Rozdział III

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Poranek był równie ciekawy, jak poprzedni, czyli w ogóle. Paul wstał około dziesiątej, umył się, ubrał jakieś luźne ubrania i zjadł śniadanie. Od przebudzenia się nie zastał żadnej żywej duszy w domu, gdyż jego ojciec był w pracy, a brat zapewne poszedł gdzieś ze swoją dziewczyną. Chłopak usiadł cicho w fotelu w nadziei, że nic nie będzie zakłócało spokój, który otaczał dom McCartneyów. Niestety upragniony spokój nie nadszedł, bo do drzwi zadzwonił pewien jegomość. 

 - Tak? - Paul otworzył drzwi i spojrzał na uśmiechającego się szeroko chłopaka. - Cześć, Pauly - chłopak, którym okazał się być Lennon, skierował wzrok na młodszego. - Co ty tutaj robisz? - McCartney lekko podskoczył i przygryzł swoją wargę. - Jeśli chodzi o tę akcję wczoraj to... - nie dokończył, bo Lennon wszedł do środka i usiadł w fotelu. 

- Czy ja ci pozwoliłem tutaj wejść?! - brązowooki podszedł do siedzącego i spojrzał na niego wkurzony. 

 - Nie wrzeszcz tak, Pauly... - starszy pomasował się po skroni. - Łeb mnie napierdala... Zrobiłbyś mi herbaty, proszę? 

 Paul przewrócił oczami i poszedł do kuchni wykonać prośbę swojego przyjaciela. Miał nadzieję, że przynajmniej podczas "odwiedzin" Johna nie będzie musiał prosić kogoś o ciszę. Uważnie wpatrywał się w duży, biały dzbanek stojący na kuchence, przez co nie usłyszał, kiedy Lennon podchodzi do niego i przytula go od tyłu, kładąc swoją głowę na ramieniu młodszego. 

 - Co ty robisz?! - Paul lekko się zaczerwienił i próbował się wyrwać starszemu, jednak ten ściskał go za mocno. - Przestań! 

 - Hm... Nie - Lennon powiedział stanowczo i przymknął oczy. - Dawno nie było takiej ciszy, co nie? - zaśmiał się pod nosem, jednak po chwili zrobił zdziwiony wyraz twarzy, gdyż McCartney wyrwał się z jego uścisku i spoliczkował go. 

 - Przysięgam, że jeśli jeszcze raz tak zrobisz, nie mówiąc mi nic o tym, to wyjdziesz z tego domu bezzwłocznie! - brązowooki wrzasnął, po czym wręczył swojemu przyjacielowi filiżankę herbaty i usiadł przy stoliku w salonie, na co John tylko parsknął śmiechem. 

 Przez następne kilkanaście minut Lennon próbował przekonać McCartneya, że to był jedynie przyjacielski gest i chciał trochę się napić, jednak młodszy kategorycznie zabronił, bo nie chciał mieć powtórki z wczoraj. Ostatecznie oboje trochę się pośmiali i pożartowali, jednak pomiędzy nimi był jakiś niezręczny dystans, który powodował, że Paul odpowiadał mniej otwarcie i szczerze, bo wiedział, że jego przyjaciel może pamiętać sytuację z wczoraj.

 Około dwóch godzin później do domu wrócił Mike, który niezbyt przepadał za Johnem więc postanowił się pośmiać ze swojego brata i powiedzieć rzecz, którą prawdziwe rodzeństwo mówi bez żadnego pohamowania. 

 - Może ja pójdę na górę, bo mogę wam przeszkadzać - młodszy brat Paula powiedział to uśmiechając się złośliwie, na co John zmarszczył brwi, a Paul lekko się zarumienił i w tej chwili chciał zabić swojego brata.

 - Bardzo cię za niego przepraszam... Mike niezbyt cię lubi - McCartney spojrzał na swojego przyjaciela lekko smutnym wzrokiem. John nie odpowiedział nic, chociaż mruknął coś pod nosem. 

 Po kolejnych dwóch godzinach John pożegnał się i poszedł do swojego domu, a Paul zabrał się za robienie sobie obiadu. Popołudnie minęło mu spokojnie. Brat nie denerwował go, ojciec po powrocie z pracy nie wściekał się, a żadne fanki nie pukały dziś do drzwi. Chłopak jednak nie wiedział, że przyjdzie mu czuć się tak bardzo zażenowany faktem, że Lennon będzie chciał u niego przenocować. Jego przyjaciel pojawił się u jego drzwi późnym wieczorem z wytłumaczeniem: 

 - Zalało nam dom i nie mogłem dziś zostać tam na noc... - Lennon spuścił głowę i czekał na decyzję McCartneya opierającego się o framugę. - Proszę? - powiedział z nutką smutku w głosie. 

- Niech będzie... - młodszy westchnął i wpuścił przybysza do środka. - Masz przynajmniej śpiwór czy coś podobnego? - zaprowadził Lennona do swojego pokoju. 

 - A miałem wziąć? - podniósł brew. - Nie wiedziałem, przepraszam. Pewnie się zmieścimy w twoim łóżku - bezczelnie się uśmiechnął, a odpowiedzią było cyniczne spojrzenie gospodarza. 

 - Pod jednym warunkiem. Nie będziesz mówił przez sen... - odpowiedział stanowczo Paul i zaśmiał się pod nosem. 

 Lennon przytaknął i usiadł na łóżku, po czym rozejrzał się po pokoju McCartney'a. Ostatni raz był tu rok temu, więc pokój na pewno się zmienił. Oglądał go z kilka minut, dopóki właściciel pokoju nie wyszedł z łazienki ubrany w swoją piżamę. Paul pozwolił mu przebrać się w łazience i po kilku minutach oboje leżeli plecami do siebie. 

 - Postaraj się nie chrapać, Pauly - Lennon zaczął się podle śmiać, a McCartney dźgnął go łokciem w plecy. 

 - Ja wcale nie chrapie! - wrzasnął, po czym przykrył się kołdrą pod sam nos. - A nawet jeśli to nie robię tego specjalnie! 

 - Przecież wiem, Pauly... - mruknął starszy, po czym przymknął oczy. - Dobranoc, Paul... Żaden z nich nie poruszał tematu z wczoraj. Paul odetchnął, sądząc, że John zdążył zapomnieć o tym, a po kilku chwilach zamknął oczy i pogrążył się we śnie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro