Rozdział 33

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Łowca już z czystą irytacją "słuchał" co do niego mówili doradcy. Umiejętność słuchania, ale nie słyszenia po raz kolejny była nadzwyczaj pomocna. Obecnie myślał tylko o Jassmine, która w ogóle się z nim nie kontaktowała. Wysłał ją do specjalnej jednostki przeciwko Dzieciom Światła, żeby nie mogła zagrozić jego władzy, a nie po to aby zniknęła na stałe z jego życia. Wiedział, że zmiennokształtna może być na niego trochę zła, ale nie do takiego stopnia.

- I co o tym sądzisz, Łowco?- zapytał jeden z doradców. Zmiennokształtny nawet nie trudził się zapamiętaniem ich imion. Posiadał trzech doradców, którzy byli zasuszonymi starcami. Doradzali we wczesnych latach panowania Lorda Bareala, ale on usunął radę i objął rządy całkowite. Łowca niestety był zmuszony ich przywrócić, ale ograniczył ich zakres kompetencji. Już nie mogli ingerować w postanowienia lidera, a jedynie mu doradzać. Jednak lider nie miał obowiązku postępować, tak jak tego chcieli. Musiał ich tylko wysłuchać. Starcy postawili mu kilka dni temu ultimatum; doradcy albo pozbawienie władzy. Staruszkowie podobno znaleźli pewne stare, już zapomniane prawo. Łowca im tego nie zapomniał i nie zamierzał tego zrobić aż do ich bolesnej śmierci. Nawet już zaczął się zastanawiać nad okropnymi przypadkami, jakie mogłyby im się przydarzyć w najbliższej przyszłości.

- Rozważę wasze słowa, o czcigodni. Dziękuję za poświęcony mi czas.

- To nasz obowiązek, liderze- odparł drugi starzec i wyszli z komnaty. Nagle do pomieszczenia wleciał sokół i przybrał ludzką formę, kłaniając się nisko.

- Wybacz, Łowco, ale pod bramę przybiegła głodna i brudna dziewczynka. Błagała, żeby ją wpuścić do środka. Mówiła, że przed czymś ucieka- powiedział zmiennokształtny.

- A wspomniała przed czym?

- Nie, tylko płakała i błagała. Wspomniała też coś o tym, że jej rodzice zostali zabici, a teraz to ją goni. Wpuściliśmy ją, ale czeka po bramą ze strażnikami. Wyrzucić ją?

- Nie. Najpierw chciałbym z nią porozmawiać o tym zagrożeniu.

- Obawiam się, że teraz to nie będzie możliwe. Jej wygląd pozostawia wiele do życzenia, a poza tym to, co mówi jest nieskładne. Jest przerażona i ciągle płacze.

- W takim razie uspokójcie ją, dajcie coś do jedzenia i przygotujcie. Później się z nią spotkam- rzekł Łowca, a zmiennokształtny skinął głową i wyszedł, żeby wykonać rozkaz.

Lider zaczął się zastanawiać jak mógłby dyskretnie spotkać się z Jassmine. Mógłby napisać do niej wiadomość. Zaklęcie lokalizujące rzucone na list bez trudu, by ją znalazło. Jednak wiadomość można przechwycić. W końcu zdecydował się na spotkanie z nią. Osobiście. Łowca zawołał służącego i oznajmił, że przez najbliższe dwie godziny nie wolno mu przeszkadzać pod żadnym pozorem. Następnie przebrał się w coś skromniejszego, zmienił tymczasowo swój wygląd i przeteleportował się do hotelu w Piekle, bo właśnie to miejsce wskazało mu zaklęcie lokalizujące. Zobaczył Jassmine, oddającą się medytacji.

- Czemu tak długo się ze mną nie kontaktowałaś?- zapytał, a Jassmine spojrzała na niego swoimi ciemnobrązowymi oczami, które okalały długie rzęsy.

- Może dlatego, że wysłałeś mnie tutaj wbrew mojej woli? Dobrze wiedziałeś, że udając służącą nie mogłam ci odmówić i bezczelnie to wykorzystałeś.

- Wybacz, ale naprawdę myślę, że możesz się im przysłużyć.

- Im?- spytała, patrząc na niego nienawistnie.

- Jednostce specjalnej, do której należysz. A może nawet całemu światu nadnaturalnych. Jesteś sprytna i bardzo inteligentna.

- Skoro tak myślisz, to czemu próbujesz mnie omamić komplementami? Widzę, że kłamiesz. Dlaczego mnie tu wysłałeś?

Łowca milczał, a Jassmine wybuchnęła śmiechem.

- Aha, czyli tak się sprawy mają. Uznałeś mnie za problem. Pomyślałeś, że mogę zagrozić twojej pozycji i pozbawić cię władzy- zgadła, a lider przeklął w myślach. Musiał rozsądnie dobierać słowa, bo jeśli ją rozzłości jeszcze bardziej, będzie mogła naprawdę mu zaszkodzić.- I masz całkowitą rację. Owszem, mogę to zrobić, ale gdybym tego chciała, to już na obradach zostałbyś pozbawiony głowy. Nie przeze mnie. Prawdziwego lidera chroni prawo, ale ty jesteś tylko poszukiwanym kryminalistą, zwykłym przemytnikiem.

- Dlaczego tak mówisz?

- Bo mam dość udawania służącej i tego, że jestem nikim. Ty jesteś liderem zmiennokształtnych dzięki mnie, a ja kim? Członkiem jakiejś jednostki specjalnej, która zapewne zostanie zabita, a efekty naszych działań zostaną przekazane następnym. Myślisz, że dla takiego "zaszczytu" warto ginąć? Nie, bo nie wierzę, że możemy cokolwiek osiągnąć. Dzieci Światła miały tysiąc lat na odrodzenie. Na cholerne przygotowania! A my mamy ich rozpracować w kilku dni, może miesięcy.

- Przyznam, że nie brzmi to zbyt realnie.

- Zbyt realnie? To brzmi niemożliwie.

- Jassmine, posłuchaj...- zaczął Łowca, ale zmiennokształtna weszła mu w słowo.

- To koniec z nami. Nie chcę cię więcej znać, Łowco. Zostanę jeszcze trochę w tej cholernej jednostce specjalnej, a potem zniknę. Jeśli coś o mnie powiesz, to prędzej czy później się o tym dowiem, a wtedy wypłyną o tobie bardzo ciekawe informacje- zagroziła Jassmine.- A teraz wynocha.

Lider był zdziwiony zaistniałą sytuacją. Zmiennokształtna nigdy mu się nie sprzeciwiała. Co prawda czasem coś tam narzekała, ale potem zawsze odpuszczała. Nie mogła z nim zerwać. Zanim Łowca zdążył zareagować, był już przed drzwiami, wypchnięty przez swoją byłą. Postanowił, że jeszcze z nią porozmawia, ale najpierw Jassmine musiała ochłonąć.

Lider zmiennokształtnych wrócił do swojej komnaty i przybrał swoją normalny wygląd oraz zmienił ubiór na bardziej odpowiadający jego pozycji.

- Dziewczynka gotowa- oznajmił służący, a Łowca poszedł za nim do niewielkiej komnaty audiencyjnej. Dużym minusem było to, że starszyzna już tam była. Starcy siedzieli z boku, nosząc dumnie głowy jakby ich zdanie kogokolwiek obchodziło. Czekała na niego dziewczynka może dziesięcioletnia z opuchniętymi oczami i śladami łez na policzkach.

- Kim jesteś, dziecko?- spytał łagodnie zmiennokształtny.

- Mam na imię Lily- odpowiedziała dziewczynka.- Mieszkałam z rodzicami w pobliskim miasteczku zanim...

Dziewczynka ucięła, starając się powstrzymać przed płaczem. Łowca nie zamierzał jej przerywać. Być może powinienem ją pocieszyć lub chociaż coś powiedzieć, ale nienawidził dzieci, a już w szczególności małych i płaczących.

- Jeśli nie czujesz się na siłach, to nie mów- zaproponował jeden ze starców. Łowca spojrzał na niego ze złością. Chciał poznać to rzekome zagrożenie, chociaż w rzeczywistości mogło być ono zwykłym mordercą. Jednak lider miał inne przeczucia. Znacznie gorsze z nieznanego mu powodu.

- Uważam, że skoro tu przyszłaś Lily, to chcesz nam powiedzieć o tym, co się wydarzyło, prawda?- zaoponował Łowca. Dziewczynka skinęła głową.

- Byłam z nimi w domu i nagle drzwi się otworzyły. Była tam taka kobieta z czarnymi włosami, która wydawała dźwięki takie jak kot.

- Jak kot?- zdziwił się lider.- Co to był za dźwięk?

- Syknięcie. Ona syknęła, pokazując wąskie kły. A później szybko znalazła się koło mojej mamy...- Lily po raz kolejny urwała, żeby się nie rozpłakać, ale łzy i tak lały się jej po policzkach.- I ją ugryzła, a potem moja mama... Później to samo zrobiła z tatą, a na koniec powiedziała, że po mnie też przyjdzie.

Małe cienkie i strasznie ostre kły. W dodatku kobieta. To mogła być tylko jedna istota- feyra. Stara odmiana wampirów, które nie żywiły się krwią, lecz energią życiową. Zwyczajnie wysysały z ludzi życie. Wybito je tysiące lat temu, a przynajmniej tak sądzili, bo najwyraźniej feyry znowu stanowiły realne zagrożenie. Łowca musiał zadać jedno pytanie, żeby się upewnić.

- A czy ta kobieta piła krew?- spytał, a dziewczynka pokręciła głową. Lider zmiennokształtnych zaklął w myślach. Teraz będzie musiał zwołać obrady. - Dziękuję Lily. Te informacje będą bardzo przydatne, a ty możesz zostać tu, ile chcesz.

Łowca wstał i wyszedł. Zawołał gestem ręki do siebie jednego ze służących.

- Napisz listy w moim imieniu do członków Rady- rozkazał.- Poinformuj ich o jutrzejszych obradach.

- Wybacz, liderze, ale zwołania obrad na następny dzień nie jest możliwe. W traktacie jest...

- W takim razie za dwa dni- odparł niechętnie lider.- Ale najpierw przygotuj mój łuk, sztylet i... morgenstern. Tak, to będzie odpowiednia broń na feyry. Oraz wybierz dla mnie dziesięciu dobrych wojowników. Za pół godziny pod rezydencją.

Łowca wiedział, że to było ryzykowne posunięcie, ale miał dość siedzenia i wydawania rozkazów. Chciał na chwilę poczuć adrenalinę i powalczyć, a teraz nadarzyła się ku temu okazja. Jeśli Jassmine się o tym dowie, będzie wściekła. O ile do mnie wróci, pomyślał.

Lider zawrócił do komnaty audiencyjnej i zapytał dziewczynkę, gdzie mieszkała oraz czy wie, gdzie feyra mogła się udać. Lily podała adres, ale na drugie pytanie nie potrafiła odpowiedzieć. Łowca zasięgnął więc opinii specjalisty w tych sprawach- starych bestiariuszy. Mógł zapytać się starszyzny, ale im nie ufał. Księgi były znacznie lepsze. Nigdy nie kłamały, nie zawodziły i nie szantażowały go. Dzięki zaklęciu znalazł w bestiariuszu feyry. Odmiana wampirów... Skrajnie niebezpieczna... Szybka... Małe niczym szpileczki i strasznie ostre kły. Łowca wszystko to już wiedział. Chciał znaleźć coś, o czym nie słyszał. Najlepiej o ich kryjówkach. Pomimo tego, że feyry wyglądały jak ludzie, zachowywały się bardziej jak zwierzęta. Zawsze były to kobiety. W końcu Łowca znalazł coś interesującego.. Feyry lubiły zatrzymywać się w miejscu, gdzie ostatnio się pożywiły.

Pośpiesznie ubrał skórzaną zbroję. Nie lubił stalowych zbroi. Były zbyt ciężkie i niewygodne, a Łowcy znacznie bardziej zależało na wygodzie ruchów i szybkości, jeśli miało dojść do walki. A jeśli były to feyry, bez niej się nie obejdzie. Pod bramą czekało na niego dziesięciu wojowników. Niektórzy byli zakuci w pełne zbroje, a inni tylko częściowo lub tak jak sam Łowca ubrani w skórzane zbroje.

Jedenastu zmiennokształtnych przechadzało się po mieście. Byli już w domu Lily, ale zastali tam tylko świeże trupy w kałużach krwi. Łowca rozkazał swoim ludziom wrócić tutaj później i ich pochować. Lider usłyszał krzyk, dochodzący z sąsiedniej ulicy. Pobiegł tam, pomimo głośnych sprzeciwów towarzyszy z morgensternem w ręku i zobaczył kobietę z długimi czarnymi włosami, która syczała na kogoś, pokazując przy tym długie, cienkie, podobne do igieł kły. Feyra właśnie chciała zaatakować mieszkankę miasta. Łowca podszedł bliżej i zamachnął się morgensternem, a kolczasta kula, którą był zakończymy ledwie musnęła wampirzycę, która uchyliła się gwałtownie. Kobieta odskoczyła i ponownie zasyczała, tym razem na Łowcę. Ludzie wokół krzyczeli i uciekali. Mieszkanka, która omal nie została zaatakowana, już dawno gdzieś zniknęła. Feyra rzuciła się na lidera, próbując go ugryźć, ale zmiennokształtny wycofał się. Dołączyli do niego pozostali zmiennokształtni i razem otoczyli wampirzycę, która obracała się we wszystkie strony, nie wiedząc kogo zaatakować. Zachowywała się jak osaczone zwierzę, które kłapało paszczą, żeby się do niego nie zbliżać. Lecz w przypadku feyry były to cienkie i potwornie ostre kły oraz syknięcia. Kiedy krąg wokół niej coraz bardziej się zacieśniał, skoczyła na jednego ze zmiennokształtnych, który w ogóle się tego nie spodziewał. Bestia powaliła go na ziemię i wbiła cienkie kły w jego ramię, wysysając z niego życie. Inni rzucili się mu na pomoc, ale Łowca wiedział, że dla niego było już za późno. Kiedy kły feyry wejdą w ciało, już nic nie mogło pomóc. Nawet zabicie tej istoty. Kobieta nie zdążyła wydać z siebie nawet syknięcia, a jej głowa wylądowała kilka metrów dalej na wyłożonej kamieniami drodze. Jednak jej palce tuż przed tym po raz ostatni zacisnęły się na gardle jednego z tych rzekomych wojowników. Wcale nie wyglądali na ludzi zaprawionych w walce. Łowca podszedł i odrzucił na bok ciało feyry uderzeniem kolczastej kuli. Mężczyzna zaczął łapczywie wciągać powietrze, łapiąc się za bolące gardło.

- Liderze!- zawołał jeden ze zmiennokształtnych, którzy przyszli razem z nim.- Musisz coś zobaczyć.

Łowca poszedł za nim do zniszczonego domu dziewczynki, która prosiła o schronienie i która powiedziała im o feyrze, ratując przy tym zapewne wiele osób. Lider nie mógł uwierzyć własnym oczom. Na podłodze w kałuży krwi leżała tamta dziewczynka, a krew bynajmniej nie była świeża. Lider znał się co nieco na tych tematach. Kto w takim razie był w rezydencji, skoro to dziecko nie żyło od co najmniej doby?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro