(✨.)────rozdział ósmy

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

━━━━━━━━ ⸙ ━━━━━━━━

Kiedy tylko pierwsze promienie słońca zaczęły zerkać zza wysokich drzew, a nocny krajobraz ginął pośród jasności, piątka kotów wyszła z stodoły. Jak się okazało, przekonanie pozostałej trójki nie było takie trudne jak się początkowo wydawało. Co prawda byli niechętni i początkowo idea odszukiwania ich klanu wydawała im się zwyczajnie głupia. W końcu z niego uciekli, po co mieliby do niego wracać? Jednam ciekawość nad dalszym losem ich klanowiczy przezwyciężyła niechęć. Bo kto by nie chciał wiedzieć co się dokładnie stało z Klanem Słonecznego Blasku?

Zniknęli kilkanaście księżycy temu, a na zebraniach również nie pojawiał się żaden przedstawiciel owego klanu. Z początku koty wydawały się lekceważyć sprawę bo temu klanowi często zdarzało się znikać, ale po upływie czasu ich nieobecność zaczęła być niepokojąca. Krążyły różne plotki o tym, co się stało. I tylko Klan Porywistej Rzeki wiedział, że wiązało się to z buntem kotem. Jednak co musiało się takiego wydarzyć, że porzucili swoje terytoria na tak długi czas? Mogliby spokojnie powrócić po zakończeniu Pory Nagich Drzew. Wszystko wracało do życia, a łąki przepełnione były tłustą zwierzyną. Pogoda również nie była problematyczna, więc wszystko sprzyjało powrotowi.

Jednak klan nie wracał i gdzieś z tyłu głowy Sowiego Pióra, niepewnie pojawiła się myśl, że owy klan wyginął albo się rozsypał. Być może bunt kotek był początkiem następnych wewnętrznych walek co doprowadziło do rozwiązania klanu. To by tłumaczyło czemu nigdy nie powrócili. Zaś gdyby ta teoria okazałaby się być prawdą, szukali tak naprawdę niczego. Jedyne czego doznają pod koniec to niesamowity zawód i świadomość, że zmarnowali długi czas na poszukiwanie czegoś już dawno nieistniejącego.

Sowie Pióro zdążył się już oswoić z ową myślą i przyszło mu to niesamowicie łatwo z racji iż nie był przywiązany w żaden sposób do klanu Słonecznego Blasku. Co innego Mroźna Łapa, który za cel postawił sobie odszukanie bliskich. Nie był pewien jak pozostali byli do tego nastawieni, ale stawiał, że podchodzili do tego z dystansem i obojętnością. W końcu nie uciekaliby z klanu bez powodu, czyż nie? Chociaż wątpił aby zignorowali całkowcie taką ewentualność. Nie byli pozbawieni uczuć, a strata kogoś bliskiego z pewnością by ich zabolała.
Przynajmniej miał taką nadzieję bo nie uśmiechało mu się podróżować z bezwzględnymi potworami.

Powrót do poprzedniego miejsca pobytu zajął im cały dzień, więc postanowili odpocząć pod tym samym drzewem co wcześniej. Medyk pomimo zmęczenia nie potrafił zasnąć przez dłuższy czas. Coś go martwiło, mówiło mu, że dalsza podróż będzie niebezpieczna, ale starał się wyprzeć to wrażenie. Co jeśli ktoś z nich zostanie poważnie zraniony podczas podróży? Lub co gorsza, straci swoje życie? To nie tak, że chciał wracać do swojego klanu. Życie tam było istną meczarnią, ale nie chciał również go tracić. Wolałby zostać samotnikiem, ale niestety zobowiązał się do powrotu.

Zrezygnowany spojrzał w stronę swojego najlepszego przyjaciela, który spokojnie spał otulony własnym ogonem. Wydawał się być taki opanowany, jakby wszystko miał zaplanowane. Medyk podziwiał go za to. Pomimo iż podróżowali stosunkowo niedługo, zdążył się przekonać, że Mroźna Łapa był zdecydowanie dojrzalszy emocjonalnie od niego. Starał się podejmować mądre decyzje i niereagował agresywnie ani złośliwe. Przeważnie był uprzejmy, ale i zdystansowany co było zupełnym przeciwieństwem Sowiego Pióra.

Kocur był porywczy i rozleniwiony. Obawiał się problemów i konsekwencji swoich czynów, więc większość czasu polegał na innych bądź uciekał. Był zwyczajnym tchórzem. Idealnym przykładem było kiedy czarnofutry zbudził się z śpiączki. Zamiast postępować według zaleceń Sójczego Skrzydła, spanikował i uciekł poza obóz. By nie musieć doświadczyć ewentualnej śmierci bądź pogorszenia. Wiedział, że jako medyk zawiódł całkowicie, i że klan będzie starał się go pozbyć z owej rangi, ale nie przeszkadzało mu to. W pewnym stopniu nie interesowała go opinia innych.

Na pewno znalazłby się na jego miejsce ktoś bardziej zafascynowany medycyną niż on. Było kilka kociaków, nie wiadomo było jaką rangę obejmą. Mieli tak właściwie trzy ścieżki jednak dwie były kompletnie niezależne od nich. Łowcy i strażnicy byli wybierani na podstwie umiejętności i sylwetki. Od piątego księżyca byli ściśle obserwowani, a księżyc po rozstaniu uczniem trenowali ogół. Zarówno polowanie jak i walkę aby móc uczestniczyć w obu rzeczach. Później na podstawie umiejętności przydzielano im daną ścieżkę i byli dalej nią szkoleni. Strażnicy mieli więcej treningów walki, a łowcy polowania.

Medykiem zaś pozostawało się dobrowolnie. Nie wiedział czy można było zrezygnować z racji iż nigdy nie słyszał takiego przypadku. Owszem, byli wysyłani do starszyzny bo osiągnięciu pewnego wieku, ale poza tym wypełniali swoje obowiązki cały czas. Często koty niepełnosprawne były wysyłane na ową rangę zamiast pójścia do starszyzny. Sowie Pióro postanowił, że po powrocie porozmawia na ten temat z drugą medyczką. O ile uda mu się powrócić. Nigdy nie było wiadomo co się wydarzy po drodze.

Następny poranek przywitał go przyjemną, poranną bryzą i delikatnym słońcem kryjącym się za białymi obłoczkami. Na otwartej przestrzeni mógł dokładnie dojrzeć złociste niebo co było czymś nowym. Żyjąc w lesie był przyzwyczajony do widzenia koron drzew gdy tylko spoglądał w górę. Oczywiście były miejsca pozbawione ich, ale nigdy nie przebywał w tych miejscach zbyt długo. Zaś teraz od kilku dni ciągle znajdował się na gigantycznej polanie. I wcale mu się to nie podobało. Czuł się niekomfortowo i ciągle miał wrażenie, że był obserwowany. Dosłownie nic go nie kryło.

— Mroźna Łapo, śpisz? — zapytał się swojego przyjaciela, który nieruchomo leżał obok niego. Jednak zaraz jak usłyszał swoje imię podniósł głowę i obrócił ją w stronę dźwięku głosu.

— Obudziłem się niedawno.

— Myślisz, że możemy już iść dalej? Od pewnego czasu stoimy w miejscu, a wolałbym wrócić do klanu przed Porą Nagich Drzew. — zapytał się medyk, będąc szczerze przerażony myślą o podróżowaniu w śniegu.

— W porządku, najwyżej zapolujemy po drodze. — zgodził się czarnofutry, rozciągnął się po czym wstał. Sowie Pióro zrobił to samo tylko przejechał językiem kilka razy po swoim futrze aby je w miarę uporządkować. Zaraz po tym obydwoje udali się do pozostałej trójki, spokojnie śpiącej.

— Wstawajcie! — błękitnooki krzyknął zbudzając przy tym wszystkich. Zwierzęta w najbliższym otoczeniu zapewne też.

— Musisz tak krzyczeć?! — warknął zirytowany Króliczy Sus, powodując tylko dodatkowe oburzenie u pozostałych.

Jeśli tak będzie przebiegała cała podróż, medyk wolałby już podróżowanie samemu. Z tego co zdążył zauważyć charaktery wszystkich się ze sobą sprzeczały, a kremowo-biały samotnik był główną przyczyną wszystkich kłótni. Młodsza kotka, Jeżynowa Łapa wydawała się być bezproblemowa. Wyjątkowo cicha i spokojna, wszędzie chodząca za Króliczym Susem jakby byłaby jego kociakiem. Zaś Pustułczy Lot wydawała mu się być wyjatkowo niezdecydowana. Często zmieniała zdanie czy nawet swoje postępowanie do kogoś.

Może i znał ich zaledwie dwa dni, ale już miał ich dość. Byli głośni i źle się prezentowali pod każdym względem. Dało się z nich łatwo wywnioskować dosłownie wszystko i gdyby Zroszony Fiołek byłby z nimi, z pewnością nie musiałby się nawet starać aby czegokolwiek się dowiedzieć. Wyjątkiem był Króliczy Sus, który pomimo iż był głośny to tajemniczy. Tak naprawdę wiedział o nim tylko tyle, że był irytujący i wredny. Jednak znał go krótko, może z czasem by się czegoś dowiedział o życiu samotnika.

Po chwili wszyscy byli już gotowi i zaczęli iść w wyznaczone wcześniej miejsce. Ustalili prosty plan. Rano się budzą, polują i podróżują do późnego wieczora. Proste? Proste. Wystarczyło tylko być zorganizowanym i spokojnie by przeszukali terytoria w dwa księżyce. Jednak patrząc na swoich towarzyszy, Sowie Pióro miał wrażenie, że zakładany czas przedłuży się dwukrotnie, a może nawet więcej. Najgorszym było, że później musieli jeszcze odwiedzić pozostałe dwa klany aby namówić je na umowę i powrócić do swojego klanu.

Medyk już planował co im powiedzieć. Z pewnością jego nagłe zniknięcie spowodowało szum, więc gdyby powrócił, potrzebowałby jakiegoś wytłumaczenia. Został porwany przez dwunożnych? Jakiś klan go przetrzymywał? Nie było nawet opcji aby tak po prostu zignorowali jego powrót. Chociaż bardzo by chciał bo to by była najlepsza dla niego opcja. Mroźna Łapa prawdopdobnie nie powróciłby do klanu. Jeśli znajdą Klan Słonecznego Blasku pozostanie z nim, a jeśli nie, pozostanie samotnikiem. W końcu zostal wygnany z klanu jako tymczasowy więzień.

Zastanawiała go również jeszcze inna rzecz. Skoro teraz znajdował się wśród kotów tego klanu mógł tak właściwie spytać o większość rzeczy, które sie tam działa. Tym bardziej, że teraz był uważany jako samotnik gdyż dobrowolnie uciekł z klanu bez nakazu Rudzikowej Gwiazdy.

— Tak właściwie to czemu wasz klan tak często znikał? Chodzi mi o to, że wasze terytoria były już nie raz opuszczone, a na Zebraniu Klanów nie pokazywaliście się. — spytał zaciekawiony medyk, a w odpowiedzi dostał ciszę. Wspaniale. Komunikacja zdecydowanie była niesamowita pomiędzy nimi. — Mroźna Łapo?

— Tak właściwie to sam nie wiem. Ja sam zawsze pozostawałem w obozie włącznie z innymi kotami niezdolnymi do wędrówki. Wszyscy inni włącznie z przywódcą gdzieś znikali na dłuższy czas po czym wracali jak gdyby nigdy nic. — odpowiedział spokojnym tonem głosu uczeń, a medyk był szczerze zdziwiony. Na jakich zasadach działał ten klan skoro przywódca tak po prostu opuszczał swoich klanowiczy? Co robili podczas tych wędrówek i czemu nie w ogóle istniały?

Owszem, w Klanie Porywistej Rzeki było takie coś, ale wysyłany był wyznaczony patrol. Przeszukiwali dalsze teryroria i przeważnie oznaczali je jako ich, czyniąc przy tym terytoria gigantyczne. On sam nie był nawet na połowie ich, a o zapasowym obozie tylko słyszał. Nawet nie miał pewności czy istniał.

— Chodziliśmy po pobliskich miejscach w poszukiwaniu czegoś. Najpierw Mokra Gwiazda, a teraz Okopcona. Wiecznie czegoś szukają i nawet nie mówią czego. Po prostu brali ze sobą wszystkie sprawne koty i szli. — wymamrotała starsza samotniczka, wyrównując krok z dwójką kocurów. — Nigdy nie rozumiałam tego, ale teraz sądzę, że przywódcy w naszym klanie mają jakąś przepowiednie do wypełnienia. Albo wolę Klanu Gwiazd.

— Jasne. Klan Gwiazd kazałby tym mysim mózdżczkom targać ze sobą większość klanu w poszukiwaniu czegoś. Są po prostu nienormalni. — fuknął Króliczy Sus i natychmiastowo został skarcony przez samotniczkę.

Wola Klanu Gwiazd. Wydawało się to kocurowi logiczne. Tłumaczyłoby to pragnienie przywódców na znalezienie pewnej rzeczy, miejsca albo kota, który spełniłby przeznaczenie. Jakiekolwiek miało ono by być. W Klanie Porywistej Rzeki również panowała podobna rzecz aczkolwiek była to klątwa. Przynajmniej z tego co słyszał od starszyny. Przywódcy mieli automatycznie przepisywany zły los co z resztą miało wiele potwierdzeń. Szczawiowa Gwiazda, który razem ze swoim zastępcą zniknął; Gronostajowa Gwiazda, który albo został zabity albo również przepadł i finalnie Rudzikowa Gwiazda. Rudofutry wydawał się być w dobrym stanie, ale nigdy nie wiadomo co się wydarzy w przyszłości.

— Ciekawe co to jest. — mruknęła zamyślona Jeżynowa Łapa, która ciągle szła przy kremowo-białym samotniku.

— Gdyby to był kot, już dawno byłby martwy. — zauważył Mroźna Łapa, włączając się do rozmowy. — Stawiam, że to jakieś miejsce.

— Ale co jeśli ta wola również była przekazywana z pokolenia na pokolenie w przypadku tego kota? Oznaczałoby to, że to mógłbyć jakiś potomek. — rozmyślał na głos cętkowany medyk z zaciekawieniem spoglądając na swojego przyjaciela. Ten jednak wydawał się nie podzielać jego emocji względem sprawy i zwyczajnie zignorował go.

Nieco zawiedziony odwrócił wzrok, wbijając go w podłoże. Skoro zarówno jego klan jak i klan Słonecznego Blasku posiadali jakąś więź z Klanem Gwiazd, czy było również tak w innych klanach? Może to była kolejna klątwa, niespełnione przeznaczenie czy wola? Zastanawiało go to, ale wątpił aby uzyskał odpowiedź. Przecież nie będzie chodzić po klanach, pytając się o ich więź z Gwiezdnymi. Chociaż poproszenie ich o pozbycie się przywódcy wydawało się być równie abstrakcyjne i irracjonalne.

Pośród kotów zapadła cisza, wypełniania szumem trawy pod ich łapami i świergotem ptaków gdzieś z oddali. Nie było słychać szumu rzeki ani liści co wprawiało Sowie Pióro w tęsknote za swoim klanem. Nie był przyzwyczajony ani do długich podróży, ani do otwartych przestrzeni. Aczkolwiek nie mógł zostawić swojego najlepszego przyjaciela samego. I miał plan do wypełnienia. Szyszkowa Kita by go zabiła gdyby wrócił bez wiadomości od innych przywódców. Chociaż zastanawiał się czy ta wersja nie byłaby lepsza. Szczerze nie był przekonany do tego, czy wszystko się uda, ale lepiej było spróbować. I tak by skończyli martwi.

Nagle do jego uszu dotarł zupełnie odosobniony dźwięk, a charakterystyczny zapach rozlał się po jego podniebieniu. Patrol Klanu Silnego Wiatru. Włącznie z pozostałymi zmrozili się w miejscu i przylegli do podłoża, kryjąc się w wysokiej trawie. Kiedy oni znalezli się tak blisko granicy? Nie było czuć żadnych śladów zapachowych, a on sam nie wiedział, że ich terytoria również były gigantyczne. O ile to w ogóle były ich terytoria. Mogli równie dobzre przyjść zapolować poza nie, w poszukiwaniu większego skupiska zwierzyny.

Nagle dźwięk kroków ucichł co zdecydowanie nie zwiastowało niczego dobrego. Wyczuli ich zapach. W szczególności młodego medyka, którego leśna woń wybijała się znacznie ponad inne. Króliczy Sus przeklnął cicho pod nosem po czym nie czekając na innych wybiegł przed siebie.

— Ten arogancki mysi móżdzek! — warknął pod nosem Sowie Pióro po czym również wstał i miauknął: — Uciekamy!

Cała czwórka zerwała się jednocześnie z gleby i pobiegli przed siebie, starając się dogonić niesamowicie szybkiego samotnika. To tłumaczyło jego imię. Za sobą usłyszał tylko kilka zdziwonych miauknięć po czym niezrozumiały krzyk. Nie gonili ich jednak pozostając w jednym miejscu. Najwidoczniej tamto miejsce faktycznie nie należało do nich i tak właściwie nie mieli prawa aby ich zaatakować. Chociaż to był Klan Silnego Wiatru, bywał wyjątkowo agresywny i widział to po rannych z ostatniej walki z nimi. Mieli dosłownie rozszarpane skóry i połamane kości, a jedyne co było widoczne to krew. Rozlewała się po podłożu legowiska medyka niczym woda, wprawiając go i Sójcze Skrzydło w przerażenie. Nigdy nie było aż tak źle.

Nagle mała kremowa sylwetka kota w oddali zatrzymała się. Z jego perspektywy wyglądał jak kolorowa plama, więc nie mógł stwierdzić co go zatrzymało i zmroziło w bezruchu. Zanim do niego dobiegli minęło kilka minut, a jego łapy błagały o chwilę odpoczynku. Jeśli tak będzie przebiegać reszta wędrówki miał ochotę wrócić do obozu i skryć się przed światem w swoim legowisku. Wśród zapachu ziół, z starszą medyczką i przyjemnym ciepłem otulającym jego ciało. Zaraz jak dotarł na miejsce uderzyła go nieprzyjemna woń, a kiedy rozejrzał się aby sprawdzić co go powodowało, zmroził się w miejscu.

Zarysy posłań i kości po zwierzynie leżały rozrzucone po udeptanej, suchej trawie. Wszystko wyglądało jak prowizoryczny i tymczasowy obóz.

— Cóż, już wiemy gdzie nasz ukochany klan przebywał przez jakiś czas. To wygląda jak obóz na poziome ich umiejętności. — miauknął z sztucznym entuzjazmem Króliczy Sus, obracając się przodem do swoich towarzyszy.

— Nawet nie zakopali resztek... — miauknęła obrzydzona Pustułczy Lot, odsuwając się bardziej do tyłu i odwracając głowę na bok.

— Wygląda jakby opuścili to miejsce w pośpiechu. Chociaż może to być też wina czasu. Posłania są rozrzucone, a kości nie zakopane. Albo uciekali albo wiatr wszystko rozsypał. — stwierdził złotooki, obserwując uważnie otoczenie.

— Chciałbym wiedzieć co się dzieję. — miauknął nieco zirytowany Mroźna Łapa, a Sowie Pióro miał ochotę zakopać się ze wstydu pod ziemią. Jak mógł zapomnieć, że jego przyjaciel nie widział tego co on?

— Um, przepraszam. — wymamrotał zawstydzony własną głupotą. — Przed tobą jest coś co wygląda jak tymczasowy obóz. Udeptana trawa i posłania z niej zrobione, gdzieniegdzie leżą rozrzucone kości.

— Nie ma problemu. — odezwał się spokojnieszym głosem czarnofutry po czym ponownie zamilkł, uważnie analizując sytuację. — Podzielmy się na grupy. Jedni niech przeszukają miejsca bo jednej stronie, a pozostali po drugiej. Może coś znadziejmy.

— To może Mroźna Łapo i Pustyłczy Locie udacie się na prawo, a ja, Jeżynowa Łapa i Króliczy Sus, udamy się na lewo. — ustalił medyk, wnioskując, że to mu przypadała owa rola. Rozdzielił koty w taki sposób, że mieli wszystko pod kontrolą. O ile ucieczki ze strony Jeżynowej Łapy się nie obawiał, to co innego było z pozostałą dwójką samotników.
Tym bardziej kremowego kocura, którego wolał mieć pod kontrolą osobiście. Tak dla bezpieczeństwa.

━━━━━━━━ ⸙ ━━━━━━━━

[2541 słów]

w komcu opublikowalxm rozdzkal wow

CIEKAWOSTKA
początkowo w podróży mial uczestniczyć tylko mroźny i sowi

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro