Rozdział 21

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Chloe wyszła z łazienki, wzięła torebkę i opuściła swój pokój. Szła w kierunku klasy, ale uniemożliwił jej to tłum uczniów. Miała ochotę im coś zrobić. Nienawidziła przepychać się przez pełny uczniów korytarz, a tym bardziej w takich sytuacjach, jak ta obecna. To nie był zwykły przepychający się tłum. Te istoty stały sobie tak po prostu na samym środku korytarza, wpatrując się w coś, czego Chloe nie mogła przez nich ujrzeć. Zobaczyła strach malujący się na twarzach niektórych uczniów. Szepnęła zaklęcie, przez które przy akompaniamencie krzyków uczniów utworzyła się przed nią ścieżka. Prowadziła wprost do centrum zamieszania.

- Witaj ojcze- powiedziała z uśmiechem i podeszła bliżej, żeby pocałować ojca w policzek. Uczniowie patrzyli się na to z mieszanką strachu i zdziwienia.- Nie mówiłeś, że przyjedziesz- dodała szeptem.

- Witaj córeczko.

- Przepraszam panno Marquell, ale muszę coś pilnie omówić z twoim ojcem- odparł dyrektor Hallowey.

- Najpierw to ja muszę z nim porozmawiać. Nieprawdaż ojcze?

- Przyjdę do ciebie później Reganie- przytaknął Lucyfer.- Tylko nie utrudniaj moim demonom działania.

Dyrektor Hallowey poczerwieniał ze złości i zacisnął zęby, żeby powstrzymać się przed powiedzeniem czegoś wielce niestosownego. Pomimo że miał na to wielką ochotę. Córka Lucyfera napawała się tym widokiem z szerokim uśmiechem na umalowanych szminką czerwonych ustach dopóki razem z ojcem nie znalazła się w gabinecie dyrektora. Ku jeszcze większej satysfakcji zauważyła, że ojciec nawet się nie zapytał Halloweya czy raczy mu udostępnić swój gabinet.

- Nie możesz w taki sposób demonstrować swojej pozycji. Nie każdy może być chętny do grania wyznaczonej przez ciebie roli- oznajmił Lucyfer.- Nie ośmieszyłem cię tylko, dlatego że według opinii publicznej jesteś moją córką.

- Ależ jesteś łaskawy. Mam ci za to dziękować czy się kłaniać? Może z tego samego powodu należą mi się czasem wyjaśnienia? Odnoszę wrażenie, że od kiedy zjawiłam się w Oxcross masz mnie gdzieś.

- Wiesz, że nigdy nie byłem twoim prawdziwym ojcem, Chloe. A jako członek Rady i Pan Piekła mam mnóstwo obowiązków.

Jakże miałabym o tym zapomnieć, przecież ciągów mi o tym przypominasz, pomyślała demonica.

- Tylko tyle masz mi do powiedzenia?- zapytał Chloe, a demon spojrzał na nią ze znużeniem, więc kontynuowała.- O co chodzi z twoją nagłą wizytą? Dałeś mi jasno do zrozumienia, że nie chodzi o coś zwyczajnego.

- Jest pewien istoty powód, ale widząc twoje zachowanie, zrozumiałem że są pilniejsze sprawy. Nie możesz prowadzić zimnej wojny z Reganem Halloweyem.

- Dlaczego? To ja tu naprawdę rządzę, nie on. To ja zastraszałam uczniów, pozbyłam się osoby, która mnie znieważyła, zostałam wybrana na przedstawicielkę demonów i przekonałam do siebie szkolną radę. Hallowey sprawuje tu władzę tylko z nazwy. To mała rada decyduje we wszystkich dotyczących uczniów kwestiach, a żaden członek rady się mi nie sprzeciwi.

- Nie lepiej mieć Ragana po swojej stronie?

- Obejdzie się bez tego. To on wypowiedział mi wojnę na samym początku. Ja tylko ją wygrywam.

- Zachowujesz się zbyt pewnie. Nie bierzesz pod uwagę faktu, że pewnego dnia będziesz musiała ugiąć kolana i się poddać.

- Prędzej umrę niż to zrobię- zaprzeczyła stanowczo córka Lucyfera.

- Dlatego, kiedy po raz pierwszy zjawiłaś się w Piekle powinienem był przydzielić cię do któregoś znaczącego rodu.

Chloe zacisnęła usta w wąską linię, sprawiając że pełen satysfakcji uśmiech zniknął z jej ust. Postępowała zawsze tak jak ją uczył. Dlaczego teraz nagle twierdzi, że to był błąd?

- Nie odpowiedziałeś na pytanie- zauważyła chłodno.- Czemu się tu zjawiłeś razem z podwładnymi, Lucyferze?

- Moi podwładni będą robić testy na potencjał magiczny wszystkich uczniów, a ja będę ich nadzorował- wyjaśnił Lucyfer.- Będę musiał również pojechać z taką samą sprawą do innych szkół nadnaturalnych. Oxcross to jest zaledwie pierwszy punkt na mojej liście.

- Niech zgadnę, skutki obrad?

- Owszem.

- Czegoś jeszcze się dowiedziałeś na obradach?

- Jeśli chcesz kiedyś władać Piekłem, musisz nauczyć się, że nikt nie będzie ci wszystkiego podawał na tacy. Gdziekolwiek będziesz, będą cię otaczać wrogowie. Musisz sama nauczyć się zdobywać informacje i oddzielać te prawdziwe od fałszywych.

To były ostatnie słowa, które usłyszała przed wyjściem ojca z gabinetu Halloweya. Zacisnęła usta w wąską linię, a potem uśmiechnęła się sztucznie i wyszła z gabinetu. Ojciec nic nie rozumiał. Miała szkołę w garści dla niego. Od dziecka mówił jej, że kiedyś nadejdzie dzień, kiedy wybuchnie wojna. Wtedy każdy będzie miał wybór: zabij albo zostań zabity. Obecnie budowała swój autorytet, żeby kiedyś się jej bano. Jak i również po to, żeby zdobyć przedsmak władzy, jaka ją czeka w przyszłości. Tylko kiedyś nie będzie to tylko władza ukryta za płachtą pozorów rady.

Chloe ujrzała zdenerwowanego dyrektora, który rozmawiał z podwładnym jej ojca. Mówił, że nie mogą zająć tych sal, ale został ignorowany. Normalnie demonica, napawałaby się jego wściekłością i bezradnością; przy tych demonach nie miał nawet prawa głosu, ale ojciec całkowicie zepsuł jej dobry humor.

Z niechęcią wróciła na lekcje, ale nie mogła się na nich skupić. Głowę zaprzątał jej Pan Piekła, który czasem się nią przejmował i ją krytykował, a czasem był tylko odległym filarem, budującym jej reputację. Zawsze bolały ją jego słowa, ale nigdy nie dawała tego po sobie poznać. Maskę chłodu nauczyła się przywdziewać już w dzieciństwie. Opanowała to do perfekcji.

- Hej Chloe, wszystko w porządku?- spytała Lyenne Python, czyste uosobienie niewinności, przynajmniej z wyglądu. Miała długie kasztanowe włosy, związane w warkocz i przeraźliwie jasne oczy. Była dość drobna. Córka Lucyfera zastanawiała się, czemu ktoś taki jak ona chce z nią rozmawiać dobrowolnie.

- A czemu cię to interesuje?

- Widziałam, że twój ojciec przyjechał- odparła, siadając koło niej Lyenne.
- Powinnaś się cieszyć.

- On nie jest moim prawdziwym ojcem. Tylko mnie przygarnął, kiedy trafiłam do Piekła po śmierci.

- Mówisz to zbyt spokojnie- zauważyła Lyenne.- Nie czujesz z tego powodu żalu?

Tak, czuję- pomyślała Chloe.

- Nie- odpowiedziała.- Czego chcesz? Po co się tu przysiadłaś?

- Zauważyłam, że siedzisz sama i chciałam ci poprawić nastrój- oznajmiła wampirzyca. -Ale znacznie lepiej poczujesz się, kiedy przyjdziesz wieczorem do pokoju numer dwieście dziewięćdziesiąt.

- Nie mam ochoty na imprezę.

- To będzie coś znacznie lepszego- zapewniła Python z tajemniczym uśmiechem. Było w nim coś niepokojącego, zupełnie niepodobnego do niewiniątka, na jakie wyglądała i właśnie dlatego córka Lucyfera, zdecydowała się tam udać wieczorem.- Ale wszystkiego dowiesz się wieczorem. Tylko najpierw to wypij- wampirzyca postawiła przed nią pudrowo różowy bidon. Nie był przeźroczysty, dlatego demonica nie była w stanie zobaczyć, co w nim było.

- Nie piję podejrzanych napoi od przesadnie miłych wampirzyc.

Zbyt wiele osób chciałoby mnie otruć- dodała w myślach córka Lucyfera.

- Naprawdę myślisz, że chcę cię otruć?- zaśmiała się Lyenne.- Dzisiaj będą próbowali nas znaleźć. Musisz to wypić.

Chloe spojrzała na nią z niezrozumieniem wypisanym na twarzy.

- Nas? O czym ty mówisz?

- Nic nie czujesz? Powinnaś wyczuwać innych. Skup się i zamknij oczy.

Z jakiegoś, nieznanego jej powodu posłuchała młodej Python. Próbowała wyczuć coś w otaczającej ją ciemności. Po dłuższej chwili wyczuła duży złoto czerwony płomień koło siebie, w miejscu gdzie siedziała Lyenne.

- Widzę płomień. O co w tym wszystkim chodzi? Czym jesteś?

- Jesteśmy- poprawiła ją wampirzyca.
- Ty też. Dowiesz się wszystkiego wieczorem, ale teraz musisz to wypić. Inaczej cię wykryją.

- Najpierw ty- oznajmiła córka Lucyfera i przysunęła bidon w stronę rozmówczyni, która upiła kilka łyków. Pewnie wypiła antidotum, pomyślała córka Lucyfera. Demonica wyszeptała pod nosem zaklęcie. Bidon się nie zaświecił, co oznaczało że nie było tam trucizny. Nieufnie wzięła do ręki bidon i zajrzała do środka. Ciecz była przeźroczysta, niczym woda, ale pachniała ziołami. W smaku była cierpka i oleista.

Lyenne schowała bidon i wstała.

- Do zobaczenia wieczorem!

Jak się później okazało te rzekome testy na potencjał magiczny nimi nie były. Chloe wiedziała, jak one wyglądają, ponieważ Lucyfer wielokrotnie jej takie robił. Chociaż nigdy nie pokazał jej wyników. Miała jednak znaczące podejrzenia, że wyszły one bardzo dobrze. Jej ojciec zawsze był z nich zadowolony.

Kiedy weszła do jednej z zajętych przez demony jej ojca sali, kazano jej usiąść. Nie podobał jej się rozkazujący ton rozmówcy, ale przemilczała zniewagę. Tym razem. Jeśli jeszcze raz postąpi podobnie, zwróci mu uwagę. W myślach już wizualizowała sobie chwilę, kiedy przejmuje władzę w Piekle. W jej wyobraźni demon klękał przed nią i prosił o łaskę, nadaremnie.

- Wypij to- rozkazał demon tonem, nie znoszącym sprzeciwu, podsuwając kubek z czerwoną cieczą trochę podobną z wyglądu do krwi. Lecz pachniała zupełnie inaczej. Chloe była pewna, że jednym ze składników jest proszek ze zmielonych skorupek jajka weringa. Starała się rozpoznać jeszcze jakiś składnik, ale nie była pewna czy był to sproszkowany pazur czy liść oreanu. Te dwa składniki wyglądały i smakowały identycznie, ale miały inne właściwości. Tajemniczy napój był ostry i gorzki. Demon złapał ją za prawy nadgarstek i spojrzał na tatuaż, który w ogóle się nie zmienił. Nadal był to czerwony krąg z powykręcanych symboli w środku. Demon puścił ją i zanotował coś na liście z nazwiskami. Córka Lucyfera w tym czasie obiecała sobie, że kiedyś urzeczywistni scenę, którą sobie wcześniej wyobraziła.

- Jak się nazywasz?- zapytała chłodno, zakładając ręce wyzywająco na piersi.

- Po co mam się przedstawiać jakiejś smarkuli?

Tego było już za wiele, pomyślała i szepnęła zaklęcie, a demon upadł na podłogę, łapiąc się rękami za brzuch. Chloe obdarzyła go najbardziej pogardliwym spojrzeniem i uśmiechnęła się zwycięsko.

- Nie jakiejś smarkuli, tylko córce Lucyfera. Imię i nazwisko.

- Christopher Davis- odparł niechętnie demon, patrząc na nią z nieukrywaną nienawiścią.- Następny- warknął do innego demona, który tylko przyglądał się tej scenie z zaskoczeniem. Córka Lucyfera wyszła z sali, robiąc sobie przejście w tej monstrualnej kolejce do "testu na potencjał magiczny". Towarzyszyły jej krzyki uczniów, którzy odskakiwali na bok, gdy ich stopy zaczęły boleć, jakby ktoś je przypalał na ogniu. Demonica skierowała się w stronę prowizorycznego archiwum, na które przeznaczono kolejną salę lekcyjną. Podejrzewała, że jej ojciec nie uprzedził demonów, iż mają jej tam nie wpuszczać, a powiedzenie że jest się córką Lucyfera, potrafiło otworzyć bardzo wiele drzwi.

- Tutaj nikt nie może wchodzić poza samym Panem Piekła- uprzedził demon, który stanął jej na drodze.

- Ojciec mnie tu przysłał, a tak się składa, że jestem jego córką, córką Lucyfera- oznajmiła, a demony usunęły się jej z drogi bez zbędnych pytań. W środku nie zastała nikogo. Na ławkach  leżały całe stosy list z nazwiskami i imionami uczniów. Przy każdym z nich pisało tak czy nie. Na biurku leżała teczka z napisem "Przyszłe Dzieci Światła". W środku znajdowały się dokumenty kilkunastu, być może nawet kilkudziesięciu uczniów. Teraz Chloe już wszystko rozumiała. Ojciec zawsze przykładał dużą wagę do jej edukacji. Słyszała o Dzieciach Światła. Był to kult, który został ostatecznie zniszczony około dziewięćset pięćdziesiąt lat temu. Jego wyznawcy wierzyli, że mogą oczyścić świat tylko w jeden sposób- spalając żywcem "nieczyste" istoty. Spotkanie z nimi przeżywały tylko dzieci, bo wierzyli, że można je zmienić i wychować przyszłe pokolenie Dzieci Światła. Czy to możliwe, że była jedną z nich? Chloe wróciła do pokoju i zapaliła świecę. Wpatrywała się w płomień, ale nie widziała w nim nic pięknego, ot co, zwykły płomień tańczący na knocie.

Wieczorem poszła do pokoju numer dwieście dziewięćdziesiąt. Zapukała w drzwi i otworzyła jej uśmiechnięta Lyenne.

- Cześć Chloe. Ja oraz nasz pan ojciec i władca cieszymy się, że przyszłaś.

- Chcę wyjaśnień i tyle- odparła, a Python odsunęła się od drzwi i zaprosiła ją do środka ruchem ręki. W pokoju wampirzycy byłoby ciemno, gdyby nie ognisko, palące się na samym środku pokoju. Było zabezpieczone magią, żeby nie spalić wszystkiego wokół. Koło ogniska siedzieli uczniowie w krwisto czerwonych szatach, patrząc w płomienie. Córka Lucyfera od razu poczuła się nieswojo.- Nie przyszłam na jakąś chorą mszę.

- To nie jest msza. Ludzcy bogowie pragną uwagi, ale nie nasz bóg. Możesz zwrócić się do niego, kiedy zechcesz. Nie ma wyznaczonego czasu, ani nie musisz udawać się w jakieś konkretne miejsce. Wystarczy, że zapalisz świecę lub wyczarujesz płomienie, a nasz bóg cię usłyszy i ci pomoże- mruknęła Lyenne, narzucając krwisto czerwoną szatę na mundurek szkolny i podając jej identyczny krwisty materiał.

- Wasz bóg- poprawiła ją ostro Chloe, odmawiając ubrania krwistej szaty.
- Ja nie wierzę w żadnego boga.

- Narazie- stwierdziła wampirzyca, biorąc z powrotem od niej materiał.- Jeśli nie chcesz, nie musisz się przebierać. Nasz bóg tego nie wymaga, to jest tylko akt miłosierdzia z naszej strony. Usiądź proszę przy ognisku.

- Mówiłam, że nie przyszłam się tu modlić, przyszłam tylko powiedzieć ci, że się myliłaś. Nie jestem Dzieckiem Światła. Nie cięgnie mnie do płomieni i nie pragnę oczyszczać świata. Nie chcę go również zmieniać w taki jak wy sposób.

- Po prostu usiądź z nami i spójrz w płomienie. Porozmawiasz sobie z naszym bogiem. On ci wszystko wyjaśni.

Córka Lucyfera rzuciła zaklęcie unieruchamiające na Lyenne i cofnęła się do drzwi. Coś tu było mocno nie tak i nie zamierzała dłużej w tym uczestniczyć. Młoda Python brzmiała jakby była zahipnotyzowana albo jakby ktoś zrobił jej pranie mózgu. Kiedy złapała za klamkę, ktoś podciął jej nogi. Upadła na ziemię, rzucając zaklęcie na jedno z Dzieci Światła, które ją zaatakowało, ale jej zaklęcie po prostu rozpłynęło się w powietrzu. Młoda Python również zaczęła się ruszać, jak gdyby nigdy nic, chociaż nie rzuciła żadnego przeciwzaklęcia. Ognisko zapłonęło jaśniej, wzbijając w powietrze czerwono i złote iskry.

- Jesteś szczęściarą- oznajmiła Lyenne z uśmiechem.- Nasz pan ojciec i władca przyjdzie z tobą porozmawiać osobiście.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro