(✨.)────rozdział piąty

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

━━━━━━━━ ⸙ ━━━━━━━━

— Czuje się jakbym został przygnieciony milionem kamieni. — jęknął Sowie Pióro, rozciągając swoje niesamowicie obolałe mięśnie. Mroźna Łapa robił to samo obok niego, również cierpiąc z bólu jaki rozprzestrzeniał się po jego ciele z każdym ruchem.

W powietrzu wisiała wilgoć, a poranne słońce niepewnie zerkało zza szarych obłoków. Wszędzie były kałuże oraz błoto, a z liści poblskiego drzewa nadal opadywały krople wody po niedawnej burzy. Można było wyczuć wyrazy zapach deszczu, a w oddali nadal widniały ciężkie burzliwe chmury.
Cętkowany medyk stanął prosto z grymasem na pysku.

— Chcesz obejść całe terytorium Klanu Słonecznego Blasku i jego okolice? — zapytał towarzysza, rozgladając się dookoła w poszukiwaniu jakiegoś miejsca do zapolowania. Nie jadł niczego od południa tamtego dnia kiedy napadł ich niespodziewany deszcz i cała zwierzyna uciekła.

— Tak. Jak ich nie znajdziemy to pójdziemy w stronę gdzie zachodzi słońce.

— To jest w stronę mojego klanu.

— Oh. W takim razie pójdziemy w miejsce gdzie wschodzi słońce — poprawił się zakłopotany.

Na pysk cętkowanego medyka tylko wpłynął czuły uśmiech. Mroźna Łapa był dla niego jak brat. Taki, który nigdy go nie opuszczał i nadal przy nim był nie ważne jaka jego osobowość była. Sowie Pióro przez u większości klanowiczy miał dość złą opinię. Oczywiście starali się go tolerować z racji na jego rangę, ale krążyły o nim nieprzyjemne plotki, a krzywe spojrzenia co chwilę lądowały na jego sylwetce. Tak naprawdę nigdy mu to nie przeszkadzało zbyt bardzo gdyż oponię klanu miał gdzieś. Zupełnie innym tematem byli jego bliscy.

Jego matka — Mysi Wąs — była troskliwą i opiekuńczą kocicą. Do tego stopnia, że postanowiła zostać wieczną karmicielką aby pomagać innym. Nigdy nie miał z nią zbyt bliskich relacji jednak nie były również negatywne. Gdyby tylko chciał, mógłby do niej przyjść i się jej zwierzyć, a ona by go wysłuchała i doradziłaby mu. Miał jeszcze brata, który zmarł jako uczeń. Zaś finalnie pozostawała jego siostra — Omszony Pień. Kotka silna i zdeterminowana aczkolwiek nadal troskliwa i uprzejma po swojej rodzicielce. Wspaniała strażniczka i kompletne przeciwieństwo swojego brata.

Złotooki nigdy jej nie zazdrościł dobrej opinii u innych czy wspaniałych umiejętności. Zazdrościł jej przyjaciół. Kotów, którym mogła się wygadać i pośmiać się z nimi. Pożartować z kogoś, kogo wspólnie nie lubią i wychodzić na wspólne polowania. Zaś on był zamknięty w legowisku medyka przez większość swojego życia. Wiecznie tylko zioła, Sójcze Skrzydło i marudni pacjenci. Nie tego się spodziewał po tej randze. No i jako młody uczeń nie był świadomy jak wielka odpowiedzialność spoczywała w jego łapach i jak wiele śmierci będzie doświadczał. Na szczęście pojawił się Mroźna Łapa. Jedyny kot, który zaakceptował go takim jakim był.

Była jeszcze Szyszkowa Kita, ale ich relacja polegała tylko na wspólnym celu. To nie był ten kot, któremu mógł powiedzieć swoje sekrety i pośmiać się z kogoś. To było raczej coś w stylu "Akceptuje cię, ale nie oczekuj niczego więcej". Sam jej chłodny wzrok w jego kierunku wręcz krzyczał, że w głębi duszy nadal za nim nie przepadała. Będąc szczerym, czasami się jej bał. Jej bursztynowe oczy były takie same jak Zakrwawionego Pędu i ciężko było mu zapomnieć o tym. Niby łowczyni nie zrobiła nic tak złego jak jej matka, ale nadal nie potrafił się pozbyć obaw.

— Możemy iść coś zapolować? — zapytał medyk kiedy jego pusty brzuch ponownie upomniał się o pożywienie.

— Jasne. — skinął głową czarnofutry po czym obydwoje rozeszli się w inne strony.

Mroźna Łapa owszem był niewidomy, ale jego słuch i węch był dodatkowo wyostrzony. Nigdy nie potrafił do końca określić położenia zwierzyny, ale mógł oszacować. Dodatkowo, wychowywał się w Klanie Słonecznego Blasku gdzie terytorium było płaskie i pozbawione wybrzuszeń. Nie miał się zatem o co potknąć. Z drugiej strony był Sowie Pióro, który był medykiem. Jednak znał podstawy, których został dodatkowo nauczony przez Szyszkową Kitę. W końcu nie mógł wyruszyć na podróż nie umiejąc polować i walczyć. To byłoby samobójstwo.

Złotooki przypadł do ziemi zaraz kiedy do jego nosa dotarła silna woń myszy. Z zadowolonym uśmieszkiem, zaczął powoli sunąć do przodu, a kiedy był wystarczająco blisko rzucił się na nią. Zanim zdążyła mu uciec ugryzł ją w szyję. Spojrzał na nią z dumą, ale zaraz przypomniały mu się krępujące sytuacje podczas jego treningów. Kto by pomyślał, że polowanie było takie trudne. Jak obserwował innych, wydawało mu się to zabawnie proste. Nawet kociaki bawiły się w polowania, więc czemu miałoby to być trudne?

Na jego pysk wpłynął zażenowany grymas. Z cichym westchncięciem podniósł martwe zwierzątko i poszedł po Mroźną Łapę aby zobaczyć jak sobie radzi. Kiedy znalazł się niedaleko go, zatrzymał się w miejscu aby mu nie przeszkadzać. Czarnofutry czaił się na tłustą mysz, a kiedy nastała idealna okazja rzucił się na nią. Jego prawa przygniotła jej ogonek uniemożliwiając jej ucieczkę na pewną chwilę, ale zanim zdążyła to zrobić kocur pozbawił ją życia.

— W końcu. — jęknął z ulgą i usiadł przy upolowanym zwierzęciu.

— Dobrze ci poszło. — pochwalił go starszy medyk i usiadł obok niego, chcąc wspólnie zjeść.

— Dzięki. Jednak zanim złapałem tą mysz, przestraszyłem kilka innych. Mam wrażenie, że ktokoliwek przyjdzie tutaj zapolować zastanie pustkę. — zaśmiał się niezręcznie i wgryzł się w tłustą mysz. Sowie Pióro nie skomentował tylko również skupił się na pożywieniu.

***

Słońce iskrzyło u szczytu nieba, a po niedawnej burzy pozostały jedynie nieliczne kałuże. Białe, puchate obłoczki leniwie sunęły się po błękitnym niczym tafla wody niebie, a chłodny wiater delikatnie otulał ciała dwójki kocurów. Zielona trawa sięgająca im do boków szeleściła przy każdym ich ruchu, nie ważne jak bardzo starali zachować się ciszę. Jeśli była tam jakakolwiek zwierzyna najprawdopodobniej uciekła.

Obydwoje byli pogrążeni w rozmowie gdy nagle usłyszeli coś co zwróciło ich uwagę. Charakterystyczny szelest trawy rozniósł się niedaleko nich, wywołując przy tym zaniepokojenie. Sowie Pióro wysunął pazury, zatrzymał się i zaczął się rozglądać pośród morza zieleni gdy nagle dojrzał na jej tle brązową sylwetkę. Równie zaniepokojony kot stał kilka długości lisa od nich z najeżoną sierścią. Mroźna Łapa pomimo iż nie potrafił tego dostrzeć, wyczuł zdenerwowanie swojego przyjaciela co spowodowało, że jego sylwetka widocznie się spięła.

— Jakiś kot jest naprzeciwko ciebie. Około trzy długości lisa stąd. — poinformował go szeptem złotooki.

— Kim jesteście?! — krzyknął tajemniczy kocur dalej trzymając dystans i z ostrożnością skanując nieznajomych wzrokiem.

— Nie mamy zamiaru cię atakować! Jesteśmy nastawieni pokojowo! — odkrzyknął czarnofutry zanim zdążył to zrobić medyk, który zapewne odezwałby się z irytacją.

— I niby czemu mam ci ufać? — odezwał się niepewnie obcy kocur, ale jego sylwetka się rozluźniła.

— To samo tyczy się ciebie. Skąd mam wiedzieć czy zaraz się na mnie nie rzucisz? — przewrócił oczami cętkowany, a jego przyjaciel tylko westchnął z zrezygnowaniem.

— Nie zaatakuje nikogo bez powodu. Mogę podejść bliżej? — brązowofutry kocur już kompletnie się rozluźnił, a jego sierść opadła wzdłuż umięśnionego ciała. Błękitnooki tylko skinął głową na zgodę, chowając pazury i starając się rozluźnić. Nie chciał wzbudzić u nieznajomego jakichkolwiek podejrzeń. Medyk zrobił to samo jednak o wiele mniej chętnie i z grymasem na pysku.

Kiedy kocur znalazł się obok nich zdołali zauważyć ciemniejsze pręgi ozdabiające jego sierść oraz wiele blizn. Pomimo iż w oddali wydawał się być umięśniony tak naprawdę był wyjątkowo chudy i tylko jego puchate futro dawało złudne wrażenie. Był również niski, praktycznie ich wzrostu przez co pomyśleli, że nie może być dużo starszy od nich.

— Co koty z Klanu Porywistej Rzeki tutaj robią? — zapytał zdezorientowany pręgus najwidoczniej wyczuwając ich charakterstyczny zapach. Jednak kiedy Sowie Pióro zawęszył, wyczuł od tajemniczego kocura jedynie woń lasu nie pasującą do żadnego z klanu. Czyżby samotnik?

— Przyszliśmy odszukać Klanu Słonecznego Blasku.

— Tylko w dwójkę? I czemu nagle zainteresowaliście się nimi? Minęły księżyce od ich odejścia. — odpowiedział podejrzliwie zielonooki.

— To jest trochę bardziej skomplikowane... Nie zostaliśmy wysłani na życzenie Rudzikowej Gwiazdy, zrobiliśmy to z własnej woli. Ja należałem do tego klanu i chcę się dowiedzieć gdzie moi pobratymcy odeszli, a on uciekł aby mi towarzyszyć. Ja tak naprawdę nie miałem wyboru, zostałem wyrzucony z klanu gdyż byłem więzniem. — wytłumaczył spokojnym tonem głosu Mroźna Łapa, a medyk spojrzał na niego załamany. Czemu mu tak zaufał?

— Rozumiem. — mruknął samotnik po chwili ciszy. — Jestem Żabi Kamień i jestem samotnikiem. Jeśli naprawdę jesteście pokojowo nastawieni znam kilka kotów z Klanu Słonecznego Blasku, które mogą wam pomóc.

— Ja jestem Mroźna Łapa, a to Sowie Pióro. I bylibyśmy wdzięczni gdybyś nas do nich zaprowadził. — uśmiechnął się czarnofutry, a złotooki tylko mruknął coś cicho pod nosem i spuścił głowę.

— W takim razie chodźmy. — pręgus odwzajemnił uśmiech po czym ruszył przed siebie, a błękitnooki zaraz za nim. Pomimo iż samemu medykowi niezbyt się to podobało, nie miał wyboru i również ruszył za nimi z widocznym zirytowaniem.

— Co robiłeś na terytorium Klanu Słonecznego Blasku? — zapytał cętkowany kocur zaś jego przyjaciel słysząc to pytanie westchnął ciężko, kręcąc z zrezygnowaniem głową.

— Odkąd klan odszedł, większość terytorium pozostaję niczyje. Z racji na napięte relacje pomiędzy klanami, a samotniki to praktycznie jedyne miejsce gdzie możemy swobodnie polować. — odpowiedział uprzejmie samotnik, nie przejmując się negatywną aurą jaka emanowała od nowo poznanego kota.

— Napięte relacje? — dopytał Mroźna Łapa, błądząc pustym wzrokiem po otoczeniu. Zapewne w poszukiwaniu sylwetki Żabiego Kamienia, której i tak by nie dojrzał.

— Koty z klanów często wywołują niepotrzebne sprzeczki lub osądzają nas o rzeczy, których nie zrobiliśmy. — westchnął zielonooki, a jego mina widocznie spochmurniała. — Dlatego nie zdziwcie się jeśli samotnicy w stodole nie zareagują zbyt pozytywnie na wasz widok.

Sowie Pióro opuścił wzrok z chudej sylwetki samotnika na swoje ubrudzone od błota łapy. Napięte relacje, niepotrzebne sprzeczki... Co się działo z klanami? Z historii jego matki wynikało, że kiedyś było o wiele lepiej, i że jako młoda uczennica naprawdę lubiła życie klanowe. Więc w takim razie co się stało, że zaszła taka zmiana? Objęcie władzy przez Rudzikową Gwiazdę i Zakrwawiony Pęd wpłynęło na wszystkie klany? Czy może w innych również męczyli się z podobym problemem jak w jego klanie?

***

Kiedy dotarli na miejsce ostatnie promyki słońca zerkały zza horyzontu, a niebo mieniło się różnorakimi odcienami. Powoli zaczęły pojawiać się błyszczące gwiazdy, a sam księżyc od dłuższego czasu przyglądał się lasowi z wysokości. Zaś medyk miał wrażenie, że jego łapy odpadną. Bolały okropnie, a jedyne czego pragnął to chwila odpoczynku. Mroźna Łapa zdawał się podzielać jego zdanie, ale samotnik wręcz przeciwnie, wyglądał jakby to był dla niego króciutki spacerek. Nic dziwnego jeśli przechodził taką odległość na porządku dziennym.

— Jesteśmy na miejscu. — oznajmił pręgus kiedy cała trójka zatrzymała się przed drewnianą stodołą. Jej sufit oraz ściany wyglądały jakby miały się załamać przy najmniejszym podmuchu, a pędy oraz mech porostały ją w praktycznie każdym miejscu.
Powoli wszedli wewnątrz z samotnikiem na przedzie i pierwsze co ich powitało to wiele zapachów.

Woń myszy, lasu oraz mleka wisiała w powietrzu przyprawiając medyka wrażliwego na zapachy o zawroty głowy. Na codzień żył z ziołami, których zapach był wyjątkowo ostry i drażnił jego nos przez naprawdę długi czas. Wchodząc do tej stodoły poczuł się jakby ponownie wchodził do legowiska medyka. Pełno kotów i zapachów. Apropo kotów. Samotnicy wydawali się być zarówno zaskoczeni jak i zdenerwowani nagłą wizytą obcych. Nie było to nic dziwnego. Zapewne przez klany ich zaufanie do inmych było znacznie zaniżone o ile nie zerowe.

— Co te lisie łajna z klanu tutaj robią?!

— Czemu przeprowadziłeś ich tutaj, Żabi Kamieniu?! Mogą nas zaatakować!

— Dokładnie! Chyba ustalaliśmy aby nie przyprowadzać tutaj więcej szczurów z klanów?!

— Niech te lisie łajna się stąd wynoszą i wracają tam gdzie ich miejsce!

Fala oburzenia spadła prosto na przerażonych kocurów. Mroźna Łapa wydawał się być dodatkowo przytłoczony przez ilość głosów zlewających się w jeden wielki hałas.

— Uspokójcie się! — krzyknął donośnie Żabi Kamień powodując, że zapanowała nagła cisza. — Nie są tutaj aby walczyć.

— Może mają jakiś plan na atak, a ty ich tylko tutaj zwabiłeś i ułatwiłeś im zadanie!

— Jesteśmy tutaj pokojowo i nie chcemy zaczynać walki. Naszym celem jest tylko odnalezienie Klanu Słonecznego Blasku. — złotookiemu ledwo udało się wykrzyczeć coś ponad inne głosy, niechcący powodując, że jego przyjaciel spłoszył się tylko bardziej. Nastała ponowna cisza. Tym razem niezręczna, a przynajmniej dla medyka, który nagle znalazł się w centrum uwagi.

— Dokładnie. Dodatkowo nie robią tego z rozkazu przywódcy, a dobrowolnie. — dodał zielonooki.

— Jesteś pewien, tato? — rozległ się poważny ton głosu, a zza kupy złotego siana wyłoniła się płomiennoruda, dostojna sylwetka.

— Cześć, Słońce. — przywitał się samotnik po czym w odpowiedzi na wcześniejsze pytanie, skinął głową. — Chcą tylko dowiedzieć się gdzie mogliby zacząć szukać tego klanu.

Z tłumu kotów niepewnie wyłoniła się wysoka kotka o długiej, jasnobrązowej sierści  i białym brzuchu. Jej pomarańczowe ślepia były wypełnione wątpliwościami, ale pomimo to podeszła do dwójki kocurów.

— Witaj ponownie, Mroźna Łapo. To ja, Pustułczy Lot. — miauknęła, starając się aby jej głos brzmiał pewnie i poważnie. Czarnofutry zaś wydawał się być na początku zdezorientowany, ale po chwili ogarnęła go czysta złość i rozpacz.

— Zostawiłaś mnie na pastwę losu. Wśród śniegu, nieprzytomnego i z ranami. Tak jak cały mój klan. Co się stało z "pomagamy rannym", co? Zawsze przecież byłaś taka ułożona i posłuszna, ale pomimo to nie zawachałaś się uciec podczas walki. Myślisz, że nie słyszałem jak uciekasz?!

— Łatwo tobie mówić! Nie jesteś kotką, nie byłeś traktowany jak obiekt przez cały klan, a później podczas jedynej próby buntu nie zostałeś wyśmiany!

— Oh. W takim razie czemu uciekłaś? Czemu nie atakowałaś z innymi kotkami swojego klanu? Bo się przestraszyłaś? Bo zrozumiałaś,  że sprawa wymknęła się spod kontroli i wolałaś uciec aby nie zostać ukaraną? Co to za lojalność wobec innych? — pusty wzrok Mroźnej Łapy mierzył spiętą sylwetkę dawnej wojowniczki, a atmosfera w stodole stała się wyjątkowo napięta i ciężka do zniesienia.

— Uspokój się, Mroźna Łapo. Wiem, że to dla ciebie ciężkie, ale postaraj się trzymać nerwy pod kontrolą. — wymamrotał zmartwiony medyk, spoglądając na swojego przyjaciela, który był w tamtym momencie kłębkiem nerwów. — Chodź, wyjdziemy na chwilę na zewnątrz i uspokoisz się, dobrze?

— Jasne. — zgodził się oschle czarnofutry po czym razem ze swoim przyjacielem opuścił stodołę. Usiedli niedaleko wejścia, a Mroźna Łapa zaczął brać głębokie wdechy i wydechy aby zapanować nad swoimi negatywnymi uczuciami. Zaś medyk siedział obok niego w milczeniu, wpatrując się w nocne niebo.

— Przepraszam, powininem tak nie reagować. — mruknął błękitnooki kiedy w końcu udało mu się odzyskać kontrolę nad swoim gniewem.

— Nie martw się, to zrozumiałe, że tak zareagowałeś. W końcu trzymałeś te wyrzuty do swojego klanu przez tak długi czas, że musiałeś w końcu je wypuścić.

— Tak, ale nadal to było nieodpowiednie z mojej strony. Muszę przeprosić Pustułczy Lot.
— westchnął zrezygnowany więzień, skrobiąc nerwowo pazurami w wilgotnej glebie.

— Um, mam pewną propozycję. Nie musisz się zgadzać i zapewne będzie to bardziej skomplikowane w wykonaniu, ale co ty na to aby wziąć koty z Klanu Słonecznego Blasku ze sobą? Pustułczy Lot oraz innych, którzy tam będą. Bardziej rozpoznają terytorium swojego klanu niż ty i uczestniczyli w buncie kotek. — cętkowany medyk zaproponował z słyszalną niepewnością w głosie. Mroźna Łapa na początku się spiął, a jego ogon ponownie zaczął nerwowo drgać, ale po chwili przemyślenia zdolał się uspokoić.

— W porządku. — odparł z zdecydowaniem, zadziwiając przy tym towarzysza podróży. Sądził, że odmówi co byłoby całkowicie zrozumiałe.

Po pewnym czasie wrócili do stodoły gdzie atmosfera nadal wydawała się być napięta, a pomiędzy kotami panowała cisza. Płomiennorudy samotnik — zwany Słońcem — siedział dumnie na szczycie jednego z stosu siana, skanując wzrokiem całą okolicę. Medyk patrząc na niego, czuł się jakby obserwował jakiegoś przywódcę, a nie młodego kocura. Jego postawa, wzrok i wygląd emanowały dostojnością gdzie reszta kotów przypominała kłębki nerwów. W większości zabrudzone i najeżone sierści, czujne spojrzenie i spięte sylwetki mówiły same za siebie.

Nie wiedział czy samotnicy w tym miejscu mieli jakąś hierarchię czy zasady, ale Słońce razem z Żabim Kamieniem wydawali się być respektowani przez pozostałych. Może byli swego rodzaju opiekunami tego miejsca? Chociaż wydawało się to być dość abstrakcyjne. W końcu byli tylko dzikimi samotnikami, nie kotami klanowymi. Prawdopodobnie nie mieli zasad i każdy kierował się własnym dobrem nie zważając na innych.

— Przepraszam, Pustułczy Locie. — poważny głos Mroźnej Łapy przerwał ciszę, powodując, że cała uwaga spadła właśnie na niego. Puste spojrzenie kocura błądziło po okolicy, wyczekując aż wspomniana kotka się odezwie.

— Ja również przepraszam. Zachowałam się nieodpowiednio. — jasnobrązowa kocica wyszła naprzeciw swojego dawnego pobratymca. — I sądzę, że powinieneś poznać pozostałych, którzy uciekli z klanu.

— Pozostali...? Więcej z was uciekło? Czemu? — zapytał zdezorientowany więzień.

— Po tym jak kotki zaatakowały niektórzy się wynieśli, nie chcąc mierzyć się z konsekwencjami. Nie taki był plan, więc niektórzy się przestraszyli. Poza tym, koty już wcześniej uciekały. Życie pod takimi zasadami było zbyt ciężkie, więc zostanie samotnikiem wydawało się o wiele lepsze. Nie mówiąc już o Klanie Porywistej Rzeki... — starsza kocica wymawiając ostatnie słowa, zmierzyła Sowie Pióro oskarżycielskim spojrzeniem.

— Nie gap się tak na mnie. To nie tak, że miałem jakiś wpływ na to. — prychnął w odpowiedzi.

— W każdym razie, nie wiem co się stało z innymi co uciekli, ale tutaj ze mną jest Jeżynowa Łapa i Króliczy Sus. — kontyunowała kocica, zupełnie ignorując wcześniejsze słowa młodszego medyka co wywołało u niego dodatkowe zirytowanie.

Dwójka wymienionych kotów wyłoniła się z tłumu, stając niedaleko Pustułczego Lotu. Była to młoda, czarna kotka o granatowych oczach i o wiele wyższy kocur o kremowej sierści z białymi łatami i zielonymi ślepiami. Wnioskował, że ta pierwsza to Jeżynowa Łapa, a drugi to Króliczy Sus. Złotooki nie chcąc przeszkadzać swojemu przyjacielowi w rozmowie ze swoimi dawnymi pobratymcami udał się do Żabiego Kamienia. Pręgus siedział przy wejściu do stodoły, uważnie obserwując sytuację. Dosiadł się niedaleko niego, układając ogon na swoich przednich łapach.

— Słońce to twój syn? — spytał nie wiedząc w jaki inny sposób rozpocząć rozmowę. Nigdy nie był w tym dobry.

— Tak. — samotnik odpowiedział z opóźnieniem i nutką wątpliwości w głosie. Jednak medyk nie planował wypytywać o to. To nie tak, że powinien interesować się czyimś życiem rodzinnym. Tym bardziej zupełnie obcego kota, którego znał zaledwie dzień.

— Zawsze tu było tyle kotów?

— Nie, kiedyś byłem tu tylko ja i dwójka moich przyjaciół. Dopiero kiedy klany zaczęły się zmieniać, zaczęli z nich uciekać i trafiali tutaj. — odpowiedział z opanowaniem i obrócił głowę w stronę swojego rozmówcy..

— A twoi przyjaciele to...?

— Nie ma ich tu. Nie żyją. — odpowiedź kocura, zmroziła go na chwilę w miejscu i wewnętrznie miał ochotę spalić się ze wstydu. Poruszył czuły temat nawet nie mając takiego zamiaru. — Nazywali się Trzepot i Gronostajowa Gwiazda.

— Gronostajowa Gwiazda...? — wymamrotał zaskoczony. Jego dawny przywódca, który został wygoniony z klanu za morderstwo? Ten, który rzekomo został zrzucony z kanionu podczas bitwy?

— Ah tak, to był przecież twój dawny przywódca. Opowiadał mi dużo o waszym klanie. — Żabi Kamień uśmiechnął się smutno, a medykowi zrobiło się przykro. Mu było mu wmawiane, że owy przywódca był mordercą przez co niezbyt zanim przepadał, ale samotnik musiał być z nim blisko.

— Przepraszam, nie powininem pytać.

— Nie ma problemu. Teraz i tak jest w lepszym miejscu. — jego uśmiech nieco rozpromieniał, a medyk nie miał serca przypominać mu, że mordercy trafiają do Mrocznej Puszczy. Miejsca pełnego tragedii, bólu i zła.

Gdyby tylko był świadomy bolesnej prawdy.

━━━━━━━━ ⸙ ━━━━━━━━

[3108 słów]

czy mam ochotę zorbic niektórym postacią z tej serii pasujaca do nich playliste z muzyka? owszem.

jesli macie jakies piosenki pasujave do niektórych postaci możecie napisać-

CIEKAWOSTKA;
żabi jest świadomy, że gronostaj popełnił samobójstwo. zanim poszedł uratować słońce obserowal walke i biegl za gronostajem przrz co widział jak skoczyl.
jednak bylo to dla nievo tal traumatuvzne, że pamięta to jak przez mgle

a tutaj jest lisga kotów, ktite wiedza, że gronosgaj ske zabił:
pęd i rudzik (duh), zabi, odymiona
+ odymiona przypadkowo uslyszala rozmowę pedu i rudzika o tym, stad wie

reszta mysli, ze rudzik go zrzucił podczas walki lub, ze zwyczajnie uciekl do dwunoznych

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro