XX

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Głośny sygnał połączenia przychodzącego wyrywa mnie ze snu. Niechętnie otwieram oczy i biorę telefon, którego jasny ekran oślepia mnie pośród mroku nocy panującego w moim pokoju.

-Halo?- mówię zaspanym głosem. 

-Patience, przyjdź szybko do bazy.

-T? Czemu dzwonisz z telefonu Alice? Co się stało?- ziewam zaraz po wypowiedzeniu ostatnich słów.

-Nie ma czasu na wyjaśnienia, przychodź szybko- mówi z pośpiechem, po jego głosie poznaję, że jest zły. 

-Człowieku, jest środek nocy, zresztą dziś miałam mieć wolne- narzekam jeszcze, ale koniec końców zrzucam z siebie kołdrę i podnoszę się do pionu. 

-Kurwa, Pat, rusz tu dupę, wszystko wytłumaczę ci na miejscu. 

-Dobra, dobra, nie unoś się. 

-Szybko- rozłącza się bez pożegnania. 

Jęcząc z niezadowolenia zwlekam się z łóżka. Zakładam na siebie pierwszy lepszy dres znaleziony na oparciu krzesła. Nawet nie układam włosów, ani nie robię makijażu, w końcu T kazał mi się pośpieszyć. 

Z domu wychodzę najciszej jak potrafię, biegnę i na miejscu jestem już po parunastu minutach. Zdyszana kroczę pomiędzy gruzami budynku, pokonuję schody i wchodzę do głównego pokoju. 

Wszyscy siedzą cicho. Błądzę wzrokiem po ludziach, ale każdy wzrok ma spuszczony w ziemię. Czyżby T znowu dostał szału i nawrzeszczał na wszystkich? 

-Coś się stało?- mówię zdyszana stając na środku pomieszczenia. 

-Mamy już wszystkich, ruszamy- T wychodzi z korytarza i przechodzi przez pokój- no chodźcie. 

Wszyscy wstają z miejsc i za mężczyzną zaczynają opuszczać budynek. Stoję skonsternowana i nie wiem co się dzieje. Miał mi przecież wytłumaczyć, czemu ściąga mnie tutaj w środku nocy, a on tak po prostu wychodzi. 

Przepycham się pomiędzy nieliczną grupą łowców, którzy swoją drogą wyglądają jak przygnębione zombie. Wyprzedzam wszystkich na schodach i zrównuję krok z Tylerem. 

-Powiesz mi wreszcie o co chodzi?- idzie szybkim krokiem, a ja ledwo za nim nadążam, przez to, że mam dużo krótsze nogi. 

-Smith porwała Alice. Musimy ją odbić. Starczy? 

-Jak to się stało?- pytam przejęta. 

To dlatego dzisiaj w nocy mogłam spokojnie spać i nie budził mnie irytujący wysoki śmiech tej kobiety. Porwała moją przyjaciółkę, żeby odegrać się na łowcach. Ale skoro miała do niej dostęp... Czemu nie zabiła od razu wszystkich? 

-To pułapka- mówię, nim T zdąży mi odpowiedzieć na wcześniej zadane pytanie.

-Nie pierwsza na to wpadłaś, sam się domyśliłem. Ona chce, żebyśmy przyszli ratować moją siostrę, pewnie chce nas wszystkich schwytać. Wątpię żeby jej się to udało,  mamy broń i przewagę liczebną, a ona pomimo swoich wampirzych zdolności jest prawdopodobnie osłabiona po ostatniej akcji, gdy musiała uciekać ze swojej kryjówki.

On nie wie, że od czasu ostatniej akcji ta zimna suka odpoczywała sobie w moim domu. 

-Mam wątpliwości...- zaczynam. To zły pomysł, żebyśmy tak po prostu do niej szli, a  nie mogę mu powiedzieć tego, co wiem.

Zatrzymuje się gwałtownie i patrzy na mnie mrożącym wzrokiem. 

-Chcesz ją tam zostawić?- mówi wściekły, a ja kulę się pod jego spojrzeniem. 

-Nie. 

-Więc nie opóźniaj marszu- burczy. 

Lekko strapiona idę dalej, nie patrząc już mu  w oczy. 

Nie wiem nawet gdzie idziemy i skąd on w ogóle wie, gdzie Smih przetrzymuje Alice. Postanawiam jednak zaufać instynktowi chłopaka i idę nie odzywając się więcej. Nikt idący za nami również nie wydaje z siebie ani słowa. 

Po niedługim czasie dochodzimy pod poszarzałą kamienicę, przed której drzwiami zatrzymuje się nasz pochód. 

-Przetrzymuje ją w zwykłym mieszkaniu?- patrzę sceptycznie po swoich towarzyszach. 

-Idziesz, czy rezygnujesz?- T patrzy na mnie wyzywająco. 

-Prowadź- odpowiadam hardo, przecież nie mogę wyjść przed nim na tchórza. 

Wchodzimy do budynku. Szef łowców prowadzi nas aż na ostatnie piętro. 

-Nie mów tylko, że zamierzasz tam tak po prostu wejść. 

Kładzie palec na usta i ucisza mnie także wrogim spojrzeniem. 

-Jeśli ona tam jest, to i tak nas słyszy. Choćby bicie serc, czy oddechy. 

T odwraca się do reszty żeby załapać kontakt wzrokowy. Kilka osób kiwa nieznacznie głowami i nim zdążam się zorientować, mężczyzna rzuca się na drzwi wyważając je przy tym. Grupa łowców wpada w zawrotnym tempie do mieszkania. Wbiegam za wszystkimi.  

-Jesteśmy sami- szepcze niepewnie Logan, gdy po dokładnym przeszukaniu, zatrzymujemy się w dość dużym salonie. Mieszkanie jest puste i niezagospodarowane. 

-Nie jesteśmy- słyszę głos T, a zaraz potem trzaśnięcie drzwi wejściowych. Wszyscy czekamy z zapartym tchem. 

Do pomieszczenia wchodzi wysoka kobieta, która w szpilkach o monstrualnych rozmiarach, wygląda jak śmieszny wieżowiec. 

-Smith- szef łowców zaciska dłonie w pięści, a reszta grupy cofa się parę kroków w tył. 

-Battley! Jak miło cię widzieć, jak tam rodzice?- pyta z przesłodzonym, sztucznym uśmiechem. 

Słyszę jak mężczyzna nabiera głośno powietrza w płuca. Jest wściekły i wcale się mu nie dziwię. Kładę mu dłoń na ramieniu, żeby choć trochę go wesprzeć, ale od razu strzepuje ją ze złością. Kątem oka widzę, jak Cole wyjmuje nóż zza połów kurtki. 

-Gdzie Alice?

-Powiedz, położysz ją obok mamusi, czy może na publicznym cmentarzu? 

Nie wytrzymuję, ta kobieta to podła zdzira. 

-Podła szmata- wyrywa mi się cicho. Khristine zwraca w końcu na mnie uwagę i dokładnie mierzy mnie wzrokiem. Jej sztuczny uśmiech się poszerza i w tym momencie wygląda na autentycznie zadowoloną z obrotu sytuacji. 

-Patience! No ciebie się tutaj nie spodziewałam! - przykładam dłoń do ust. Ona mnie poznała. Jak mogłam być tak głupia i się jej pokazać. Przecież ona mnie już wcześniej widziała w moim domu, to było oczywiste, że w końcu mnie pozna. 

-Znasz ją?- Tyler patrzy na mnie z pretensją.  Głos więźnie mi w gardle, nie wiem co powiedzieć. Smith klaszcze uradowana. 

Kaszlę i przestaję z nogi na nogę.

-Wytłumaczę ci wszystko później, przysięgam, tylko błagam nie wnikaj teraz i odbijmy Al. 

-Nie. Mów mi teraz o co...

-Pieprzyć to! Masz jakieś ostatnie życzenie, krwiopijco?- Logan wyrywa się przed szereg, dzierżąc w dłoni srebrny sztylet. Cole i reszta łowców także podchodzą do przodu. 

-Jesteście wszyscy uroczy, doprawdy. Zwłaszcza ty, Pat z tym swoim szybko bijącym serduszkiem Czyżbyś była zakochana?

-Zamknij się- warczę przez zaciśnięte zęby. 

-Poddaj się szmaciuro, nas jest więcej, a ty jesteś sama- nigdy nie widziałam Logana w tak wojowniczej postawie, ale dziękuję mu z całego serca, że co chwila nieświadomie ratuje mi tyłek zmieniając temat. 

-Ależ ja nie jestem sama.

 Khristine wyciąga telefon i wykonuje połączenie. 

-Możesz już przyjść. Koniec pogawędki. Oh, nie uwierzysz mi, kto tu jest. Będziesz miał niespodziankę, mój drogi. Oj nie nie, nie powiem ci. Chodź tutaj i sam się przekonaj- rozłącza się i patrzy na nas wesoła. 

Ponownie słyszymy trzask drzwi i w ułamek sekundy, w pokoju pojawia się kolejny wampir. Rozbawienie z oczekiwanej rzezi na łowcach znika w mig z jego twarzy, gdy tylko mnie spostrzega. 

-Tata?!-wyrywa mi się i patrzę zszokowana na swojego ojca, który jest nie mniej zdziwiony moją obecnością. 

-Wiedziałam, że będzie zabawa!

~*~ 

Rozdział nie sprawdzany, bo jest środek nocy, a ja jestem zmęczona, ale mam nadzieję, że nie ma jakiś wielkich, rażących błędów. 

Jeszcze jedno, wiecie, że zbliżamy się do końca? Ja wiem ;D

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro