XIV Ucieczka do Esgaroth - Miasta nad Jeziorem.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

XIV Ucieczka do Esgaroth — Miasta nad Jeziorem.

Dwaj upici elfowie w całym rynsztunku zbroi leżeli na stole wśród pustych, szklanych butelek po winie i przekładali się z boku na bok, chrapiąc cicho. Trunki to musiały być nadzwyczaj mocne, że zdołały upić nawet elfa o mocnej głowie. Za poręczną półką pełną najróżniejszych win stała kompania, starając się nie pobudzić długouchych. Balin wyznaczony przez Bilba stał na czatach, pilnując uśpionych długowłosych w królewskiej piwnicy, gdy reszta rozglądała się po pomieszczeniu pachnącym gorzałą, jabłkami i masłem.

— Tędy, szybko! — mówił Bilbo, poganiając kompanię w stronę dębowych beczek, leżących na klapie w podłodze. — Wskakujcie do beczek!

Wszyscy stanęli jak wryci i spojrzeli na hobbita w szoku. Bo jak to tak, oni mieliby wejść do beczek? I co potem? Dać się złapać albo robić za przystawkę? Cały ten plan Bilba był coraz gorszy i gorszy w ich oczach, i zniechęcał kompanię do dalszych działań.

— Zwariowałeś?! Znajdą nas! — pojawił się przy nim Dwalin oburzony całą tą sytuacją.

— Nie, nie znajdą! Nie ma teraz czasu, szybko! — niziołek popatrzył na Thorina błagalnie, bo wiedział, że on jako jedyny jest w stanie przekonać krasnoludów do szalonego planu wymyślonego w dwa dni.

— Róbcie, co mówi — rzekł poważnie czarnowłosy i razem z krasnoludami oraz Sitriel wlazł do beczek.

— Dobra, ale co teraz? — zapytali.

— Trzeba zabić wieka, macie trochę siana w beczkach, mam nadzieję, że nie będzie nadto trzęsło — powiedział hobbit, biorąc do rąk dębowe wieka. Gdy już miał w rękach młotek, do uszu kompanii doszły szmery z górnego poziomu.

Ktoś się zbliżał.

— Nie ma czasu! — panikował hobbit, wpadając na kolejny szalony pomysł. — Weźcie wdech!

— Wdech? — mruknęła niezrozumiale Sitriel, żałując, że cokolwiek w tamtej chwili powiedziała, zamiast słuchać poleceń hobbita.

Niziołek złapał za jakąś dźwignię, pociągnął ją w dół, a klapa przechyliła się znacznie i beczki zaczęły się toczyć, obijając o siebie. Spadały jedna po drugiej do Leśnej Rzeki, która płynęła pod królestwem. Wpadając do lodowatej wody zanurzały się prawie calutkie, jak nie całe, a potem wypływały na powierzchnię. Sitriel łyknęła trochę świeżej wody, pomimo że nie była za tym pomysłem i pić jej się nie chciało. Wynurzyła się, łapczywie łapiąc powietrze do płuc. Zalizała włosy do tyłu i nim zdążyła otworzyć oczy, poleciała z prądem rzeki prosto w dół! Beczki obijały się o siebie, kręciły, wpadały na siebie porywane przez nurt rzeki.
Biedny Bilbo, który został w piwniczce zaczynał panikować, zapominając o ratowaniu własnej osoby. Pokręcił się po piwniczce w panice, wciąż trzymając piętnaście wiek do beczek, po czym potykając się wpadł na jedną z opróżnionych beczek i poturlał się razem z nią w stronę klapy, która nagle się otworzyła, wrzucając hobbita do wody. Niziołek męczył się z wdrapaniem na beczkę długi czas, gdyż ta kręciła się na wodzie wokół własnej osi, co chwilę zrzucając i podtapiając nieumiejącego pływać hobbita. W końcu wypłynął z jaskini, dołączając do reszty kompanii. Zbliżała się noc, zachodzące słońce zmieniało kolor nieba z pomarańczy na purpurowy granat, a to również oznaczało, że z lasów i zakamarków zaczynały wychodzić różnorakie stwory, w tym orkowie.
Elfi róg rozbrzmiał dźwięcznie, rozkazując strażnikom zamknąć bramę wodną. Krasnoludowie w panice zaczęli machać rękami szybciej, próbując zdążyć przed zamknięciem się wrót. Lecz spóźnili się. Wpadli na metalowe kraty, zderzając się ze sobą. Patrzyli na siebie w panice i rozsypce. Wtem usłyszeli świst strzały lecącej ze strony oddziału biegnących z królestwa elfów. Jednakże strzała ta nie była elfia, a czarna, z Mordoru. Trafiła prosto w oczy wartownika, zabijając go boleśnie. Zza bramy wyskoczyli orkowie, w swej całej, paskudnej osobliwości, zabijając strażników bram i napadając na biegnących elfów. Nie jeden też przyczepił się do siedzącej w beczkach kompanii. Sitriel zepchnęła jednego ze stworów pod wodę, topiąc go, a Dwalin z Orim ogłuszyli innych swoimi twardymi głowami.

— Trzeba otworzyć bramę! — krzyknął Thorin, który niemalże przytulał się do krat. — Bo nigdy stąd nie uciekniemy!

Wtem Kili popatrzył na Sitriel, a ta zerknęła na niego.

— Nawet o tym nie myśl — warknęła, już wychodząc z beczki. Lecz Kili lekkomyślnie wyskoczył na brzeg, dobył orczego miecza i odciął głowę wrogowi. Wspinał się tak po schodach coraz wyżej i wyżej, Fili rzucał w przychodzących do jego brata orków, czym tylko miał, a Sitriel już wygrzebywała się z beczki, jedną nogę miała w wodzie, gdy Thorin spojrzał w jej stronę.

— Ani mi się waż, Sitriel!

Czarnowłosa spojrzała w stronę krasnoluda z wahaniem. Chciała się przemienić, chciała pomóc Kiliemu, lecz wnuk Throra jego surowym i rozkazującym wzrokiem niwelował plany dziewczyny.
Wtedy wydarzyła się katastrofa. W tym ułamku sekundy zawahania, Bolg trafił strzałą prosto w prawe udo syna Dis. Przeraźliwy wrzask przestraszonego blondyna rozniósł się nad wodą. Kili za to nie wydał najmniejszego dźwięku. Oczy mu się zeszkliły, powoli spojrzał w stronę rannej nogi i upadł twardo na posadzkę. Cierpiał, bardzo cierpiał, widać było to na jego twarzy.
Pszenicznooka odwróciła się za siebie, widząc biegnących w jej stronę orków.
Nie wytrzymała tego napięcia. Wyskoczyła z beczki na posadzkę, przemieniając się w ogromną, czarną bestię. Rozdarła wystraszonych orków na pół, nie musiała się nawet wysilać, by w przypływie złości oderwać kilku głowy. Doskoczyła do Kiliego, kucając przy nim.

— Będzie dobrze — mówiła, łamiąc strzałę przy udzie. — Wyzdrowiejesz.

Uniosła ostrożnie krasnoluda i odstawiła go ostrożnie do beczki. W tamtej chwili kolejna strzała wystrzeliła. Ugodziła Silentmaul w prawe ramię. Bestia złamała strzałę i popatrzyła na jej złote zdobienia. Uniosła wzrok, napotykając paru biegnących w jej stronę elfów. Ta nie tracąc chwili złapała za dźwignię i otworzyła bramę, a kompania siedząc w beczkach popłynęła z prądem rzeki oraz wodospadami. Usłyszała jeszcze krzyczącego jej imię Thorina i napotkała zmartwiony wzrok Filiego.
Nie traciła nawet czasu. Przeskoczyła szare mury i zaczęła biec na czterech łapach wzdłuż rzeki. Zabijała po drodze orków, rozszarpywała ich swoimi zębami i miażdżyła głowy oraz wnętrzności swoim ciężarem. Za nią podążali elfowie, którzy siły w nogach mieli na tyle dużo, by nie spuszczać oczu z krasnoludów, Sitriel czy orków.
Jednak im dalej się podążało, tym więcej orków wychodziło z lasu, byli przyczajeni na wrogów w zgliszczach i na przewróconych kłodach. Sitriel zaczynała odczuwać ból w ramieniu, ze względu na srebrne bronie elfów, które raniły ją dość mocno. Wtem zmuszona się zatrzymać, otoczona potworami, powstała na tylne łapy, warcząc. Odróżnić ją od dzikiej bestii można było tylko po niegrubej tunice w kolorze beżu z brązowymi wzorkami. Jej ślepia były pozbawione współczucia, a ogon prosty, nastroszony ostrzegał swoich wrogów. Dwie strzały przebiły się obok niej, trafiając w orków. Korzystając z rozproszenia, wyrwała się przez kreatury i zaczęła biec po kładce, wrzucając orków do wody, w której od razu tonęli. Wtem zobaczyła w oddali, jak gruby Bombur wyskoczył w beczce do góry, turlając się po kamieniach i wzniesieniach w stronę hordy orków. Silentmaul pobiegła w jego stronę czym prędzej, by pomóc rudobrodemu wyjść z beczki i uniknąć okaleczeń przez paskudne bestie Mordoru. Pojawiła się przy nim dość szybko, lecz krasnolud już radził sobie całkiem nieźle, kręcąc się w kółko w roztrzaskanej beczce, odganiając od siebie orków. Sitriel wspomogła go, złapała paru orków i rzuciła nimi o skałę. Dzięki temu Bombur mógł bezpiecznie znaleźć się w szybko opróżnionej z wina beczce. Nawoływał krasnolud Sitriel, by ta skoczyła z nim, ale niestety o tak późnej porze orków było aż nadto. Brakło czasu i miejsca, żeby dołączyć do kompanii. Pszenicznooka już prawie dogoniła przyjaciół, musiała się tylko trochę pośpieszyć z omijaniem potworów. Odbiła się od pnia drzewa, wymijając niebezpieczeństwo. Nie zauważyła nawet, gdy za nią biegł pewien jasnowłosy elf. Wtem Sitriel wybiła się do góry, wskakując na gałąź sosny, a siedmiu orków napotkało zdziwionego elfa na swojej drodze. Kiedy kobieta oddaliła się trochę dalej, a elf zdążył już pokonać wszystkich przeciwników, ta poślizgnęła się na mokrym od wody kamieniu i upadła na ziemię. Na ostatniej prostej, gdy już zrównała bieg z płynącymi beczkami. Miała mało czasu, gdyż za zakrętem zaczynał się wodospad, tak długi i napędzający płynące w nim rzeczy, że w życiu by się ich nie dogoniło.
Srebrny miecz elficki wymierzony był w gardło Sitriel, która nie śmiała się nawet ruszyć. Patrzyła się swoimi żółtymi ślepiami w błękitne oczy księcia. Legolas patrzył na nią, próbując wypatrzeć w emocjach zwierzołaka coś innego od strachu, stresu i nieprzewidywalnego wzroku drapieżnika. Słyszał jak kilku krasnoludów nawołuje bestię do siebie. Elf zerknął w stronę Thorina, który trzymał topór w dłoniach. Elf spojrzał krótko na przemienioną dziewczynę, po czym odsunął miecz od jej gardła, prostując się dumnie. Krasnolud zamachnął się i rzucił bronią, przykuwając tym uwagę księcia. Pszenicznooki myślał, że celuje w niego, lecz ostry topór trafił w czaszkę orka znajdującego się za nim. Legolas w szoku odwrócił się za siebie, po czym chciał spojrzeć na Sitriel, lecz ta nie czekała ani chwili. Zerwała się z ziemi i wybiła się z przewalonej kłody. W powietrzu przybrała ludzkie rysy twarzy i ciała, i raptem wpadła do pustej beczki, którą trzymał dla dziewczyny Dwalin z Gloinem usadowieni przy wystającej z brzegu gałęzi. Czarnowłosa odwróciła się mimowolnie za siebie, napotykając zszokowaną twarz Legolasa. Usta miał delikatnie uchylone, a brwi ściągnięte w zaskoczeniu i niezrozumieniu. Sitriel poruszyła ustami, bezgłośnie przekazując tajemnicze słowa elfowi, na którego twarzy szok powiększał się coraz bardziej.

— Sitriel, jak ramię?! — krzyknął Thorin, który płynął prawie na czele łańcucha.

— Dam radę! — odkrzyknęła, chowając się w beczce, która pachniała gąskami.

Urwała kawałek tkaniny i uwiązała ranę. Syknęła cicho, szamocząc się przez kilka sekund. Wyłoniła głowę z beczki, orientując się, koło kogo się znajduje.

— A co z Kilim?! — krzyknęła, poszukując krasnoluda. Przypomniała sobie w tejże chwili, że krasnolud został poważnie ranny. Gdy zobaczyła bladego chłopaka płynącego niedaleko hobbita, poczuła ulgę, ale i przerażenie. Bała się, że bez opatrzenia rany, brązowowłosy nie wyzdrowieje.

— Słuchajcie! — rozbrzmiał głos niziołka.

— O co chodzi?!! — krzyknęły krasnoludy.

Krzyczeć musiał każdy, bo przez szum rzeki, wszystko wydawało się jak gdyby było odległe od siebie o wiele metrów, a czarne niebo utrudniało zlokalizowanie reszty.

— Musimy dobić do brzegu! — stwierdził. — Elfowie mówili o flisakach, którzy zabierają towar za dalekim skrętem Leśnej Rzeki, tuż przy ujściu, gdzie zaczyna się Długie Jezioro. Musimy wydostać się na brzeg i zabić beczki. Inaczej w życiu nie uda nam się ucieknąć orkom i bezproblemowo przedostać się do miasta!

— Nie możemy się zatrzymać! — krzyknął Thorin. — Orkowie nas złapią, męczą się wolniej od nas, nie mamy szans!

— Kili jest ranny! Sitriel też! A Nori krwawi ze skroni — krzyknął blondyn. — Musimy ich opatrzeć!

— Dobra już! — warknął Thorin, kiedy został przegłosowany. — Wypatrujcie lądu czy jakiejś gałęzi! Wyjdziemy, załatwimy, co trzeba i ruszamy dalej!

Po dziesięciu minutach zatrzymali się na starej gałęzi przewróconej brzózki i powychodzili na brzeg. Nie oddalali się daleko. Niektórzy wylewali wodę z beczek, inni sami się osuszali. Thorin stał i wypatrywał orków, był dość zdenerwowany, by być omijanym przez innych. Sitriel podeszła do Kiliego, przy którym już siedział Bofur i Fili. Krasnoludowie rozsunęli się, by dziewczyna miała miejsce kucnąć. Czarnowłosa zbliżyła dłonie do rany, oglądając ją uważnie. Próbowała ignorować zapach krwi, lecz jej odór mącił jej nieco w głowie. Ugryzła z siłą swój język i musnęła palcem ranę brązowowłosego, który syknął cicho z bólu. Kobieta spojrzała dokładnie pod osłoną księżyca na barwę cieczy, po czym wzięła ją do ust, krzywiąc się przeraźliwie.

— Mroczna strzała — mruknęła, a z jej głosu krasnoludowie mogli wyczytać, że to nie był dobry znak. — Trucizna roznosi się po ciele i zaraża — zabija.

Sitriel wyciągnęła spod ubrań sztylet Filiego. Trójka krasnoludów spojrzała na nią niepewnie.

— Nigdy nie próbowałam tego na krasnoludzie, ale jest szansa, że pomoże — rzekła i bez wahania rozcięła sobie przedramię. Skoczyła za Kiliego i przystawiła ociekającą krwią rękę do jego nogi. — To może zaboleć.

— Jak to zaboleć? — palnął, odwracając głowę. — Nie chcę, to głupota!

— Myślisz, że przy braku obcej krwi rozcięłabym sobie ramię, by się z ciebie ponabijać?! — warknęła poirytowana. — Krew jest dla mnie zbyt ważna, więc na czekaj aż się wykrwawię i daj mi robić, co potrzeba! Ogień zwalcza się ogniem, w tym wypadku złą krew złą krwią. Trzymajcie go!

Bofur z Bifurem trzymali młodego krasnoluda, a Sitriel siedząc za nim, ściskała swoją ranę, by jej własna krew zetknęła się z raną krasnoluda. Fili patrzył na to wszystko sceptycznie, trzymając współczująco dłoń na barku rzucającego się z bólu na boki brata. Rzucał w stronę skupionej Sitriel krótkie spojrzenia, wciąż czując się niekomfortowo w jej towarzystwie.
W końcu wszyscy puścili Kiliego jak na znak. Nie minęła minuta, a przybrał na twarzy żywsze kolory, a z rany na udzie zaczęła wypływać gęsta, czarna maź. Kili złapał się na nogę w szoku, czując lekkie mrowienie.

— Niesamowite... — szepnął brązowooki. — Nie czuję już tego okropnego bólu!

Wtem Sitriel upadła na ziemię. Próbowała podnieść się rękami, lecz nogi miała jak z waty.

— Sitriel, co się dzieje? — kucnął obok niej Thorin z Bilbem.

— W porządku — burknęła niemiło, ledwo wstając. Podparła się o skałę, przełykając gęstą ślinę. — Zajmijmy się ważniejszymi rzeczami.

— Twoje ramię cały czas krwawi — rzekł Kili wciąż trzymając się za nogę.

— Nic mi nie jest — odparła, zakrywając bolące miejsce ręką. — Orkowie mogą nas dogonić. Trzeba ruszać dalej. Czyż nie, Bilbo?

— T-tak? — wyjąkał niepewnie niziołek.

— Flisacy z miasta mają odebrać beczki, prawda? — hobbit pokiwał głową. — Więc zabierzmy się stąd. Mam wrażenie, że jesteśmy przez kogoś obserwowani.

Sitriel ruszyła sprawnie w stronę beczek, gdy część kompanii patrzyła po sobie podejrzliwie, doskonale wiedząc, że dziewczyna nie chce przykuwać uwagi w jakikolwiek sposób nawet, gdy cierpiała. Thorin kiwnął do poddanych, a ci wzięli wieka od beczek i zaczęli zabijać siedzących w beczkach przyjaciół. Sitriel w tejże chwili sprawdzała czy szczelnie zamknęła Dwalina, gdy podszedł do niej syn Thraina. 

— Srebro cię rani — powiedział, patrząc jak czarnowłosa idzie w stronę kolejnej beczki. — Nie ignoruj mnie.

Pszeniczooka nawet nie spojrzała na krasnoluda, a zaczęła uszczelniać beczkę Noriego.

— Nie ignoruję. Niepotrzebnie się martwisz, Thorinie. Czyżbyś już zapomniał, co wiele razy ci powtarzałam? Czy nie było by to głupotą, gdyby wojownik czuł się słaby i zmęczony?

— Padać ze zmęczenia jest jedną kwestią. Ty jesteś osłabiona po utracie zbyt dużej ilości krwi. W dodatku jesteś wrażliwa na srebro, jak orkowie czy gobliny. 

— Dałam mu tylko trochę krwi, to nic takiego — wskazała ręką na zabitą beczkę z Kilim z brzegu. — Inaczej by umarł.

— Nie o tym mówię — fuknął szorstko. — Kiedy ostatnio się napajałaś? Pewnie przed wejściem do Mrocznej Puszczy, nie mylę się?

— Thorinie — położyła dłoń na barku krasnoluda, patrząc mu w oczy. — Nie martw się o mnie. Gdy dotrzemy do miasta z pewnością znajdzie się tam jakieś zwierzę, z którego będę mogła upić trochę krwi. Rozumiem, że się o mnie martwisz, ale niepotrzebnie. Opatrzę się już na miejscu. Tutaj i tak nie mam odpowiednich ziół czy materiałów.

— Może wypijesz trochę mojej krwi? — zaproponował niespodziewanie.

— NIE! — krzyknęli w tym samym czasie Fili z Sitriel.

Spojrzał się na nich Thorin dość dziwnie i spod byka, nie rozumiejąc ich zachowania. Czarnowłosa niechcianie skrzyżowała wzrok z jasnowłosym. Odchrząknęła, drapiąc się po karku.

— Lepiej się zbierajmy. O świcie, gdy wszystkie beczki dopływają na miejsce, flisacy zabierają towar, a wiele beczek z pewnością dotrze na miejsce z wyprzedzeniem przez nasz postój — powiedziała Silentmaul, wchodząc do jednej z beczek. Podała orczy toporek hobbitowi, który stanął obok niej i bacznie przyglądał się jeszcze dwóm krasnoludom.

Thorin westchnął, pokiwał głową, obdarzył Sitriel smutnym wzrokiem i rozkazał Filiemu włazić do beczki. Gdy już wszyscy siedzieli w ciasnych pojemnikach, Bilbo odstawił młotek oraz toporek robiący za drugi młotek na ziemię i zaczął spychać beczki do wody. Te popłynęły z prądem, a sam Bilbo wszedł do pustej beczki i sturlał się do wody, moknąc doszczętnie. Płynęli tak dość długo. Rzeka nie miała końca. Wszyscy byli głodni, zakatarzeni i zmęczeni. Nogi im cierpły, a gnaty bolały. Nastał ranek, potem wieczór, znowu ranek i znowu wieczór. Dopiero po takim czasie beczki powpadały do Długiego Jeziora otoczonego wysokimi skałami. Brzeg zasypany był szarawym żwirem, a samo jezioro rozciągało się aż na horyzont, gdzie to ląd wydawał się daleki i bardzo maleńki, przy której to płynęła Bystra Rzeka wpadając również do jeziora.
Niewielki kawałek od burzącej się od maleńkich wodospadów Leśnej Rzeki leżało pewne nadzwyczajne miasto, które stało na wodzie, gdzie długi drewniany most łączył się z pomostem, a handel jaki był, taki pozostawał, lecz nie w tak pięknej okazałości, jak za panowania Throra, kiedy to łodzie pływały wypełnione złotem i kosztownościami, a ludzi, elfów i krasnoludów było tutaj w bród. Ludzie z Miasta na Jeziorze zmienili swoje poglądy. Stali się ponurzy, obawiali się smoka, żyli w cieniu Góry. Jedyne, co zostało im z przeszłości było samo miasto i przepowiednie o zabiciu smoka.
Kiedy beczki pojawiły się na wodzie, rozniosły się nawoływania i pojawiły łodzie. Rozbrzmiały rozmowy i pytania flisaków dotyczące samotnych beczek, po czym wciągnięto towar na brzeg, zabierając je z nurtu rzeki. Wyczekiwano odpowiedniej pory, by wymienić się z elfami na beczki pełne towarów z tymi pustymi. Dlatego nie tracąc siły, ludzie z flisakami wrócili do miasta.
Tuż po ich odejściu, gdy zapadła noc, Bilbo wyściubił głowę za stery beczek i wyciągnął jedną na płyciznę. Otworzył beczkę, a z niej wydobył się jęk bólu. Sponiewierany Thorin wywlókł się z beczki dość powoli. Był posiniaczony, obolały, jego broda i włosy były potargane. Ledwo udało mu się przejść przez płyciznę i usiąść na brzegu. Burczał coś pod nosem głodny, jakieś przekleństwa i niemiłe słowa, zdecydowanie nieuprzejme.

— No i co, żyjesz czy umarłeś? — spytał Bilbo urażony narzekaniem krasnoluda. — Czy siedzisz wolny czy zamknięty w elfickim więzieniu? Jeżeli chcesz dostać coś do jedzenia, jeżeli w ogóle upierasz się dalej przy tej głupiej przygodzie, która — nie zapominaj! — jest twoją, a nie moją przygodą — radzę ci, pogimnastykuj się trochę, rozetrzyj nogi i pomóż mi uwolnić resztę kompanii, póki jeszcze pora.

Czarnowłosy pomarudził jeszcze chwilę, w końcu wstał i pomógł hobbitowi. Znaleźli sześciu, bo tylko tylu miało siłę odpowiedzieć na nawoływania. Dwalin z Balinem byli najbardziej posiniaczeni i zmęczeni, ledwo oczy uchylali. Bifur i Bofur już w lepszym stanie, bo byli w stanie marudzić, że są głodni i mają zdrętwiałe kończyny. Za to Fili i Kili wyszli z beczek niemalże uśmiechnięci. Mieli tam wygodnie, bo przez ilość siana czuli się niemalże jak na kanapie. W tymże razie pomogli wujowi i panu Bagginsowi w poszukiwaniach reszty. Po sporym czasie wywlekli w czwórkę grubego Bombura, który najprawdopodobniej zemdlał z przeżytych wrażeń, a jeszcze później znaleźli całą resztę. Wynosili każdego pojedynczo, bo byli oni jednymi z najbardziej sponiewieranych z całej kompanii. Najgorzej było z Sitriel. Jej beczki szukali najdłużej. Znaleźli ją tylko dlatego, że na krawędziach był wyczuwalny odór orko - podobnej krwi. Otworzyli wieko, wyciągnęli dziewczynę i zanieśli ją na brzeg. Bilbo ochlapał jej twarz zimną wodą z jeziora, a Thorin kucnął obok niej.

Uh... — stęknęła, rozbudzając się. — Ale bym zjadła królika albo przepiórkę, nawet szczura — palnęła, na co uśmiechnęło się parę osób. — Czy to już koniec? Jesteśmy na miejscu?

— Jeśli mowa o mieście, to tak, prawie — odpowiedział jej syn Thraina, który odgarnął kosmyki włosów z twarzy dziewczyny. — Jeśli spojrzysz za nas, powinnaś dostrzec miasto na jeziorze, do którego niebawem ruszymy.

Kili stał obok siedzącego przy wodzie Filiego, wpatrując się w czarnowłosą przyjaciółkę. Zamyślił się na chwilę, po czym spojrzał na zmartwionego brata.

— Czy coś się stało? — zapytał niebieskookiego, który zerknął na niego niezrozumiale.

— A miało się coś stać? — mruknął, zdejmując buta i zaglądając do niego.

— Byłeś zamknięty w jednej celi z Sitriel, prawda? A cóż... Ty przy niej jesteś trochę roztrzepany, ale widzę, że po uciecze z królestwa jest między wami spokojniej. A to dopiero dziw nad dziwy! Z tego, co szepnęło parę krasnoludów to przez pierwszy tydzień prawie się pozabijaliście.

Blondwłosy spochmurniał, trzymając but bezsilnie.

— Tylko z początku było niekomfortowo. Trochę wyjaśniliśmy sobie pewne sprawy. Nic poza tym.

— Zamierzasz jej powiedzieć? — spytał nagle brązowooki, kucając tuż koło starszego brata.

— Co takiego?

— Że ci się podoba, oczywiście, a cóżby innego? — zaśmiał się pod nosem, gdy Fili ściągnął brwi, próbując się nie uśmiechać.

— Wtedy bym musiał skłamać. Zresztą nawet gdyby — mówię gdyby! — mi się podobała, to i tak nie mówiłbym tego w takim momencie. Mamy Erebor do odbicia, już zapomniałeś? — mruknął krasnolud, zakładając buta.

— Jak nie teraz, to kiedy? — próbował namówić go brat. — Nawet nie wiadomo czy wszyscy przeżyjemy spotkanie ze smokiem, szczególnie ona. Już zapominałeś, że jest wojownikiem? Będzie walczyła i szła na pierwszym froncie.

Kili miał rację, lecz Fili nie chciał o tym myśleć. Nie chciał nawet myśleć o tym, że pierwsza kobieta, którą obdarzył uczuciem głębokim i szczerym, miałaby zginąć. Posmutniał na tę myśl, co nie uszło uwadze Kiliego.

— Ale wiesz, wszystko może się zdarzyć — próbował jakoś pocieszyć brata. — Może, gdy już odbijemy Erebor, a smok zginie, to wtedy będziesz mógł powiedzieć jej, co czujesz.

— Jeśli bym to czuł!

— Oj już się nie oszukuj! Bo mnie nie oszukasz! Wiem kiedy mój własny brat patrzy na kogoś takim rozmarzonym spojrzeniem!

Fili prychnął pod nosem, spuszczając głowę. Pchnął jasnowłosego za jego wścibstwo, na co młodszy brat wylądował plecami na kamieniach.

— Boję się, Kili — rzekł smutno, nie patrzeć jak brązowooki podnosił się do siadu. — Boję się, że umrze. Chciałbym zamieszkać z nią w Erebor, przedstawić ją naszej matce, pokazać jej naszą kulturę... Ale boję się, że nigdy nie poczuje we mnie tego, czego ja czuję do niej. Nasza rasa ją skrzywdziła, a...

— A ty czujesz się za to odpowiedzialny — dokończył za niego krasnolud. — Posłuchaj. Wiem, że ciężko jest mi coś doradzić tobie w tej sprawie, ale... No wiesz, jeśli cię odrzuci, nie zaakceptuje twoich uczuć, to znajdziesz kogoś innego. Jesteśmy z rodu Durina, księżniczek na tym świecie jest wiele. No, rozchmurz się trochę! — klepnął brata w plecy, uśmiechając się szeroko.

— Ale ja nie chcę żadnej innej księżniczki — powiedział cicho Fili, markotniejąc. — Chcę tylko by mnie zauważyła.

— Co z Kilim? — zapytała się żywiej Sitriel kawałek dalej, kiwając się na boki.

— Nic mi nie jest — odparł brązowowłosy, podchodząc do dziewczyny.

Pszenicznooka sięgnęła ręką do nogi przyjaciela, odchylając kawałek rozdartej tkaniny. Spojrzała sceptycznie na gojącą się ranę.

— Mogło być lepiej. Trzeba to poprawić, lecz nie teraz. Odsuńcie się ode mnie proszę, wasz zapach jest zbyt kuszący.

Lecz na jej prośbę nie odsunął się jedynie Thorin, który patrzył wprost w świecące się oczy dziewczyny.

— Thorinie? Czyżby woda ci się do uszu nalała? Wodospady cię ogłuszyły? — pytała Sitriel, marszcząc brwi.

— Nic mnie nie ogłuszyło. Jesteś ranna, nie można cię zostawić.

Czuły głos krasnoluda i troskliwy wzrok sprawiały, że Sitriel czuła ciepło na sercu. Uśmiechnęła się delikatnie na te słowa.

— Ja tu jestem najmniej ważna. Czas goni. Mieliśmy ruszyć do miasta, prawda?

— Chyba nie chcesz iść z nami? — palnął Kili. — Ledwo żyjesz. Zostań może lepiej. Inni też nie mają siły, żeby chociażby wstać.

— Nie, pójdę — oznajmiła, powoli podnosząc się z ziemi z pomocą Thorina. — Tu nie ma nic poza wodą i żwirem. W mieście z pewnością są jakieś zwierzęta, a nie pogardzę nawet kurzą krwią. Więc, kto jeszcze będzie szedł?

— Pójdę ja — rzekł Thorin. — I wszyscy inni, którzy mają siłę. Fili, Kili, Bilbo... No, na to wychodzi, że tylko my. Reszta niech odpoczywa, przynajmniej do czasu.

— A co ze strażnikami? — zapytał hobbit, zerkając w stronę mostu.

— Z pewnością przemkniemy się obok nich — odparł wnuk Throra. — Odkąd smok śpi w Górze, strażnicy piją, śpią i dobrze się bawią, nic poza tym. Z pewnością niczego nie pilnują. O ile będziemy cicho, przemkniemy się niepostrzeżenie.

— Jak na miasto o szlaku handlowym, to raczej pilnować ktoś będzie — mruknęła Sitriel po namyśle. — Co jeśli nie przyjmą nas z otwartymi ramionami?

— Przepowiedni nikt nie może oszukać. Przyjmą nas, a już z pewnością, gdy przypomną sobie o złocie Góry — zapewniał Thorin.

„Przepowiednie trzeba wypełniać?" — zapytała samą siebie Sitriel, przypominając sobie proroctwa z Nadziemia, która to jedna z nich głosiła, że dnia wojny żywy stanie się zmarłym, a ocalony ze zmarłym nawiązać będzie mógł kontakt wieczny, stając się nie umarłym, ale i nie żywym.
Przeszedł jej po plecach dreszcz na tę myśl.

— Mam zbyt duże obawy — upierała się przy swoim zdaniu Sitriel. — Po opowieściach widać, że ludzie żyją tu w nędzy. Wiele trwałych do pewnego czasu transakcji i szlaków podupadło, a humor mieszkańców z pewnością się pogorszył. Co jeśli nas nie rozpoznają? Albo oskarżą o przemytnictwo? Czy nie lepiej byłoby przedostać się do miasta trochę cichszym sposobem?

— Jakim niby? — zapytał Thorin, zakładając ręce na klatce. — Mamy most, to nie wystarczy? Gdzie byś poszła? Gdzie się ukryła? Jak wybadała sprawę? Nie widzę tutaj żadnych lepszych pomysłów!

— Zaczekajmy do świtu — zaproponowała czarnowłosa. — Ukryjemy się i przedostaniemy na łodzie, które zabiorą nas do miasta. Wystarczy, że będziemy siedzieć cicho i w odpowiednim momencie skoczy się do wody, przepłynie parę metrów i ukryje się w jakimś magazynku.

— Dlaczego wracając do domu, miałbym ukrywać się w jakimś zapleśniałym kantorze, gdy miasto stoi otworem? — burknął Thorin, upierając się przy swoim zdaniu. 

— Mogę się założyć, że wielu z tych ludzi, jak nie większość miasta, nie pamięta o starej przepowiedni. Mam zapewnić wam bezpieczeństwo, więc pozwól mi to robić! — podniosła głos Sitriel, patrząc na siedzących w oddali krasnoludów. — Jezioro jest długie, ciężko będzie doprawić się tam wpław. Reszty nie powinniśmy zostawiać, bo sami są zbyt słabi, żeby funkcjonować, choćby było ich trzy tuziny.

— Więc? Co robimy? — zapytał hobbit niecierpliwie. — Idziemy, zostajemy? Jesteśmy głodni, wyczerpani, a miasto mamy niemalże pod nosem.

— Trzy dni bez jedzenia wytrzymaliśmy — burknęła Sitriel, niepostrzeżenie łapiąc się za bolące ramię. — Do świtu damy radę. Rozruszajmy się, poczekajmy aż łodzie napłyną i wdrożymy plan. A jeśli już mielibyśmy coś sprawdzać to powinnam iść ja lub Bilbo, bo wy dość ciężko stąpacie po ziemi.

Po naradzie z resztą krasnoludów, kompania postanowiła poczekać tą ostatnią noc. Gdy zaczynało świtać, skrywali się za suchymi krzakami czy łodziami i obserwowali flisaków oraz elfów. Po dwóch godzinach na brzegu się przerzedziło i można było trochę się rozejrzeć. Bilbo z Filim ruszyli przodem, bo siły mieli najwięcej. Wypatrzyli parę łodzi, na których mogliby się ukryć. Zwołali do siebie resztę i stanęli przy jednej z barek. Wkradając się na nią, Bombur potknął się o własne nogi i runął prosto w stojące obok niego beczki. Hałas tak się rozszedł, że wszyscy stanęli jak wryci. Trzej krasnoludowie i hobbit, którzy stali na łodzi, zostali zaskoczeni obecnością wysokiego mężczyzny. Nieznajomy miał czarne włosy do ramion, spięte częściowo z tyłu, zmęczone oczy oraz spracowane ręce. Twarz miał zaniepokojoną, uważną, a miesięczny zarost dodawał mu powagi. Był jednak ubrany dość biednie. Buty miał pościerane, bury płaszcz dziurawy w wielu miejscach i rozdarty na plecach, a spodnie brudne od ciężkiej pracy. Jego postawa powodowała niepokój, bo trzymał w rękach długi, napięty łuk ze strzałą skierowaną na leżącego na pokładzie Bombura.

— Kim jesteście, że wchodzicie na moją łódź tak pewnie? — zapytał srogo, patrząc sceptycznie na zbliżającego się w jego stronę białowłosego krasnoluda.

— Jesteś z miasta na jeziorze? — zapytał Balin, unosząc powoli dłonie do góry. — Czy tę barkę można wynająć? Chcemy dostać się do miasta.

— Skąd myśl, że wam pomogę? — mówił szorstko, obserwując każdy ruch krasnoluda.

— Twoje buty pamiętają lepsze czasy tak, jak i płaszcz — Balin dobierał słowa ostrożnie. Odczuł ulgę, gdy mężczyzna opuścił łuk i wyszedł z łodzi, kierując się w stronę pustych beczek, które zamierzał załadować na pokład. — I na pewno musisz wykarmić rodzinę. Ile to dzieci?

— Chłopiec i dwie dziewczynki — rzekł, sceptycznie obserwując stojących niedaleko krasnoluda hobbita i kobietę.

— A twoja żona zapewnie jest pięknością.

Sitriel poczuła, że słowa krasnoluda brnęły w złą stronę. Mężczyzna stanął w miejscu i ze smutkiem w głosie odparł:

— Tak... Była.

Balinowi zrobiło się głupio, a atmosfera wokół barki zaczęła się napinać.

Och, dość już tych uprzejmości — wyrwał się Dwalin, któremu w brzuchu burczało już zbyt długo, by znosić jakieś zbędne pogawędki.

— Skąd ten pośpiech? — pytał flisak, stając przy opartych o burtę skrzynkach.

— Nie twoja sprawa — fuknął Dwalin.

— Chciałbym wiedzieć kim jesteście i co robicie na tych ziemiach w takiej grupie. Dość specyficznej zresztą — mruknął tajemniczy człowiek z Miasta Nad Jeziorem.

— Jesteśmy kupcami z Gór Błękitnych, podróżujemy do krewnych w Żelaznych Wzgórzach — rzekł Balin uprzejmie.

Sitriel złapała się za głowę, zwracając tym uwagę flisaka.

— Kupcami? — powtórzył, niedowierzając. — Gdzie wasz towar? I wasze rzeczy.

— Skradzione — powiedziała kobieta, robiąc parę kroków w przód, czując że Balin nie uzyska tego, czego oczekują. — Co do jednego zresztą. Wyglądasz na człowieka, który myśli na tyle, by nie wpakować się z niebezpieczeństwo, ale że niebezpieczeństwem manipuluje. Powiedz mi, co chcesz w zamian? Dobijmy targu, tak jak to umiemy, bo chociaż kupcami jesteśmy, nawet bez towaru, to umiejętności żadnych nie straciliśmy. Potrzebujemy jedzenia, noclegu i broni. I nie jakiejś badziewnej, ale naprawdę ostrej i wytrzymałej. Ty dostaniesz to co chcesz, a my dostaniemy co my chcemy. Czy brzmi to rozsądnie?

Bard, bo tak miał na imię mężczyzna, zamyślił się na chwilę. Położył rękę na beczkach, po czym spojrzał na młodą dziewczynę, która wydawała się dużo lepszym rozmówcą niż spokojnie mówiący Balin.

— Wiem, skąd są te beczki — rzekł nagle.

— I co z tego? — fuknął Dwalin, zakładając ręce na klatce. Stanął dumnie i wiercił wzrokiem dziurę w czaszce czarnowłosego.

— Nie wiem jaki przetarg mieliście z elfami, ale nie sądzę by zakończył się dobrze. Do miasta nikt nie wejdzie bez zgody władcy. On doszedł do porozumienia z elfami, zapatrzony jest złotem i marzeniami. Uwięzi was, nie zaryzykuje gniewu króla Thranduila Dostaniecie się do miasta, jeśli znajdziecie przemytnika — powiedział, odwiązując linę.

— Gniew Thranduila jest niczym w naszej sytuacji — rzekła pszenicznooka. — Ile chcesz? Zapłacimy podwójnie.

Bard spojrzał na dziewczynę. Widząc w niej desperację, westchnął ciężko i zgodził się na tę umowę. Krasnoludowie weszli po kolei na barkę i siedli przy rufie w gromadce. Sitriel stała obok ciągle obserwującego flisaka Dwalina, a Thorin stał na środku łodzi, oparty o prawą burtę. Balin siedział przy skrzynkach i liczył podrzucane mu pieniądze. Każdy miał coś przy sobie, mniej lub więcej, więc zbierano monety i odkładano je na stosik.
Sitriel skrzywiła się, sycząc cicho. Trzymała dłoń na krwawiącej ranie, zwijając się z bólu. Dwalin zerknął na nią na chwilę, wciąż obrażony, że musi płynąć na tej samej łodzi co Bard.

— Wytrzymasz? — zapytał się krasnolud dziewczyny.

— Wytrzymam — sapnęła. — Nie mam wyboru. Im szybciej dotrzemy do miasta, tym lepiej. Byleby tylko sytuacja tam była lepsza niż przewiduję.

— Nie wygląda to najlepiej — mruknął, nawiązując do ramienia dziewczyny.

Sitriel westchnęła ze zmęczenia, puszczając rękę.

— Elfie strzały mają groty wykonane ze srebra — sciszyła głos, przesuwając się pół kroku do Dwalina, by razem obserwując zerkającego co jakiś czas w ich stronę Barda. — Mroczne strzały są zatrute i źle działają na was, a na istoty mroku (w tym mnie), srebro jest drażliwe, a zadane nimi rany ciężko się goją, w większości przypadków nigdy nie powracają do poprzedniego stanu. Jeszcze brakuje mi krwi, w ogóle wrak ze mnie się zrobił po wejściu do Mrocznej Puszczy. Mam nadzieję, że przyjmą nas w Esgaroth trochę cieplej niż elfowie, bo jeśli nie, to wątpię czy dam radę walczyć ze smokiem w takim stanie.

Wtem barka skręciła mocno w lewo, przewracając parę osób, w tym Sitriel i Dwalina, którzy łapczywie próbowali chwycić się którejś skrzynki.

— Próbujesz nas utopić?! — krzyknął oskarżycielsko Bofur, podnosząc się z ziemi.

Zaniemówili, widząc jak łódź przepływa kawalątek od ruin zamglonego miasta, które sprzed laty zostało doszczętnie zniszczone przez smoka.

— Wychowałem się na tych wodach, wiem co robię — odparł Bard, skręcając z takim samym zapałem, co wcześniej, znowu przewracając parę osób. — Gdybym chciał was utopić, to nie zrobiłbym tego tutaj.

— Mam dość tego siusiumajtka — warknął Dwalin, podnosząc za fraki czarnowłosą jak worek ziemniaków. — Wyrzućmy go za burtę i problem z głowy. Albo niech Sitriel go zje. Wszyscy wyjdą wtedy na dobre.

Thorin słuchając przyjaciela, podszedł powoli do niego i stanął, opierając się o beczkę.

— Bard, ma na imię Bard — mruknął Bilbo, kręcąc głową.

— Skąd to wiesz? — zapytał Thorin.

— Zapytałem — odparł, jakby to była najprostsza rzecz na świecie.

— Mam gdzieś jak się nazywa, nie lubię go — fuknął Dwalin i jak kochający ojciec, otrzepał z barków Sitriel stertę kurzu, który zebrała, gdy upadała przy szaleńczych zakrętach Barda.

— Nie musimy go lubić, tylko mu zapłacić — rzekł Balin, układając srebrne monety na małe kupki.

— Skąd mamy wiedzieć że nas nie zdradzi? — spytał Dwalin, robiąc parę kroków w stronę przyjaciół.

— Nie wiemy — odparł Thorin. — Ale jest naszą ostatnią deską ratunku. Więc trzymajcie się planu. Po wejściu do miasta nie musimy się nawet do niego przyznawać.

— Jest mały problem — powiedział nagle Balin z przejętą miną. — Brakuje dziesięciu monet.

— Gloin, daj co tam masz — zerknął w stronę naburmuszonego krasnoluda król.

— Nie patrzcie na mnie! Wszystko zainwestowałem w tę podróż i co mi z tego pozostało? Tylko kłopoty i zmartwienia. Co ja żonie powiem? A co synowi? Że tyle czasu mnie nie było i wszystko poszło na marne?

Lecz nikt nie słuchał jęczącego krasnoluda, który jako jedyny siedział i marudził. Każdy stał, patrząc daleko przed siebie. Gloin spojrzał na oczarowane twarze przyjaciół. Odwrócił głowę, a jego oczy błysnęły się, gdy zobaczył Erebor, swój dom, królestwo krasnoludów. Jego dłoń mimowolnie powędrowała za pazuchę i wyciągnęła pełen mieszek srebrniaków. Już niedługo czekała na nich góra i śpiący w niej smok.
Już niedługo miała polać się krew.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro