132.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Nie byłem w domu od dwóch dni. Nie chciałem zostawiać żony samej. Spędzałem przy niej każdą chwilę. Starała się żartować, ale widziałem, że się bała. Jaka kobieta by się nie bała? Podjęła decyzję, że urodzi dziecko niezależnie od tego, czy przeżyje. I ta myśl mnie przerażała. Nie chciałem zostać sam. Nasze dzieci potrzebowały matki bardziej niż mnie. Nie mówiłem już, że lepiej byłoby, gdyby pomyślała wcześniej o usunięciu ciąży. To okropne, że o tym pomyślałem, ale byłem facetem i może łatwiej mi tak myśleć, bo nie czułem tego malucha pod swoim sercem. Czułem raz lekkie ruchy dziecka. To cudowne. Widziałem moją córeczkę na USG. Oczywiście, że pragnąłem, żeby z nami była. Po prostu obwiniałem o wszystko siebie. Gdybyśmy wcześniej wiedzieli, że Rachel nie mogła zajść w ciążę z powodu komplikacji po wypadku, może moglibyśmy coś zrobić. Na pewno nie nalegałby i nie narażał jej życia.

– A gdybyśmy nie uprawiali seksu? – spytałem lekarkę, która właśnie weszła na obchód.

Może to moja wina? Powinienem się powstrzymać. Jednak czytałem, że seks w ciąży nie zagrażał dziecku. Rachel też mnie zapewniała. Starałem się za każdym razem być delikatny, żeby nie zrobić im krzywdy.

– Paul. - Żona wtuliła twarz w moje ramię.

Zawstydziłem ją?

– No co? - Zerknąłem na nią, marszcząc brwi.

– To nie jest wina seksu. - Lorie się uśmiechnęła. – Nie mieliście na to wpływu.

Rozmawialiśmy z chłopcami przez telefon. Nie mieli mi za złe, że musieli zostać z April. Ona też nie miała nic przeciwko. Żona jednak wygoniła mnie ze szpitala. Wymyśliła, że czegoś potrzebowała.

Niechętnie wyszedłem.

– Mama urodziła? - Ant zaatakował mnie od razu po wejściu do domu.

Chciałbym.

– Nie. - Wziąłem go na ręce i mocno przytuliłem. – Jest za wcześnie.

Za kilka godzin będę musiał wrócić do szpitala. Rachel będzie miała dziś operacje. Lorie się postarała. Nie zajęło jej dużo czasu skompletowanie zespołu lekarzy, którzy zajmą się moją żoną i dzieckiem. Była profesjonalistką i najlepszą lekarką, jaką znałem. I byłem pewny, że znalazła odpowiednich ludzi, ale i tak cholernie się bałem, że coś pójdzie nie tak.

– Trudno. - Wzruszył ramionami. – Poczekamy.

– Musimy.

– A kiedy wróci do domu? - Luc stanął przede mną.

Postawiłem Antona na nogach i zerknąłem na siostrę. Miałem nadzieję, że pomoże mi wybrnąć z tej sytuacji, ale ona chyba też chciała wiedzieć.

– Może za kilka dni. - Rozczochrałem mu włosy.

Miałem taką nadzieję. Jednak wiedziałem, że potrzeba czasu, żeby upewnić się, że była zdrowa. Nie pozwoliłbym wypisać jej do domu, wiedząc, że to mogłoby jej zagrozić. Rachel sama by na to nie pozwoliła, wiedząc, że zagrozi to dziecku. Była odpowiedzialną młodą kobietą, która dla swoich dzieci była w stanie zrobić wszystko. Nawet pokochać takiego dupka jak ja.

– Czy to znaczy, że przez ten czas nie będzie cię w domu, tato?

Lucas starał się unikać mówienia do mnie tato, dlatego cieszyłem się za każdym razem, gdy się zebrał, żeby to powiedzieć.

– Będę – westchnąłem. – Będę w szpitalu z mamą w czasie, gdy będziecie w szkole, dobrze?

No to przepadłem. Rachel mi wybaczy, ale ja i tak znajdę sposób, żeby się do niej wymknąć. Może pozwolą mi wprowadzić do niej chłopców. Na pewno by się ucieszyła na ich widok.

– Tak. - Uśmiechnął się.

– Ale dziś jeszcze muszę do niej pojechać.

Gdy chłopcy zajęli się zabawą, miałem chwilę, żeby porozmawiać z siostrą. Pytała, kiedy będzie mogła odwiedzić Rachel. W sumie mogła to zrobić, gdy będę siedział w domu z dziećmi. Przynajmniej rudowłosa nie byłaby w szpitalu sama.

– Moglibyśmy się zmieniać. - Uśmiechnęła się.

– Dziękuję.

Gdyby nie siostra na pewno nie dałbym sobie rady. Przeze mnie nie miała czasu na swoje życie. Przecież to czas, żeby w końcu pomyślała o sobie, o swojej rodzinie, którą pewnie chciałaby mieć.

– April, przeze mnie nie masz czasu na swoje życie. - Spojrzałem na nią.

– Jesteście moją rodziną. Jedynymi ludźmi, dla których jestem ważna.

– Kiedyś znajdziesz kogoś, kto będzie dla ciebie ważniejszy.

I miałem nadzieję, że to nie będzie ten głupi policjancik.

– Będzie tak samo ważny, jak wy. - Poklepała mnie po plecach. – Jedź już do żony.

Wróciłem do szpitala. Rachel akurat spała. Nie chcąc jej budzić, usiadłem obok i przytuliłem delikatnie twarz do jej brzucha. Chciałem poczuć, że moje dziecko nadal tam było, że żyło. Jakiś mały ruch.

– Przepraszam, maluchu – wyszeptałem. – Bardzo was kocham.

Poczułem lekki ruch. Podniosłem lekko głowę. Rachel się obudziła, głaskała mnie po głowie.

– Też cię kochamy.

– Czujesz, że się rusza?

– Tak lekko. - Uśmiechnęła się. – Chociaż raz wydawało mi się, że kopnęła.

– Naprawdę? - Ożywiłem się.

– Chciałam do ciebie zadzwonić – zerknęła na szafkę, gdzie leżał telefon – ale bateria padła.

– Chciałbym to poczuć. - Znowu przytuliłem twarz do jej brzucha. – To musi być miłe.

– I jest. Paul, chcę... Wierzę, że nic złego nam się nie stanie.

– Nie mówiłem prawdy – powiedziałem cicho. – Chciałem dziecka i nie mógłbym prosić cię, żebyś się go pozbyła.

Było mi wstyd. To moje dziecko. Jak mógłbym go nie chcieć? Pokochałem je od pierwszej chwili, gdy dowiedziałem się o jego istnieniu.

– A chciałeś tego? - spytała ochrypłym głosem.

– Nie. - Spojrzałem jej w oczy. – Byłem bezradny, dlatego to powiedziałem. Nadal się boję.

– Położysz się obok mnie? Na chwilę. - Przyciągnęła mnie do siebie.

Leżeliśmy wtuleni, dopóki Lorie nie zabrała jej na operację.

Siedziałem pod salą i czekałem na jakiekolwiek wieści. Przez chwilę nawet zacząłem się modlić. Jakby to miało pomóc. Czekałem cierpliwie. Rachel nie mogła mnie zostawić.

Po kilku godzinach widziałem, jak wywieźli moją żonę. Spała. Taką miałem nadzieję, ale gdy spojrzałem na Lorie, byłem przerażony. Nie byłem w stanie o nic pytać. Coś poszło nie tak. Cholera.

– Żyje – powiedziała krótko. – Przyjdź do gabinetu.

Gdy odeszła, nie mogłem zrozumieć, co się właśnie stało? Rachel żyła. To dobre wieści. Więc czemu nie powiedziała nic więcej? Zacząłem martwić się o swoją córeczkę. Co, jeśli ją straciliśmy? To moja wina. Moja kara za to, jak krzywdziłem Rachel. To nie ona powinna cierpieć tylko ja.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro