124.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Rachel przed chwilą weszła uradowana do sypialni. Miała być już w drodze do kościoła. Annie miała ją zawieźć. Myślałem, że można na niej polegać.

– Paul, chcę ci coś powiedzieć. - Uśmiechnęła się szeroko.

Za chwilę musieliśmy wyjść, żeby nie spóźnić się na własny ślub, a jej w ogóle się nie śpieszyło. Wcześniej musiałem wygonić chłopców i siostrę. Zwariuję. Dlaczego to ja musiałem za wszystko odpowiadać?

– Dobrze, ale chodźmy już. - Złapałem ją za dłoń, prowadząc w stronę drzwi.

– To jest ważne! – podniosła głos. – Spójrz na mnie.

Zrobiłem, jak kazała. Co się działo? Rozmyśliła się? Nie, nie uśmiechałaby się wtedy.

– Nie chcesz się dowiedzieć? Tyle czasu czekaliśmy. - Znowu na jej ustach pojawił się szeroki uśmiech.

Z tego wszystkiego nie zrozumiałem, o co jej chodził. Za bardzo przejmowałem się dzisiejszym wydarzeniem, że przestało mnie obchodzić wszystko inne. Musiałem zrobić wszystko, żeby ten dzień Rachel zapamiętała jak najlepiej.

– Na co? - Zmarszczyłem brwi.

– Jestem w ciąży – powiedziała spokojnie.

Jak to? Znaczy, staraliśmy się o dziecko tyle czasu, że przestałem mieć nadzieję. Odpuściliśmy trochę. Wyniki badań mówiły, że wszystko było dobrze, a ona nadal nie zachodziła w ciążę. Po ślubie mieliśmy pomyśleć o jakiejś terapii czy czymś, co pomogłoby nam zwiększyć szanse na zapłodnienie. Ostatecznie mieliśmy też rozważyć kwestie adopcji. Nie chodziło mi tylko o to, żeby dziecko było moje. Chciałem powiększyć naszą rodzinę, mimo że miałem nadzieję, że będę przez dziewięć miesięcy patrzeć na Rachel w ciąży.

Nie mogłem uwierzyć, że się udało. Nawet nie byłem przerażony. Cieszyłem się, że będę ojcem. Takim prawdziwym, który przyczynił się do powstania małego człowieka. Moja mała duma i największe osiągnięcie w życiu.

– Co?

Chciałem się upewnić, że to prawda. Musiała mi powiedzieć te słowa jeszcze raz.

– Będziesz ojcem. - Uśmiechnęła się, chwytając moją twarz w dłonie. – Udało ci się.

– Naprawdę? - Ucieszyłem się.

Ponad rok czekałem na tę wiadomość. Moje starania w końcu się opłaciły. Nie potrafiłem nawet opisać, jak bardzo się cieszyłem. Za kilka miesięcy wezmę na ręce moje maleństwo. Dziecko moje i Rachel. Część mnie. Czy tak właśnie czuli się faceci, gdy zostawali rodzicami? Nie wiedziałem, ale byłem pewny, że moje życie zmieni się nieodwracalnie. Wezmę odpowiedzialność za kolejną osobę. Za malucha, który będzie mnie potrzebował. Będę dobrym ojcem. Postaram się. Rachel musiała mieć we mnie tyle wsparcia, ile będzie potrzebować. Mogła na mnie liczyć.

– Wczoraj byłam u lekarza. To pewne.

I ukryła to przede mną aż do teraz?

– Nie wierzę. - Przytuliłem ją. – Będę tatą.

– Już jesteś. - Zaśmiała się, chowając twarz w moją szyję.

– Tak, ale... Kurde, nasz maluch. Cieszę się bardzo.

– Też się cieszę. - Spojrzała na mnie.

– Nawet nie zdajesz sobie sprawy z tego, jak was kocham. Ciebie, chłopców i tego malucha. - Położyłem dłonie na jej brzuchu.

Był jeszcze płaski, ale podejrzewałem, że to kwestia czasu. Zamierzałem ją rozpieszczać i spełniać każdą jej zachciankę, a wiedziałem już, że kobiety w ciąży miały ich sporo. Dam sobie radę.

– Boję się – wyszeptała.

Ona? Urodziła dwójkę synów. Jednego naturalnie. To ja powinienem się bać. Nie wiedziałem nic o wychowaniu dzieci. Byłem przy niej, gdy urodził się Ant, czasami wstałem w nocy, ale to było na początku. Później zajmowała się nim praktycznie sama. To nie to samo, co być odpowiedzialnym za swoje dziecko. Nie będę mógł jej teraz zostawić samej. Zapłodniłem swoją kobietę, więc musiałem się poświęcić.

– Będę przy tobie. - Pocałowałem ją. – Razem z synami będę cię rozpieszczać. – Chy0ba nie chodziło jej o ciążę. Musiałem zapewnić, że moje uczucia się nie zmienią. – Jeśli boisz się o to, że będę traktować Anta i Luca inaczej niż swoje dziecko, nie musisz się o to martwić.

– Naprawdę?

– Rachel, ja ich traktuję jak swoje dzieci, odkąd podpisałem papiery adopcyjne, chociaż może kochałem ich już wcześniej.

– A niektórzy rodzice nie potrafią kochać własnych dzieci... – powiedziała cicho.

Wiedziałem, że to dla niej trudne. Zapewne miała na myśli nie tylko swoich rodziców, ale i Matta. Nie rozumiałem, jak ojciec mógł bić swoje dziecko? Mój wolał odejść od nas... Może to dobrze dla mnie i mamy. W końcu miała swoją wymarzoną córkę, której z moim ojcem nie mogła mieć.

– Gdyby moja matka żyła, pokochałaby cię jak własną córkę.

Byłem tego pewny. Dla niej Rachel byłaby idealna jak dla mnie. Za to mnie, zlałaby za to, jak ją zraniłem. Wypominałaby mi to do końca życia i zmuszała, żebym traktował swoją przyszłą żonę jak księżniczkę. Tak właśnie zamierzałem zrobić. Dała mi się kochać, pozwoliła kochać swoje dzieci i dała najpiękniejszy dar, jakiego nie mogłem sobie wcześniej wymarzyć. Szczęśliwą rodzinę.

– Kocham cię, Rachel. - pocałowałem ją. – Mam nadzieję, że zapamiętasz ten dzień jako najlepszy w życiu.

– Już się o to postarałeś. - Wtuliła się we mnie. – Sprawiłeś, że pierwszy raz nie czułam się przerażona na wieść o ciąży.

Tak powinno być. Powinniśmy się cieszyć, że za kilka miesięcy powiększy się nam rodzina.

– I sprawię, że czas oczekiwania na malucha będzie radosny. - Uśmiechnąłem się.

– Wystarczy, że ze mną będziesz. - Cmoknęła mnie w policzek. – Jeśli jeszcze raz mnie pocałujesz, spóźnimy się na ślub. Nadal go chcesz?

Nigdy nie chciałem niczego bardziej. Już za kilka godzin będzie moją żoną. Gdyby kilka lat temu ktoś powiedział mi, że będę w stanie pokochać jakąś kobietę, ożenić się z nią i mieć dzieci, powiedziałbym, że oszalał.

– Oczywiście. - Chwyciłem ją za dłoń i poprowadziłem do wyjścia.

Tym razem opuściliśmy dom. Annie już wydzwaniała. Nie odebrałem. To w ramach tego, że nie zabrała ze sobą mojej narzeczonej. Chociaż doskonale rozumiałem, że chciała przekazać mi radosną nowinę. Dobrze, że zrobiła to jeszcze przed ślubem. Chciała, żebym dowiedział się pierwszy. Na weselu będę mógł podzielić się tym z innymi. Albo zachowamy się samolubnie i nacieszymy informacją jeszcze jakiś czas. Zdecydujemy po uroczystości.

– Jesteś okropny! – April nawrzeszczała na mnie, gdy tylko zobaczyła nas przed kościołem. – Potargałeś jej włosy.

– Przestań. - Rachel się zaśmiała.

Spojrzałem na nią. Nie widziałem nic złego w jej włosach. Nadal były idealnie spięte, gładko zebrane w delikatnego koka.

– Wymyśliłaś taką rozwalającą się fryzurę, a teraz masz do mnie pretensje. - Wzruszyłem ramionami.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro