(✨.)────rozdział czternasty

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

━━━━━━━━ ⸙ ━━━━━━━━


Szyszkowa Kita była w nieustającym stanie niepokoju od czasu wyruszenia Mroźnej Łapy i Sowiego Pióra na podróż. Przerażał ją brak kontroli, komunikacji pomiędzy nimi. Nie miała pojęcia gdzie byli i czy w jakikolwiek sposób zbliżali się do spełnienia planu. Nie miała nawet pewności czy żyją, a ona z niecierpliwością wyczekuje martwych ciał. Ciągle starała się wyrzucić z umysłu pesymistyczne myśl, ale przeważnie bez rezultatu. Stresowała się nie tylko przepowiednią, ale i planem, który mógł zawieść.

Nie wiedziała co było lepsze. Wcześniejsza słodka nieświadomość i koszmary czy bolesna prawda i ciężar odpowiedzialności, powoli ją wycieńczający. Jeśli tak czuli się medycy na porządku dziennym, nie dziwiła się czemu Sowie Pióro tak zaniedbywał swoje obowiązki. W jej łapach były życia mnóstwa kotów i tylko od niej zależało czy przepowiednia się spełni czy nie. Mogła jej zapobiec jeśli tylko wszystko poszłoby zgodnie z planem. Jednak nie wiedziała czy tak było. Nie wiedziała nic i to ją przerażało.

Zawsze była przyzywczajona do posiadania sytuacji pod kontrolą. Początkowo jej życie było pod jej kontrolą, z czasem zaczęło coraz bardziej się z niej wyzwalać. Wraz z pogarszającymi koszmarami straciła całą swoją przyszłość bo stała się ich własnością. Jej przyszłość, jej życie już od dawna nie było jej. Było w łapach innych pomimo iż starała się je ponownie odzyskać. Jednak ciężka sytuacja i stres tylko to utrudniał, a chwilami miała ochotę się poddać i pozwolić wszystkiemu dziać się. Bez zmartwień, wyczekując swojego końca.

Czasami chciała uciec od tego wszystkiego. Zostać samotniczką i nie mieć na sumieniu żyć innych kotów. Mogłaby się przejmować tylko sobą i swoim życiem, nie martwiąc się tym co sądzą inni i ich poczynieniami. Uwolniła by się od Rudzikowej Gwiazdy i Zakrwawionego Pędu, pozwalając im niszczyć klany dalej. Bo to by jej nie dotyczyło. Zostawiła by swoich braci, którzy się od niej odsunęli wtedy kiedy potrzebowała najwięcej pomocy. Zdradziła by Mroźną Łapę i Sowie Pióro, którzy podróżowali tylko ze względu na jej plan.

Jednak byłaby wolna. Niezależna od innych z własnymi marzeniami i z własnym celem. Nie musiałaby już patrzeć przez pryzmat dobra klanu, który starała się uratować za wszelką cenę. Zapomniałaby o przepowiedni i wymazałaby z pamięci koszmary, swoją rodzinę i wszystko co było związane z jej bolesną przeszłością. Żyłaby w słodkiej niepewności i w wiecznym kłamstwie. Marzyła o takim życiu aczkolwiek coś trzymało ją uwięzioną w tym aktualnym. Nie mogła uciec. Taki był już jej los. Pozbawiony nadzieji i wolności, pełen bólu i rozpaczy.

Szyszkowa Kita zamrugała kilka razy, powracając do świata realnego. Przywitał ją zainteresowany pysk Jemiołuszkowej Pogoni, która siedziała przed nią. Nie miała pojęcia co się działo, miała wrażenie jakby właśnie wybudziła się ze snu. Od dłuższego czasu miała takie sytuacje i utrudniało jej to codzienne fukncjonowanie. Przeważnie zdarzało się to jak była zmęczona albo bardziej zestresowana niż codzienne. Zakładała, że to był sposób jej organizmu na odreagowywanie stresu. Zwyczajnie jej umysł nie wytrzymywał, więc zapadał w stan psychicznego uśpienia, powodując, że przestawała reagować na świat zewnętrzny.

— Wszystko w porządku, Szyszko? — zapytała zmartwiona kotka, nachylając się lekko nad zestresowaną przyjaciółką. Złe przeczucie nie opuszczało jej umysłu i była pewna, że było to coś wspólnego z Mroźną Łapą i Swoim Piórem.

— Tak, po prostu się nie wyspałam. Grzybowa Noga całą noc mnie kopał. — zaśmiała się kocica, zręcznie unikając dalszego drążenia tematu. Nie była w humorze na troskliwość Jemiołuszkowej Pogoni. Kotka jedynie zaśmiała się w odpowiedzi i ponownie zapadła cisza.

— Hej, Szyszka. Zastanawiałaś się może nad znalezieniem sobie partnera? — zapytała w pewnym momencie morskooka, a łowczyni tylko zmierzyła ją podejrzliwym wzrokiem i wzruszyła ramionami.

— Nie. Będąc szczerym nigdy się nawet nie zakochałam i nie jestem pewna czy jestem w ogóle zdolna do tego.

— Co?! Nawet jako młoda kotka... — mruknęła zdziwiona, zdecydowanie zbyt dramatyzując według bursztynookiej. Chociaż, może ona po prostu nie była przyzwyczajona do otrzymywania tak wielu uczuć i reakcji ze strony innego kota? Zawsze otaczała się kotami, które nie były zbyt rozmowne i nie ukazywały uczuć w zbyt otwarty sposób. Nie licząc Grzybowej Nogi.

— Tak? To normalne, tak sądzę.

— Nigdy nie pomyślałaś, że jakiś kocur jest przystojny? Albo kotka? Może wolisz kotki. — rozmyślała brązowofutra, a Szyszkowa Kita tylko wysłuchiwała jej w ciszy. Dopóki nie dostała jasnego znaku aby w końcu się zaangażować w rozmowę.

— Czy ja wiem. Ponoć wszyscy myśleli, że Rudzikowa Gwiazda był przystojny, ale wszystko niszczy jego charakter. Zroszony Fiołek jest moim przyszywanym bratem, a nawet jeśli to jest strasznie młody. Z Tojadowym Krzewem nie rozmawiam za dużo, Deszczowy Poranek jest z moim bratem, kto tam jeszcze jest?

— Um, Pokrzywowy Kieł...? — mruknęła niepewnie Jemiołuszkowa Kita, wolając nie przerywać zirytowanej przyjaciółce. Martwiło ją co wprowadziło ją w taki nastrój bo wąpiła aby to był temat o kotach w ich klanie. Może naprawdę się nie wyspała? Albo przepowiednia ponownie ją męczyła?

— Oh, ten mysi móżdżek. Jest w miarę ładny, ale jest okropny z charakteru. I zanim ich wspomnisz, Sowie Pióro to medyk, a Mroźna Łapa to kot z innego klanu. Nie jestem na tyle zdesperowana aby łamać kodeks wojownika.

— Omszony Pień? Jest miła, troskliwa i ładna. — zaproponowała optymistycznie kotka, starając się zamaskować swoje zmartwienie co jej się najwidoczniej nie udało ponieważ Szyszkowa Kita zerknęła na nią podejrzliwie.

— Nie rozmawiam z nią za wiele, więc nie mam na jej temat zdania.

— Szybki Powiew? Ostatnio rozmawiałaś z nim trochę, a jak nie on to może Długie Pióro.

— Naprawdę się nie poddasz? — westchnęła ciężko bursztynooka, spoglądając zmęczonym wzrokiem w stronę żłobka gdzie siedział jej brat i jego partnerka. Ciekawe czy kiedykolwiek dane jej będzie tam zostać. — Nie uważasz, że różnica wieku jest zbyt wielka? Obdywoje mogliby być moimi ojcami. Długie Pióro był przecież mianowany przez mojego ojca.

— Racja. Cóż, kończą mi się pomysły. — miauknęła zrezygnowana Jemiołuszkowa Pogoń, wpatrując się w obojętny pysk swojej przyjaciółki. Gdzieś w głębi była absolutnie przerażona tym jak pusta wydawała się być. Oczy pozbawione blasku, wiecznie nieobecne, napięte mięśnie i wiecznie zestresowany wyraz pyska. Ciekawe czy zawsze taka była? Pozbawiona duszy, wiecznie pochłonięta stresem i własnymi myślami.

Kiedy ją spotkała, wydawała się być zdeterminowana aby coś odkryć i będąc szczerym, była samotniczka podziwiała ją. Za odwagę jej czynu i nie poddanie się pomimo niesprzyjajacych warunków. Później jednak zaginęła, a młoda koteczka poczuła się zdradzona i porzucona. Obietnica, że pomoże jej dostać się do klanu została złamana, a ona sama została pozostawiona na pastwę losu pośród klanów. Mogłabyć ich ofiarą, a nie przyszłym klanowiczem. Finalnie i tak została złapana i przyjęta do klanu pod nowym imieniem, ale w głębi serca nadal czuła się zdradzona.

Szyszkowa Kita zaginęła bez śladu, pozostawiając po sobie obietnicę i później powracając na skraju śmierci. Nie wiedziała czy powinna była czuć się zraniona gdyż kiedy ona rozpaczała nad wolno rzuconymi słowami, jej przyjaciółk cierpiała. Bursztynooka była silna aczkolwiek zdesperowana. Takie było zdanie Jemiołuszkowej Pogonii, która z łatwością wpatrywała w pustych oczach swego rodzaju obłęd. Bała się co się działo w umyśle kocicy, bała się tego jak bardzo zniszczona była.

Nagle wśród żłobka zrobiło się zamieszanie, a po kilku sekundach wbiegała tam medyczka i Ukryty Korzeń, widocznie spanikowany. Zaniepokojona Szyszkowa Kita podniosła się, a młodsza łowczyni z zmartwieniem przypatrywała się sytuacji.

— Idę to zobaczyć, zaraz wracam. — powiadomiła krótko brunatnofutra i od razu truchtem odbiegła od swojej przyjaciółki. Coś się stało Deszczowemu Porankowi? Czyżby rozpoczął się już poród? Było zaznaczane, że mógł się zdarzyć w najbliższych dniach, więc było to prawdopodobne.

Kotka przeszła pomiędzy kotami, które akurat przechodziły obok, ale zanim udało jej się wejść została zatrzymana przez jednego ze swoich braci. Grzybowa Noga wraz z Tojadowym Krzewem stojącym obok niego, wydawali się być równie zmartwieni co ona.
Ich ogony niespokojnie się poruszały, a wzrok ciągle uciekał w stronę legowiska, z którego docierały jęki bólu Deszczowego Poranka i stłumiony głos medyczki.

— Sójcze Skrzydło powiedziała aby nie wchodzić tam. — wytłumaczył bursztynooki, widząc zdezorientowany wyraz pyska jego siostry.

— Martwię się... Mam nadzieję, że wszystko pójdzie w porządku. — wymamrotał przygnębiony jasnoszary strażnik. Nic dziwnego, że się obawiał skoro jego siostra właśnie rodziła. Miał wiele obaw od samego początku, podobnie do Szyszkowej Kity, aczkolwiek w inny sposób. On bardziej się martwił o stan zdrowia kociaków i Deszczowego Poranka, zaś ona o przekleństwo, które mogło spaść na niewinne istoty.

— Będzie w porządku! Twoja siostra jest silna. — pocieszył go bursztynooki, siadając na ziemi aby jego łapa mogła odpocząć. Od dłuższego czasu jej stan był w miarę dobry, zapewne dzięki dobrej opiece Grzybowej Nogi i Sójczego Skrzydła. Zaś przez głowę kotki mignęła myśl o odcięciu jej.

Bo dałoby się, czyż nie? A jej brat nie musiałby się martwić o wieczne wylizywanie jej aby zachować krążenie i miałby większą swobode. Nie umarłby poprzez odcięcie łapy, która już i tak była na skraju działalności? Gdyby nie odpowiednia opieka obumarłaby j przez nią mogłoby się wdać zakażenie co skutkowałoby w śmierci kocura. Jednak gdyby jej nie było, nie byłoby takiej obawy.
Szyszkowa Kita potrząsnęła głową. Ostatnio miała niepokojące myśli jeśli była przy świadomości. Nie wiedziała z czego to wynikało, ale na razie niczemu nie szkodziło, więc ignorowała to.

Po kilkunastu minutach czekania w napięciu Sójcze Skrzydło z szerokim uśmiechem wyszła przed żłobek, zastając zestresowaną trójkę kotów. Pozwoliła im na wejście jednak poprosiła o zachowanie ciszy i spokoju aby nie stresować karmicielki i jej nowo narodzonych kociąt. Brunatnofutra z lekką niepewnością wsunęła się do legowiska i od razu uderzył ją charakterystyczny zapach. Krwi pomieszanej z mlekiem. Puchaty Ogon pilnowała swoich zaciekawionych kociaków, które za wszelką cenę chciały się wyrwać zaś Mysi Ogon siedziała niedaleko, z uśmiechem obserwując całą sytuację.

Później dostrzegła sylwetkę swojego brata, który leżał przy swojej partnerce z lśniącymi oczami obserwując swoje potomstwo. Deszczowy Poranek miała załzawione oraz zmęczone oczy, aczkowiek jej szczęście było tak wielkie, że aż przytłaczało łowczynię. Niepewnie zerknęła niżej aby dostrzec trójkę malutkich kociaków, leżących przy brzuchu matki. Były takie drobne i kruche. Bezbronne.
Szyszkowa Kita podeszła bliżej, a na jej pysku pojawił się lekki uśmiech. Nie wiedziała jak opisać uczucie, które odczuwała w tamtym momencie, ale nie czuła go od księżycy. O ile w ogóle go odczuwała.

Nie wiedziała czy to było szczęście, stres czy zazdrość, które powodowały, że jej uśmiech tylko się poszerzał spoglądając na kociaki. Chciałaby sama wychowywać takie, mieć je tylko dla siebie i chronić je przed bolesnym światem. Chciałabyć rodzicem, których ona nigdy nie miała. Chciałabyć jak Odymiony Sen, która straciła swoje życie dla córki, która nawet nie była jej. Jednak na razie nie mogła i musiała się nacieszyć odrobiną kontaktu jaki będzie dostawała z kociakami. Zawsze było lepsze to niż nic.

Usiadła na przeciwko nich, oczarowana wpatrując się w malutkie sylwetki. Mogłaby je tak łatwo zgnieść, zabić, zniszczyć. Była tak blisko nich, że byłaby zdolna to zrobienia tego jednym zamachem łapy. Jednak wiedziała tam, nie wiedząc jak zareagować i co powiedzieć. Pogratulować im? Zapytać się o imienia ich kociaków? Na szczęście Deszczowy Poranek ją w tym wyręczyła.

— To jest Szyszka. — mruknęła zachrypniętym tonem głosu i wskazała końcówką ogona na małego kotka, pokrytego cieńką warstwą brutnatnej sierści, która lepiła się do jego skóry. — Jest kocurkiem i urodził się pierwszy.

— Jest... śliczny. — wymamrotała zachwycona łowczyni, spoglądając na małą kopię jej. Najwidoczniej geny Gronostajowej Gwiazdy z pręgami go ominęły chociaż mogły się też uformować dopiero z czasem.

— To jest Jaszczurek i Słoneczko. — błękitnooka ponownie wskazała na małe istotki, a jej pysku nie opuszczał szeroki uśmiech. Słoneczko była o wiele mniejsza od jej rodzeństwa, miała jasnobrązową sierść zaś jej brat był znacznie większy o brązowej sierści.

Szyszka pisnął niespodziewanie, odsuwając się nieporadnie od brzucha matki. Nosił jej imię. Chciała mu wszystko powiedzieć, o jej koszmarach, o tym jak je kontrolować, i ostrzec go przed wszystkim co mogło go czekać. Bo nosił jej imię, które nigdy nie zwiastowało niczego dobrego. Tylko wydawało się być niewinne, ale za nim kryła się krwawa prawda. On jednak był świeżo narodzonym kociakiem, ledwie poruszającym łapkami. Obiecała sobie, że jak tylko dorośnie to mu wszystko powie. Ostrzeże go przed niebezpieczeństwem jakie go czekało.

━━━━━━━━ ⸙ ━━━━━━━━

[1944 słów]

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro