56.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Miałem nadzieję, że chłopcy już spali, ale gdy tylko przekroczyłem próg domu, dotarło do mnie, że bardzo się myliłem. Ant wtulił się we mnie od razu. Miałem wrażenie, że stał pod drzwiami, czekając na mnie. Wziąłem go na ręce i pocałowałem w czoło.

Może fajnie byłoby mieć takiego swojego malucha? O czym ja myślałem. Dopiero co poczułem, że kocham Rachel, a teraz myślałem o dziecku. To za wcześnie. Bałem się, że wszystko spieprzę. Co jak miłość niczego nie zmieni? Nie pomyślałem o tym, ale przecież, skoro się kogoś kochało, nie zdradzało się go, chciało się być tylko z nim. Musiałem przejść jeszcze długą drogę. Oby tylko Rachel ze mną wytrzymała.

– W końcu jesteś. Co z mamą? - Objął mnie rączkami za szyję.

– Mama odpoczywa. - Uśmiechnąłem się i spojrzałem na Luca. – A co z tobą? Widzę, że April dobrze was przypilnowała.

– Zrobiła Lucowi opatrunek. - Ant patrzył na mnie. – Ma bzuch w bandażu. - Otworzył szeroko oczy.

Anton był żywiołowym dzieckiem, wszystko opowiadał z wielkim przejęciem. Bardzo się wszystkim przejmował, miał tak od zawsze. Był zupełnie inny niż Lucas, który czasami był zbyt zamknięty w sobie. Teraz dostrzegałem, jak wielki wpływ na ich życie miał Matt, raczej na życie Luca. To dlatego chłopcy byli inni.

Usiadłem obok starszego chłopca, sadzając sobie Anta na kolanach. Lucas nie odezwał się do mnie, odkąd wszedłem do domu. Dla niego to było ciężkie kilka tygodni, dla nas wszystkich.

– Pójdę się położyć. Jestem zmęczona – odezwała się siostra. – Wy też nie siedźcie za długo.

– Dziękuję. - Spojrzałem na nią.

Nie wiedziałem, co by się ze mną stało, gdyby nie przyjechała. Miałem nadzieję, że nie będzie miała przez to problemów na studiach. Jutro będę musiał z nią porozmawiać. Mieliśmy sobie wiele do wyjaśnienia, a przez ostatnie kilka dni, cały czas jej unikałem. Była dla mnie wsparciem, a traktowałem ją, jak powietrze.

– Boli cię coś? - Pogłaskałem go po głowie.

– Nie – odpowiedział cicho.

– Przepraszam.

– Za co? - Ant spojrzał na mnie zdziwiony.

– Że was zostawiłem, ale już tego nie zrobię. - Przytuliłem ich do siebie, uważając, żeby nie dotknąć rany Luca. – Jesteśmy rodziną i musimy się trzymać razem.

– Tata powiedział, że jak zabierze mnie ze sobą, to mama do nas wróci. - Lucas spojrzał na mnie. – Ale jej nie było. Bałem się, że mnie zostawiła.

– Nigdy, by tego nie zrobiła.

– Szukaliśmy cię. - Ant zszedł z moich kolan i wtulił się w brata. – Mama nie mogła. Była w szpitalu i nie mogła się obudzić. Luc, ja bym cię nie zostawił.

– Ja też nie. - Uśmiechnąłem się do niego.

– Jesteś lepszy niż tata – powiedział po chwili.

To było najlepsze zdanie, jakie mogłem w życiu usłyszeć. Nigdy nie uważałem się za dobrego człowieka. Nie wiedziałem, czy powinien być dumny, bo przecież każdy był lepszy niż skurwiel Matt. Ale tata dla dziecka był najważniejszą osobą i zawsze będzie jego autorytetem. Nieważne, jakim draniem, by był. Jednak Luc wcale nie uważał, że jego ojciec był dobry. Wiedziałem, że chciałby, żeby było inaczej, ale żaden z nas tego nie zmieni. Tylko Matt mógł to zrobić. Miał okazję, a postanowił jeszcze raz skrzywdzić syna.

Zmęczeni zasnęliśmy na kanapie. Chłopcy leżeli wtuleni we mnie. Nie miałem już sił, żeby ich zanieść do pokoju. Musiałem przyznać, że Matt trochę mi przywalił i do tej pory nie czułem bólu, ale teraz nieźle dawał o sobie znać.

Wstałem, starając się, żeby nie obudzić chłopców. Ledwo doczłapałem do kuchni. Bolały mnie żebra. Musiały być poobijane. Znalazłem jakieś leki przeciwbólowe i połknąłem kilka. Miałem nadzieję, że ból zaraz minie. Zdjąłem koszulkę, żeby zobaczyć, czy miałem jakieś ślady, no i nie dość, że blizna po nożu się spaprała, to jeszcze miałem wielką szramę na lewym boku. Zmoczyłem ścierkę, żeby zetrzeć zaschniętą krew z brzucha. Nie zauważyłem żadnego śladu na koszulce, a krew z dłoni i twarzy zmyłem w szpitalu, żeby Rachel nie musiała na to patrzeć.

Gdy ból trochę minął, udałem się do łazienki. Po drodze minąłem się z April.

– Coś się stało? - Przyglądała mi się dokładnie.

– Nic.

– Masz podbite oko, siniaka na brodzie i brzuchu. To krew? - Dotknęła mojego boku. – Paul, krwawisz.

Co? Przecież krew była zaschnięta. Spojrzałem w dół i rzeczywiście krwawiłem. Miałem otwartą ranę, cholera. Jak mogłem tego nie zauważyć wcześniej?

Siostra zaciągnęła mnie do łazienki. Nawet nie miałem siły protestować. Usiadłem na podłodze, a raczej zsunąłem się po ścianie. April przemyła mi ranę i owinęła bandażem.

– Wiesz, że to wygląda okropnie? - Spojrzała na mnie.

– Może. - Miałem przymknięte oczy. – Możesz coś z tym zrobić?

– Zmieniać opatrunki. - Złapała mnie za dłoń. – Jeszcze zrobię ci rękawice bokserskie i będzie w miarę.

– Fajnie, że potrafisz być zabawna w takiej chwili. - Uśmiechnąłem się lekko.

Byłem jej wdzięczny, że się mną zaopiekowała. Sam nie dałbym rady zrobić sobie opatrunku i pewnie leżałbym tu na podłodze do rana.

– Zawiozę cię jutro do Rachel, ale najpierw do lekarza.

– Nie musisz. - Zerknąłem na nią, ale widząc jej spojrzenie, dodałem: – Ok, dam się zeszyć. Zadowolona?

– Mam nadzieję, że do rana nic ci nie będzie. - Wstała.

– Dziękuję, April. - Spojrzałem na nią, próbując się podnieść.

– Jesteś moim bratem. - Przytuliła się do mnie. – Nie chcę, żeby stała ci się krzywda.

– Nawet jeśli skrzywdziłem Rachel?

– Jesteś draniem, strasznym. - Odsunęła się ode mnie. – Ale to nie znaczy, że cię nie kocham. Opiekowałeś się mną zawsze, wspierasz mnie. Nie poradzę sobie bez ciebie. Wiem, że gdzieś tam – wskazała na moje serce – jest miejsce dla Rachel, że ją kochasz.

– Kocham ją – powiedziałem cicho. – Byłem okropnym bratem, a ty byłaś przy mnie. Też sobie bez ciebie nie radzę.

Nie wyobrażałem sobie, żeby kiedykolwiek zabrakło w moim życiu siostry. Była moją najlepszą przyjaciółką. Wiedziałem, że zasługiwałem na każdą obelgę z jej strony. Chyba powinienem znaleźć w końcu w sobie odwagę, żeby powiedzieć jej, co się dokładnie stało w dniu, gdy zginął jej ojciec. Do tej pory nie potrafiłem się z tym pogodzić. Nie chciałem, żeby mnie obwiniała. Sam robiłem, to wystarczająco długo, mimo że lekarze, którzy wtedy przyjechali, zapewniali, że nic nie mogłem zrobić. Teraz chyba w końcu pogodziłem się z tym, że mieli rację.

– Rachel ci wybaczy – spojrzała na mnie – ale jeśli nie jesteś gotowy... – przerwałem jej.

– Chcę... - Wziąłem głęboki oddech. – Nie zdradzę jej. Nie zostawię jej ani dzieciaków. To właśnie z nią chcę założyć rodzinę.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro