153.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Heather kończy dziś roczek. Nie mogłem w to uwierzyć. Moja maleńka córeczka była z nami już od dwunastu miesięcy. Każdego dnia patrzyłem, jak rośnie, uczy się nowych rzeczy. Byłem, nawet gdy pierwszy raz krzyknęła mama. Tata do tej pory wychodziło jej różnie, ale była coraz bliżej, żeby wymówić to słowo w końcu poprawnie.

W pracy radziłem sobie różnie. Po długiej przerwie ciężko było mi wrócić do swoich obowiązków, tym bardziej że Annie poszła na urlop i nie miałem nikogo do pomocy. Było ciężko. Cholera, byłem ciekaw jak moja sekretarka, a od niedawna już wspólniczka radziła sobie przez tyle czasu ze wszystkim sama. Ja miałem dosyć po dwóch tygodniach, a musiałem dać sobie radę przez miesiąc. Moi pracownicy znowu mnie znienawidzili, ale wynagrodziłem im nadgodziny i więcej obowiązków podwyżką. Przynajmniej na czas wykonywania większej pracy.

Chłopcy pomagali Rachel w przygotowaniach do imprezy urodzinowej córeczki, a ja co chwilę byłem wysyłany po coś do sklepu. Cieszyłem się, że dziś zobaczę się z April. Odkąd wróciła do siebie, ciągle się o nią martwiłem. Była zdana na siebie, bo Destrey trafił miesiąc temu do szpitala. Potrzebował natychmiastowego przeszczepu. Na razie nerka się przyjęła, ale musiał wyleżeć swoje, nie wspominając już o ciągłych dializach. Czy ten facet nie widział, że był obciążeniem dla April? Spieprzył jej życie. Zdania nie zmienię. Miałem tylko nadzieję, że mimo wszystko była szczęśliwa. To był jej wybór. Oby tylko nigdy tego nie żałowała. Pomogę jej w wychowaniu dziecka, Rachel również. Mogła na nas liczyć zawsze. Miałem nadzieję, że chłopcy ucieszą się z kolejnego malucha w rodzinie.

– Ciocia! - Chłopcy z krzykiem podbiegli do Annie.

Uciszyłem ich, bo nie chciałem, żeby obudzili siostrę. Niech jeszcze chwilę pośpi. To jej urodziny i lepiej, żeby wstała w dobrym humorze.

– Co ty tutaj robisz o tej godzinie? - Rachel zdziwiła się na widok przyjaciółki.

Była sobota, więc Annie nie musiała siedzieć w wydawnictwie, jak robiła to do tej pory. Jednak nie przeszkadzało mi to, bo zawsze zapewniała, że lubiła przychodzić do firmy i pracować w ciszy. Wtedy nie miałem pojęcia o jej problemach ze snem.

– Przyjechałam wam pomóc, ale widzę, że świetnie dajecie sobie radę. - Uśmiechnęła się.

Większością przygotowań zajęła się moja żona.

– Jesteś gościem. - Spojrzałem na nią.

– Tobie zawsze trzeba pomagać.

Nie prawda. Tylko w firmie. Poza tym doskonale wiedziała, na co się pisała, gdy zatrudniła się w moim wydawnictwie. Tylko u mnie dostała szansę, jakiej nie chciał dać jej nikt inny. Gdyby nie praca u mnie byłaby teraz tylko zwykłym kierownikiem.

Ant z Luciem zaciągnęli ciotkę do swojego pokoju, żeby pokazać jej nowe zabawki. Moja żona nie była zadowolona, że kupowałem im nowe przedmioty, które i tak zazwyczaj rzucali w kąt. Wolałaby, żebym kupował im książki. Byli jeszcze za mali na czytanie. Starałem się spędzać z nimi czas, żeby nie myśleli, że zabawkami próbowałem zastąpić im siebie. Nie spędzałem w pracy całych dni. Chciałem, żeby dzieci znały inne wartości niż pieniądze, które miały dzięki ojcu. Ale zdążą nauczyć się jeszcze, że do wszystkiego musieli dojść sami.

– Twoja Księżniczka zaraz wstanie.

– Rachel, kocham cię. - Objąłem ją w pasie. – Dałaś mi rodzinę.

O której nie marzyłem, którą chciałem mieć tylko z nią. Tylko jej udało się mnie ustawić i wyciągnąć z klubów. Nigdy na żadnej kobiecie nie zależało mi tak bardzo.

– Dałam ci Heather. - Uśmiechnęła się i pogłaskała mnie po ramieniu. – Córeczkę tatusia.

– Siebie i chłopców. - Pocałowałem ją. – I córeczkę tatusia.

Nie mieliśmy dużej rodziny, z którą moglibyśmy się cieszyć z urodzin córki. Oprócz mojej siostry i Annie przyszli jeszcze Brad z Johnem. Mimo że moi przyjaciele nie byli rodzinni, nigdy nie potrafili sobie odpuścić imprez moich dzieci. Lubili Rachel i pojawiali się u mnie z jej powodu. Zazwyczaj przychodzili sami. Żona Johnego mnie nie lubiła. Z wzajemnością. Nikt nie zmuszał nas do przebywania w tym samym towarzystwie. Nie była w stanie zabronić czegokolwiek swojemu mężowi, aż dziwne, że tolerowała jego zdrady. Nie wierzyłem, że ich nie zauważała. Każda mądra kobieta czuła, że w jej związku było coś nie tak. Nawet Rachel nie potrafiła dłużej udawać, że nie zauważyła moich zdrad.

– Jeszcze trochę, a będziesz odganiać od niej takich drani jak my. - Zaśmiał się Brad.

Nie chciałem nawet o tym myśleć. Nie pozwolę żadnemu facetowi skrzywdzić swojej córeczki. Nauczę chłopców jak bronić siostrzyczki. Będą pilnować, żeby nie umawiała się z idiotami.

– Liczę, że moja córka będzie miała o wiele lepszy gust i będzie gardzić takimi facetami.

– Na pewno – odezwała się Rachel. – Paul, mała już się obudziła. Weźmiesz ją?

No to czas zająć się małą Księżniczką. To jej dzień, więc tatuś musiał być na każde zawołanie.

– Oczywiście. - Pocałowałem żonę.

– Pantoflarz. - Zaśmiał się John. – Pantoflarz.

Wolałem być pantoflarzem i mieć szczęśliwą rodzinę. Ale jeśli jeszcze raz powie słowo na ten temat, przywalę mu.

– Spadaj. - Walnąłem go w ramię, wychodząc.

Heather na szczęście miała dobry humor. Do pokoiku za mną przybiegli chłopcy. Chyba nie byli zazdrośni, że dzisiaj poświęcałem więcej czasu ich siostrze.

– Tato! - Ant szarpał mnie za nogawkę. – Mamy prezent dla Heather.

– Wiem. - Zaśmiałem się.

Widziałem, jak wczoraj chowali maskotkę do ozdobnej torby. Zapewne byli na zakupach z moją siostrą. Myśleli, że uda im się to przede mną ukryć. Niestety wszystko widziałem.

– Skąd? - Luc spojrzał na mnie zdziwiony. – Ciocia miała nie mówić.

Oczywiście April nie wspomniała słowem, że zabiera chłopców na zakupy, bo od razu wybiłbym jej to z głowy. Nie powinna się przemęczać, a wiedziałem, że Anton i Lucas potrafili nieźle dać w kość.

– I nic nie powiedziała. - Broniłem siostry. – Zejdźmy do gości.

Córeczka była zaskoczona wszystkimi wujkami. Nie często widywała Brada albo Johnego. Moi przyjaciele nie odwiedzali mnie bez okazji, ale nie odpuszczali sobie urodzin moich maluchów. Lubili dzieci, ale swoich nie chcieli mieć. Może to i lepiej.

– Sto lat. - Zaczęła Annie, więc wszyscy szybko poszli w jej ślady.

Zawstydzona Heather wtuliła się we mnie i co jakiś czas z uśmiechem zerkała na towarzystwo. Za to do tortu dopadła się od razu. Nie było mowy, żeby najpierw go pokroić, bo pierwsza pojawiła się na nim rączka córeczki.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro