24.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Minęło kilka dni od mojego powrotu. Wczoraj spotkałem się z chłopakami i o dziwo z klubu zmyłem się przed dwunastą. Sam się zdziwiłem, że nie miałem ochoty na seks z żadną panienką. Powiedziałem kumplom, że na pewno przez jakiś czas nie będę bywał w klubach, bo próbowałem ułożyć sobie życie z Rachel. John wypalił, że powinienem się jej najpierw przyznać. I tak zrobię, ale potrzebowałem czasu. Jeszcze trochę. Mimo kpiących min życzyli mi powodzenia. Wiedziałem, że mogłem na nich liczyć i nie wygadają, co robiliśmy w weekendy. Siedzieliśmy w tym razem. Głupotą byłoby wydać kumpla, z którym łaziło się na zdrady.

– Paul, wstawaj. – Rachel mnie szturchnęła.

– Co się dzieje? - Zdziwiony otworzyłem oczy.

– Chyba ja powinnam o to zapytać. - Siedziała na brzegu łóżka, przyglądając mi się dokładnie. – Spóźnisz się do pracy.

– Nieprawda. - Zaśmiałem się, spoglądając na zegarek. – Spotkanie mam na dziesiątą, a jest ósma.

– Przepraszam, gdybym wiedziała wcześniej, dałabym ci jeszcze pospać.

– Chodź do mnie. - Objąłem ją ramieniem i przyciągnąłem do siebie.

– Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że masz ochotę na seks? - Pocałowała mnie.

– A jeśli powiedziałbym, że tak? - Położyłem dłoń na jej policzku, uśmiechając się łobuzersko.

– Nie. - Uśmiechnęła się. – Muszę iść na zakupy. Wiem, że ty mógłbyś głodować w zamian za seks, ale z chłopcami będzie ciężko.

– Cóż, kiedyś to zrozumieją. - Pocałowałem ją.

Zdając sobie sprawę, że się nie ugnie, w końcu wstałem.

– Ale nie myśl, że tak łatwo odpuszczę – powiedziałem, zapinając koszulę.

– Na to liczę. - Podała mi krawat. – Zaprosiłam Annie na piątek. Chcemy trochę poplotkować.

– Mam zniknąć? - Zerknąłem na nią rozbawiony. – Będziecie gadać o mnie?

– Raczej zająć się chłopcami. - Przewróciła oczami, co w jej wykonaniu wyglądało komicznie i wywoływało u mnie śmiech.

– Mamy pozwolenie na kilka godzin grania inaczej nie ma mowy. - Kiwnęła twierdząco głową. – Zgoda!

Nie wierzyłem, że udało mi się tak łatwo. Miałem nadzieję, że chłopcy będą zadowoleni tak samo, jak ja.

– Łatwo poszło. - Podeszła, kładąc dłonie na kołnierzyku koszuli. – Dziękuję.

Cóż, o ile przed chwilą cieszyłem się, że wyszło na moje, to teraz zaczynałem mieć wątpliwości, czy to rzeczywiście ja wygrałem.

Stałem przy windzie od pięciu minut, obserwując zamieszanie w holu na dole. Ochroniarze, jak zawsze odwalali swoją robotę, sprawdzając każdego wchodzącego do budynku. Nie lubiłem niezapowiedzianych gości, którzy byli szaleni. Kiedyś trafił się jeden wariat, wymachujący do nas pistoletem. Nie było mnie wtedy w pracy, ale jak tylko się o tym dowiedziałem, zwolniłem ekipę ochroniarzy, którzy nie przyłożyli się do swojej pracy. Ale prawda była taka, że ja też nawaliłem. Na początku swojej kariery zbyt łatwo ufałem ludziom i nie rozumiałem, po co miałbym dokładnie sprawdzać każdego wchodzącego do wydawnictwa. Co mogliby mi ukraść? Przecież nie trzymaliśmy tutaj pieniędzy. To byłaby dopiero głupota. Fakt, sprzęt, którego używaliśmy, był drogi, ale jak się okazało, ludzie nie włamywali się tylko po to, żeby coś ukraść. Czasami mieli pretensje o artykuły, które publikowane były w wydawanych przez nas gazetach. Gdyby chodziło o moje bezpieczeństwo, to pewnie bym się nie przejął, ale odpowiadałem za bezpieczeństwo swoich pracowników, którzy mieli swoje rodziny i którzy wykonywali tylko swoją pracę.

Zanim drzwi windy się zamknęły, zauważyłem zgrabną kobietę. Proste blond włosy do ramion, czerwona sukienka do kolan, czarna marynarka i wysokie szpilki. Wyglądała znajomo, ale za cholerę nie mogłem sobie przypomnieć, gdzie ją wcześniej widziałem.

– Co się dzieje na dole? - Podszedłem do biurka Annie.

– Cześć, Paul. Miło cię widzieć. - Uśmiechnęła się.

– Daruj sobie.

– Skończone. - Usłyszałem za sobą. – Dzień doby.

Pokiwałem głową. To stażystka. Nie widziałem jej od ostatniej rozmowy. Myślałem, że już u nas nie pracowała.

– Dziękuję. - Annie wyciągnęła rękę po dokumenty. – Nie ma ochoty na powitanie. - Zerknęła na mnie. – Ivan ma dla ciebie robotę.

Oparłem się o biurko, patrząc, jak momentalnie zniknęła mi z oczu. Cały czas wypłoszona, świetnie. Dawała mi doskonale do zrozumienia, że się tutaj nie nadawała pomimo czasu, który poświęciłem jej na uświadomienie, że gdyby chciała, mogłaby tutaj pracować.

– Co ona tu jeszcze robi? - Zmarszczyłem brwi.

– Przed wyjazdem do Paryża podpisałeś zgodę na przedłużenie jej stażu.

– I oczywiście nadal jej płacimy – dodałem zirytowany.

No i na co się wściekałem? Przecież to ja podpisałem te cholerne papiery.

– Przeczytaj jej artykuły. Niektóre są naprawdę dobre.

– Zajmę się tym, jak dostanę jej papiery przed zakończeniem stażu. Gadaj, co z tymi na dole? - Odwróciłem się w jej stronę, opierając się rękoma o biurko.

– Przyszli do Ralpha, ktoś od reklamy. - Zaczęła coś stukać w klawiaturę, starając się mnie ignorować.

– Możesz sprawdzić, kto to?

– Jeżeli chodzi ci o tę blondynkę, to skoro ją kojarzysz, to na pewno nie da ci nic jej nazwisko. - Oparła się na łokciach, kładąc twarz na dłoniach.

– Skąd wiesz, że chodzi o blondynkę? - Uśmiechnąłem się łobuzersko.

– Trochę cię znam, poza tym jest tam jedna kobieta, a nie rozglądasz się za facetami, prawda?

– Prawda. - Uderzyłem lekko w biurko. – Sprawdź ją.

Kilka minut później leżały przede mną dokumenty stażystki. Od razu wykręciłem numer na recepcję. Ta kobieta sobie żarty robiła.

– Słucham, kochany szefie. - Zaśmiała się.

– Jaja sobie ze mnie robisz, Annie. Prosiłem cię.

– Ja też. Przejrzyj to, a później dostaniesz, co chcesz. Zrozum, że tej dziewczynie naprawdę należy się szansa.

– Czemu ją tak bronisz? Zresztą nieważne. Jest za płochliwa.

– Coś za coś. - Rozłączyła się.

Wyszło na to, że żeby dowiedzieć się czegoś o nieznajomej z dołu musiałem najpierw przebrnąć przez teczkę artykułów. Nie miałem pojęcia nawet, ile ich tu było. Do tej pory kobieta na pewno opuści ten budynek i nie będę miał nawet okazji z nią porozmawiać.

Po godzinie przebrnąłem przez połowę artykułów. Kilka z nich było naprawdę dobrych, ale reszta pisana tak, jakby dziewczyna nie wiedziała, co robiła. Była masa ludzi na jej miejsce, którzy pisali świetnie, a czytając jej prace, miałem wrażenie, jakby te dobre były kwestią przypadku. W tym zawodzie to nie przejdzie.

Wkurzony stanąłem przy biurku sekretarki.

– Nie każ mi się torturować dalej. - Rzuciłem jej teczkę przed nos. – Ile z nich poprawiałaś sama? Zamierzasz za kogoś odwalać robotę? Wiesz, że nie potrzebuję takich ludzi.

– Czepiasz się.

– Da sobie radę w innym wydawnictwie. Polecę ją Clarkowi. Zadowolona?

– Eva Johnson, jest dziennikarką. Dwa lata temu zajmowała się reklamami.

– Skoro znasz już moje imię, to może teraz się przedstawisz? - Usłyszałem znajomy głos.

Dopiero w tej chwili dotarło do mnie, skąd ją znałem. Kilka miesięcy temu poznaliśmy się w klubie. Było mi z nią tak dobrze, że chciałem to powtórzyć kolejnego wieczoru. Niewinna, jasne.

– Paul. - Odwróciłem się w jej stronę.

Zauważyłem, że była tak samo zdziwiona, jak ja. Nie każdy spodziewał się spotkać w pracy osobę, z którą się pieprzył. Powiedzmy sobie szczerze, że nikt nie chciał spotkać takiej osoby kolejny raz poza klubem. Miałem nadzieję, że to przypadek, że była akurat tutaj. W tej chwili właśnie zacząłem się bać, że jeden zły ruch i moje kłamstwa wyjdą na jaw.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro