(✨.)────rozdział dwudziesty czwarty

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

━━━━━━━━ ⸙ ━━━━━━━━

Gdyby ktoś powiedział Sowiemu Pióru, że będzie zdradzać swój klan poprzez ujawnianie ich położenia, zaśmiałby się. Bo jak to? Medyk klanu uczony przez zaufaną kotkę zdradzający klan? Niemożliwe, a jednak. I udawało mu się żyć z tą wiadomością wyjątkowo spokojnie jak gdyvy to była normalna codzienność. Dwa ostatnie dni spędził w klanie Silnego Wiatru planując atak i ujawniając przerażającą ilość informacji. Nawet tą o Zroszonym Fiołku, że młody kocur większość nocy krążył w okolicach obozu. O tym jak w zapasowym obozie było wiele luk, ale samo położenie utrudniało dostanie się tam.

Mówił wszystko co wiedział, a w zamian dostawał podziękowania i zapewnienia, że wszystko pójdzie według planu.

Ale nadal miał obawy. Było tyle rzeczy, które mogły pójść źle. Przede wszystkim bał się zdrady ze strony sprzymierzeńców. Ich plany zakładały jedynie atak na Rudzikową Gwiazdę i Zakrwawiony Pęd, ale co jeśli zabiją kogoś innego? Oczywistym było, że będą ranni, ale nie ofiary. Medyk nie chciał przyczynić się do śmierci kotów, które nic nie zrobiły. Bo było tyle miłych kotów, nie zasługujących na śmierć.

Poza Szyszkową Kitą. Był przekonany, że coś było z nią tak, że nie była normalna. Wydawała się żyć w zupełnie odrębnym świecie, opierając się na iluzjach i swoich własnych opiniach. Była dziwna i nie lubił jej.

— Sowie Pióro? Wszystko w porządku? Nie odzywasz się od dłuższego czasu. — głos Mroźnej Łapy wyrwał go z pustego wpatrywania się w las na przeciwko niego. Zostały cztery dni do ataku i medyk zaczynał coraz bardziej panikować.

— Tak, po prostu zamyśliłem się.

— Boisz się, że coś pójdzie nie tak, co nie? — odezwał się ponownie czarnofutry po chwili ciszy.

— Strasznie. Nie chcę w ogóle od was odchodzić, ale boje się, że jeśli mnie tam nie będzie to wszystko wykmnie się spod kontroli. Przeraża mnie wizja, że już nigdy więcej was nie zobaczę. Nie chcę odchodzić, tak bardzo nie chcę. Ale co jeśli skrzywdzą moją siostrę? Albo Sójcze Skrzydło? Ona na to nie zasługuje, obserwowała jak każdy jej przyjaciel umierał. Nie zniosła by więcej śmierci, więc muszę przy niej być. O ile chce na mnie patrzeć.

— Ja też się boję cię stracić, Sowie Pióro. Jesteś moim najlepszym przyjacielem. Jednak jeśli już podjąłeś taką decyzję to nie będę jej zmieniać, rozumiem czemu musisz tam wracać. Musisz mi tylko obiecać by na siebie uważać, jasne? I wykorzystamy te cztery dni najlepiej jak potrafimy. Nawet jeśli miałby być to ostatni czas kiedy się widzimy.

— Nie mów tak.

— Sowi, musisz to zrozumieć. Ja jestem samotnikiem, ty kotem klanowym. Pomimo iż nie chcesz nadal czujesz, że tam należysz. Idziesz tam by ich chronić. Nie wiadomo co się wydarzy, możemy być obdywoje żywi, ale nie zobaczymy się juz nigdy więcej. Albo jedno z nas umrze. — samotnik obrócił głowę w stronę medyka, który z przerażeniem wpatrywał się w jego drobną sylwetkę.

Jeszcze niedawno musiał zmieniać jego pozycje by nie miał ran, podawał mu jedzenie prosto do pyska i zmieniał mu posłanie. Czemu on teraz mówił o rozstaniu? Nie chciał go zostawiać. Mieli być razem na zawsze, tak? Nigdy osobno, wspierając się. Więc czemu to miały być ich ostatnie dni? Chciał już na zawsze być przy Mroźnej Łapie.

Przysiągł sobie, że zaraz po walce pójdzie go szukać. Choćby miał wędrować księżycami, znajdzie go.

— Boje się śmierci, wiesz? — mruknął Sowie Pióro wybijając pazury w glebę i opuszczając głowę.

— Wiem, Sowi. Dlatego nie chciałeś już być medykiem bo śmierć cię przerażała.

— Jak się obudziłeś z śpiączki to uciekłem z legowiska bo się bałem, że umrzesz. Panikowałem tak bardzo, że nie potrafiłem oddychać.

— Szyszkowa Kita wtedy przy mnie była. — Mroźna Łapa nagle zdawał się spiąć, a jego mowa stała się nerwowsza. — Nie wiem co o niej myśleć, niby współpracujemy, ale czuje się jakby to nie było wszystko. Nie umiem pozbyć się wrażenia, że ona ciągle kłamie.

— Też, czym więcej nad tym myślę tym bardziej zastanawiam się nad tym czy ona nas po prostu nie wykorzystuje. Wydaje się być całkowicie oddzielna od tego świata. Nie rozumiem jej.

Nim zdążyli kontynuować rozmowę nagle pojawił się pomiędzy nimi młody kociak, biegając wokół nich i ganiając za kulką mchu. Zaraz za nim pojawił się nie kto inny jak Króliczy Sus, który od jego ostatniego załamania nie odzywał się praktycznie do nikogo. To powodowało, że Sowie Pióro był tylko ciekawszy. Samotnik kopletnie ich ignorując złapał młodego kocurka po czym odszedł na bok. Jastrząb kiedy tylko został wypuszczony wrócił po kulkę mchu, która leżała przy łapach Mroźnej Łapy. Sowie Pióro mógł wyczuć zirytowanie kremowofutrego z kilku odległości ogona.

— Możecie powiedzieć by Króliczy Sus pozwolił mi się bawić! Mama kazała mu się mną zajmować, ale nie daje mi spokoju. — narzekał kocurek znacząco spoglądając w stronę wspomnianego samotnika.

— Zostaw go w spokoju, Króliczy Susie! — krzyknął do niego medyk, nawet nie obracając się w jego stronę.

— Nie musisz krzyczeć, głuchy nie jestem. — wręcz podskoczył gdy nagły głos był o wiele bliżej niż myślał. Najwidoczniej zdążył do nich podejść, a on nie zauważył.

Sowie Pióro spojrzał za siebie gdzie stał wysoki samotnik. Wyglądał dość mizernie i słabo. Nigdy go takiego nie widział, zupełnie jakby jakakolwiek siła do życia go opuściła i pozostawiła po sobie jedynie skorupe. Jego oczy były zmęczone i pozbawione jakiegokolwiek blasku, sierść wydawała się zmatowiała, a sylwetka mniej pewna siebie. Nigdy nie sądził, że dane mu będzie zobaczyć Króliczy Sus w takim stanie. Sądził, że to było niemożliwe, ale najwidoczniej mylił się. Jeszcze jego głos, zazwyczaj był głośny i pełen pogardy, a teraz pusty. Wręcz bolesny do słuchania. Miał wrażenie jakby patrzał na trupa, nie na żyjącego kota.

— Przestaniesz się gapić? — mruknął wpatrując się tępo w złotookiego.

— Wszystko z tobą w porządku? Wyglądasz strasznie. — zapytał od razu medyk, nawet nie starając się brzmieć jakoś czulej czy milej.  Na pysku samotnika pojawił się grymas i strzepnął zirytowany uchem na jego bezpośredność. Mroźna Łapa zmroził się w miejscu gdy tylko to usłyszał.

— Czuję się wspaniale, jak widać. — dostał sarkastyczną odpowiedź na co przewrócił oczami. Z nim się nie dało normalnie porozmawiać bo od razu musiał zachowywać się jak nie wiadomo kto.

— Wyglądasz jakby ci zmarła cała rodzina. Nie czujesz się wspaniale, nie jestem głupi.

— Cieszę się, że twój mózg zaczął z tobą kooperować, ale twoja opinia jest mi zbędna.

— Słuchaj, od dwóch dni nie odzywasz się, jesz porcję dla kociaka, krzyczysz przez sen i wyglądasz jakby dusza opuściła twoje ciało. Dodatkowo brzmisz jak jakiś duch zza światów. Martwisz wszystkich dookoła, więc może w końcu przyznasz, że potrzebujesz pomocy, co?

— Martwisz się o mnie? Jak słodko. Tak się składa, że owszem czuję się tragicznie i szczerze chciałbym być takim duchem bo mam dość słuchania i widzenia ciebie. Sprawiasz, że mam dość tego wszystkiego jeszcze bardziej. I wiesz co? Możesz swoją pomoc oferować każdemu oprócz mnie. Obrzydzasz mnie. — każde słowo było coraz bardziej przepełnione irytacją i medyk przez chwilę poczuł satysfakcję bo w końcu przełamał ten bunt milczenia samotnika. Jednak trwało to dosłownie chwilę bo zaraz sam się zezłościł. Mroźna Łapa wziął zaskoczonego kociaka na bok po czym wrócił do tej dwójki.

— Uspokójcie się. Żaden z was nie potrzebuje teraz dodatkowego stresu, więc nie pomagacie sobie w ogóle. — wtrącił się czarnofutry, zachowując spokojny i poważny głos.

— Przepraszam Mroźny, ale uważam, że akurat ta rozmowa musi być doprowadzona do końca. — odpowiedział Sowie Pióro i zanim jego przyjaciel zdolał cokolwiek powiedzieć kontyunował. — Tu nie chodzi tylko o mnie, każdy widzi jak się zachowujesz i chcemy pomóc bo to nie jest normalne. Wyglądasz jakbyś był na skraju załamania nerwowego, a nikt nie chce by to się stało. I ja też mam cię kopletnie dość, z chęcią o tobie zapomnę gdy już stąd odejdę, ale staram sie być choć minimalnie miły.

— Miły? Czy ty siebie słyszysz? Dosłownie jesteś na skraju rzuczenia się na mnie i nazywasz to pomocą i byciem miły? Jesteś walnięty. I nie potrzebuje pomocy, radzę sobie sam i radziłem sobie tak od księżycy dopóki nie pojawiłeś się ty! Zacząłeś wszystko rozkopywać, zadawać się z kotami, których nienawidzę, a oni mnie. I uwierz, ale nie chcesz wiedzieć co jest moim problemem. Pustułczy Lot prawie mnie zabiła.

— Potrzebujesz pomocy! Po prostu to przyznaj, że nie czujesz się dobrze. Nie ważne jak bardzo cię nie lubię tak słuchanie jak krzyczysz z bólu każdej nocy jest straszne. Nie mam pojęcia skąd wiesz o tym z kim się zadaję, ale lepiej będzie dla ciebie jeśli przestaniesz wciskać nosa w nie swoje sprawy. — krzyknął medyk, ignorując część o zabijaniu. Nie chciał wiedzieć czemu do takiego czegoś doszło, ale ciekawość mimowolnie wzrosła.

— Co mam powiedzieć? Oczywiście, że nie czuję się dobrze! Czuję się jak walony potwór, szczerze cudem jeszcze jestem tutaj i podziwiam sam siebie, że nie rzuciłem się z jakiegoś klifu. Ale nawet jeśli to co zrobisz? Będziesz mnie pocieszać, mówić jak to wcale nie jestem taki zły?! Nie możesz zrobić nic, bo nic nie wiesz i nawet nie potrafisz! I co mówisz o "nie wciskaniu nosa w nie swoje sprawy" jak sam to właśnie robisz! Po prostu zamknij się, kontynuuj życie w swoim cudownym świecie z swoim ukochanym Mroźną Łapą ignorując wszystko dookoła. Chciałbym mieć takie życie jak ty, wiesz?! Zazdroszczę ci wszystkiego! Nawet tego walonego klanu, którego tak nienawidzisz! Więc zostaw mnie w końcu w spokoju.

Słowa nagle gdzieś utknęly mu w gardle. Kiedy tylko usłyszał wzmiankę o rzucaniu się z klifu zmroziło go w miejscu, a nagle cała złość wyparowała i pozostawiła po sobie zwyczajny szok. Jak to? Nie rozumiał niczego, nie rozumiał jak Króliczy Sus mógł mu czegokolwiek zazdrościć, jak mógłbyć potworem? Co on zrobił...?

━━━━━━━━ ⸙ ━━━━━━━━

[1555 słów]

tworze postac i od razu robie ja niestabilna psychicznie 💀 wyjatkiem jest sowi

PYTANIE
co sądzicie o tej sytuacji z kroliczym? 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro