Rozdział 1 cz.2

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Sally spoglądała ze współczuciem na świeże, aczkolwiek martwe już od przynajmniej kilku godzin zwłoki. Były bardzo zdeformowane, zupełnie jakby obgryzione przez psy albo jakieś dzikie zwierzęta, może wilki? Problem w tym, że feyra nigdy wcześniej nie spotkała wilków ani innych dzikich zwierząt w tej okolicy. A zwłaszcza tak bardzo... Mordercze? Tak to było dobre określenie, stwierdziła w myślach.

- Paskudna sprawa- westchnął Cole, jej przyjaciel, niewiele straszy chłopak z okolicy, który chciał sobie dorobić sprzątając ulice, tak samo jak ona. Tyle że wcześniej największym problemem były martwe zwierzęta, a i te zdarzały się nadzwyczaj rzadko.

- Ktoś coś widział?- spytała Sally.- Wiedzą jakie zwierze jest za to odpowiedzialne?

- Jakieś stare małżeństwo twierdzi, że wszystko widziało, ale...- zaczął ciemnowłosy, ale urwał wpół wypowiedzi.- Jak mówiłem to są starzy i schorowani ludzie. Pewnie mieli jakieś omamy.

- Co widzieli?

- Co twierdzą, że widzieli- poprawił Cole.- Mówią o jakichś dziwnych stworzeniach. Podobno z ich pleców wyrastały macki i robacze odnóża, a oczy lśniły czerwienią. Coś takiego nie istnieje. Musieli coś sobie ubzdurać.

- Mówiłeś, że to starzy i schorowani ludzie. Po co mieliby wymyślać coś takiego?

Ciemnowłosy w odpowiedzi wzruszył ramionami. Wzrok Sally krytycznie powędrował do zwłok dwójki ludzi, które mieli sprzątnąć.

- Może ty weźmiesz za ręce, a ja za nogi i... No wiesz, przeniesiemy je gdzieś?

- Nie dotknę tych zwłok, już nie mówiąc o złapaniu tej zakrwawionej brei. Przecież to wygląda jakby miało się rozlecieć- odparowała Sally.

- Przypominam ci, że to nasza praca.

- Nie pracuję w zakładzie pogrzebowym. Ja tylko sprzątam drogi ze śmieci.

- A masz jakiś pomysł?

- Dowiemy się kto zaginął, poznamy ich tożsamość i zostawimy ten problem ich rodzinom.

- A do tego czasu zostawimy je tutaj w charakterze karmy dla kruków?

- Jasne, że nie- zaprotestowała Sally.

Wzięła jeden z worków na śmieci i rozerwała go. Później to samo zrobiła z drugim. Na koniec zebrała kilka kamieni.

- Ta dam- powiedziała feyra, wskazując na swoje dzieło. Zwłoki przykryte workami. W każdym rogu na folii spoczywały kamienie, dzięki czemu materiał nie odleciał z wiatrem.

- Czyli zostawimy je na pastwę psów- mruknął pod nosem Cole.

- Masz lepszy pomysł? Tak myślałam. Kto widział te dziwne stworzenia?

- Państwo Creedrove. Chyba nie zamierzasz teraz do nich iść?

- Dokładnie to chcę zrobić- oznajmiła Sally.

- Jesteś w pracy, obydwoje jesteśmy.

- To nasze drobne śledztwo też jest częścią pracy. Gdyby nie fakt, że musimy się ich pozbyć, nie traciłabym na to czasu. Ty możesz popytać w okolicy kto zniknął.

Sally wyminęła ciemnowłosego, nie zważając na protest z jego strony i poszła w stronę domu państwa Creedrove. Mieszkali oni w niewielkim, trochę rozpadającym się domu w następnej alejce. Feyra zapukała do drzwi. Otworzył jej staruszek, który uśmiechnął się szczerze, pomimo dokuczającego mu artretyzmu.

- Dzień dobry, panie Creedrove. Czy mogłabym chwilę porozmawiać z panem i pańską żoną?

- Jasne, Sally. Zawsze jesteś tu mile widzianym gościem. Dawno nikt nas nie odwiedzał- oznajmił staruszek, otwierając szerzej drzwi.

Pani Creedrove siedziała w salonie na bujanym fotelu. Gdy tylko zobaczyła Sally, rozpromieniła się i wstała.

- Jak miło, że do nas przyszłaś, dziecko. Wstawię wodę na herbatę. Napijesz się, prawda?

- Z przyjemnością- odpowiedziała feyra z lekkim uśmiechem. Nie była dzieckiem, ale w oczach staruszki było inaczej. Miała zaledwie szesnaście lat. Czuła się trochę niezręcznie gdy starsi ludzie nad nią skakali, ale widziała, że sprawiała im tym przyjemność. Państwo Creedrove mieli trójkę dzieci: dwóch synów i córkę. Każdy z nich już dawno opuścił rodzinny dom, dwójka z nich nawet miasteczko. Ich najmłodszy syn zmarł w wypadku, kiedy to potrącił go samochód. Jednak nawet to nie skłoniło dorosłych dzieci, żeby wróciły do miasteczka i spędziły trochę czasu z rodzicami, którzy byli z tego powodu bardzo przygnębieni.

Po chwili staruszka postawiła przed Sally kubek z parującym napojem, a nieco dalej, na środku niewielkiego stołu talerz z własnoręcznie robionym ciastem, specjalnością pani Creedrove. Feyra chętnie po nie sięgnęła, ku radości staruszki.

- Jak się państwo mają? Jak zdrowie?

- Starość nie radość- odpowiedziała staruszka.- Ale jakoś się trzymamy. Szkoda, że nasze dzieci nas nie odwiedzają. Nawet nie wiesz jak bardzo samotni się czujemy.

- Przynajmniej mamy siebie- dodał staruszek również sięgając po ciasto.

- Przykro mi, ale kiedyś na pewno do państwa przyjadą. Nie mogą być aż tak nieczuli i bezduszni wobec swoich rodziców.

Jeszcze przez chwilę feyra rozmawiała z państwem Creedrove beztrosko o różnych rzeczach, nie wspominając o zbrodni. Pani Creedrove z przyjemnością opowiedziała o nowych kwiatach, które zasadziła, a nawet je pokazała. Natomiast pan Creedrove z dumą mówił o swoim nowym znalezisku. Sally nie przerywała im i słuchała, wtrącając co chwilę jakąś uwagę. Widziała, że tego potrzebowali.

- Słyszałam, że widzieli coś państwo w związku z okrutnymi morderstwami, do których doszło wczoraj- zaczęła Sally. Uśmiech momentalnie zszedł z twarzy starszych ludzi.

- Tak, widzieliśmy coś, potwory- wymamrotał staruszek.

- Straszne bestie- potwierdziła kobieta.

- Mogą mi państwo powiedzieć trochę więcej?- poprosiła feyra. W końcu starsi ludzie nawet ją nazwaliby potworem, gdyby dowiedzieli się jaką była istotą.

- Skoro chcesz- rzucił pan Creedrove.- Było ich dwóch albo trzech. Najpierw myślałem, że to tylko zwykli młodzi ludzie, którzy wyszli w nocy z domu, ale w świetle latarni zobaczyliśmy coś strasznego.

- Jeden z nich był pozszywany niczym lalka. Każda jego część ciała była przyszyta czarną nicią. Wyglądał potwornie. A jego oczy...

- Jego oczy lśniły w kolorze krwi, wyglądał niczym diabeł w ludzkiej skórze- dopowiedział staruszek.

- A z ich pleców wystawały jakieś macki i odnóża robaków. Szybko schowaliśmy się do środka i zamknęliśmy drzwi. To było straszne.

- Baliśmy się, że po nas przyjdą, ale tego nie zrobili.A później usłyszeliśmy krzyki.

- Kobiety i mężczyzny. Biedni, lecz nie mogliśmy nic dla nich zrobić.

- Wiecie kim były te zaatakowane osoby?- zapytała Sally, ale państwo Creedrove pokręcili przecząco głowami.- Dziękuję, że mi to państwo opowiedzieli.

- Nie ma za co, dziecko- odparła staruszka.- Jak rozumiem znaleziono zwłoki?

- No tak. Były w okropnym stanie.

- To na pewno te potwory, które widzieliśmy. Obiecaj mi coś, Sally- poprosił pan Creedrove.

- Tak?

- Nigdy nie wychodź z domu po zmroku, dobrze? Te bestie mogą się gdzieś czaić i wychodzić w nocy na łowy.

- Obiecuję- powiedziała feyra, widząc, że ci ludzie naprawdę się o nią martwili. Wzruszyło ją to, ale niestety nie mogła dotrzymać słowa. Była feyrą i musiała coś jeść, musiała wysysać życie, żeby sama przeżyć. A pod osłoną nocy mogła to robić bez większych przeszkód. W dzień było to niewykonalne.- Muszę już iść. Do zobaczenia.

- Tak, do zobaczenia. Przychodź do nas częściej, kiedy tylko zechcesz- rzekła pani Creedrove z uśmiechem.- Tylko uważaj na siebie, Sally. W końcu w miasteczku jest jeszcze Cień.

- Będę uważała- zapewniła feyra przed wyjściem.

Akurat tego drugiego nie musiała się obawiać. W końcu to ona była Cieniem, to ona pod osłoną mroku wysysała życia, lecz oni tego nie mogli wiedzieć. A ona nie chciała im tego powiedzieć. Uznaliby ją za potwora, ale przecież chciała tylko żyć.

Tuż przed domem państwa Creedrove czekał na nią Cole.

- I jak smakowała herbatka?- zapytał ciemnowłosy ze złością.

- Już wiesz kim są, prawda?

- To małe miasteczko. Zniknięcie łatwo zauważyć. Trochę popytałem i wiem. Ty powiadomisz Hudsonów. Druga rodzina już wie- rzekł Cole.

- W porządku- zgodziła się Sally. Kiedy przechodzili obok ślepej uliczki, w której leżały zwłoki, feyra dostrzegła sporą grupę gapiów. Dwójka ludzi w średnim wieku zalewała się łzami.

- Wierzysz w historyjkę państwa Creedrove?- zapytał po chwili Cole. Sally skinęła głową.

- Tak, byli naprawdę przestraszeni, opowiadając o tym, a nie są mistrzami intryg, ani aktorami na emeryturze.

- Może oni naprawdę byli o tym przekonani. Zawsze mogli mieć halucynacje...

- Dwie osoby naraz?- przerwała mu feyra.- To zwykli, prości ludzie, Cole. Oni by tego nie wymyślili. Idę do Hudsonów.

Feyra zapukała do zbudowanego z czerwonej cegły domu. Otworzył jej chłopiec, siedmioletni Mike Hudson.

- Zawołasz rodziców?- zapytała Sally z lekkim uśmiechem. Chłopiec skinął głową i pobiegł wgłąb domu.

- Mamo! Tato! Jakaś pani chce z wami rozmawiać!- dobiegły ją ze środka krzyki chłopca. Po chwili w drzwiach stanęła śniada kobieta i mężczyzna, który spokojnie mógł uchodzić za dorosłą wersję chłopca.

- Sally, tak?- spytał mężczyzna. Feyra zaczerpnęła powietrza. Miała przed sobą trudne zadanie.

- Tak. Niestety przynoszę złe wieści.

- Coś się stało Benowi?- zapytała kobieta, a na jej twarzy malowała się szczera troska.

- On nie żyje. Przykro mi- odpowiedziała bez ogródek wampirzyca, a kobieta zalała się łzami, wtulając się w ramiona męża, który ledwie powstrzymywał łzy.- Dzisiaj podczas sprzątania ulic znaleźliśmy dwa ciała... w ciężkim do rozpoznania stanie, ale to na pewno on. Jest mi bardzo przykro, ale pewnie państwo będą chcieli go pochować i...

- Mamy sprzątnąć kłopotliwe zwłoki za was?- przerwała kobieta łkając.- Jesteście jak sępy żerujące na cudzym nieszczęściu!

Zanim Sally zdążyła zareagować, drzwi trzasnęły przed nią z głośnym trzaskiem. Cóż, nie wszystko poszło po jej myśli, ale przekazała to, co miała.

Feyra zawróciła, szukając wzrokiem znajomego. Zobaczyła go w dość sporym, jak na ich niewielkie miasteczko tłumie. Sally zastanawiała się, kiedy ten tłum zdołał się zebrać. Przecież rozmawiała krótko. Ciekawiło ją wokół czego się zebrali. Zwłoki zdecydowanie nie były na środku drogi w "centrum" miasteczka. Chyba, że pojawiły się jakieś nowe, o których nie wiedziała.

- Witajcie, mieszkańcy wsi...- zaczęła mówić młoda, czerwonowłosa kobieta, stojąc na brzegu starej i brudnej fontanny. Podobno kiedyś można było pić z niej wodę, lecz musiało to być bardzo dawno temu.- To znaczy miasteczka. Nie chciałam was urazić po prostu jestem tutaj pierwszy raz. Wasze miasteczko ma swój niepowtarzalny urok.

Sally skwitowała to w myślach śmiechem. Niepowtarzalny to trafne określenie. Brudna, zarośnięta glonami fontanna, w większości stare, rozwalające się domy i obgryzione zwłoki na ulicy. To doprawdy bardzo niepowtarzalne.

- Jakiś czas temu postanowiłam wprowadzić zmiany w polityce. Jestem istotą nadnaturalną tak jak wy, a dokładniej zmiennokształtną. Uświadomiłam sobie, że to co się dzieje w różnych światach jest ukrywane. Tylko ci najważniejsi wiedzą wszystko, a prości ludzie nawet nie zdają sobie sprawy z zagrożenia, które na nich czyha. Jak wiecie, zmiennokształtnymi rządzi lider. Wiecie co wasz lider teraz porabia? Siedzi sobie bezpiecznie w Piekle, ukrywając się przed niebezpieczeństwem.

Wśród tłumu przebiegł szmer. Ludzie zaczęli szeptać z osobami obok. W głównej mierze miasteczko składało się ze zmiennokształtnych, ale byli tu też ludzie, którzy o wszystkim wiedzieli i nieliczni przedstawiciele magów krwi oraz aniołów. Demony i wampiry nie miały tutaj wstępu, tak jak feyry, które nie kryły się zbyt dobrze. Sally była jedyną feyrą, ale powszechnie była uznawana za człowieka.

- Tak, wasz lider, którego nigdy nie widzieliście na oczy w tajemnicy podpisał sojusz z Panem Piekła. Lucyfer zgodził się udzielić w tych niebezpiecznych czasach azylu dla zmiennokształtnych, a Łowca, wasz lider zabrał tylko wybrańców! Czy ktoś taki powinien rządzić? Czy nie powinien pomyśleć o wszystkich, o was?

Sally musiała przyznać, że całkowicie zgadzała się z wywodem czerwonowłosej. Była pod wrażeniem jej zdolności perswazji. Nie używała żadnej magii, a mimo tego krótką, treściwą mową potrafiła podburzyć całe miasteczko. Taka już była filozofia tłumu. Wystarczyło przedstawić pociągającą i interesującą mowę, żeby całkowicie go sobie podporządkować. Feyra była bardzo ciekawa jakie niebezpieczeństwo miała na myśli.

- Co to za niebezpieczeństwo?!- krzyknął ktoś w tłumie.

- Stworzono okropne i przerażające stworzenia, nazywam je mutantami. Te bestie pożerają żywcem istoty nadnaturalne i ludzi!

Wśród tłumu zapanowało jeszcze większe poruszenie, niemal panika. Niektórzy błyskawicznie skojarzyli fakty, inni zrobili to dopiero po następnej wypowiedzi nieznajomej.

- Tak, to mutanty zabiły dwójkę waszych ludzi, mieszkańców. Zwykłych, niewinnych mieszkańców pod osłoną nocy. Prawdziwy lider nie powinien pozwalać na coś takiego.

- Skąd się wzięły?- rzucił pytanie ktoś z tłumu.

- Krążą różne opowieści, ale najbardziej prawdopodobne jest to, że to Przeklęci. Istoty skazane poniżej Piekła za okrutne, bądź liczne morderstwa. Po tysiącach lat spędzonych w mroku, na dożywotnim wygnaniu, postradały zmysły. Zaczęły się żywić mięsem. Nie wiem jak, ale zdołały uciec do ludzkiego świata i być może jeszcze do innych światów, kto wie. Może tak jak wilkołaki ukrywają się w Tael Bren, mieście aniołów. Dobrze słyszycie traktat pokojowy został zerwany. Wilkołaki przeniosły się do Tael Bren. Harron zawarł sojusz z Elielą, tak samo potajemnie jak Łowca z Panem Piekła. Nazywam się Veena i każdego z was biorę na świadka. Dzisiaj, w tej chwili mianuję siebie królową istot nadnaturalnych. Tak, dobrze słyszeliście istot nadnaturalnych, nie zamierzam wykluczać ze społeczności, którą mam zamiar stworzyć inne gatunki. Jeśli wampiry i demony nie będą się mi sprzeciwiać i działać na niekorzyść mieszkańców, mają zapewnione miejsce w nowej społeczności, którą wspólnie stworzymy. Co wy na to? Chcecie wspólnie obronić się przed mutantami, stworzyć społeczeństwo, w którym królowa będzie słuchać wszystkich? Chcecie władcę, dla którego priorytetem będzie wasz dobrobyt?

Tłum zaczął skandować i klaskać. Wszystkich uwiodła przemowa samozwańczej królowej Veeny. Dotychczasowi władcy i liderzy zawiedli, pokazali jak bardzo im zależało - na własnym życiu, nie na dobru ludu. Natomiast Veena uderzyła idealnie wyważonym ostrzem prosto w czuły punkt oprawcy, od razu wkradając się w serca prostaczków.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro