I Nieproszeni goście w norce na Bag End.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

I Nieproszeni goście w norce na Bag End.

W pewnej norze ziemnej o porze dla hobbita dość przyjemnej, a dokładniej mówiąc w porze podwieczorku, huczało niecodziennie głośno i wesoło. Jakieś śmiechy, tudzież natarczywe pukanie do zielonych drzwi; dla gospodarza było to niczym zmora! Bilbo Baggins krzątał się po całej norce, co chwila otwierając drzwi dla nowoprzybyłych gości czy podając do stołu najróżniejsze jadła dla tych, którzy zawitali do Bag Endu nieco wcześniej. Niziołek nie rozumiał z tego kompletnie nic, lecz w głowie układał sobie natarczywe pytania do Gandalfa, który wciąż nie zawitał do jego nadzwyczaj przytulnej norki.
Kiedy czarodziej kilka chwil później wpadł do Bag Endu z czwórką KOLEJNYCH krasnoludów, Bilbo został natychmiastowo wysłany do spiżarni po więcej jedzenia. Bo tu piwo się skończyło, a to kolacji jeszcze nikt nie jadł. Jajka przydałoby się ugotować, jakieś konfitury na bułeczki wytrzasnąć, paszteciki, gulasz z sałatą, wędzony kurczak, wino; zawierucha, że głowa mała! Hobbit straciwszy cały swój humor powiedział dość głośno:

— Nie mógłby to jeden z drugim ruszyć się i pomóc trochę?

Wtem od razu Fili i Kili, dwaj nierozłączni krasnoludcy bracia chwycili jego tacę pełną jadła, zanieśli do sali, w mgnieniu oka zmieniając nakrycia. Gandalf stał przy wejściu, licząc płaszcze. Ciemnozielony płaszcz Dwalina wisiał obok czerwonego Balina, a ten obok dwóch ciemnoniebieskich Filiego i Kiliego, tuż obok purpurowych, szarego, brązowego, białego, dwóch żółtych, jasnozielonego i błękitnego ze srebrnym chwostem. Czarodziej złapał się za brodę, odkładając na wieszak bury kapelusz. Jednego płaszcza wciąż brakowało.
Tymczasem na zewnątrz panowała chłodna noc. Ciemno było wokół i cicho, jedynie pohukiwanie sów oraz przechodzące przez drogi myszy były pełne wigoru. Jedną z wydeptanych dróżek szła powolnym krokiem pewna postać w płaszczu. Kaptur miała na głowie i stąpała ciężko, odstraszając pomniejsze zwierzątka. Stanęła na pomoście postać o jasnych oczach, wpatrując się w okrągłe drzwi przytulnych norek w Shire. Głowa nieznajomego ostrożnie badała zakątki obcych terenów, poszukując błękitnego symbolu.
Dzwonek wtem zadzwonił do drzwi, jakby na znak. Bilbo zamotany otworzył drzwi, uprzednio przepraszając Gandalfa, który stał w przejściu, torując mu drogę.
Do norki weszła wyższa od hobbita kobieta o długich, czarnych i prostych, nieuczesanych włosach. Gdy tylko zdjęła lawendowy płaszcz i ściągnęła kaptur z głowy, hobbit mógł jej się lepiej przyjrzeć. Twarz miała wychudzoną, oczy duże, o pszenicznym kolorze, usta pełne, jednak bardzo blade, sylwetkę miała lekko umięśnioną, lecz ogółem kobieta wyglądała jak gdyby pochodziła z niezadbanego, starego, opustoszałego sierocińca. Prócz ładnie zdobionego płaszcza, reszta ubrań nie nadawałaby się nawet do cerowania! Czarna koszula wyglądała jak wyciągnięta z gardła, do tego była poprzecierana, brudna i dziurawa w niektórych miejscach, naramiennik na lewym barku był poszczerbiony i zardzewiały, jasnobrązowe pasy rozszarpane były na strzępy, spodnie rozciągnięte w kolanach, a buty dziurawe na palcach. Hobbitowi aż się słabo zrobiło. Musiał się biedny podeprzeć o futrynę, bo nie jemu było odpowiadać czy to przez tę kobietę, czy przez latanie na każdą zachciankę krasnoludów pragnął się nawdychać trochę świeżego powietrza.

— Sitriel, a już myślałem, że nie przyjdziesz! — przywitał czarnowłosą Gandalf, kompletnie olewając lekko oburzonego hobbita.

Lecz zanim przejdziemy dalej wartałoby przedstawić, co się właściwie dzieje w Shire. Otóż gospodarz norki w ten środowy dzień spodziewał się tylko jednego gościa, którym miał być Gandalf, czarodziej mistrzowsko pałający się magią światła. Ku zaskoczeniu hobbita w jego małym, lecz bardzo długim i krętym domku pojawiło się o kilku, a raczej o kilkunastu więcej nieznajomych. Skąd się tu wzięli? Dlaczego akurat biedny Bilbo został nawiedzony przez czarodzieja, trzynastu krasnoludów i kobietę? Wszystkiemu oczywiście jest winien Gandalf, który wczorajszego dnia wyskrobał na zielonych drzwiach pana Bagginsa pewien świecący się znak. Owy symbol był wszakże wskazówką do odnalezienia drogi dla wędrujących krasnoludów oraz człowieka, poszukujących włamywacza oraz wojownika do swojej kompanii. I tak oto wracamy do teraźniejszości, w której kochany Bilbo nie ma zielonego pojęcia o znaku na drzwiach, celu postoju w jego norce gości i świecącej co raz bardziej pustkami spiżarni.
Czarnowłosa kobieta w ciszy podążyła za czarodziejem. Zatrzymała się w progu, widząc gromadkę zdziwionych krasnoludów, jedzących najsmaczniejsze różności ze spiżarni Bilba tuż przed nieplanowaną kolacją. Thorin, krasnolud o czarnych włosach przepasanych szarymi kosmykami zmrużył oczy podejrzliwie, wpatrując się w zmęczoną twarz kobiety. Błękitnooki zaczepił Gandalfa stojącego obok niego, który z uśmiechem wypijał kolejną lampkę czerwonego wina.

— Gandalfie, cóż to ma znaczyć? — zapytał szeptem w złości, wpatrując się w starca.

— Ależ o co ci chodzi, Thorinie? — mruknął szarobrody, spoglądając na niego.

— Co tu robi ta kobieta? Prosiłem cię wyraźnie, lecz niechętnie, byś znalazł włamywacza i wojownika, a mym oczom ukazuje się mniejszy ode mnie niziołek i żebraczka! Czyżbyś sobie ze mnie żarty robił? — pytał z oburzeniem Dębowa Tarcza, kątem oka obserwując, siadającą z brzegu stołu Sitriel i latającego po pomieszczeniu Bilba. — Budzą się we mnie wątpliwości i to nie jedyne zresztą. Wyrażę je również, gdyż nie mogę znieść tego w sobie. Który z nich jest włamywaczem, a który wojownikiem? Niziołka jako włamywacza sobie nie wyobrażam, a tym bardziej nie jako wojownika! To też tyczy się tej tajemniczej kobiety. Nie wygląda jak ktoś, kto porusza się cicho, ani jak ktoś, kto walczy, szczególnie gołymi rękami, bo nie widzę przy jej pasie ani miecza, ani topora, ani chociażby noża!

— A to ci dopiero! — burknął Gandalf naburmuszony, słysząc te wszystkie oszczerstwa i wątpliwości bruneta. — Tyle masz pytań, że nie wiem, na które ci najpierw odpowiedzieć! Dlatego nie odpowiem na żadne, a przynajmniej nie w tej chwili, bo żeś mnie obraził, twierdząc, że wojownik i włamywacz, których znalazłem wydają ci się marni do tego stopnia, by wątpić w moich przyjaciół!

Czarodziej usiadł w fotelu, obserwowany złowrogimi oczami syna Thraina, czekając aż hobbit przyniesie każdemu po kawałeczku serniczka. Krasnoludowie obserwowali siedzącą przy stole Sitriel, która wyglądała na tak zmęczoną, że myśleli, że zaraz zemdleje i zaryje twarzą prosto w talerzyk z ciastem. Byli ciekawi nieznajomej osoby, szczególnie dwójka braci, obok których siedziała. Zasypywali ją pytaniami, lecz na żadne z nich nie odpowiadała, oprócz tego z zapytaniem o jej imię oraz skąd przybyła. Gdy wszyscy zasiedli do podwieczorku (nie licząc Bilba, żującego samotnie biszkopt przy kominku w podłym nastroju), przekąsili to i owo, po czym sprzątnęli po sobie cały bałagan. Rzecz jasna kolacji również się spodziewali, więc nawet nie rozsuwali stołów. Jedynie Thorin, Gandalf i Sitriel zostali przy stole, rozmawiając dostojnie. Lecz bardziej to tylko Gandalfa i Thorina było słychać, a Sitriel paliła fajkę w ciszy, obserwując otoczenie. Król krasnoludów patrzył niemrawo w stronę kobiety, nie potrafiąc zrozumieć toku myślenia tejże ludzkiej kreatury.

— Kimże jesteś i czym się szczycisz? — zapytał Thorin, siląc się na grzeczny ton.

Żółte ślepia kobiety uniosły się z podłogi na krasnoluda. Szary dym opuścił jej nabierające kolor usta, tworząc małą zasłonę pomiędzy nią, a czarnowłosym.

— Drogi Thorinie, to ty nie wiesz? — zapytała ze spokojem, pozbywając się ciekawości z głosu. — Ponoć do swej kompanii poszukiwałeś wojownika. Takim oto sposobem go otrzymałeś.

— Doprawdy? — fuknął krasnolud. — Nie widzę go. Gdzie jest ten mężny człowiek? Jeśli mówisz o sobie, to śmiem twierdzić, że kłamiesz. Co to za wojownik, który nie posiada nawet broni?

Sitriel patrzyła się na krasnoluda przez parę sekund. Na jej twarzy nie gościła panika czy smutek, nawet nie oburzenie. Była naprawdę spokojną istotą, która rzadko kiedy pozwalała emocjom zagościć na jej twarzy.

— Długą drogę przebyłam, by tu dotrzeć. Miecz posiadałam jeszcze dwa tygodnie temu, lecz mi go ukradziono, choć bardziej powiedziałabym, że zniszczono — odparła, odrywając wzrok od poirytowanego brodacza.

— Więc ci go skradziono czy zniszczono? — naciskał dalej, ignorując gniewne spojrzenie czarodzieja.

— Czyżbyś, szanowny panie... We mnie wątpił? W me słowa i czyny, a zarazem starania me, które spowodowały, że przebyłam podróż wprost z Gondoru do Shire, by wyruszyć z wami jeszcze dalej? — odpowiedziała tajemniczym pytaniem czarnowłosa, zerkając w stronę zaskoczonego Thorina.

Wtem krasnoludy zaśpiewały chórem pieśń, przez którą biedny Bilbo prawie zemdlał, bojąc się o swoją piękną zastawę, która była czyszczona dość chaotycznie. Zaraz po tym, gdy wszyscy uprzątnęli talerze i wrócili do sali, ujrzeli tam wcześniejszą trójkę gości z fajkami w dłoniach. Przez kolorowe kółka Thorina przepływały łódki Gandalfa, ponoszone zburzonymi falami Sitriel. Hobbit po raz pierwszy tego dnia czuł, że odpoczywa. Uwielbiał patrzeć na obręcze dymu, szczególnie te Gandalfa, które wyglądały przy nim naprawdę magicznie. Krasnoludy zaśpiewały po raz kolejny, tym razem przynosząc ze swoich płaszczów instrumenty. Zabrzmieli doniośle, opowiadając śpiewem o swoim domie i o smoku, który zalągł się w ich rodzinnej górze. Po tym wszystkim Thorin powstał.

— Szanowny Gandalfie, szanowne krasnoludy, szanowna panno Sitriel, szanowny panie Baggins! Zebraliśmy się dziś tutaj, w domu naszego przyjaciela i współspiskowca, tego oto zuchwałego hobbita — oby nawet włos nie spadł z jego nogi! Cześć jego znakomitemu piwu i winu... Zebraliśmy się, żeby omówić nasze zamiary, środki, politykę o taktykę. Wkrótce, nim dzień zaświta, wyruszymy w daleką drogę, na wyprawę, z której kto wie, może wielu z nas żywy nie powróci. Chwila to uroczysta. Cel, jak sądzę, znają wszyscy. Lecz dla szanownego pana Bagginsa, zarówno panny Sitriel, jak i najmłodszych krasnoludów — nie pomylę się chyba, jeśli wymienię na przykład imiona dwóch: Fili i Kili — warto w skrócie wyjaśnić sytuację...

Gdy Thorin przemawiał dostojnie, Bilbo... Cóż, jak to Bilbo, przyciągał swoją uwagę dość szczególnie, krzycząc z przerażenia lub panikując niepotrzebnie. Krasnoludy wzięły go i usadowiły na kanapie, a reszta zasiadła przy stole.

— Ten malec łatwo wpada w zapał. Miewa takie dziwne ataki, ale to zuch nad zuchy, w razie czego będzie się bił jak smok. Kto z was widział jak zachowuje się smok, ten dobrze rozumie, że porównanie to byłoby tylko poetycką przesadą, w zastosowaniu do jakiegokolwiek hobbita — rzekł Gandalf.

Gloin chrząknął.

— Łatwo Gandalfowi mówić, że to jest hobbit dzikiego męstwa, ale jeden taki wrzask zapału zdecydowanie wystarczy, by wybudzić hordę smoków, a nam wszystkim zagotować śmierć.

— Z tym muszę się zgodzić — westchnęła znużona Sitriel. — Drugi raz w całym życiu widzę hobbita i zdecydowanie mi to wystarcza. Smoki to nie przelewki. Żeby takiego przepędzić lub zabić, dyskrecja jest punktem najważniejszym! Te bydlaki mają dobry węch i słuch, a brzdęk monety rozbudza ich łapczywe pragnienie szybciej niż rozpalające się od ich ognia drewniane dachy. By zabić smoka, nie można postępować pochopnie. Do tego potrzebny jest plan i to bardzo dokładny, w żadnym wypadku nie zaburzony żadnym szmerem.

Czarnowłosa złapała się za podbródek, w dalszym ciągu kwestionując zdanie Gandalfa.

— Dokładnie. Zgadzam się z panną Sitriel! Jak zobaczyłem w progu tego malca, nabrałem wątpliwości, bo tylko się kłaniał i sapał, a na włamywacza w ogóle nie wyglądał. Gdybym nie znał znaku na drzwiach, stwierdziłbym, że pomyliłem domy!

— Wybaczcie, że podsłuchałem, coście mówili — rzekł w progu Bilbo. — Nie rozumiem o co chodzi z tym włamywaczem, ale uważam, że mam prawo mniemać, iż macie mnie niegodnego swojej kompanii. Przekonacie się sami. Na moich drzwiach nie ma żadnego symbolu, trafiliście do złego domu! Powiedzcie mi proszę, o co chodzi, a postaram się to zrobić, choćbym miał stąd pomaszerować na najdalszy wchód wschodu i walczyć z Robakołakami na Najdalszej Pustyni.

— Co to są Robakołaki? — skrzywiła się Sitriel, patrząc na hobbita jak na zmorę.

— Teraz — zignorował zdezorientowaną pszenicznooką Gloin. — jest mowa o tobie. A co do znaku, to zapewniam cię, że jest na twoich drzwiach. Gandalf zawiadomił nas, że jest ktoś, kto nadaje się do naszej kompanii i szuka zajęcia od zaraz. I tak tutaj zebraliśmy się wszyscy w środę o porze podwieczorku.

— Oczywiście, że znak jest na drzwiach — rzekł Gandalf. — Sam go zrobiłem. Domagaliście się, żebym znalazł czternastego uczestnika i piętnastego, i znalazłem. Jeżeli ktoś uważa, że wybrałem źle, proszę bardzo, ruszajcie w czternastkę.

— Lub w trzynastkę — poprawił go Thorin. — W życiu nie widziałem kobiety, która potrafi walczyć i przeżyć, tak samo jak hobbita, który nie boi się przygód i zwiastującej na każdym kroku śmierci.

Gandalf obrócił się nachmurzony, ściągając krzaczaste brwi. Po chwili westchnął i ciągnął dalej.

— Ja wybrałem pana Bagginsa, tak samo jak pannę Sitriel, a to powinno wam wystarczyć. Skoro ja wam powiadam, że jest włamywaczem, to tak być musi, nawet jeśli będzie potrzebował czasu, by nim zostać. To samo tyczy się panny Sitriel. Niech was nie myli jej wygląd! To jedna z najlepszych wojowniczek jakich było mi dane spotkać.

— Jeśli to są ci z najlepszych, o których śmiesz mówić tak wyniośle, to zaczynam podważać twój wybór, Gandalfie — mruknął Thorin z pode łba, opierając się dłońmi o stół. — Jakbym już tego dawno nie zrobił.

— Bilbo przynieś lampę, trzeba to i owo wyjaśnić, bo nie mogę słuchać już tych narzekań. Rysował to twój dziadek, Thorinie — rzekł czarodziej pochmurnie, rozkładając arkusz pergaminu przypominający mapę, gdy Bilbo przyniósł czerwoną lampę. Każdy krasnolud zamilkł, gdy Gandalf mówił. — To... Jest Mapa Góry.

— Nie wydaje mi się, żeby miała nam jakoś pomóc — rzucił z rozczarowaniem Thorin, patrząc kątem oka na mapę. — Pamiętam dobrze okolice Góry. Wiem też, gdzie leży Mroczna Puszcza i Zwiędłe Wrzosowiska, skąd pochodzą wielkie smoki.

Sitriel pokręciła głową na boki, nie spuszczając wzroku z czarnobrodego krasnoluda.

— Wielkie smoki nie pochodzą z tej całej Puszczy czy Wrzosowisk — powiedziała bez zająknięcia pszenicznooka. — Wielkie smoki pochodzą z Latającej Wyspy.

Po kilku sekundach wielu krasnoludów zaśmiało się gromko, a niektórzy dusili się cicho, starając się nie pokazywać po sobie rozbawionych min. Jedynie Gandalf i Thorin patrzyli na Sitriel z powagą, a Bilbo stał za czarodziejem, nie rozumiejąc, o czym mówiła kobieta.

— Śmiejecie się, a widzieliście tylko jednego smoka — powiedziała niemiło czarnowłosa. Założyła ręce na klatce, prostując się dumnie. Na jej twarzy nie panował spokój, a irytacja. — Ujeżdżałam te bestie i zabiłam niejedną ze swoimi ludźmi.

Krasnoludowie nie wytrzymali. Już nawet ci, co się dusili pod nosem wybuchnęli tak głośnym śmiechem, że cała norka zatrząsała się od rozbawionych brodaczy. Sam hobbit nie do końca rozumiejąc poważnej Sitriel, zachichotał pod nosem, słysząc brednie, jakie wygadywała nieznajoma. Czarnowłosa zaczerwieniła się ze wstydu, chowając się lekko w głąb dębowego krzesła. Już nie pałała taką dumą jak kilka minut wcześniej.
Krasnoludów nie można było uspokoić. Co chwilę skręcali się ze śmiechu, przypominając sobie słowa Sitriel. Wtem krzesło odsunęło się raptownie, a w tym samym czasie Thorin wstał i walnął pięścią w stół, natychmiastowo przywracając błogą ciszę. Kobieta bez słowa wyszła na zewnątrz, zostawiając za sobą poddenerwowanego Gandalfa. Pszenicznooka trzaskając drzwiami, kopnęła z całych sił w skrzynkę na listy, która przekrzywiła się w bok. Sitriel jeszcze przez parę minut chodziła po podwórku Bilba, a gdy już ochłonęła, usiadła na ławce. Wyjęła zza pazuchy mały, zdobiony kwiecistymi wzorami sztylet z bordową rękojeścią. Przyglądała mu się ze złością w oczach, obracając go w szorstkich dłoniach. Po tym jej zmarszczona twarz znów była pełna stoicyzmu i z powagą postanowiła wejść do norki pana Bagginsa. Przez jej nieobecność, została trochę w tyle z wyjaśnieniami. Czując wzrok kilku krasnoludów, usiadła na tym samym krześle, co paręnaście minut temu, wpatrując się w srebrny kluczyk na łańcuchu, który pojawił się na szyi Thorina.

— Zamierzaliśmy maszerować na wschód. Jak najciszej i najostrożniej, aż nad Długie Jezioro. Dalej zaczęłyby się trudności... — ciągnął Thorin, nie zwracając najmniejszej uwagi na Sitriel.

— Trudności zaczną się o wiele wcześniej, o ile cokolwiek wiadomo o szlakach wschodnich — wtrącił mu się w wypowiedź Gandalf.

— Minąwszy Długie Jezioro — ciągnął krasnolud, ignorując słowa czarodzieja. — można by iść wzdłuż Bystrej Rzeki do ruin Dali. Ale żadnego z nas nie nęci myśl o Głównej Bramie. Rzeka przełamuje się tam wśród urwistych brzegów na południe od Góry, ale tamtędy również wychodzi smok, i to o wiele za często, jeśli nie zmienił obyczajów.

— To na nic — sapnął szarobrody. — Nie poradzilibyście sobie bez potężnej, uzbrojonej po zęby armii. Usiłowałem jakąś zwerbować, lecz nikt nie pcha się do jaskini, w której zwiastuje śmierć. Tak wielkie ryzyko jakie za sobą niesie wejście do Góry przez Główną Bramę i tak rozwiała te myśli. Jeden wojownik, choćby nie wiem jak silny miałby marne szanse ze smokiem, nawet ten, który już miał z nimi do czynienia — wzrok Gandalfa powędrował na chwilę na Sitriel, co nie umknęło to kilku zawstydzonym krasnoludom, którzy dostali ostre kazanie od czarodzieja. — Nie przeczę jednak, że wojownik nam się nie przyda podczas podróży, jak bym śmiał tak w ogóle powiedzieć! Jednakże włamywacz w tym przypadku jest priorytetem, wręcz największym, odkąd przypomniałem sobie o istnieniu bocznego wejścia do Góry. A oto nasz Bilbo Baggins, włamywacz, włamywacz z wyboru i wyborowy. A teraz radźmy dalej i ułóżmy jakiś plan.

— Dobrze. Więc w takim razie niech rzeczoznawca - włamywacz przedstawi nam swoje pomysły i propozycje — surowy wzrok Thorina powędrował na małego hobbita trzymającego w dłoniach filiżankę herbaty.

— Najpierw chciałbym się o tejże sprawie więcej dowiedzieć! — Bilbo starał się mówić wzniośle, lecz w głębi serca trząsł się bardziej niż rodzinny przepis na galaretkę ze świeżych owoców leśnych Tuków! — O złocie i o smoku, i o wszystkim, skąd się tam to złoto wzięło i czyją jest własnością.

— Czy to są jakieś żarty?! — burknął wściekle Thorin. — Czyż nie obejrzałeś mapy? Czy nie słyszałeś naszych pieśni? Czyż nie o tym właśnie mówimy od czterech godzin?!

— A jednak wolałbym mieć jasne i dokładne informacje — spoważniał, odkładając filiżankę na stoliczek. — Chciałbym też wiedzieć, na jakie narażam ryzyko, jakie są przewidziane wydatki gotówką, ile czasu zajmie robota, ile będzie wynosiło moje wynagrodzenie i tak dalej!

— No więc słuchaj... — powiedział Thorin, nerwowo mrużąc prawe oko.

Mówił donośnie i z szacunkiem. Opowiadał o swoim dziadku, jak to zaczął wykopy pod Górą, zbudował tunele wraz z innymi wypędzonymi z północy krasnoludami. Zdobyli bogactwa oraz sławę. Dziadek Thorina został Królem pod Górą. Ludzie przysyłali swoich synów i wnuków na nauki u krasnoludów, chwalili oraz szanowali mieszkańców Góry. Bogactwa, klejnoty, złoto, piękne witryny sklepowe z pucharami w mieście Dali... wszystko to skusiło smoka. Smoki (nie wszystkie, lecz spora ich ilość) jak wiadomo kradną złoto i klejnoty. Szczególnie silnym i przebiegłym gadem był Smaug. Pewnego dnia przyfrunął na południe. Smok spadł na Górę, prysnęły płomienie, las stawał w ogniu. Dzwony w Dali biły z trwogą, wojownicy chwytali za broń, atakowali smoka na wszelkie sposoby. Krasnoludy, które rzuciły się na Smauga w obronie Góry zginęły. Nikt nie uszedł z życiem. Była to zwykła nieszczęsna historia. Smok zawrócił do Bramy i wpełznął do środka. Splądrował każdą halę, tunel czy komnatę. Nie pozostał ani jeden żywy krasnolud. Pożerał młode dziewczyny z miasta, które później upadło. Bo wszyscy mieszkańcy albo wyginęli, albo uciekli.
Jakimś sposobem osamotnioną gromadkę krasnoludów odwiedziły dwie osoby: ojciec i dziadek Thorina z mocno osmolonymi brodami. Krasnoludowie pracowali za marne pieniądze, byle tylko przeżyć, lecz nigdy nie zapomnieli o zemście i odbiciu rodowitego domu.

— ... Ciekawe jestem jakim sposobem Gandalf zdobył mapę, która nie dostała się w moje ręce, mnie, prawowitemu spadkobiercy — powiedział Thorin, gładząc się po czarnej jak smoła brodzie.

— Nie zdobyłem jej, a dostałem — poprawił go natychmiastowo czarodziej. — Twój dziadek został zabity, jak sobie pewnie przypominasz, w kopalniach Morii przez goblina...

— Przeklęty goblin, wiem — rzekł krasnolud chłodno, wpatrując się w szarobrodego.

— A twój ojciec ruszył w świat dwudziestego pierwszego kwietnia, w ostatni czwartek upłynęło już sto lat od tego wydarzenia. Odtąd nie widziałeś go już...

— Prawda, prawda — mruczał Thorin, odpychając od siebie negatywne emocje.

— Otóż właśnie twój ojciec dał mi kluczyk i mapę, żebym te rzeczy tobie przekazał; jeśli spełniłem to dopiero teraz i w sposób uznany za stosowny, nie możesz mieć do mnie pretensji — powiedział Gandalf, chowając dłonie pod długą brodą. — Wiesz, jak trudno było ciebie odnaleźć. Twój ojciec nie pamiętał własnego imienia, gdy wręczał mi ten dokument, toteż i twego nie mógł mi powiedzieć. W gruncie rzeczy uważam, że zasłużyłem sobie jedynie na pochwałę i wdzięczność. Masz! — zakończył, podając mapę Thorinowi.

— Nie rozumiem... — mruknął Thorin.

Nie był on jedynym, który nie rozumiał wyjaśnienia Gandalfa. Do jego wyjaśnienia przydałoby się jeszcze jedno wyjaśnienie, do tego dłuższe i z większą ilością szczegółów!
Gandalf spojrzał się gniewnie na zebranych tu gości. Zaczął tłumaczyć cały przebieg, jak mapa dostała się w jego ręce. Stwierdził na koniec, że znalazł ojca Thorina w lochach Czarnoksiężnika, co wzbudziło szepty wśród krasnoludów. Thorin zapytał się z przekąsem i zgrozą:

— A cóż ty tam robiłeś?

— A to niech cię już nie obchodzi.

Lecz słowa te wzbudziły tylko więcej ciekawskich spojrzeń.

— Słuchajcie! — podniósł nagle głos Bilbo.

— Czego mamy słuchać? — zapytało parę krasnoludów.

Wszyscy spojrzeli na podnieconego hobbita.

— Mnie oczywiście! Moim zdaniem powinniście iść na wschód i rozejrzeć się tam dobrze. Bądź co bądź są tam ukryte drzwi, a smok też musi czasami sypiać, jak mi się zdaje. Jeśli siądziecie na progu i będziecie myśleć długo, to w końcu chyba coś wymyślicie. A teraz wiecie, myślę, że już dość nagadaliśmy się jak na jedną noc, jeśli rozumiecie, co chcę przez to powiedzieć. Może byśmy tak poszli spać, a jutro wybrali się od samego rana i w ogóle? Dam wam porządne śniadanie, zanim ruszycie w drogę.

— Ruszymy, a nie ruszycie, chciałeś powiedzieć — poprawił hobbita Thorin. — Czyż nie jesteś włamywaczem? Czy siedzenie na progu nie należy do twojego zawodu, że już nie wspomnę o włamywaniu się do wnętrza? Ale co do spania i śniadania zgadzam się z tobą. Przed podróżą lubię zjeść pół tuzina jajek z szynką; w jajecznicy, nie sadzone, i uważaj, żeby zanadto nie rozbełtać.

Słysząc to, Bilbo pobladł. Dostawał gorączki, słuchając jak każdy zamawia śniadanie, coraz to bardziej skomplikowane i coraz bardziej powiększone od poprzedniego. Nawet Gandalf zażyczył sobie cały talerz świeżych bułeczek z powidłami śliwkowymi i mocno przypieczony na patelni boczek z jajkami. Jedyną osobą, która nic nie powiedziała, była Sitriel. Odkąd wróciła z dworu, zachowywała się bardzo cicho. Nie wyrażała własnego zdania, a powaga i duma na jej twarzy zostały zastąpione zmęczeniem i irytacją. Pytana przez Gandalfa odpowiadała jedynie mruknięciami, powodując gęstą atmosferę w pomieszczeniu. Większość przyjęła, że to tylko humorki kobiety, jak każda kobieta je miała i denerwowała nimi wszystkich naokoło.
Bilbo rozłożył kanapy, pościelił łóżka, posadził gości po salonie, wszystkich pokojach gościnnych, kanapach, ale i tak kilku krasnoludów ułożyło się pod miękkimi kocykami na korytarzu. Zamieszania trochę było, gdyż żaden krasnolud, a tym bardziej Gandalf, nie chciał spać w tym samym pokoju co Thorin. Jedynym powodem był wyrażany do niego ogromny szacunek. Sam ciemnobrody milczał w tej kwestii. Na sam koniec Bilbo już poddenerwowany całą sytuacją, pościelił kanapę w pokoju Thorina dla Sitriel.
Hobbit zmęczony położył się w swoim pokoju i przykrył pierzyną. Nie minęło pięć minut, a spał jak niemowlę.

Ponad gór omglony szczyt
Lećmy... zanim wstanie świt,
By jaskiniom, lochom, grotom
Czarodziejskie wydrzeć złoto...

Thorin zanucił pod nosem, zdejmując z siebie koszulę. Był sam w pomieszczeniu. Odwrócił się momentalnie do tyłu, spostrzegając wchodzącą do pokoju Sitriel. Kobieta nie zamknęła nawet za sobą drzwi. Podeszła prosto do kanapy i wyciągnęła spod niej małą sakiewkę, którą przywiązała sobie do pasa. Bilbo w te kilkanaście minut zdążył poupychać kilka rzeczy czarnowłosej na nie swoje miejsce, co zdenerwowało Sitriel ijej popsuty humor w pewnym stopniu.
Thorin dostrzegł lawendowy płaszcz na plecach pszenicznookiej, co wzbudziło w nim ciekawość.

— Czyż nie jest zbyt późno na chodzenie o zmroku? — zapytał szorstko, rzucając koszulę na krzesło. — O tej godzinie już wszyscy śpią, ale widzę, że ty masz na sobie płaszcz i brak zmęczenia na twarzy. Gdzie więc się wybierasz w środku nocy?

Sitriel spojrzała w oczy Thorinowi, uśmiechając się tajemniczo.

— Szanowny Thorinie... Po kilku godzinach ciężko poznać kogoś, kogo dopiero co się spotkało. Nie dla każdego noc jest od spania i nie każdy odczuwa od razu zmęczenie. Czyżby nie było to głupotą, gdyby wojownik czuł się słaby i zmęczony po tylko jednym dniu? Choć mam świadomość, że jutro czeka nas podróż, to nie martwię się o to, bo ja podróżuję już przez długi czas, toteż jestem przyzwyczajona do tego typu wypraw — rzekła czarnowłosa, po czym kłaniając się lekko, wyszła z pokoju, a potem wyślizgnęła się cicho z norki.

Thorin położył się na lekko twardawym łóżku, lecz nie zmrużył oka nawet na minutę. Myślał o Sitriel. Była tajemnicza, krasnoludzi jej nie ufali, do tego bredziła bzdury o smokach. To, że była wyśmienitą wojowniczką pragnął nie zaprzeczać choćby na sekundę, skoro sam Gandalf wybrał akurat ją (choć spodziewał się raczej jakiegoś mężnego, dobrze zbudowanego faceta) to nie miał, co podważać słowa czarodzieja. A jednak... Nie potrafił zrozumieć tej nieznajomej ani nawet spróbować jej zaufać. No bo kto to słyszał, by kobiety chodziły na wyprawy? Ich miejsce było w domu albo ogrodzie czy polanie zajmując się jakimiś babskimi sprawami. Miały prać, gotować, haftować, wychowywać dzieci i zabawiać mężów. Do niczego więcej się nie nadawały. Thorin nie miał pojęcia, ile jeszcze razy podważy swoje zdanie na jej temat. Sitriel mówiła dość oficjalnie, jakby pochodziła z jakiegoś zamożnego dworku, jednakże jej wizerunek przypominał bardziej sierotę. Tyle rzeczy gryzło się ze sobą, że Thorin przekręcał się tylko z boku na bok, nie mogąc zasnąć choć na chwilę.
Po godzinie Sitriel cicho weszła do pokoju, uprzednio omijając dwóch śpiących na podłodze krasnoludów. Thorin zerknął ukradkiem w jej stronę, dostrzegając plamy krwi na czarnej koszuli kobiety, na jej rumianych policzkach i szyi.
Czarnowłosa zdjęła mokre od rosy buty i wyciągnęła z kieszeni przepasaną srebrnymi nićmi chustę. Wytarła z siebie obcą krew (musiała być obca, gdyż kobieta nie miała na sobie nawet zadrapania), po czym wsunęła się pod kołdrę, nie zwracając uwagi na brudne ubrania.
Thorin i Sitriel spali lekkim snem. Gdy któreś przekręcało się w nocy na bok, to drugie budziło się, nie ufając zamiarom nowopoznanego. I tak po kilku pobudkach w ciągu nocy nastał ranek, którego to przywitali się, jakby nic się w ciągu nocy nie stało. Każdy krasnolud obudził się o szóstej lub kilka minut po. Sitriel zapaliła fajkę z Gandalfem na ławeczce przed norką hobbita, gdy krasnoludowie szykowali zastawę na stół. Wszyscy krzątali się po kuchni i spiżarni, przyrządzając obfite śniadanie. Jedynie Bilbo spał sobie smacznie, śniąc o ciepłym, leniwym dniu.
Przy śniadaniu Thorin zerkał co jakiś czas na siedzącą na przeciw niego Sitriel. Wobec tej kobiety był dość... podejrzliwy. Obserwował ją z tęgą miną, co przykuło uwagę siedzących obok niego krasnoludów. Sitriel natomiast ignorowała wzrok czarnobrodego, jedząc w ciszy sałatkę ze sporą ilością mięsa.
Po posiłku kompania poskładała naczynia do zlewu, napisała list panu Bagginsowi i wymaszerowała nad Wodę, do knajpy „Pod Zielonym Smokiem". Na miejscu czekały już na nich kuce. Gdy zaczęła zbliżać się dziesiąta, wszyscy zaczęli się niepokoić brakiem obecności hobbita. Gandalf o w pół do dziesiątej biegiem wyruszył po Bilba, przeczuwając najgorsze, a dokładniej niechęć pana Bagginsa na wyruszenie na przygodę jego życia. W czasie, gdy czarodziej ściągał z miękkiego łoża hobbita, krasnoludy kładły na kuce wszystkie pakunki i bagaże. Fili i Kili przykleili się do Sitriel, wypytując ją o całe jej życie, choć dziewczyna nie była chętna do opowiadania o sobie, toteż bracia bardziej jej dokuczali niż z nią rozmawiali. Gloin, Oin, Bifur oraz Bofur próbowali wsadzić grubego Bombura na kucyka, co nie szło im sprawnie, gdyż kuc był dość wysoki, a sam Bombur bardzo ciężki. Thorin z resztą krasnoludów siedząc już na swoich rumakach, wypatrywali czarodzieja i włamywacza ze wszystkich stron.
W końcu Bilbo pojawił się pod knajpą. Cały był upocony, laski nie miał przy sobie ani chusteczek, ani fajki. Jak wybiegł z norki, tak trafił na miejsce, lecz każdy hobbit z Shire powiedziałby o nim niemiłe słówko na temat jego roztrzepanego wyglądu.
I tak wyruszyli w przeddzień maja, pnąc przed siebie. Gandalf dogonił ich chwilę później, jadąc na pięknym, białym koniu. Na początku Bilbo sporo marudził. To go plecy bolały, to katar go złapał, a to posiłki za rzadko były jadane...
I tak po tygodniu jechania przez spokojne ziemie, zasiedli wszyscy w karczmie w dobrych humorach. Za oknem padał deszcz. Było w pół do dziesiątej w nocy, a z budynku aż wylewali się różnorodni ludzie, elfy, a nawet czasem krasnoludowie nienależący do kompanii Thorina.

— A wiedzieliście, że z Sitriel jesteśmy w podobnym wieku? — wypalili razem Fili i Kili, którym udało się trochę informacji wyciągnąć od stoickiej kobiety.

— Jeśli można porównać tak człowieka z krasnoludem... — mruknął Balin, upijając pół kufla miodu.

Sitriel uśmiechnęła się pod nosem cynicznie. Człowiek? Nigdy nie powiedziała, że jest człowiekiem. Światło nie drażniło jej, a szpiczastych uszu nie posiadała. Nic dziwnego, że wszyscy patrząc na nią myśleli, że jest człowiekiem.

— Sitriel w ogóle nie zachowuje się jak wasza dwójka — rzekł Dwalin. — Ciężko byłoby powiedzieć, że jesteście w tym samym wieku.

— Ile więc masz wiosen? — zapytał Balin. — Jeśli można spytać.

— Siedemnaście — odparła Sitriel, dokańczając smażonego pstrąga. — No cóż... Mniej więcej? Ciężko mi stwierdzić dokładnie, mniej na pewno nie mam, ale jako ktoś kto nie mieszka pod gołym niebem krótko, nie jestem w stanie dokładnie odpowiedzieć na twoje pytanie.

— Jest sierotą — powiedział z dumą Kili, wskazując na nią palcem.

— Nie jestem sierotą — mruknęła z naburmuszoną miną czarnowłosa. — Wygnano mnie.

Przy stoliku owej piątki nastała chwila ciszy, przerywana dziabaniem widelca Sitriel.

— Wygnano? Taką kruszynę? Za co? — zapytał barczysty Dwalin, patrząc na dziewczynę.

Sitriel nie odpowiedziała. Wolała nie wspominać nic o smokach wśród krasnoludów, bo znając życie, znowu by się z niej zaczęli wyśmiewać.

— Za coś, za co nigdy nie zobaczę już swojej rodziny — odpowiedziała, krzyżując wzrok z Thorinem, który siedział na drugim końcu karczmy.

Tej samej nocy, gdy wszyscy zasnęli, Sitriel wykradła się ze swojego pokoju, który dzieliła tym razem z grubym Bomburem (choć pokój, który mieli był trzyosobowy, to krasnolud zajmował dwa całe łóżka). Szła cicho w półmroku korytarzem, a potem zniknęła za miastem. Wychodząc nie zauważyła pary oczu, które utkwiły w niej dopóki nie wyszła z karczmy. Thorin siedzący w rogu knajpy trzymał prawą dłoń na mapie i lewą na pasie, czując pod palcami rączkę noża. Krasnolud pił samotnie kufel ciemnego piwa, zerkając co jakiś czas na wypchaną jelenią głowę wiszącą nad ladą. Minęło pół godziny, a oczy Thorina zaczęły się kleić. Oszołomiony spostrzegł, że minęły trzy godziny. Przysnęło mu się jakąś godzinę przy woskowej, roztapiającej się świecy. Wtem go zamurowało, gdy zobaczył obok siebie czarnowłosą kobietę, patrzącą z zafascynowaniem na mapę, którą zostawił bez opieki. Psznicznooka nie miała na sobie żadnych plam krwi, płaszczu czy pasów. Miała za to czarną, wiązaną koszulę, ciemnoszare, skórzane spodnie, włosy spięte w luźnego warkocza i stare, dziurawe buty.

— Obudziłeś się, panie Thorinie. Niebezpiecznie tak zostawiać wszystkie ważne rzeczy na wierzchu. Złodziei zapewne nie brakuje w żadnym mieście, wliczając to, w którym aktualnie się znajdujemy — powiedziała, składając mapę.

— Jak... kiedy? — zaczął powoli, otrząsając się ze snu.

— Zasnął pan. Jutro czeka nas kolejny odcinek drogi, który musimy przebyć. Radziłabym pójść spać, ale już w łóżku, jak człowiek. Z doświadczenia wiem, że na dębowym drewnie śpi się dość niewygodnie.

— Tak też zrobię. Za długo rozmyślałem nad zbędnymi szczegółami — rzekł czarnobrody, chowając mapę za pazuchę.

Kątem oka spojrzał na zdziwioną kobietę, która bacznie obserwowała ruchy krasnoluda. Thorin zmarszczył czoło i oparł się plecami o oparcie krzesła.

— Gdzie wychodziłaś przed kilkoma godzinami? — zapytał czarnowłosy. — Sama mówiłaś, że od złodziei się tu wylewa i niebezpiecznie jest chodzić o zmroku.

— To co robiłam, nie jest istotne. Mówiłam ci nie raz i powtórzę po raz kolejny, że wojownicy nie męczą się tak szybko. Zresztą podróżowanie mam już głęboko we krwi. Tak łatwo nie da się od tego odzwyczaić, dlatego pójdę już teraz wypocząć przed jutrem. Choć już dawno po północy i pięć godzin snu musi mi wystarczyć. Dobranoc — pożegnała się z nim dziewczyna, wiercąc miłym wzrokiem dziurę Thorinowi.

Gdy Sitriel weszła do pokoju, Balin wyszedł ubrany i zszedł po schodkach do Thorina, o którego zdążył się już martwić. Usiadł przed poirytowanym przyjacielem i ze zmartwioną twarzą spojrzał na niego.

— Thorinie, dlaczego siedzisz sam w półciemnościach? — zapytał białowłosy, stary krasnolud.

— Nie zastanawiało ciebie, mój przyjacielu, dlaczego ta cała panna Sitriel jako wojownik nie posiada żadnej broni? — rzekł nagle błękitnooki. — I że znamy jedynie jej imię? Nie wiemy skąd pochodzi, ile ma lat, jaki jest jej cel w tej podróży... Coś mi tu nie pasuje i z pewnością dotyczy to jej osobowości. Nawet ten mizerny włamywacz nie powoduje u mnie takich przemyśleń. My wiemy, jak on się nazywa i skąd pochodzi, i jak beznadziejny jest, choć Gandlaf zapewnia inaczej. Lecz gdy ta dziewczyna przebywa niedaleko, mam wrażenie, że powinienem się czegoś obawiać względem niej.

— My również nie posiadamy żadnej broni — odparł Balin. — Sytuacja Sitriel może być równie podobna do naszej. Z tego co opowiadała dzisiaj, kilka stolików dalej, jest siedemnastoletnim wygnańcem i pochodzi z Gondoru.

— Skąd ją niby wygnano?

— Tego nie chciała powiedzieć.

— I właśnie o tym mówię — burknął Thorin ze złością. — Ilekroć się o coś ją pyta, ta unika odpowiedzi, stawiając na swoim. Podstępna kobieta, kto wie, co jej w tej głowie siedzi. Zdradzi nas przy pierwszej okazji.

Krasnolud po kilku minutach wstał ociężale z krzesła i poszedł do pokoju, klnąc w myślach. Że też dał się tak oszukać, do tego przysnąć jak niemowlę! Z nerwów nie mógł zasnąć, jak w tamtej chwili zazdrościł Balinowi, który smacznie chrapał pod pierzynką, a on wiercąc się na posłaniu przesiedział większość nocy przy oknie, wpatrując się w zginające się od wiatru gałęzie drzew.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro