86.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Nie sądziłem, że ją spotkam. Znowu. Nie wiedziałem, czemu kiedyś myślałem, że była niewinna. Nudziły mnie już te spotkania. Nie miałem ochoty widywać się z tą dziewczyną po tym, czego dowiedziałem się od niej ostatnio. Wolałbym nigdy nie poznać historii Annie, tak jak ona tego chciała.

Intencje Claire nie były szczere. Żałowałem, że nie dostrzegłem tego wcześniej i dałem się wciągnąć w jej gierkę. Przez to o mało nie ucierpiała Annie.

– Znowu się widzimy. - Uśmiechnęła się, stojąc przed wejściem pod wydawnictwem.

Jakoś nie miałem powodu do radości na jej widok. Mogła wejść do środka i oficjalnie umówić się na spotkanie. Jednak celowo nie chciała, żeby ktoś ją tutaj zobaczył. Wszystko sobie zaplanowała.

– Myślisz, że wystawanie pod moim wydawnictwem uznam za przypadek? - Spojrzałem na nią.

Stawała na mojej drodze zawsze w taki sposób, żebym nie połapał się, że doskonale wiedziała, w którym miejscu akurat będę. Może spotkałem ją nawet kiedyś w jednym klubów i ta jej obsesja zaczęła się tam, a nie w parku.

– Nie chciałam, żeby ktokolwiek wiedział o naszej rozmowie.

– Niby czemu? - Stanąłem przed nią. – Nie widzę w tym nic złego.

– A ja tak. Nie chcę, żeby ktoś dowiedział się, co mam do powiedzenia.

– Masz coś do ukrycia?

– Dobrze wiesz, o co mi chodzi. - Zbliżyła się do mnie. – Ludzie muszą się dowiedzieć, jakim skurwielem był mój brat.

– Jeżeli tak ci na tym zależy, przyjdź i umów się na spotkanie, oficjalnie, opowiesz swoją historię i tyle.

– Nie mogę.

– Świetnie, bo nie masz nic do powiedzenia. - Minąłem ją.

Coraz częściej miałem wrażenie, że ta dziewczyna wszystko zmyśliła. Wszystko prócz opowieści Annie, na której chciała się dorobić.

– Jeśli nie ty to ktoś inny to kupi! – krzyknęła za mną.

Akurat. Żadne szanowane się wydawnictwo nie wyda historii opartej na opowiadaniach jednej dziewczyny, bez żadnych dowodów. A moja sekretarka na pewno nie będzie miała nic do powiedzenia w tej sprawie. Ona chciała zachować to dla siebie. Już raz cierpiała, cierpiała do dziś i roztrząsanie tego wcale jej nie pomoże.

– Próbuj szczęścia gdzie indziej. - Nawet się nie odwróciłem.

Miałem rację. Zależało jej, tylko żeby sprzedać tę historię. Nawet nie miałem pewności, czy ją też spotkało coś złego ze strony brata, czy tylko udawała. Nie wyglądała na skrzywdzoną, a tamta noc w parku też, jakby jej nawet nie ruszyła. To nie zdarzyło się pierwszy raz albo było zaplanowane.

– Musisz porozmawiać z Annie. - Rachel zaczepiła mnie przed gabinetem.

Miałem ochotę zejść dzisiaj wszystkim z drogi. Dla ich dobra.

– Co się stało? - Usiadłem przy biurku, zerkając na papiery.

Coś mi się wydawało, że szybko stąd nie wyjdzie.

– Wiesz – podeszła do mnie – nie tylko ciebie nachodzi urocza blond nastolatka.

– Nie jest urocza – burknąłem.

Od początku coś mi nie pasowało w tej dziewczynie.

– Miło to słyszeć. Podpisz te papiery i wracam do pracy. - Wskazała na dokumenty przede mną.

– Co ty w ogóle robisz tutaj wcześniej ode mnie? - Zerknąłem na nią. – No już podpisuję.

– Nie jestem wcześniej, Paul. - Uśmiechnęła się, wyrywając mi z rąk kartkę, na której napisałem, że ją kocham.

Wiedziałem, dziecinada, ale tak jakoś nie mogłem się powstrzymać. No i sprawiłem tym, że się uśmiechnęła, więc warto było.

Po południu przyszła Annie. Patrząc na nią, doskonale zdawałem sobie sprawę, że nie było dobrze. Jeśli myślałem, że moje problemy się skończyły, to się myliłem. Będą się ciągnąć za mną do końca życia. Zasłużyłem sobie na to, ale nie chciałem, żeby przeze mnie cierpieli inni.

Claire chciała sprzedać swoją historię i wcale nie zamierzała pominąć w niej Annie. W sumie to już nawet nie miałem pewności, czy dziewczyna od samego początku nie chciała zarobić na krzywdzie mojej przyjaciółki. Tylko dlaczego? Co takiego jej zrobiła?

– Zadowolony? - Annie stała przede mną wściekła.

Ok, miała do tego prawo, ale skąd mogłem wiedzieć, że to się tak potoczy? Do niedawna jeszcze nic nie wiedziałem i było mi z tym dużo lepiej.

– Skąd mogłem wiedzieć, że odwali taki numer?

– A może celowo znalazła się wtedy z tym chłopakami. Wtrąciłeś się, ale dla niej to akurat dobrze. Nie musiała tutaj przyłazić.

– A ty na moim miejscu zostawiłabyś ją tam? - Spojrzałem na nią zły.

Może byłem dupkiem, ale jeśli byłaby tam wtedy inna kobieta, też bym jej pomógł. Nie mogłem pozwolić, żeby trzech facetów pastwiło się nad dziewczyną. Nie mogłem przejść wtedy obok obojętnie, chociaż rozważałem taką opcję.

– No tak, bo ty lubisz ratować panienki! – podniosła głos.

Miałem już dość. Teraz nagle byłem zły, bo pomogłem obcej kobiecie. Gdybym tego nie zrobił, też byłoby źle.

– Twoją przyjaciółkę też uratowałem od tego śmiecia! – nie chciałem krzyczeć, ale Annie wyprowadziła mnie z równowagi.

Niech już stąd wyjdzie, zanim powiem za dużo.

– I skrzywdziłeś ją bardziej niż on! Myślisz, że jesteś lepszy?!

Spojrzałem w stronę drzwi, które lekko się uchyliły i zobaczyłem w nich rudowłosą, która właśnie się oddała. Świetnie.

Zakląłem i wyszedłem za nią. Zostawiłem Annie, bo nie miałem jej już nic więcej do powiedzenia. Niech się wykrzyczy, wyciszy i da mi spokój. Wydawało mi się, że wyżyła się na mnie wystarczająco.

– Rachel, zaczekaj. - Złapałem ją za ramię, zanim weszła do pokoju.

– Po co? - Spojrzała na mnie. – Oboje, mamy dziś sporo pracy, a nie chcę, żeby chłopcy zostawali dłużej w szkole.

– Przepraszam. - Objąłem ją w talii. – Nie uważam, że powinnaś mi być za cokolwiek wdzięczna.

– Lubisz pomagać ludziom. - Pogłaskała mnie po ramieniu.

Ludziom, doskonale wiedziałem, że chciała powiedzieć kobietom.

– Nie zasługiwałaś, żeby cię bić i poniżać tak samo, jak nie zasługiwałaś, żeby cię zdradzić. I to hipokryzja, że Matta uważam za śmiecia, a sam chcę, żebyś dała mi kolejną szansę...

– Ty mnie kochasz – przerwała mi.

– Tak. - Spojrzałem jej w oczy.

– To sporo zmienia. - Cmoknęła mnie w policzek i wymknęła. – Muszę wracać do pracy.

Uciekła, nie oglądając się za siebie. Nie wróciłem do gabinetu. Nadal była tam Annie. Zamierzałem jej unikać do końca dnia. Miałem jej dziś dość.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro