23.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Czas wrócić do pracy. Spędziłem wczoraj z Rachel tak miło dzień, że ciężko było mi się podnieść dzisiaj z łóżka. Obudziłem się przed nią i patrzyłem, jak spokojnie oddychała. Włosy, jak zawsze miała rozsypane wokół na poduszce, tak że niektóre kosmyki opadały jej na twarz. Delikatnie odgarnąłem je z jej twarzy. Pocałowałem ją w policzek i wstałem.

Obudziłem chłopców i postanowiłem przygotować ich do szkoły, żeby Rachel mogła pospać dłużej. Wynagrodzę jej trochę swoją nieobecność. Jeżeli w ogóle w jakiś sposób mogłem to zrobić.

– A gdzie mama? – dopytywał Luc.

– Ciekawski dziś jesteś. - Rozczochrałem mu włosy. – Czy ty przypadkiem nie chcesz zostać detektywem? - Spojrzałem na niego, unosząc brwi.

– Nie, chcę być Batmanem! – krzyknął, biegnąc do mamy, która właśnie weszła do kuchni.

– Nie będzie Batmanem – odezwał się Anton, wcinając swojego naleśnika.

– Nie? - Przykucnąłem przy nim. – Niby czemu?

– Batmana naprawdę nie ma – powiedział cicho – ale nie mów mu tego. Zdziwi się, jak nie będzie mógł nim być.

Zaśmiałem się. Młody robił się coraz mądrzejszy, ale wydawało mi się, że to nie dlatego, że nie wierzył w postacie z komiksów i kreskówek. Po prostu chciał pokazać, że nie był już małym chłopcem i że wiedział więcej od brata. Nieważne, że nadal chciał, żeby mu kupić rybkę Nemo, z którą będzie mógł rozmawiać. Nic nie dały przekonania, że rybki nie mówiły. Mało brakowało, a by się na nas obraził. A przecież to niczyja wina, że zwierzaki nie mówiły ludzkim głosem. Jednak ciężko to przetłumaczyć trzyletniemu chłopcu. Zastanawiałem się, czy też byłem taki zabawny, jak byłem w ich wieku. Szkoda, że nie miałem kogo o to spytać.

– O czym tam spiskujecie, co? – odezwała się Rachel.

– Pytałem Paula, czy kupicie mi w końcu Nemo?

– Odpowiedź cały czas jest taka sama. - Uśmiechnąłem się do niej.

Po śniadaniu wyszedłem do pracy. Pożegnałem się z Rachel i chłopcami, którzy wychodzili do szkoły w momencie, gdy ja wyjeżdżałem spod domu. W sumie to mogłem ich zaprowadzić. Nie wierzyłem, że brakowało mi tej rodzinnej rozrywki.

Postanowiłem zadzwonić do April. Stwierdziłem, że powinniśmy rozmawiać ze sobą częściej niż raz w tygodniu albo dwa na miesiąc. Nie chciałem, żeby mnie okłamywała. Tym bardziej że doskonale wiedziała, że w każdej chwili mogłem do niej przyjechać.

– Nie martw się o mnie, Paul. - Zaśmiała się.

– Nie będę, jak będziesz ze mną szczera.

– Dobrze. Pilnuj maluchów, bo oni bardziej potrzebują nadopiekuńczego Paula.

– Nie nabijaj się ze mnie – odburknąłem.

I bądź tu miły dla siostry. Nie wiedziałem, czy bardziej brakowało mi Rachel, czy pracy. Nie, na pewno Rachel.

Zanim udałem się do siebie, postanowiłem zajrzeć do drukarni na dole. Pod moją nieobecność nic się nie zmieniło. Wszystkie gazety szły na bieżąco, a książki gotowe były do sprzedaży. Wydawnictwo poszerzyliśmy kilka miesięcy temu. Prócz gazet codziennych i czasopism zdecydowaliśmy się na książki. Od tego czasu wydaliśmy trzy i przyniosły nam niezłe zyski, więc chyba warto było pójść w tę stronę. Poza tym musiałem zatrudnić kilku ludzi, którzy będą odpowiedzialni za organizowanie spotkań z fanami i innymi imprezami dotyczącymi wydania książek.

W holu dopadł mnie Ralph, kierownik działu marketingu. Nie lubiłem go, ale przyznać trzeba, że na swojej robocie znał się doskonale. Dlatego jeszcze u mnie pracował, bo zazwyczaj nie trzymałem ludzi, którzy działali mi na nerwy. Jednak głupotą byłoby zwolnić kogoś dobrego tylko po to, żeby zastąpić go jakimś przeciętniakiem.

– Paul, dobrze cię widzieć.

– Chyba wolałem zostać w domu. - Zaśmiałem się.

Zamiast być chamskim często sobie z niego żartowałem. Przynajmniej nie miał mi tego za złe. Można nawet powiedzieć, że im bardziej próbowałem go spławić, tym trudniej się od niego odczepić.

Annie siedziała przy swoim biurku i wklepywała coś w klawiaturę. Nie widząc albo udając, że mnie nie widziała. Mogłaby się wykazać zainteresowaniem i odciągnąć mnie od tego nudziarza.

– Tak, swoją kobietę na pewno powitałeś z większym entuzjazmem – uśmiechnął się. – ale jest kilka spraw, którymi musisz się zająć.

– Od czego mam ciebie? - Zmarszczyłem brwi, idąc do swojego gabinetu.

Na biurku czekała już na mnie masa dokumentów. Zastanawiałem się, czy kiedyś zdarzyło mi się wziąć wolne na dłużej niż tydzień, bo nigdy nie miałem tyle zaległości. Prawda była taka, że będąc w Paryżu, wiadomości sprawdzałem sporadycznie.

– Zająłem się tym, co do mnie należy. Sam wiesz, że jest kilka rzeczy, które nie przejdą bez twojego podpisu, a niektóre z nich trzeba jeszcze raz omówić. - Przylazł tam za mną.

– Sądziłem, że dasz mi chwilę odpocząć, zanim wrócę do pracy. - Usiadłem przy biurku.

– Wystarczająco długo odpoczywałeś.

Miał racje.

Do lunchu musieliśmy obgadać wszystkie sprawy marketingowe. Nie sądziłem, że zbierze się tego tyle przez dwa tygodnie. No cóż, zapomniałem wspomnieć, że zazwyczaj zajmowałem się tym na bieżąco, dlatego wydawało mi się, że było tego mało. Później miałem dwa spotkania i szczerze mówiąc, odwołałbym je, ale okazało się, że nie mogłem.

Sekretarka stała przede mną od dobrych dwudziestu minut i opowiadała, dlaczego nie mogłem przełożyć żadnego z dzisiejszych spotkań.

– Annie, a może jednak się da? - Spojrzałem na nią.

– Przekładałam ich już dwa razy. Ostatnio nieźle się wkurzyli, a obawiam się, że jak spławisz ich teraz, to stracimy ważnych klientów. - Usiadła naprzeciwko mnie, zakładając nogę na nogę. – Co się z tobą dzieje? Zależało ci, żeby umówić te spotkania.

– Przygotuj wszystko i idziesz tam ze mną. - Potarłem twarz dłonią. – Niech Ivan na chwilę oderwie się od swoich komputerów i cię zastąpi.

– Zwariowałeś? - Zaśmiała się.

– Wiem tylko tyle, że chciałem z nimi współpracować. Resztą zajmowałaś się ty.

– Przydałaby ci się w końcu asystentka.

– Jak znajdę tak zajebistą sekretarkę, jak ty, to zostaniesz moją asystentką, a teraz bierz się do roboty. - Wskazałem na drzwi.

– Cóż, takiej jak ja nie znajdziesz. Zawsze będzie gorsza. - Wzruszyła ramionami i wyszła.

Trzeba przyznać, że odkąd dla mnie pracowała, doskonale poznała swoją wartość. Mimo że na początku nieźle dałem jej w kość i przyznała kiedyś, że pewnie nie da rady dla mnie pracować, ale się nie podda. Chyba wtedy do mnie dotarło, że powinienem ją docenić. Pomysł z asystentką nie był głupi. Jednak przewinęło się tutaj tyle ludzi, że nikt z nich nie był tak odpowiedzialny ani ogarnięty, żeby zastąpić Annie. A jeżeli miałbym mieć asystentkę, to nie brałem nikogo innego pod uwagę niż ona. Znałem ją doskonale i wiedziałem, że mogłem na niej polegać.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro