118.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Zabrałem dziewczyny na Long Island i to tylko, dlatego że April wczoraj pokazała mi projekt domu. Doskonale wpisywał się w miejsce, które wybrałem. Chciałem, żeby one poczuły to samo, gdy przyjechałem tutaj po raz pierwszy. Do tej pory nigdy nie chciałem mieszkać przy plaży. Wystarczyłby mi dom na zadupiu. Jednak wiele rzeczy zmieniło się w moim życiu, jak to, że niedługo zostanę ojcem.

Rachel nie była jeszcze w ciąży, ale zamówiłem kilka książek. Niby byłem przy niej, jak była w ciąży z Antem i po jego narodzinach, ale minęło sporo czasu. A teraz wolałbym być bardziej pomocny niż wtedy. Chciałem wiedzieć wszystko o tym, jak rozwijać się będzie moje dziecko w ciele Rachel. Nie wiedziałem jeszcze, czy chciałbym być przy porodzie. Trochę mnie to przerażało, ale nie musiałem się teraz nad tym zastanawiać.

– Co my tutaj robimy? - April spojrzała na dom. – Zamierzasz spać w tej ruderze?

Nie, ponieważ w środku nie było nawet łóżka. W sumie to nic nie było. Właściciel mówił, że opuścił z żoną to miejsce zaraz po tym, jak urodziły im się wnuki. Były już nastolatkami. Od tamtej pory nikt tutaj nie mieszkał. W sumie to budynek chyba nie nadawał się nawet do zamieszkania. Zburzę go, zanim sam się rozleci.

– Na miejscu tej rudery, wkrótce będzie stał mój dom. Mój i Rachel. - Spojrzałem na narzeczoną.

Miałem nadzieję, że spodobał jej się ten pomysł. Będziemy mieć dalej do pracy, ale z czasem, przecież mógłbym przenieść wydawnictwo.

– Podoba mi się tutaj. - Uśmiechnęła się. – Już nie mogę doczekać się wschodów słońca.

Rachel była rannym ptaszkiem, w porównaniu do mnie. Zachwycało ją wszystko z samego rana. Nie wiedziałem, jak ona to robiła. Czasami zasypiała równo ze mną, a i tak wstawała wcześniej. Tak jakby nie chciała marnować dnia.

– Coś więcej niż pusty ogród i kilka drzew. - April się zaśmiała.

Jedyne, co mi w nim przeszkadzało to, to że było tam za mało miejsca na grę w piłkę. A chłopcy uwielbiali ganiać za piłką.

– Ty pocieszysz się drzewami – burknąłem.

Nie wyobrażałem sobie mojej siostry samej w domu. To już nie to samo, co mieszkanie w dwóch pokojach w Europie. Jednak będziemy mogli częściej się odwiedzać.

– Gdy już zabierzecie bramki, posadzę tam kwiatki i dopiero zobaczysz, jak powinien wyglądać prawdziwy ogród.

W moim nowym ogrodzie będzie miejsce na bramki, żebyśmy z chłopcami nadal mogli grać w piłkę i na kwiatki, jeśli Rachel będzie chciała je kiedyś zasadzić. Chociaż nie wiedziałem, czy to było coś, co chciałaby robić moja narzeczona.

– Chętnie zobaczę, co z tego wyjdzie. - Uśmiechnęła się i spojrzała na mnie. – Paul, będziesz tutaj szczęśliwy?

– Z wami? - Objąłem ją w talii. – Z tobą byłbym szczęśliwy nawet w mieszkaniu April w Paryżu.

– O, jaka szkoda, że z niego zrezygnowałam – wtrąciła.

– Zamilcz.

Mogłaby wyczuć moment i oddalić się na plażę, żebym przez chwilę mógł zostać sam z Rachel.

– Twój projekt nadal jest w moich rękach, a chyba chcesz ten dom, co? - Zaśmiała się. – Za chwilę wracam.

Jednak wiedziała, kiedy się wycofać.

Wieczorem wróciliśmy do domu. Rachel nie chciała zostać w hotelu ze względu na dzieciaki. Chłopcy nie lubili zostawać z opiekunkami, na szczęście tym razem zaopiekowała się nimi Annie. Nie miała problemu, żeby spędzić z synami Rachel kilka godzin. Lubiła tych chłopców, ale ich nie dało się nie lubić. Jednak po raz pierwszy zabrała ich do siebie. Rachel powiedziała, że to dobry krok. Nie bardzo byłem do tego przekonany. Dzieciaki były na tyle sprytne, że potrafiły przejrzeć każdy kąt pod nieuwagę dorosłego. Ale jeśli Annie uznała, że jej to nie przeszkadzało, nie protestowałem.

– Odwieźć cię najpierw do domu? - Spojrzałem na siostrę.

– Dlaczego? Nie mogę jechać z wami?

Myślę, że wystarczająco zburzyliśmy strefę komfortu Annie, żeby jeszcze zabrać tam siostrę.

– Możesz – odezwała się Rachel.

Skoro ona tak twierdziła. Później i tak wszystko będzie na mnie. Przecież wiadomo, że najgorsze pomysły ma Paul.

Gdy podjechaliśmy pod blok mojej sekretarki, miałem mieszane uczucia. Nawet zadzwoniłem do niej, żeby sprowadziła dzieciaki na dół. Może nie miała ochoty na nasze towarzystwo. Poza tym było już za późno na odwiedziny.

– Obrażę się i nie oddam chłopców, jak za pięć minut nie pojawicie się na górze! – wrzasnęła do słuchawki, aż musiałem odsunąć ją od ucha.

Zdziwił mnie spokój, jaki panował u Annie. Nauczony doświadczeniem, zastanawiałem się, co Ant z Luciem wykombinowali. Jednak okazało się, że moja sekretarka była bardzo zorganizowaną niańką i tak rozplanowała chłopcom dzień, że nie mieli już siły na rozrabianie. Może powinni częściej u niej zostawać? Nie uważałem, że Anton i Lucas byli rozpieszczeni. To dzieci, a one zawsze robiły hałas i bałagan. Nie przeszkadzało mi to.

– Ciocia Annie jest fajna. - Ant wtulił się we mnie, gdy wziąłem go na ręce.

– Fajniejsza ode mnie? - Uśmiechnąłem się.

– Nie – wyszeptał – ale nie mów jej tego, dobrze?

Dobrze wiedzieć, że Ant uważał mnie za lepszego od Annie.

– Dobrze.

– Co skarżysz? - Zaśmiała się i podeszła do mojej siostry – Cześć, Pani Architekt April Wilson.

Już nie mogłem się doczekać, jak tym nazwiskiem przedstawiać będzie się Rachel. Do tej pory nawet o tym nie myślałem. A co z dzieciakami, czy też dostaną moje nazwisko? Teraz mieli je po matce, bo Rachel po rozwodzie nie pozwoliła, by Luc został przy nazwisku ojca. Będę musiał porozmawiać o tym z rudowłosą.

– Na razie żaden ze mnie architekt. - Zaśmiała się.

– Podeślę ci kilka zleceń. Paul, nasi klienci nie będą mieć nic przeciwko?

Skąd miałem wiedzieć? Moja siostra mogła zostawić swoje wizytówki w wydawnictwie. Sam chętnie podeśle jej klientów i będę polecał każdemu.

– Może. - Wzruszyłem ramionami.

– Olej go. - Machnęła ręką. – Popytam.

– W porównaniu do mojego brata, coś wiesz. - Zaśmiała się.

Do domu wróciliśmy po północy. Dziewczyn trochę popiły, a dzieci zasnęły w drodze do domu. April zasnęła na kanapie. Niech zostanie tam do rana. Oczywiście Rachel miała humor idealny. Nie odstępowała mnie na krok, nawet jak zanosiłem synów do pokoju.

– Rachel, obudzisz ich. - Zaśmiałem się, wyprowadzając ją na korytarz.

– Nie – powiedziała przestraszona. – Mam ochotę na ciebie.

– Na prawdę? - Spojrzałem na nią.

– Tak. - Pocałowała mnie niezdarnie w brodę.

Podejrzewałem, że chciała w usta, ale nie trafiła.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro