocham cię bardzo. I strasznie się cieszę, że żyjesz... - Szepnął.
W końcu z niechęcią odsunął ją od siebie.
- Idź do nich, kochanie. - Westchnął. - I pamiętaj o księżycu. 
- Pamiętam. - Odparła smutno mała.
Krystian jeszcze raz spojrzał w miejsce, gdzie siedziały wszystkie dzieci, a potem odwrócił się i ruszył w stronę domu.

---

Amelka przycupnęła na kupce mchu rosnącej na ziemi, podciągnęła kolana pod brodę i objęła je ramionami.
- Gdzie on poszedł? - Spytała jakaś dziewczynka.
- Poszedł poszukać łatwiejszej drogi. - Mruknęła Ami. - Przecież sam nam to powiedział. - Dodała wpatrując się w swoje buty.
- Zimno mi... I jestem głodny. I chcę do rodziców... - Wykrztusił jakiś chłopiec, na oko w wieku blondynki. - Wracam do domu! - Oświadczył i wstał.
- Nie! - Zaprotestowała Ami. - Nie słyszałeś go? Mamy trzymać się razem! - Powiedziała.
- Pewnie nas tu zostawił! - Wściekł się maluch.
- On jest policjantem! Nie zrobiłby tego! - Obruszyła się Ami. - A poza tym, to mój tata! Nie zostawi nas! - Chłopiec skrzyżował ramiona na piersi i ponownie usiadł.

---

Krystian objął ramiona dłońmi i skulił się nieco na lodowaty podmuch wiatru. Przystanął na chwilę przy jakimś drzewie, żeby zaczerpnąć oddechu i zaczekać aż przestanie mu się kręcić w głowie. Nie wiedział ile przeszedł, ale budynek z każdą chwilą zdawał robić się większy. Chłopak wziął głębszy oddech i od razu tego pożałował. W końcu przegrał walkę ze samym sobą i zaczął kaszleć. A wiedział, że jeśli zaczął, to już nie przestanie.
Odczekał aż napad kaszlu minie i ruszył w dalszą drogę. Postawił kolejny krok i zacisnął zęby. Miał nadzieję, że to robactwo samo go opuści. Tak się jednak nie stało. Czuł jak cały lepi się od krwi, potu i brudu, a wszelkiego rodzaju muchy i larwy lgną do niego jak ćmy do światła. Kto wie? Może gdyby był sam, faktycznie położyłby się gdzieś na polanie i pozwolił matce naturze zająć się resztą. Był wycieńczony na wszystkie znane światu sposoby, ale nie mógł pozwolić sobie na odpoczynek. Musiał uratować te dzieciaki. I musiał pomóc tym, którzy nadal tkwią w środku.

Nagle prawie dostał zawału. Zauważył światło latarki jakieś 100 metrów przed sobą. Powoli opadł na ziemię i schronił się w linii drzew. Chwilę obserwował otoczenie. Zamrugał zaskoczony. Promień latarki okazał się być światłami samochodu. Pokręcił głową. Naprawdę było z nim źle jeśli od razu nie zauważył różnicy. Prześlizgnął się kawałek dalej i zamarł przy kolejnych zaroślach. Zmarszczył brwi. Zauważył samochód jadący w stronę domu. ,,Znalazłem!", pomyślał zwycięsko. Nagle zamarł w przerażeniu. Ktoś jedzie w stronę domu, z którego przed chwilą uciekł zabierając ze sobą grupkę dzieci. Nie ma opcji, że nie zauważą ich zniknięcia. Zagryzł wargę. Ktoś opuścił samochód i wszedł do wnętrza. Chłopak wycofał się w las, a potem zerwał się na równe nogi i ruszył sprintem w stronę miejsca, gdzie zostawił dzieci.

---

Ami po raz kolejny cicho ziewnęła. Znów zerknęła w górę. Księżyc prawie dotykał drzewa. Wstała i przeciągnęła się. Z jednej strony bardzo chciała iść jak najdalej od tego miejsca. Ale z drugiej ten las był tak ogromny... Nie chciała zostawić policjanta.
Nagle usłyszała szelest w zaroślach. Podskoczyła ze strachu, a potem porwała z ziemi patyk i przycisnęła go do siebie. Nagle usłyszała znajomy kaszel i odetchnęła z ulgą.
Policjant podszedł do nich. Wszystkie dzieci spały, tylko jego córeczka trzymała wartę.
- Obudź ich, musimy iść. - Powiedział poważnie.

***

Ależ będzie się działo... ALEŻ BĘDZIE SATYSFAKCJA

Do przeczytania,
- HareHeart

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro