26.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Nie sądziłem, że zatęsknię za wolnym, ale od przyjazdu z Francji miałem za dużo na głowie. Do tego dwie znajome, które nie dawały mi spokoju. Do tej pory jakoś żadna z panienek z klubu nie wchodziła mi w drogę i do tego ta gówniara. Może przesadzałem. Była młoda i pewnie przez przypadek znalazła się wtedy w parku z tymi facetami. Prawda była taka, że gdyby mnie nie znalazła, sam bym to zrobił. Czemu więc ją odpychałem? Wiek, wystarczający powód. Nie, coś jeszcze w niej było, że nie miałem już ochoty na tę znajomość i wcale nie chodziło o to, że uważałem ją za dziwkę.

Wczoraj dzieciaki dały mi nieźle popalić. Tak, jak obiecałem Rachel, zająłem się nimi, żeby mogła spędzić popołudnie ze swoją przyjaciółką. Nie miała ich wielu, dlatego nie chciałem jej ograniczać żadnych kontaktów. Cieszyłem się, że nie musiała siedzieć całymi dniami w domu tylko ze mną i z dzieciakami.

Grałem z chłopcami całe popołudnie, a później usypiałem ich przez dwie godziny, bo hałasy z dołu sprawiały, że nie mogli zasnąć. Jednak żaden z nas nie był na tyle odważny, żeby zejść na dół i przeszkodzić w imprezie. Prawie sam zasnąłem, bo byłem wykończony, a miałem w kuchni jeszcze dwie spite kobiety, którym też trzeba było pomóc.

Jedna spała na kanapie, a druga chrapała mi do ucha od kilku minut. Chciałem jeszcze pospać. Pocałowałem Rachel, żeby przestała, ale nic to nie dało.

– Rachel, przestań. - Rozbawiony, szturchnąłem ją lekko.

– Dobrze – wymamrotała, wtulając twarz w poduszkę.

Dziewczyny wypiły ledwie dwie butelki wina, a były w stanie, jakby piły od rana. Zabawnie było słuchać ich paplaniny i sprzeciwów Annie, jak kładłem ją spać. Chciała wracać swoim samochodem do domu, więc na wszelki wypadek zabrałem jej kluczyki. Jeszcze tego, by brakowało, żeby spowodowała jakiś wypadek. Odwiózłbym ją, gdyby nie Rachel, która spita chodziła za mną krok w krok z uśmiechem na twarzy. Ciężko było mi się od niej oderwać. Obie miały o wiele słabsze głowy od mojej siostry, a wczoraj wieczorem czułem, jakbym niańczył czwórkę, a nie dwójkę dzieci.

– Mamo! - Anton wpadł do sypialni z krzykiem.

Co się takiego stało, że tu przybiegł? Spojrzałem na zegarek, było pięć po siódmej. Czemu on już nie spał?

– Co się stało? – spytałem cicho, przykładając palec do ust. – Dajmy spać mamie.

– Ciocia Annie śpi w wannie – odpowiedział cicho.

– Skąd wiesz? - Podniosłem się z łóżka, spoglądając na Rachel, która nawet nie drgnęła.

– Byłem siku. - Podał mi rękę. – Wystraszyłem się. Ty byś się nie wystraszył?

– A była bez makijażu? - Zaśmiałem się.

– Nie wiem. - Zastanawiał się.

Cóż, na pewno była rozmazana, bo nie przypominałem sobie, żeby zmyła wczoraj makijaż albo raczej jego resztki.

– No już. - Wziąłem go na ręce. – Pokaż mi tego potwora.

– Czy ty sobie żartujesz z cioci? - Spojrzał na mnie, obejmując mnie za szyję.

– Ale przyznasz, że jest zabawna? - Połaskotałem go.

– Tak. - Zaśmiał się.

Weszliśmy do łazienki i rzeczywiście Annie spała w wannie. Nie miałem pojęcia, kiedy tutaj przyszła. Zdziwiony byłem, że w ogóle była w stanie się ruszyć z kanapy. Postawiłem małego i do niej podszedłem.

– Wygodnie ci? - Poklepałem ją po twarzy.

– Twarda poduszka i zimno – wymamrotała, przekręcając się na drugi bok. –Przynieś koc.

– Kąpiel? - Spojrzałem z szerokim uśmiechem na Antona, który z entuzjazmem kiwał głową.

Odkręciłem zimną wodę i odsunąłem się w chwili, gdy Annie, jak poparzona wyskoczyła z wanny. Ant wrzeszcząc ze śmiechu, wybiegł z łazienki. Zapewne pobiegł opowiedzieć wszystko bratu. Annie wkurzona i przemoczona, odgarniając z twarzy mokre włosy, stała przede mną z rozmazanym makijażem.

– Zwariowałeś, Paul! – wrzasnęła.

– Nie bardziej niż ty. - Zaśmiałem się. – Niewygodnie ci było na kanapie?

– Przyszłam się wysikać i jakoś tak wyszło. - Skrzywiła się.

– Chodź, dam ci jakieś ciuchy Rachel. Chyba się nie obrazi.

– O dziękuję Panie Łaskawy. - Oburzona wyszła z łazienki.

Pokręciłem głową, przecież chciałem pomóc. Żal mi jej było śpiącej w wannie. Skąd mogłem wiedzieć, że niewygodnie jej będzie na kanapie.

Z uśmiechem poszedłem za nią i wyjąłem z szafy białą bluzkę i pierwsze z brzegu spodnie.

– Mam nadzieję, że nie jesteś grubsza od swojej przyjaciółki. - Rzuciłem w nią ciuchami.

– Na pewno nie wejdę w te jeansy, ona jest szczuplejsza ode mnie, o co najmniej rozmiar. Daj jakieś dresy. - Odrzuciła spodnie.

Spojrzałem na nią od góry do dołu. Fakt, moja kobieta była szczuplejsza i mniej zaokrąglona w biodrach. No, ale skąd mogłem to wiedzieć? W pracy nie przyglądałem się Annie, aż tak dokładnie, żeby później analizować jej sylwetkę z sylwetką Rachel.

– Nie będę się przy tobie przebierać.

– Mam wyjść z własnej sypialni? - Zmarszczyłem brwi. – Nie, w domu jest tyle wolnych pomieszczeń, że nie musisz robić tego tutaj.

– Złośliwy jesteś. - Oburzona, wyszła.

Pokręciłem głową, to mój dom, a ona była gościem.

Spojrzałem na Rachel, która dalej spała. Chyba czas ją obudzić, zanim wpadną tutaj dzieciaki. Usiadłem przy niej na rogu łóżka i odgarnąłem jej włosy z czoła.

– Rachel – wyszeptałem, całując ją w usta, na co mruknęła zadowolona, zaśmiałem się. – Wstawaj.

– Za chwilę. - Odepchnęła mnie ręką.

– Za chwilę wpadną tu dzieciaki. - Nachyliłem się, żeby znowu ją pocałować. – No wstań.

– Ale ja lubię, jak mnie tak całujesz. - Uśmiechnęła się szeroko, ale nie otworzyła oczu.

– Ja też lubię – uśmiechnąłem się – ale starczy tego dobrego.

Chciałem ją pocałować ostatni raz, ale przyciągnęła mnie do siebie tak, że prawie na niej leżałem i pogłębiła pocałunek.

– Mamo! - Usłyszałem za sobą Luca, a zaraz za nim głośne „Ups" Anta.

Zaśmiałem się, gdy Rachel spojrzała na mnie przerażona, zzuwając nogi z moich pleców.

– Mówiłem. - Pocałowałem ją w nosek. – Wstawaj.

Podniosłem się i podałem jej rękę. Starszy chłopiec stał, patrząc na mamę, która szybko się poprawiła, a młodszy z uśmiechem zakrywał oczy rękoma.

– Mogę już otworzyć?

– Anton, nie wygłupiaj się. - Kucnęła przed nimi.

Stałem za nią i patrzyłem, jak się im tłumaczyła. Tłumaczyła się dzieciom z tego, że mnie całowała. Jakby nie wiedzieli, że dorośli się całowali. Rozbawiony kręciłem głową. O ile cała sytuacja dla młodego była zabawna, to dla jego brata chyba nie bardzo. Podszedłem do niego i rozczochrałem mu włosy.

– Kolego, co jest?

– Nic – powiedział cicho.

– Nic się nie stało. - Uśmiechnąłem się. – Całowałem się tylko z twoją mamusią.

Zamilkłem, widząc piorunujące spojrzenie Rachel, ale zauważyłem, że chłopiec się w końcu uśmiechnął.

– Próbował mnie obudzić łaskotkami. - Uśmiechnęła się.

– Lucas, oni się przecież cały cas całują! – wrzasnął Ant i widząc złość na twarzy kochanej mamusi, wybiegł z pokoju.

Dobrze zrobił. Podniosła się, biorąc Lucasa za rękę i spojrzała na mnie.

– No co? - Wzruszyłem ramionami. – Też się cieszę.

– Ja też się cieszę – dodał chłopczyk.

Ha, wygrałem. Zerknąłem zadowolony na Rachel, która była zawstydzona. Sama się o to prosiła, a przecież ostrzegałem.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro