38.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Thomas:
Dzisiejszy dzień miałem spędzić sam. Dylan z rana pojechał do pracy, a że jutro wychodzi nowy numer to będzie tam siedział do wieczora, oprócz tego miał na dzisiaj wieczór umówiony jakiś wywiad i musiał jeszcze pojechać do Scotta po leki. Pytał mnie czy nie chcę jechać z nim, ale mi się bardzo nie chciało, mimo tego że siedziałem w domu. Nie chciałem żeby poczuł się przeze mnie osaczony, wiem że Scott to jego przyjaciel i pewnie będą chcieli przy okazji pogadać. Wobec z tego spotkałem się dzisiaj w porze obiadowej z Liamem, co było mi na rękę, bo sam nie musiałem nic dla siebie gotować i przy okazji pogadaiśmy.

Wróciłem do pustego domu. Dylan pewnie wróci jak będę się już szykował do spania. Pomyślałem o tym, że będę musiał spędzić wieczór sam w tym wielkim domu, który mnie trochę przerażał. W dzień było tu trochę strasznie, a co mówić wieczorem. W ciągu jednej sekundy podjąłem decyzję, że ja wychodzę. Nie będę tu siedział sam, bo się boję. Tylko co mam ze sobą zrobić? Przeszedł mi przez głowę pomysł by pójść gdzieś i napić się jakiegoś drinka. I nawet mam pomysł, napiję się czegoś niedużego, wrócę do domu i od razu pójdę spać. Jak Dylan przyjedzie to chyba nie będzie mnie budził, by sprawdzić mnie alkomatem.

Opuściłem ten dom i poszedłem do klubu, z którego Dylan mnie kiedyś podobno zabrał, nie pamiętam dokładnie. To miejsce wydało mi się najlepsze, bo było nawet blisko więc sobie wrócę szybko do domu. Wszedłem do środka, ale nie było zbyt dużo ludzi, bo był czwartek. Tak w sumie to to nic w porównaniu z tym co się tu dzieje w weekend.

Podszedłem do baru i wziąłem sobie drinka. Usiadłem i zacząłem przeglądać coś w telefonie. Muzyka robiła się coraz głośniejsza, a ludzi na parkiecie i tak była garstka. Wypiłem to co kupiłem i poszedłem w stronę wyjścia. Jednak coś nie dało mi wyjść - chęć napicia się więcej. Pod wpływem tej niewielkiej dawki alkoholu kompletnie zmienił mi się nastrój. Poszedłem po drugiego drinka, trzeciego i czwartego. Potem wypiłem kilka shotów. I nic więcej mi nie było potrzeba. Bawiłem się z tymi obcymi ludźmi, drąc się chyba najgłośniej na całej sali. Gdy tak pomyślałem o tym, że w ogóle Dylan mnie ogranicza wydało mi się to wręcz śmieszne, to jest moje życie i nikt mnie nie będzie ograniczał. Czułem się beztroski i wolny. Kocham Dylana, ale nie jestem jego własnością.

Dylan:
Wróciłem do domu. Wydało mi się to podejrzane, że w całym domu jest ciemno, wywnioskowałem że Thomasa tu nie ma, chociaż i tak dla pewności krzyknąłem jego imię tak że poniosło się po całym domu, bez odpowiedzi. Postanowiłem do niego zadzwonić. Za pierwszym razem nie odebrał. Może spotkanie z Liamem mu się tak przedłużyło? Dzwoniłem uparcie kilka razy. W końcu odebrał. Jedno wypowiedziane przez niego słowo wystarczyło bym rozpoznał, że pił. Ten jego luźny ton wypowiedzi rozpoznam wszędzie.

- Halo?! - krzyknął. Domyśliłem się, że jest w jakimś lokalu, bo słyszałem w tle głośną muzykę.

- Gdzie jesteś? - zapytałem wkurwiony.

- W domu - powiedział pewny siebie.

- Kłamiesz. Jestem w domu. Mów mi natychmiast gdzie jesteś - powiedziałem, a w międzyczasie z powrotem zakładałem kurtkę, no przecież będę musiał po niego jechać.

- Mm.... Ah no jesyyytem w klubie - wybełkotał, a we mnie się zagotowało, jest napierdolony w trzy dupy.

- Którym?! - krzyknąłem.

- Tyyym co ostaaatnio - powiedział i się zaczął śmiać. Oj zaraz mu nie będzie do śmiechu.

Wsiadłem do auta i ruszyłem. Byłem tak wkurwiony, mogłem się domyślić, że coś wykombinuje, jednak myślałem że ma więcej oleju w głowie. Jak widać on zamiast oleju w głowie, to ma wódę.

Wpadłem jak burza do tego lokalu. I oczywiście od razu dostrzegłem moją zgubę, która stała sama na środku parkietu, skakała w rytm muzyki i się darła, bo śpiewem tego nazwać nie mogę. Wyglądał jakby był w swoim świecie, i wiedziałem że wyciągnięcie go z tego świata będzie ciężkie.

- Idziemy! - krzyknąłem i wziąłem go pod rękę,  starałem się go wyprowadzić ale nie było to łatwe.

- Nie Dylan, jaaa zostajęęę!! - wykrzyczał beztrosko i wyrwał mi się, po czym pobiegł na środek parkietu omal nie potykając się o własne nogi.

Podszedłem do niego i wziąłem go na ręce, miałem dość. Wyniosłem go z sali tanecznej i postawiłem na korytarzu. Dla ludzi, którzy tu byli ta cała sytuacja była pewnie śmieszna, i każdy spoglądał na nas z ciekawością co zaraz się wydarzy.

- Niee, ja zostaję. Zostaję - powiedział oparty o ścianę.

- Gdzie masz kurtkę? W szatni? - zapytałem podtrzymując go, bo się przecież zaraz osunie po tej ścianie.

- Nie - powiedział.

- To gdzie?

- Nie wiem - powiedział i się zaczął przyglądać sufitowi jakby tam kurwa szukał tej kurtki. Miałem tak bardzo dość, zdjąłem mój płaszcz i mu założyłem, po czym wziąłem go na ręce i stamtąd wyniosłem.

Było w cholerę zimno, ale na szczęście zaparkowałem bardzo blisko wejścia. Postawiłem chłopaka na ziemi w poszukiwaniu kluczyków, ten zaczął robić kroki to w przód to w tył. Otworzyłem drzwi auta i wsadziłem go do środka. Chwilę później ruszyliśmy. Nie było sensu opierdalania go teraz, bo i tak do niego nic nie dotrze. W tym właśnie momencie zdałem sobie sprawę, że ja sam sobie z nim nie poradzę, przeceniłem się. Może gdybym kazał mu wrócić do pracy, ale chciałem by najpierw oduczył się picia. Chociaż i tak praca by mogła nic nie dać, bo jakby miał potrzebę napicia się to by to zrobił. Dla niego to żaden problem przyjść pijanym do pracy.

Zerknąłem na niego, oparł głowę o szybę i coś gadał pod nosem, oczywiście coś niezrozumiałego.

Dojechaliśmy do domu. Wprowadziłem go do przedpokoju połączonego z kuchnią, i pomogłem zdjąć mu ubranie wierzchnie i buty.

Thomas chwiał się na każdą stronę, a z jego wyrazu twarzy mogłem wywnioskować, że jest szczęśliwy. Tak, w takim stanie gdzie ledwo stoi na nogach i nie wie co się dzieje jest szczęśliwy. Zacząłem szukać kluczy, bo gdzieś je rzuciłem, a muszę przecież zamknąć dom. Usłyszałem huk, odwróciłem się, i zobaczyłem Thomasa leżącego za stołem, który złamał krzesło.

- Ja pierdole - powiedziałem, do cholery nie spodziewałem się, że on krzesło złamie.

- Aałaaa, alee to było zabawne - wybełkotał, a ja przez to że miał podwiniętą nogawkę zobaczyłem, że leci mu krew z kostki. Natomiast blondyn nadal się śmiał z tego, że właśnie rozjebał krzesło i sobie nogę.

- Już zaraz ci to zakleję - powiedziałem i podniosłem go, chociaż całym ciężarem leżał za stołem i w ogóle nie dawał nic z siebie by wstać.

Zaprowadziłem go do sypialni i zdjąłem z niego ubrania, przykryłem i tak zostawiłem. Nie będę z nim spał, ja się prześpię dziś na kanapie w salonie. Jak można być tak skrajnie nieodpowiedzialnym.

Poszedłem poszukać jakiegoś plastra by zakleić tę jego nogę, bo sączyła się z niej krew. Ręce mi się dosłownie trzęsły, byłem na niego tak bardzo wkurzony. Znalazłam plaster i poszedłem z powrotem do sypialni. Leżał na brzuchu przytulony do poduszki. Zakleiłem jego ranę i go tak zostawiłem. Obawiałem się, że za kilka godzin nadal pijany może się zerwać z łóżka i zrobić coś dziwnego, ale mam płytki sen więc raczej usłyszę. Nie chcę dzisiaj z nim spać, jestem zbyt zły. Do tego czuję w powietrzu woń unoszącego się alkoholu. Nigdy nie zrozumiem co jest fajnego w zasypianiu po pijaku, w ogóle w upijaniu się. Robienie głupot w upojeniu alkoholowym, tracenie kontroli nad sobą, urwany film, zasypianie gdy wszystko dookoła się kręci, kac na drugi dzień.

Sam poszedłem się umyć i spać, albo raczej leżeć. Zanim się położyłem wziąłem chyba garść prochów na uspokojenie, i wychlałem dwa kubki melisy. Musiałem się chociaż trochę wyciszyć.

Poczułem się bezradny, przez pół nocy leżałem i myślałem. Zależy mi na nim i nie pozwolę aby się stoczył. Nie pójdę jutro rano do pracy, nie zostawię go samego. Tym bardziej, że jeśli dużo wypił to do rana go może trzymać.

Rano obudził mnie jakiś hałas. Szybko się zerwałem i pobiegłem na górę, Thomas stał oparty o ścianę i się trzymał za głowę. Podszedłem do niego i objąłem, ledwo stał na nogach. Nagle wyrwał się z mojego uścisku i pobiegł do łazienki. Pewnie poszedł wszystko zwrócić.

Zszedłem na dół i zrobiłem mu jakieś zioła na żołądek. Minęło dwadzieścia minut, a jego nadal nie było. Zaniepokojony poszedłem na górę, ale usłyszałem, że bierze prysznic. Zrobiło mi się go szkoda, ale jak sobie przypomniałem o widoku z wczoraj to się we mnie zagotowało i musiałem go opierdolić. Jakiś czas później zszedł do kuchni.

- Przepraszam - powiedział ochrypłym głosem  i usiadł przy stole - Głowa mnie boli - powiedział cicho.

- I DOBRZE! MA BOLEĆ ROZUMIESZ?! MA CIĘ BOLEĆ GŁOWA! OD JUTRA BĘDZIESZ CHODZIŁ NA SPOTKANIA AA I BĘDZIESZ TERAZ ZA MNĄ CHODZIŁ KROK W KROK ROZUMIESZ?! I teraz mówię całkiem poważnie, jeśli jeszcze raz odjebiesz coś takiego, oddam cię do zakładu zamkniętego, obiecuję ci to. Będziesz wśród swoich, może to na tyle tobą wstrząśnie, że się opamiętasz. A teraz się ubieraj, jedziemy do pracy - powiedziałem wkurwiony.

- Niedobrze mi... - powiedział ze łzami w oczach.

- Nie obchodzi mnie to. Było tyle nie chlać. Za pół godziny wychodzimy, przebierz się i doprowadź do porządku - powiedziałem zostawiając go samego. Mimo tego, że się źle czuł postanowiłem, że zmuszę go do pojechania ze mną. Chciałem żeby miał karę i żeby mu to może trochę dało do myślenia. Koniec litowania się nad nim.

- Gdzie moja kurtka? - zapytał, gdy już mieliśmy wychodzić.

- Też chciałbym wiedzieć. Prawdopodobnie została gdzieś w klubie. Weź sobie jakąś inną - burknąłem i wyszedłem przed dom, musiałem przewietrzyć głowę.

Kilka minut później wsiedliśmy do samochodu. Thomas nc się nie odzywał, a co więcej wyglądał jakby był na mnie obrażony. On na mnie? Jakim kurwa prawem. To ja jestem wkurwiony, i mam do tego prawo.

- Co jesteś taki małomówny? Wczoraj gęba ci się nie zamykała - powiedziałem.

- Źle się czuję i mnie boli noga - powiedział patrząc w okno. Nawet mnie nie zaszczycił swoim wzrokiem.

- Skoro rozjebałeś krzesło, to nic dziwnego że cię boli. A przepraszam, pewnie tego nawet nie pamiętasz. Dlaczego? Wytłumacz mi do kurwy nędzy dlaczego wczoraj tam polazłeś? Źle Ci? Wcześniej chlałeś, przeze mnie. A teraz? Jesteśmy razem, niedługo wracasz do pracy. Czego ci jeszcze brakuje? Mogę ci dać kurwa wszystko, rozumiesz? Wszystko, tylko powiedz mi czego chcesz, co mam zrobić żebyś nie pił i nie doprowadzał się do takiego stanu? - zapytałem.

- Nie wiem. Po prostu miałem ochotę - powiedział.

- Ja mówiłem całkiem poważnie. Jutro odprowadzę cię na spotkanie AA, posiedzisz, posłuchasz, może sam coś tam powiesz. Może ci to coś kurwa da. Obiecuję ci tu i teraz, jeszcze jeden raz się napijesz a oddam cię do zakładu zamkniętego, gdzie inaczej się tobą zajmą. Nie będą tam mieli tyle litości co ja. I będziesz od dzisiaj za mną chodził krok w krok, będziesz mi pomagał w gazecie, a nawet jak nie będzie pracy to będziesz tam siedział.

- Przecież to będzie podejrzane, wszyscy się domyślą, że coś między nami jest. A zresztą na takie spotkania AA chodzi sama patologia. Nie, ja nie pójdę - powiedział chłopak.

- Nie obchodzi mnie to co sobie pomyślą w pracy. A na takie spotkania wcale nie chodzi patologia. Patologia się nie leczy z alkoholizmu rozumiesz? Picie to część ich życia. Na takie spotkania chodzą normalni ludzie, którzy chcą coś zmienić - powiedziałem. Thomas nic nie odpowiedział. Widziałem, że był zdołowany, i do tego nie najlepiej wyglądał.

Przed pracą musiałem pojechać do gazety konkurencyjnej. Jak powiedziałem, nie zostawię tego tak że podjebano mi najlepszego pracownika. Byłem tak poirytowany sytuacją z Thomasem, że musiałem się pilnować by tam jakiejś dużej awantury nie zrobić.

- Po co tu przyjechaliśmy? - zapytał Thomas.

- Muszę coś załatwić. Ty zostajesz tutaj, nigdzie nie wychodzisz. Zaraz wracam - powiedziałem i zostawiłem go samego.

Wszedłem do budynku, nie spodziewałem się że od razu spotkam osobę której szukałem.

- Kogo moje oczy widzą? - powiedział mój były kolega, właściciel gazety o imieniu Martin. Na jego twarzy widziałem wymalowany wyraz satysfakcji.

- Chyba mamy do pogadania - powiedziałem. Weszliśmy do jego gabinetu.

- Dlaczego podjebałeś mi pracownika? Myślałem, że między nami jest wszystko jasne, i nie będziemy sobie wchodzić w drogę - powiedziałem.

- Trudno sobie nie wchodzić w drogę, skoro robimy w tej samej branży. Przecież twoja gazeta i tak jest najlepsza, więc bez problemu sobie znajdziesz kogoś. Zresztą to twoja gazeta ma lepszą sprzedaż niż moja, ogólnie jest lepsza w rankingach więc... - powiedział.

- A więc o to ci chodzi? Że odniosłem większy sukces? - zapytałem, byłem tak zły, że stałem kawałek dalej od niego bo bym się rzucił tam na niego z pięściami.

- Powiedzmy. A teraz możesz wyjść? Mam zaraz spotkanie - powiedział.

Oczywiście w tym momencie moje myślenie się wyłączyło, podszedłem do niego i wymierzyłem cios wprost w jego nos z którego pociekła krew.

- Jeszcze raz odbijesz mi pracownika lub zrobisz cokolwiek z moją gazetą, to ci ręce połamię - powiedziałem przyciskając go do ściany.

Wkurwiony opuściłem budynek. Wyszedłem na powietrze i wziąłem jakieś prochy na uspokojenie. Czy ja nie mogę mieć normalnego i spokojnego życia?

- Możesz mi powiedzieć co jest grane? Po co tu przyjechaliśmy? - zapytał Thomas.
Rozważałem przez moment czy mu powiedzieć, ale swoją drogą nie była to żadna tajemnica.

- Właścicielem tej gazety jest Martin, mój były kolega ze studiów. Na początku razem założyliśmy gazetę, tylko że się nie dogadywaliśmy. Wobec z tego ustaliliśmy, że ja dalej będę ją prowadził a on sobie założy drugą. Mieliśmy nie wchodzić sobie w drogę, ale on podjebał mi pracownika. Musiałem to z nim wyjaśnić.

- Byłeś z nim? - zapytał.

- Nie. On nie jest gejem. Chociaż mi się podobał, i to był główny powód przez który nasza współpraca się posypała. Wiesz, nie czuł się przy mnie bezpieczny przez to, że jestem gejem. Oprócz tego nie szło nam wspólne szefowanie. Ale on i tak miał wtyki w tej branży, więc bez problemu założył sobie drugą gazetę. Ot cała historia. A teraz już o tym nie gadajmy, mam nadzieję że mu przemówiłem do rozumu. Jedziemy do pracy.

- Uderzyłeś go? - zapytał blondyn.

- Skąd wiesz?

- Bo cię znam - powiedział z lekkim uśmiechem.

- No tak. Dobra jedziemy do pracy. Chcesz coś zjeść? - zapytałem.

- Ja to dzisiaj nic już raczej nie zjem, brzuch mnie boli - powiedział blondyn.

- Okej to jedziemy - powiedziałem i ruszyliśmy. Nawet przeszła mi już trochę ta złość na Thomasa. Wytłumaczyłem sobie to w ten sposób, że jest to osoba, którą kocham i potrzebuje pomocy. I moim obowiązkiem jest mu tej pomocy udzielić, być przy nim i wspierać.



Witam. Słuchajcie, chciałam wam powiedzieć, żebyście się powoli przygotowywali na koniec tego opowiadania. Przed nami jeszcze kilka rozdziałów i koniec.
I tak jest ono dłuższe niż planowałam, a nie ma sensu dopisywać i ciągnąć to na siłę. I tak jest to najdłuższe co do tej pory napisałam 😊 jeśli ktoś nadal będzie chciał czytać moje prace, to nadal jestem w trakcie planowania kolejnego Dylmasa❤️ więc nie zostawię was xx
Next niedługo!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro