(🌿)────rozdział czterdziesty piąty [ END ]

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

◆ ▬▬▬▬▬▬ ❴✪❵ ▬▬▬▬▬▬ ◆

◆ ▬▬▬▬▬▬ ❴✪❵ ▬▬▬▬▬▬ ◆

Chłód bijący od tej wypowiedzi wręcz zmroził Gronostajową Gwiazdę w miejscu. Był przerażony, dosłownie przerażony. Niepewnie oraz z strachem obrócił głowę w stronę rudego przywódcy, który z łzami błyszczącymi w błękitnych ślepiach stał kilka długości ogona dalej; był pewny siebie, ale widać było, że strata jego partnera strasznie uderzyła w jego zamarznięte serce co jasno obwieszczały jego oczy. Załatwione i smutne lecz w pewien sposób błyszczące w blasku księżyca czystą determinacją i pewnością siebie. Futro przeciwnika było zmierzchwione, w niektórych miejscach nawet go brakowało, a dotychczas rudy, płomiennisty odcień został ukryty pod warstwą kurzu oraz zeschniętej krwi. Pazury były również pokryte ową cieczą tak samo jak jego pysk, który ochlapany był krwią nikogo innego jak Trzepotu. Biedna, zimna niczym lód samotniczka leżała teraz za pręgusem z szeroko rozwartymi, śliczymi oczkami, które zawsze błyszczały ciepłem, a teraz nie błyszczały; były zatrzymane w przerażeniu, które również było wymalowane na jej poranionym pysku.

Nagle obok brunatofutrego pojawiła się ciemna sylwetka, która nie była tym razem przeciwnikiem, a przyjacielem. Żabi Kamień z  przygnębieniem płynącym z oczu spojrzał w stronę swojego bliskiego przyjaciela po czym na swoją przyjaciółkę oraz w pewien osób opiekunkę. Cóż, może to śmieszne, ale Trzepot była dla nich jak matka, wsparcie, którego potrzebowali oraz ciepło, którego nie doznawali od kilku, długich księżycy. Była dla nich po prostu wszytskim. Blaskiem porannych promyków słońca, cichem szumem wiatru wśród gałęzi czy jakimś zbłąkanym ptakiem ćwierkającym śliczne melodie w późne południe. Potrzebowali ją, a ona ich — proste, racja? Tylko, że teraz ich promyk, ptak oraz szum leżał martwy z zaakrwawionym ciałkiem.

— Gronostajowa Gwiazdo, zajmę się Słońcem najlepiej jak potrafię. Zastąpie mu Trzepot oraz ojca, jasne? — Szepnął Żabi Kamień łamiącym się od emocji głosem. Był taki... niepewny, cichy jakby bał się konsekwencji jakie poniesie za wypowiedzenie tych słow. — Walcz dzielnie i pamiętaj, zawsze będe z tobą. Nie ważne gdzie będziesz i jak daleko, ale ja zawsze będę przy tobie.

Pręgowany samotnik skinął tylko głową powstrzymując się od całkowitego załamania. Słowo "zawsze" w jego przypadku oznaczało okres krótki i przejściowy dlatego też wolał niezbyt przejmować się tą obietnicą co mu się oczywiście nie udało. Głęboka rozpacz rozpłynęła się po jego kruchym sercu, a nagle jego łapy stały się jak niestabilne łodżyki delikatnych kwiatków. Chciał się poddać. Upaść i nie wstać, popaść gdzieś w głąb swojej rozpaczy oraz już nigdy się z niej nie wydostać. Chciał umrzeć.

Ciemnobrązowy samotnik odszedł truchtem od skupiowiska kotów udając, że się poddał i, że ucieka gdzieś daleko — za łąki czy nawet lasy — z podkulonym pod siebie ogonem. Tak naprawdę uciekł ratować Słońce; synka imbirowej samotniczki, który został gdzieś skryty przez nią samą. Oczywiście, teraz kociak pozostał na świecie bez swoich rodziców i tylko Żabi Kamień mógłby się nim zająć co i również uczynił bez zbędnego proszenia go o to. Na szczęście.

— Teraz tylko ja i ty, bez żadnych twoich pomocników. — Rzucił niedbale lecz wyjątkowo ostro Rudzikowa Gwiazda rzucając wymowne spojrzenie w stronę Sroczego Futra oraz Nagietkowego Tchnienia. Obydwoje byli poranieni i wręcz ledwo co się trzymali na swoich łapach, ale pomimo to nadal stali po stronie Gronostajowej Gwiazdy z taką dumą oraz oddaniem jakiego nigdy nie widział. Był im tak wdzięczny, zrobiłby dla nich wszystko aby im podziękować za ich lojalność oraz szczere przywiązanie. Posłał im tylko blady, zasłonięty przez smutek uśmiech, który jednak wyrażał wszytskie jego uczucia jakie doznawał w tamtej chwili. A było ich całkiem sporo trzeba przyznać.

Nagle pewien ciężar przygniótł go do wilgotnej gleby, a wśród pozostałych kotów znów rozpętała się istna walka. Słuchać było tylko syki bólu, złości oraz strachu, a czasami ponad to przebijał się głośny wyk rozpaczny z racji stracenia kogoś bliskiego. Zimny, porywisty wiatr zebrał się wśród drzew powodując, że gałęzie zaczęły się niebezpiecznie wyginać to w jedną, a to w drugą stronę. Wszelkie sowy ucichły, a nawet księżyc nieco pociemniał zakryty przez szare, gęste obłoki.

Zielonooki samotnik zaczął próbować się wyrywać z pod ciężaru swojego przeciwnika co po kilku uporczywych próbach mu się udało. Kiedy wyślizngnął się z pod masywnej sylwetki rudego kocura ten zdążył zadrzeć go głęboko w bog powodując nagłą falę bólu. Pręgus zacisnął mocniej szczęki po czym rzucił się na, o ironio, błękitnookiego przyjaciela, który ze wściekłym sykiem zrobił zręczny unik. Gronostajowa Gwiazda zarył nieco o zakurzoną glebę, ale zaraz się podniósł ponawiając próbę ataku. Tym razem obydwoje skoczyli na siebie przeraźliwie sycząc oraz parskając. Pręgus drapał na oślep ponieważ cała widoczność była zasłonięta przez płomienne, rude kłaki. W końcu udało mu się trafi w jakieś bolące miejsce ponieważ Rudzikowa Gwiazda zasyczał z bólu po czym odskoczył gwałtownie od obolałego samotnika. Całe, wątłe ciało pręgusa było pokryte zadrapaniami, ugryzieniami oraz brakami w brunatny futrze powodując przy tym przeraźliwie bolesne fale bólu. Sam przeciwnik nie wyglądał lepiej, ale zdecydowanie potrafił zapanować nad bólem jaki w tamtym momencie odczuwał. Był poważny, a chłód bijący z jego oczy za każdym razem przyprawiał Gronostaja o zawroty głowy oraz nieprzyjemne dreszcze niepokoju. Był wyczerpany.

Gronostajowa Gwiadza znów rzucił się na przywódcę Klanu Porywistej Rzeki robiąc w ostatniej chwili zwód i trafiając pazurami w nos rudego kocura, który zdenerwowany zdążył wbić swoje pazury w ogon przeciwnika powodując tym kolejną falę bólu. Pręgus syknął cicho z bólu czując jak pazury przeciwnika wbija się tylko głębiej i głębiej, a później zjeżdżają w dół powodując wręcz mdłości z bólu. Wyczerpany samotnik opadł na zaakrwawioną glebę zaciskając powieki oraz wbijając pazury w wilgotną ziemię gdzie z łatwością się zatopiły. Nie miał już sił walczyć.

Później poczuł już tylko ból w okolicach kratni po czym przyjemną ulgę. Odór krwi oraz strachu wyparował gdzieś zastąpiony przez przyjemną woń kwiatków oraz leśnej żywicy, a zaś krzyki oraz syki znikły gdzieś w głębi lasu zostawiając po sobie tylko niemiłe wspomnienie. Jednak na tej względnie znajomej mu polance ( był tutaj już osiem razy, więc można pokusić się o stwierdzenie, że zna tą polankę jak własną kieszeń. No właśnie, tylko koty nie wiedzą co to kieszeń ) było jakoś inaczej. Nie mógł tego do końca określić, ale czuł się jakby ktoś uważnie oraz z wyczekiwaniem mu się przyglądał. Nienawidził tego uczucia; czuł się wtedy tak niepewnie i bezbronnie.

— Gronostajowa Gwiazdo, zostało ci już ostatnie życie. Wykorzystaj je dobrze. — Usłyszał miauknięcie, które echem odbiło się od wysokich drzew. Nie było jednak żadnego kota, które by takowe słowa wypowiedział co bardzo zaniepokoiło pręgusa. Nastała również nieprzyjemna, wręcz dusząca cisza, a wszelki szum drzew czy pospiewywanie ptakow ustało w jednej chwili. Była tylko cisza. Ta okropna cisza, która przyprawiała o mdłości, zawroty głosy oraz ogromną panikę rosnącą w sercu. Odczekał chwilę, a kiedy żaden odgłos nie doszedł do jego uszu poruszył się niepewnie. Czemu nie odzyskał jeszcze przytomności? Nie chce tu utknąć na zawsze w tak przeraźliwej ciszy oraz samotności, która powili zaczęła owijac przerażone serce kocura. Co się działo? Czemu Słoneczna Gwiazda się nie pojawiła? Zawsze przychodziła do niego gdy tracił życie, a jej przyjemny zapach oraz delikatny głos uspokajał zielonookiego. Była dla niego czymś w rodzaju opiekunki lub matki, jak kto woli. Był z nią bardzo związany nawet jeśli była wyłącznie duchem kota, który istniał kilkadziesiąt ( o ile nie kilkaset ) księżycy przed nim. Pragnął zobaczyć się z dawną przywódczynią Klanu Porywistej Rzeki jednak ona nie nadchodziła, a kolory wokół niego poczeły blednąć. Na początku usłyszał krzyk. Później następne aż w końcu poczuł przy sobie czyjeś ciepło oraz płytki, chrapliwy oddech co chwilę przerywany słabym kaszlem. Do jego nosa dotarł ostry, przyprawiający o mdłości odór krwi, a kiedy w końcu zdecydował się otworzyć oczy zamarł w bezruchu.

Przed jego oczami ujrzał pysk Nagietkowego Tchnienia. Z oczu młodej koteczki leciały pojedyńcze, słone łzy, a z jej pyska przy każdym płytkim oddechu wypływała duża dawka szkarłatnej cieczy. Wzrok pochłonięty cierpieniem oraz smutkiem były wbity w ciemnozielone, przerażone ślepia pręgowanego samotnika, którego uszy od razu oklapły wzdłuż głowy. Okropny ból uderzył w jego serce, a on poczuł się jakby wszystkie jego siły właśnie gdzieś wyparowały. Oczy kocura zaszły łzami kiedy zjechał wzrokiem nieco w dół. Bok kotki był rozcięty i wręcz cudem było, że wojowniczka jeszcze żyje.

— Nagietko... — Wyszeptał drżącym od emocji głosem po czym nie zważając na zawroty głowy oraz ból podniósł się do siadu i przysunął się do niej. — Cii, spokojnie. O-odychaj, cii.

— G-Gronostajowa Gwia...zdo. — wychrypiała, a przy każdym z słów z jej pyska wydobył się kolejny strumyczek czerwonej cieczy. — Będę...teraz z M-meszkiem, wiesz? P-powiem mu, że...

— Nie, nie. Nic nie mów, Nagietko. Cichutko, nigdzie się nie wybierasz. Zostajesz tu ze mną, rozumiesz? — Nagietkowe Tchnienie uśmiechnęła się tylko blado po czym resztkami sił splotła ich ogony razem powodując falę bólu przechodzącą przez ciało Gronostajowej Gwiazdy. Później zakaszlała krwią po czym jej głowa opadła bezradnie na zaakrwawioną trawę, a zacisk ogona się poluzował. — Nie, nie, nie! Nagietko, zostajesz tu ze mną, zrozumiane?! Nagietko, proszę... Nagietko... zostań ze mną.

Nie uzyskał jednak żadnej odpowiedzi przez co kompletnie się załamał. Ogromny ból, takiego jakiego jeszcze nigdy nie doznał uderzył z podwójną siłą w jego serce powodując, że wręcz rzeki słonych łez zaczęły wypływać z przerażonych ślepi kocura. Ostatni raz włożył nos w jej jasnobrazowe futerko, ale zamiast jej przyjemnego zapachu wrzosu poczuł jedynie smród krwi i strachu. Zaraz jednak oderwał się od niej przypominając sobie o Kruczym Futrze. On musi żyć! Był przecież takim wspaniałym wojownkiem.

Pociagając nosem odsunął się od swojej dawnej uczennicy, która była dla niego bardziej córką niż uczennicą po czym wstał na trzesących się z emocji łapach. Kiedy podniósł wzrok zauważył przed sobą płomiennistą, pewnie stojącą sylwetkę Rudzikowej Gwiazdy, który w pysku trzymał bezwładnie zwisające ciało czarnego wojownika. Krucze Futro. Jego oczy były zamknięte, a z szramy na brzuchu ciągle leciała krew. Ciemnozielone oczy samotnika z powrotem zaszły łzami, stracił wszytsko. Nie ma już nic. Nic. Kompletnie nic. Wszyscy, którzy się o niego troszczyli zmarli. Nie. Ma. Już. Nic.

Przywódca Klanu Porywistej Rzeki odrzucił ciało czarnego wojownika zburzając przy tym okropną złość u brunatnofutrego. Zaraz się jednak uspokoił, a jego serce znów zostało obojęte łapami rozpaczy, pustki oraz ogormnego smutku. Nie miał siły walczyć. Został sam na cały klan silnych kotów, które nie wyglądały nawet na zmęczonych. Czuł się taki bezużyteczny pod ostrymi spojrzeniami Pędu oraz swojego przyjaciela.

Widząc jak rudfutry zaczyna się do niego zbliżać, samotnik po prostu zaczął uciekać. Wiedział, że i tak oni go dogonią, ale w tamtym momencie nie widział innej, racjonalniej decyzji. Jego umysł był przycmiony bólem oraz smutkiem, a każdy wie, że w takich sytuacjach nie myśli się racjonalnie tym bardziej, że on był jeszcze pod wpływem strachu.  Uciekał i uciekał co chwilę potykając się o gałęzie czy korzenie, a Rudzikowa Gwiazda i Pęd zaciekle biegli za nim. Po kilkunastu minutach męczącego biegu zatrzymał się przy jednym głębokich kanionów. Był mniejszy niż ten na terytorium Klanu Porywistej Rzeki, ale nadal był wyjątkowo głęboki, a na jego dnie było mnóstwo ostrych kamieni tylko czekających aż ktoś tam przez przypadek spadnie. Gronostajowa Gwiazda przełknął głośno śline kiedy za kawałek za nim zatrzymał się rudy, umięśniony kocur z piekną, łaciatą kotką u boku. Z łzami cieknącymi z ciemnozielonych oczu spoglądał to w przepaść to na swoich przeciwników, którzy tylko czekali na odpowiedni moment aby zaatakować. Z jakiegoś powodu opcja z skoczeniem z kanionu wydawała się w tamtym momencie wyjątkowo kusząca. Umarłby szybko, bezboleśnie łamiąc sobie kręgosłup lub nabijając się na któryś z tych kamieni.

Po jego policzku spływały przezroczyste łzy, które następnie spadały prosto na jego łapy. Schował zaakrwawione pazury po czym obrócił głowę w stronę swoich przeciwników. Patrząc na nich zdawał sobie sprawę jak bardzo sie pogrążył. Jak nisko upadł, ale nie miał motywacji aby się podnieść. Nie miał nikogo, żadnego kota, który by do niego podszedł i powiedział, że da radę, że jest dzielny i silny. Był sam, a wraz z czasem zaczynał coraz bardziej tęsknić do swoich przyjaciół, ukochanej i kociaków. Wszyscy byli tam, po drugiej stronie i przyglądali mu się jak upada, jak spada gdzieś w otchłań smutku i żałoby. Czuł jak z każdym dniem zwyczajne rzeczy stawały się dla niego trudniejsze; nie miał apetytu, a wstawanie każdego poranka wydawało mu się takie bezsensowne. Razem z Kruczym Futrem zniknęła również ostatnia iskierka nadzieji, która pozwala my żyć. Teraz nie było już żadnej iskierki. Jego kociaki są w klanie i zapewne nawet nie wiedzą kim ten cały Gronostajowa Gwiazda jest.

Ból w sercu zaczął wzrastać z każdą minutą i sekudną, a poczucie pustki tylko zwrastało. Był sam, a nie chciał. Był oszukany i zdradzony, ale on był lojalny. Był porzucony mimo iż on nikogo nie porzucił. To wszystko wydawało się takie niesprawiedliwe. Nigdy nie powinien zostać wybrany zastępcom, a później przywódcom. Nie nadawał się do tego ponieważ każde niemiłe słowo zostawiało na jego wrażliwym sercu szrame, która nigdy sie nie zagoiła. Z każdym dniem czuł jak utrzymywanie bezpieczeństwa klanu jest cięższe, a jego kręgosłup zaczynał pękać pod ciężarem poczucia winy. Był nikim.

— Żegnaj, przyjacielu. — Szepnął łamiącym się od łez głosem do Rudzikowej Gwiazdy, którego mina nagle zmieniła się w wyraz przerażenia. Wszyscy chcieli żeby zniknął tak, więc zrobi tylko przysługę swoim wrogom. Podszedł bliżej krawędzi, zamknął powieki po czym nie zwracając uwagi na przerażony krzyk rudofutrego, skoczył. Rudzikowa Gwiazda odwrócił wzrok, a słysząc trzask kiedy pręgus upadł zamknął oczy. Łzy zaczęły się zbierać w jego błękitnych oczach kiedy nastała ta przeraźliwa cisza. Niepewnie podniósł powieki po czym na trzesących się łapach podszedł do krawędzi kanionu. Spojrzał w dół, a tam dojrzał tylko bezrdanie leżące ciało  pręgusa, którego głowa wykręcona była pod nienaturalnym kątem.

"Zabiję cię to co kochasz, Gronostajowa Gwiazdo."

◆ ▬▬▬▬▬▬ ❴✪❵ ▬▬▬▬▬▬ ◆

◆ ▬▬▬▬▬▬ ❴✪❵ ▬▬▬▬▬▬ ◆

[2213 słów]

ekhem, pytanie, ile razy byliście bliscy popłakania się podczas czytania tej książki? chciałabym wiedzieć czy moje marne opisywanie uczuć u kogoś wywołuje też jakieś uczucia czy coś. za niedługo opublikuję podziękowania oraz ogólnie informacje! epilogu nie będzie bo nie mam co w nim napisać.

wszelkie wylewne uczucia jakie w tym momemcie odczuwam napisze w podziękowaniach aby uniknąc tutaj zbytniego rozpisywania na temat moich uczuć.

a! jeszcze jedno, kto jest waszą ulubioną oraz znienawidzą postacią? ja osobiście lubię nagietkowe tchnienie, a moja znienawidzoną jest sójcze pióro i pęd. z kocurów ulubionym jest długie pióro i trujący krzew ( spoko z niego staruszekc), a z znienawidzonych... pokrzywowa łapa, sowia łapa oraz wietrzny.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro