166.
Sprawa Claire się rozwiązała. Była przypadkową ofiarą, a osobą, która poinformowała mnie o jej śmierci, był dziennikarz z wydawnictwa, do którego się zgłosiła. Chciał napisać artykuł o niej i sprawdzał wiarygodność. Jedną z osób, które podała, byłem ja. Nie zamierzałem pozwolić na druk jej historii. Musiał znaleźć kogoś innego albo skorzystać z informacji, jakie przekazała mu Claire. To już nie był mój problem. Mogłem wrócić do swoich obowiązków i Annie też.
– Paul, muszę to zrobić.
Co ona wymyśliła? Chyba nie znalazła sposobu, żeby skontaktować się z Ivy i dowiedzieć się co było w liście. Nie lubiła jej aż tak, żeby z nią rozmawiać. To moja sprawa. Czasami chciałbym wymazać tę dziewczynę ze swojego życia i szkoda, że inni nie chcieli mi w tym pomóc. Annie by pomogła, gdyby przestała węszyć w sprawie listu.
– Co? - Zmarszczyłem brwi.
Miałem kilka umów do przejrzenia. Musiałem jeszcze skontaktować się z klientami i załatwić najważniejsze sprawy. Chciałbym wrócić do domu przed szóstą, ale jak tak dalej pójdzie, zostanę w wydawnictwie do wieczora. Goniły mnie terminy, a wszystko przez sprawę z Claire, która wytrąciła moją asystentkę z równowagi.
– Opowiedzieć o niej. Jestem jej to winna. - Spojrzała na mnie.
Nie wierzyłem. Nie po to walczyłem z tą dziewuchą, żeby teraz Annie jej uległa. I po co? Ta historia już nic nie zmieni. Sprawi tylko, że sprowadzi na Annie zainteresowanie, które nie było jej potrzebne. Nie mogła zniknąć, aż wszystko ucichnie, bo nie dałbym sobie rady sam z prowadzeniem wydawnictwa. Chyba nie przemyślała tego. Chciała uciszyć wyrzutu sumienia, których nie powinna mieć.
– Nic nie musisz. - Usiadłem obok niej.
– Zginęła, bo chciała...
– To był przypadek. - Potrząsnąłem ją za ramiona.
Znalazła się w złym miejscu o złym czasie, a to, że tamtej nocy akurat rozmawiały, nie miało nic wspólnego z jej śmiercią. Ani nawet kontaktem z dziennikarzem, który zgodził się jej wysłuchać.
– Może. Nie masz pewności – wstała i zaczęła chodzić po gabinecie – ale mogła przeżyć, gdybym z nią chociaż porozmawiała. Zatrzymała chwilę dłużej.
Może i mogła, ale pewnie wtedy naraziłaby siebie. Dla tego kogoś było bez różnicy, kogo zaatakował. Gdyby przechodziła tam Annie, ona byłaby ofiarą. Nieważne, że nie miała nikogo. Była przyjaciółką Rachel i wiedziałem, że moja żona nie pogodziłaby się z jej stratą. Dziewczyny wspierały się od zawsze. Gdyby nie Annie z rudowłosą mogłoby być o wiele gorzej. Być może bez wsparcia przyjaciółki by sobie nigdy nie poradziła.
– Rób, co chcesz. - Przetarłem twarz dłonią. – Nie proś mnie o nic. Tylko weź pod uwagę, że to mogłaś być równie dobrze ty. - Na te słowa stanęła przede mną. – Gdybyś postąpiła inaczej, twoje ciało znaleźliby nad ranem.
Nie miałem już sił się z nią o to wykłócać. Skoro uważała, że była na siłach i zniesie wścibskich dziennikarzy, proszę bardzo. Nie powstrzymam jej. Powiedziałem, co o tym myślałem. Decyzja należała do niej.
– Nie wiesz tego! – podniosła głos.
W końcu coś zaczynało do niej docierać. Świetnie. Złość w tym przypadku była dobra.
– Była przypadkową ofiarą.
– Masz pewność, że tak właśnie było? Paul, ona naraziła się zbyt wielu ludziom, żeby wierzyć w przypadek.
Owszem, ale ci ludzie nie byli głupi. Nie zaryzykowaliby więzieniem dla uciszenia Claire. Wystarczyło zrobić z niej idiotkę, a nikt nie uwierzyłby w jej historię. Nie miała świadków, a jedyną osobą, która mogła potwierdzić jej wersję była Annie, która nie chciała tego zrobić.
– Nie. - Pokręciłem głową. – Jedyny człowiek, który był dla niej zagrożeniem, nie żyje od dawna. A wiesz dlaczego?
– Nie obchodzi mnie on. - Zakryła uszy dłońmi.
Wcale nie dziwiło mnie, że nie chciała słyszeć nic na temat Charlesa. Zrobił z jej życia piekło, ale dopadła go za to kara. Udało mi się uzyskać kilka informacji na temat śmierci brata Claire. Okazało się, że nikt z jego kolegów nie zechciałby się mścić na niej. Oni wymierzyli karę. Zabili go. Policji udało się złapać winnych, bo jeden z koleżków nie wytrzymał i sam przyznał się do popełnienia przestępstwa. Kolejną dwójkę przymknęli, przyglądając się dokładniej sprawie.
– Zabili go. - Zsunąłem jej ręce. – Koledzy.
– Co? - Zdziwiła się.
– Widocznie zbyt długo przymykali oczy na jego wybryki. Uwolniłaś się od niego, więc nie pozwól, żeby ta historia się powtarzała i cię dręczyła. Pozwoliłaś, żeby Claire rozdrapała stare rany, bo była tak samo zniszczona, jak ty. Przez tego samego człowieka.
– I się uwolniła. - Wtuliła się we mnie i zaczęła płakać. – Kiedy ktoś uwolni mnie?
Chyba nie myślała o śmierci. Wiedziałem, że ciężko jej żyć z tragedią, jaką przeżyła, ale miała jeszcze szansę żyć normalnie. Do tej pory udawała silną tak dobrze, że nikt nawet nie wiedział o jej problemach. Była silną kobietą i da sobie radę. Musiała tylko, dopuść do siebie kogoś, kto udźwignie jej ciężar z nią.
– Sama musisz to zrobić. I nie myśl nawet o samobójstwie. Potrafisz sobie poradzić na wiele innych sposobów.
Oczywiście o załatwieniu wszystkich spraw przed szóstą mogłem zapomnieć. Byłbym zdziwiony, gdyby mi się to udało. Musiałem zadzwonić do żony i uprzedzić, że będę później.
– Jeśli nie będzie cię przed ósmą, zwariuję.
– Co się dzieje?
– Dzieciaki zwariowały, Paul. - Zaśmiała się. – Załatw wszystko szybko.
– Postaram się.
Już bałem się tego, co zastanę w domu. Skoro nawet Rachel nie dawała sobie dzisiaj rady z dziećmi, musiał być niezły bajzel.
Po zaparkowaniu przed domem nie usłyszałem hałasu. Byłem nawet zaskoczony ciszą, jaką zastałem w domu.
– Maluchy zasnęły przed chwilą. - Rachel leżała na kanapie. – Jeśli któreś z nich wstanie przed siódmą rano, zrobię ci krzywdę.
– Czemu mnie? - Zaśmiałem się, siadając obok.
– Twoja córka jest niemożliwa. - Spojrzała na mnie.
Ciekawe co odwaliła tym razem. Moja mała rozpieszczona księżniczka ostatnio testowała naszą cierpliwość i miałem wrażenie, że jej mamusia właśnie powoli ją traciła.
– A synowie?
– Oni tylko korzystają z mojej nieuwagi. - Położyła głowę na moim ramieniu. – Pomóż mi trochę. Musisz wprowadzić rygor, bo zwariuję.
– Jak?
– Nie leć do Heather na każdy płacz. Czy zauważyłeś, że zaczyna wszystko wymuszać?
Oczywiście, że zauważyłem. Ustępowałem jej dla świętego spokoju, ale widocznie popełniałem wielki błąd. Wychowywałem małą terrorystkę.
– Spróbuję. - Pocałowałem ją.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro