108.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Dziś miały odbyć się urodziny Antona. Mały właśnie skończył cztery latka. Jej, jak ten czas zleciał. Lucas za trzy miesiące będzie już siedmiolatkiem. Ten rok był dla nas ciężki, ale mimo wszystko dobry. Mogliśmy być razem, a to było najważniejsze.

Nie sądziłem, że na imprezę dla dzieci potrzeba dużo rzeczy, zanim nie pojechałem z Rachel na zakupy. Anton chciał zaprosić kilku kolegów. Ok, czemu nie. Do tej pory urodziny chłopców obchodziliśmy tylko my. Zaprosiliśmy Annie, żeby pomogła nam przypilnować piątki dzieciaków. Śmiała się, że powinniśmy dać sobie radę sami. Nie zajarzyła, że będzie jedynym dorosłym towarzystwem, z którym będziemy mogli porozmawiać.

– Jestem już duzi! - krzyczał Ant.

I to go tak cieszyło? Wolałbym, żeby był cały czas małym chłopcem. Mniej problemów.

– Nie mógłbyś być jeszcze trzylatkiem przez jakiś czas? - Uśmiechnąłem się do niego.

– Byłem nim długo. - Spojrzał na mnie, marszcząc brwi. – Cały rok. To długo, prawda?

– Dla mnie za krótko – zacząłem go łaskotać – ale teraz już musisz zacząć mówić duży, a nie duzi.

Chciałem dyskretnie zwrócić uwagę na jego mowę. Były dni, kiedy mówił normalnie całymi zdaniami, ale zdarzało mu się jeszcze zniekształcać słowa.

– Naplawde? - spytał zdziwiony.

– Naprawdę. - Zaśmiałem się.

– O ja! - Podbiegł do Rachel, która właśnie weszła do kuchni. – Mamo, teraz muszę mówić jak wy.

– Czyli jak?

Zerknęła na mnie zdezorientowana.

– No, że jestem duży. - Pobiegł do salonu. - Luc! Lucas!

O tak, teraz zamierzał podzielić się tą cudowną nowiną ze swoim bratem.

– O co mu chodzi?

Podeszła do mnie, marszcząc brwi.

Rachel nie miała problemu z tym, jak Anton mówił. Ja też nie, naprawdę. Nie chciałem, tylko żeby ktoś się z niego śmiał.

– Zasugerowałem, ale tylko zasugerowałem – objąłem ją w pasie – że jeśli chce być duży, nie może mówić naplawdę. Wiesz to niepoważnie jak na czterolatka.

– Naplawdę? - Zaśmiała się.

Po południu jeszcze zanim zaczęli schodzić się goście Antona, odwiedzili nas Brad z Joshem. Po co przyjechali? Nie pamiętałem, żebym ostatnio z nimi gadał, a już na pewno zapraszał do siebie.

Maluchy, gdy tylko ich zobaczyły, przyszły się przywitać. Lucas lubił Brada i jego żonę, której niestety z nim nie było. Rozeszli się kilka miesięcy temu. Mój przyjaciel jakoś szybko się otrząsnął. Chyba zrozumiał, że mógł wychodzić do klubów, kiedy chciał, bez żadnego marudzenia.

– Myślałeś, że odpuścimy sobie urodziny Anta? - Josh się zaśmiał.

Nie myślałem nawet o tym, żeby ich zaprosić. To miała być impreza tylko dla dzieciaków. Położyli prezenty na blacie. Młody odpakuje wszystkie jutro rano. Teraz wolał bawić się ze swoimi kolegami.

– Zaraz przyjdzie reszta gości. - Uśmiechnęła się Rachel. – Usadzę was w kuchni i poczekamy na Annie.

Wyszło na to, że my też będziemy mieć swoją imprezę albo dołączymy do dzieciaków. Świetnie.

– Dzięki, Rachel. - Cmoknąłem ją w policzek.

To mile, że nie miała nic przeciwko spędzenia czasu z moimi znajomymi. Gdy pobiegła z chłopcami otworzyć drzwi, mężczyźni mi się przyglądali. Nie rozumiałem, o co im chodziło?

– Co jest? - Zmarszczyłem brwi.

– Oświadczyłeś się. Ty? - Brad wskazał na mnie palcem.

No tak, nic nie uszło ich uwadze. Zauważyli pierścionek na palcu Rachel, a przecież nie eksponowała go jakoś specjalnie. Już dawno przestałem zwracać uwagę na ich docinki. Byli moimi kumplami i mimo wszystko trzymali za mnie kciuki i życzyli mi jak najlepiej.

– Tak. - Uśmiechnąłem się. – I jest dobrze, jak jest.

To prawda. Już dawno przestałem zwracać uwagę na inne kobiety. Pragnąłem tylko Rachel. Nie mogli mieć mi za złe, że chciałem się ustatkować.

– Kurwa, w końcu. - Josh podszedł do mnie i poklepał mnie po plecach. – Wcale nie brakuje nam ciebie w klubie. Nie pasowałeś tam.

Nie spodziewałem się po nich, że się ucieszą. Chyba ich nie doceniałem. Zdradzali swoje kobiety i nigdy nie mieli z tym problemu. Myślałem, że będą mnie namawiać, żebym wrócił z nimi do klubów.

– Chyba bardziej niż ciebie lubimy Rachel – skomentował Brad. – A dzięki tobie możemy ją odwiedzać.

Miło mi to słyszeć, naprawdę, ale niech się trzymają od mojej kobiety z daleka. Wiedziałem, że oni nie powiedzą Rachel, co robiliśmy w klubach. Pogrążyliby się tylko. Uważali, że była to sprawa pomiędzy mną a nią.

– Miło mi to słyszeć. - Spojrzała na nas. – Paul, pomożesz mi rozłożyć talerzyki? Zaraz zaniosę im jedzenie.

Oczywiście, przecież obiecałem pomóc.

– Tak.

Wziąłem plastikowe talerzyki, kubeczki i papierowe czapki. Urodzinowe czapki, bo tak zażyczył sobie duży Ant. Dobrze, że nie uznał, że był na tyle duży, żeby pić już wino. Musiałbym mu odmówić.

Poszedłem do salonu, gdzie piątka dzieci siedziała na kanapie, oglądając jakąś bajkę. Rozstawiłem naczynia na ławie. Lucas pokazał mi, gdzie każdy siedział, żebym wiedziała, że talerz z Batmanem miał leżeć przed jego bratem. Roześmiałem się, gdy mówił mi to po cichu. Nie chciał, żeby ktoś uznał, że tego nie wiedziałem.

– Tak jest dobrze? - Spojrzałem na niego.

– Tak, tato.

Po chwili Rachel przyszła z przekąskami, a Josh podał mi napoje. Nigdy nie urządzałem przyjęcia urodzinowego. Dziwnie się czułem. Nie wiedziałem, co powinienem robić. Moja narzeczona za to radziła sobie doskonale z doglądaniem dzieci i zapewnieniem im rozrywki.

Wymknąłem się, żeby otworzyć drzwi. To Annie, a już myślałem, że się nie pojawi.

– Gdzie jest mój maluch? - Rozejrzała się. – Anton! Ukochana ciotka przyszła!

Wróciłem do kuchni, żeby nie przeszkadzać. Widziałem, jak Ant jej coś tłumaczył. Ucałowała go i przyszła do nas, a mały za nią.

– Coś się stało? - Spojrzałem na niego.

– Chcę tylko odłożyć prezent. - Położył torebkę na krześle, bo nie sięgnął do blatu. – Macie się dobrze bawić, ok?

Spojrzeliśmy na niego z uśmiechem. Taki mieliśmy zamiar. Nie czekając na odpowiedź, pobiegł do salonu. Niestety nie mieliśmy żadnego alkoholu. Nie zaopatrzyłem się.

– Dziękuję Annie. - Rachel wzięła od niej wino. – Musicie się dziś pocieszyć babskim trunkiem.

– Jakbym wiedziała, że jesteście, kupiłabym wódkę. - Zaśmiała się.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro