2. Romeo i Julia

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Twitter: amaruum1 + #prayforuswatt
Instagram: amaruum.watt

Na zegarze wybiła godzina szósta trzydzieści, gdy głośny dźwięk budzika głucho odbił się od beżowych ścian pomieszczenia, by na końcu zawisnąć w powietrzu, skutecznie mnie wybudzając. Jęknęłam przeciągle, niechętnie uchylając ociężałe powieki i odwracając się na drugi bok; wyciągnęłam rękę w kierunku szafki nocnej, by wyłączyć wciąż grające urządzenie.

Schowałam twarz w dłoniach, ponownie opadając na miękką poduszkę. Chciałam złapać resztki snu, jednak szybko potarłam zaropiałe oczy, wiedząc, że nie mogłam sobie na to pozwolić. W końcu za dwie godziny oficjalnie miałam zostać uczennicą czwartej, a zarazem ostatniej klasy w South High School w New Haven.

Westchnęłam.

Gdzieś w duchu naprawdę się z tego cieszyłam. W końcu to była najlepsza placówka w mieście i pomimo tego, że panowały w niej surowe zasady - szczególny nacisk kładło się na dyscyplinę uczniów i dobre wychowanie - to wszystkie dzieciaki próbowały się tam dostać. Składając podania, nikt nie dbał o to, że notoryczne spóźnianie się na lekcje groziło zawieszeniem, a ucieczki lub całkowite opuszczanie zajęć - nawet wydaleniem. Szkoła oferowała naprawdę wiele możliwości, miała wysoki poziom, a ukończenie jej z dobrymi wynikami gwarantowało świetlaną przyszłość.

Z trudem otworzyłam oczy, które nadal były nieprzyzwyczajone do porannego słońca. Wiedziałam, o tym, że pięć godzin snu to zdecydowanie za mało. Wcisnęłam kciuk oraz palec wskazujący w wewnętrzne kąciki oczu, marszcząc nos w nadziei, że zmęczenie szybko minie; podniosłam się do siadu. Po omacku wygrzebałam telefon spod poduszki i odczepiłam go od nagrzanej ładowarki, po czym sprawdziłam powiadomienia. Było ich niewiele, ponieważ lista moich znajomych zaczynała się na blondwłosej przyjaciółce Ronnie, a kończyła na szalonym brunecie Jake'u.

Niespiesznie odczytałam pierwszą wiadomość od dziewczyny - na naszym grupowym czacie, na którym znajdowała się tylko nasza trójka. Któregoś dnia Jake uznał, że będzie to szybszy sposób komunikacji, niż pisanie do każdego z osobna, i w taki sposób powstało Zgromadzenie nastoletnich dziewic.

RonRon: Nadal nie mogę uwierzyć, że to już nasz czwarty rok w tej szkole! Przecież ta szkoła to pieprzone marzenie każdego dzieciaka w tym mieście. To kurewsko niedorzeczne!

JJ: Ron, jestem tym podniecony tak samo jak ty, ale lepiej uważaj na słownictwo, bo zaraz święta Liliya porazi cię piorunami.

Uśmiechnęłam się pod nosem na ich wymianę zdań, po czym przewróciłam oczami, widząc, jak nazwał mnie Jake, i szybko wystukałam odpowiedź.

Liliya: Och, niech Bóg ma was w opiece i lepiej postarajcie się nie spóźnić.

Wysłałam wiadomość, po czym wyczołgałam się z łóżka. W momencie, w którym moje bose stopy zetknęły się z zimnymi panelami, po moim ciele przeszedł nieprzyjemny dreszcz, na co mimowolnie się wzdrygnęłam, czując, że to będzie długi dzień. Zaspana poczłapałam do łazienki, leniwie szurając stopami o podłogę - po ponad dwumiesięcznych wakacjach nie czułam się na siłach, by wstawać o tak wczesnej porze. Mimo że nie próżnowałam i nie wylegiwałam się w łóżku do południa, zawsze trudno mi było wrócić do żywych po tak długiej przerwie.

Przeszłam przez próg łazienki i stanęłam przed okrągłym lustrem w pomieszczeniu wyłożonym białymi kafelkami. Dokładnie zlustrowałam swoje odbicie i głośno jęknęłam na widok przed sobą. Blond włosy, sięgające do połowy moich pleców, były potargane, tworząc na mojej głowie jeden wielki kołtun, który aż krzyczał o to, by porządnie go wyczesać. Fioletowo-szare sińce pod oczami i mozolne ruchy tylko zdradzały nieprzespane noce i to, że organizm domagał się dodatkowego odpoczynku. Pełne malinowe wargi wykrzywiały się w grymasie, który w moim mniemaniu miał być uśmiechem, a przynajmniej liczyłam, że choć trochę będzie go przypominał. Jednak nic z tego. Blada cera świadczyła o tym, jak rzadko korzystałam z wakacyjnego słońca, zamykając się w pokoju i wychodząc z niego tylko po to, by zaraz doń wrócić, a duże, błękitne oczy nie świeciły już tym charakterystycznym blaskiem. Zamiast tego chowały się nieśmiało za wachlarzem ciemnych rzęs.

Westchnęłam przeciągle na ten widok i podeszłam do wanny z zamiarem wzięcia szybkiego prysznica, licząc, że mnie orzeźwi - uspokoi moje myśli i ukoi zszargane nerwy, będące reakcją na nadchodzący rok szkolny. Powrót do codziennej, szarej rzeczywistości był zdecydowanie najmniej przyjemną rzeczą w moim życiu.

***

Owinęłam się białym, puchatym ręcznikiem, gdy pospiesznie wychodziłam z pomieszczenia, zdając sobie sprawę, że szybki prysznic przerodził się w półgodzinną kąpiel. Do wyjścia zostało mi niewiele ponad godzinę, a w całym tym roztargnieniu nie wiedziałam, za co najpierw powinnam się zabrać, by ze wszystkim zdążyć.

Wzdychając z bezradności, zaczęłam powoli ubierać się w szkolny mundurek, uważając, by nie zburzyć turbanu, który chronił moje mokre włosy. Pospiesznie wciągnęłam na siebie plisowaną, białą spódniczkę z czarnym paskiem na dole, chowając do niej tego samego koloru koszulę i zasuwając zamek, który był niemal na całej jej długości. Na ramiona zarzuciłam czarną marynarkę, a nogi ozdobiłam rajstopami oraz mokasynami. Wokół szyi niedbale obwiązałam krawat, kodując w głowie, by później się nim zająć, a włosy rozpuściłam, pozostawiając mokre, z późniejszym zamiarem upięcia ich w wysoką kitkę. Wytuszowałam delikatnie rzęsy i nałożyłam na policzki trochę różu, by moja twarz nabrała nieco koloru, a usta podkreśliłam beżową pomadką. Chociaż pierwszego dnia chciałam zaprezentować się w miarę przyzwoicie, skoro w całym roku szkolnym nie miałam na to czasu. Ostatni raz zerknęłam przelotnie w lustro i, wychodząc z pokoju, skierowałam się na korytarz.

Zbiegłam ze schodów, od razu zatrzymując się w przedpokoju, po którego prawej stronie znajdował się obszerny salon urządzony dość nowocześnie, a po lewej czarno-biała kuchnia, w której siedzieli rodzice, w ciszy jedząc śniadanie.

– Dzień dobry – przywitałam się i, mijając próg, weszłam w głąb pomieszczenia, a ich wzrok od razu przeniósł się na mnie. Podeszłam do wyspy kuchennej, na której środku stało przygotowane wcześniej dla mnie śniadanie, i usiadłam na wysokim stołku pomiędzy rodzicami. Zmierzyłam ich krótko wzrokiem, dochodząc do wniosku, że już od samego rana atmosfera jest nieco napięta.

Spojrzenie taty utkwione było w rozpadającą się Biblię, co świadczyło o tym, jak często była przez niego używana. Co jakiś czas starannie zapisywał coś w swoim notatniku, zapewne przygotowując się do popołudniowego nabożeństwa. Był pastorem w tutejszym kościele już od dwudziestu lat i zdecydowanie kochał to, co robił, a momentami miałam wrażenie, że po prostu został do tego stworzony.

Za to mama siedziała z nosem utkwionym w dzisiejszej gazecie, którą nałogowo czytała każdego ranka przy filiżance czarnej kawy. Było to jej małym rytuałem, odkąd tylko zaczynały się moje wspomnienia z dzieciństwa, a może nawet i dużo wcześniej.

– Dzień dobry, kochanie – odparł mężczyzna, siedzący po mojej lewej, spoglądając na mnie znad swoich okularów. – Wyspana? – dodał, spuszczając ponownie wzrok na zeszyt pod jego prawą dłonią, w której co chwilę obracał czarny długopis. Jego brwi na zmianę marszczyły się i rozluźniały, gdy czytał poszczególne słowa. Czarne włosy jak zwykle były starannie zaczesane do tyłu, a ciało zdobił elegancki strój, składający się z białej koszuli oraz czarnych spodni na szelkach.

– Och, oczywiście. Nie mogłoby być inaczej – skłamałam, posyłając mu delikatny uśmiech, którego i tak nie zauważył, będąc zbyt pochłonięty pracą. Mój ojciec nigdy nie lubił, gdy narzekałam na swoje zmęczenie. Był zdania, że bez względu na wszystko powinnam mieć siłę i energię od samego Boga - w nagrodę za to, jak bardzo byłam mu oddana.

Wierzyłam, ale nigdy nie byłam do końca przekonana, czy podejście moich rodziców do wiary było zdrowe.

– Przygotowałaś się na dziś? – Do rozmowy wtrąciła się mama, popijając przy tym gorącą kawę z filiżanki. Jej włosy standardowo były upięte w kok na czubku głowy, a pojedyncze pasma plątały się przy jej twarzy. Dzięki makijażowi, który nosiła niemalże codziennie, jak zwykle, prezentowała się nienagannie.

– Naturalnie. Wszystko dopięte na ostatni guzik – oznajmiłam z szerokim uśmiechem, bo naprawdę lubiłam mieć wszystko dokładnie rozplanowane.

– Czy ja widzę u ciebie makijaż? – spytała po chwili, ignorując zarówno poprzedni temat, jak i moje słowa.

Poprawiłam się nerwowo na krześle.

– To tylko trochę tuszu i pomadki do ust. Nic wielkiego – westchnęłam, chcąc jej pokazać, że nie podobał mi się sposób, w jaki zareagowała na mój wygląd. Esther lubiła wyolbrzymiać wiele spraw, które w rzeczywistości były błahe i prawdopodobnie nikt nie zwróciłby na nie uwagi.

– Żadne trochę, Liliyo. Umawiałyśmy się. To rozpoczęcie roku, a nie impreza dla rozpustnic. – Do moich uszu dotarł rozgniewany, acz opanowany głos rodzicielki. Spojrzałam na nią spod rzęs, czując, jak moje serce nieco przyspiesza. To była jedna z tych sytuacji, w której pragnęłam, by zniknęła i nigdy nie wracała. Zdawałam sobie sprawę, że nie powinnam tak myśleć o własnej matce, ale uczucie nienawiści, jakie wtedy się we mnie zbierało, było silniejsze od moich prób pozbycia się go. Wiedziałam, że chciała dla mnie jak najlepiej, ale jej negatywne komentarze na każdym kroku w niczym mi nie pomagały. Jedynie sprawiały, że moja niechęć do niej rosła.

– Chciałam tylko ładnie wyglądać – mruknęłam. Choć początkowo nie miałam ochoty dać za wygraną, to teraz wiedziałam, że nie było sensu się z nią spierać.

– Kochanie, bez tego jesteś równie piękna. Spraw, by ludzie lubili i podziwiali cię za to, jaka jesteś, a nie za to, jak wyglądasz. Piękno jest ulotne i kiedyś w końcu przeminie, a wraz z tym ludzie, którzy zwracali uwagę tylko na twój wygląd. A teraz idź i zmyj to cholerstwo z twarzy. – Z uśmiechem na ustach pogładziła mój policzek, kciukiem przejeżdżając po moich wargach, gdy wypowiadała ostatnie słowa. Gwałtownie wciągnęłam powietrze, chcąc powstrzymać gniew, jaki we mnie wzbierał. Niemal czułam, jak krew się we mnie gotowała, gdy przywdziewała na twarz jeden z tych swoich miłych uśmiechów przy akompaniamencie tylu raniących słów.

– Esther! – oburzył się mężczyzna siedzący po mojej lewej, a jego donośny krzyk zawisł w powietrzu. Jego ręka z hukiem zetknęła się z marmurowym blatem wyspy, a długopis, który trzymał w dłoni, wylądował w kawałkach na ciemnych panelach. – Ile razy mam ci przypominać o języku, jakiego używa się w tym domu?! – Jego spojrzenie wwiercało się w twarz kobiety, a klatka nieco bardziej unosiła się przy oddychaniu. Próbował zachować spokój, by kolejny raz nie wybuchnąć w reakcji na (jak to mawiał) bezmyślność swojej żony.

– Nie podnoś na mnie głosu, Williamie. Może zamiast tego zainteresowałbyś się tym, jak wygląda twoja córka? Pomyślałeś, co by było, gdyby ktoś z kościoła zobaczył ją w takim wydaniu? Byłaby afera na całą okolicę, że córka samego pastora wygląda jak ladacznica i Bóg wie co robi poza domem.

Słysząc jej słowa, poczułam ucisk w brzuchu, a spojrzenie taty automatycznie skupiło się na mnie. Chwilę mi się przypatrywał, aż w końcu westchnął i ponownie spojrzał na mamę.

– Wygląda normalnie, jak każda nastolatka, a ty przesadzasz. – Wzruszył ramionami, a ja już wiedziałam, że jego słowa wywołają niemałą lawinę.

– Ja się chyba przesłyszałam! – parsknęła z niedowierzaniem w głosie, wyrzucając ręce w górę. – Od tylu lat wkładam cały swój wysiłek w to, żeby nasza córka nie była jak te wszystkie głupie dziewuchy, które tylko imprezują i wskakują do łóżka każdemu chłopakowi, a od tego się właśnie zaczyna! – Wraz z tymi słowami wskazała swoim kościstym palcem na moje usta i przeskakiwała wzrokiem między naszą dwójką. Jej twarz poczerwieniała ze złości, a mnie ponownie ścisnęło w brzuchu na jej słowa.

– Liliyo – odezwał się ojciec, patrząc w moim kierunku. Poczułam, jak jego ciepła dłoń chwyta za moją, lekko drżącą. Wiedział, jak wielką przykrość sprawiała mi postawa mamy. – Liliyo, córeczko – powtórzył, gdy nie otrzymał żadnej odpowiedzi. Czując, jak na te słowa przyjemne ciepło rozlewa się w moim podbrzuszu, spojrzałam wprost na jego twarz pokrytą zmarszczkami. – Idź, zmyj tę szminkę, a potem zmykaj do szkoły. Na komodzie w przedpokoju zostawiłem ci kilka dolarów, gdybyście chcieli po rozpoczęciu roku skoczyć na jakieś lody. – Mrugnął do mnie, lekko się uśmiechając. Odwzajemniłam ten gest i posłusznie powędrowałam do łazienki w moim pokoju.

Zatrzasnęłam drzwi, opierając się o nie plecami, i głęboko westchnęłam, przymykając powieki. Takie kłótnie pomiędzy nami, zazwyczaj dotyczące mojego wyglądu czy zachowania, były na porządku dziennym. Zawsze inicjowała je mama, a ja z dnia na dzień traciłam siły, nadzieję i pomysły na to, co robić, by było dobrze - by któregoś dnia ona spojrzała na mnie z dumą i nie znalazła powodu do kłótni.

Po raz drugi tego ranka stanęłam przed lustrem, mierząc swoje odbicie. Coraz mocniej zaciskałam dłonie na brzegach umywalki, gdy niebieskimi oczami dokładnie skanowałam swoją twarz, a pod powiekami czułam to znajome, nieprzyjemne mrowienie. I już wcale nie chodziło o docinki ze strony mamy, a o bezsilność, którą z dnia na dzień odczuwałam coraz bardziej. Starałam się, jak tylko mogłam, by spełniać jej oczekiwania i by nie sprawiać większych problemów. Mimo to i tak zawsze znalazło się coś, co jej nie pasowało. Jednak największym problemem od zawsze było to, iż ja po prostu nie byłam moją siostrą. W głowie coraz częściej pojawiała mi się myśl, że matka zdecydowanie bardziej wolałaby, gdybym to ja zginęła pod kołami samochodu tego nieszczęsnego, choć słonecznego, pierwszego dnia wakacji.

Potrząsnęłam energicznie głową, chcąc wyrzucić przytłaczające myśli, które zaczynały się w niej kłębić. Coraz częściej przyłapywałam się na wspominaniu jej osoby, co tylko bardziej mnie dołowało, jakby słowa matki nie wystarczały.

Zostawiając wszystkie przykre wspomnienia, odkręciłam kurek z wodą, napełniając nią swoje dłonie. Kilka razy ochlapałam twarz zimną cieczą, upewniając się, że po szmince nie zostało śladu; przy okazji nieco się orzeźwiłam.

Ponownie skierowałam się na korytarz, po czym zbiegłam ze schodów i w pośpiechu związałam włosy w ulizanego kucyka.

Stanęłam w progu kuchni, by pokazać, że posłusznie zrobiłam to, o co mnie prosili. Ze strony taty otrzymałam wysoko uniesionego kciuka, a ze strony matki puste spojrzenie i kącik ust wykrzywiony w półuśmiechu. Niezauważalnie machnęłam na nią ręką i, odwracając się na pięcie, wróciłam na korytarz. Chciałam opuścić ten dom jak najszybciej, jednak pewne słowa dostatecznie zwróciły moją uwagę.

– Podobno Noah White wrócił do miasta. Mam tylko nadzieję, że nie przywlókł jej ze sobą i że będzie się trzymał z daleka od Liliyi. – Szept mamy spowodował, że zatrzymałam się w pół kroku, marszcząc brwi i robiąc grymas. Ton jej głosu pozostawał zimny i szorstki, co tylko upewniło mnie w przekonaniu, że ów Noah nie był przez nich mile widziany. Jednak nie miałam pojęcia, kim był wspomniany mężczyzna ani osoba, która miałaby mu towarzyszyć, a już tym bardziej czemu miałby się mną interesować.

– Na pogrzebie go nie było, więc chyba nie dlatego przyjechał – burknął cicho tata.

Ze strony mamy nie było już jednak żadnej odpowiedzi, a po chwili dotarł do mnie dźwięk wstawianych naczyń do zlewu, co wyrwało mnie z letargu, w którym trwałam dłużej niż to było konieczne.

Dłużej nad tym nie rozmyślając, porwałam z komody pieniądze i klucze. Już chciałam wyjść, jednak ponownie zatrzymała mnie rodzicielka.

– Po rozpoczęciu widzę cię od razu w domu. – Głos kobiety dotarł do mnie w momencie, w którym miałam chwycić za klamkę. Zacisnęłam usta w wąską kreskę, bo dobrze wiedziałam, że to zagranie było już czysto złośliwe. Słyszała słowa taty i zapewne widziała pieniądze leżące w przedpokoju.

Bez namysłu otworzyłam szeroko drzwi i, przekroczywszy próg, trzasnęłam nimi tak mocno, jak tylko umiałam. I wcale nie interesowały mnie konsekwencje, które poniosę po swoim powrocie. W tamtym momencie było mi wszystko jedno, bo kłótnie między nami i tak były niemalże codziennością.

Wychodząc wprost na ogródek, który zdobił przód naszego domu, na podjeździe dostrzegłam czarnego mercedesa Jake'a, który znudzony siedział za kierownicą, owijając sobie wokół palca wskazującego gumę, którą aktualnie żuł. Wywróciłam na ten widok oczami, bo to było tak niehigieniczne, a jednocześnie tak bardzo do niego podobne. Skierowałam się w stronę pojazdu, przenosząc spojrzenie na blondynkę siedzącą po stronie pasażera. Z uśmiechem na ustach wymachiwała w moją stronę ręką w pospieszającym geście.

– Pakuj swój zgrabny tyłek i jedźmy już, zanim zapuszczę tu korzenie – sapnął brunet, gdy tylko udało mi się wsiąść do samochodu.

– Wybacz, ale nie wszyscy mają tak wyrozumiałych rodziców jak ty – mruknęłam, rzucając torbę na siedzenie obok i siadając na środku, by łatwiej mi było z nimi rozmawiać.

Rodzice Jake'a byli chyba najbardziej wyluzowanymi ludźmi, jakich spotkałam. Nie ograniczali chłopaka w żaden sposób, nie naciskali, by wracał do domu wraz z wybiciem godziny policyjnej, a nawet pozwalali napić się lampki szampana na bardziej wykwintnych uroczystościach. Nie wiem, czy wynikało to z ich natury, czy też darzyli go tak ogromnym zaufaniem, ale jedno było pewne: niczego bardziej mu nie zazdrościłam. Bo przecież również uczęszczali do kościoła w każdą niedzielę, ale nie odbierali mu tym samym życia towarzyskiego.

Byłam oddana Bogu i wdzięczna rodzicom za poprowadzenie mnie tą drogą, ale zawsze żałowałam, że cierpiało na tym moje nastoletnie życie.

– Kolejna kłótnia? – Do rozmowy wtrąciła się Ronnie. Oboje wiedzieli o zachowaniu mojej rodzicielki i znali sytuację, jaka panowała w moim domu. Ufałam im i nie uważałam tego za powód do wstydu, wręcz przeciwnie. Dzięki temu mogłam wyrzucić z siebie całą frustrację i napięcie, jakie we mnie wzbierało podczas kłótni.

– „Zmyj tę szminkę, Liliya. To nie impreza dla ladacznic, tylko rozpoczęcie roku!" – podsumowałam, starając się naśladować ton głosu mojej mamy. – Oczywiście, użyła nieco bardziej wulgarnego określenia na mój wygląd – sprostowałam, a blondynka jak oparzona odwróciła się w moją stronę. Spojrzała na mnie wielkimi oczami, a na jej twarzy pojawił się wyraz niemałego szoku.

– Nazwała cię dziwką? – spytała, unosząc brwi najwyżej, jak potrafiła, by podkreślić swoje zdziwienie. Na potwierdzenie pokiwałam tylko głową, a jej usta uformowały się w duże „O".

– Może przechodzi kryzys wieku średniego – mruknął pod nosem Jake, a ja miałam wrażenie, że nawet przez chwilę nie zastanowił się nad tym, co powiedział. Spojrzałam na niego z politowaniem, a blondynka obok nie była mi dłużna. Chwilę jednak zajęło, nim zorientował się, że na niego patrzymy. Spojrzał na nas, na kilka sekund odrywając wzrok od drogi, a z jego ust wydostało się głośne westchnienie. – Co znowu powiedziałem nie tak? – jęknął, robiąc przy tym grymas. Na moje usta mimowolnie wpłynął uśmiech, gdy dostrzegłam jego minę zbitego psa.

– To, że moja mama ma dopiero trzydzieści pięć lat! – wyjaśniłam, wyrzucając ręce w górę z bezradności, bo ten chłopak był czasem niemożliwy. – A to znaczy, że jeszcze nie jest jej czas na kryzys przekwitania – dodałam, widząc, że brwi chłopaka zmarszczyły się, zdradzając jego niezrozumienie moich wcześniejszych słów.

Ronnie tylko parsknęła śmiechem na jego reakcję i dalej w spokoju popijała swoją kawę z papierowego kubka. Jake jeszcze chwilę się zastanowił, aż w końcu się odezwał.

– No tak, zapomniałem, że Esther niczym nie różni się od dziewczyn z naszego rocznika – mruknął pod nosem, bardziej skupiając się na szukaniu wolnego miejsca, bo właśnie wjeżdżaliśmy na szkolny parking. Pacnęłam go w ramię za ten komentarz, ale mimowolnie parsknęłam pod nosem, bo poniekąd była to prawda. Moja mama urodziła mnie, gdy była tylko rok starsza ode mnie, a to sprawiało, że jej podejście do mojego wychowania wkurzało mnie jeszcze bardziej. Ponadto wyglądała jeszcze młodziej niż powinna, a ludzie często brali nas za siostry. Zawsze żałowałam, że na tym się kończyło, bo nasza relacja w rzeczywistości była gorsza nawet od tej siostrzanej.

Widząc przez przednią szybę wznoszący się przed nami gmach szkoły, chwyciłam do ręki torbę, przygotowując się do tego, że zaraz będziemy wysiadać.

– Dziś piątek – westchnęła Clarke, łapiąc pod pachę swoją stylową torebkę. – Jest szansa, że starzy wypuszczą cię z domu? – spytała, gdy wszyscy wysiedliśmy z auta i powoli zaczęliśmy zmierzać obleganym parkingiem w stronę głównego wejścia.

– Taka sama jak za każdym razem – burknęłam, dając jej do zrozumienia, że ten piątek, jak każdy poprzedni, spędzę w domu przy książkach.

– Przecież rok szkolny dopiero się zaczął – jęknęła, odchylając głowę i patrząc na mnie błagalnym wzrokiem.

– Wiem, Ronnie. Też chciałabym spędzać z wami więcej czasu – powiedziałam, gdy przystanęliśmy przy schodach prowadzących do na wpół przeszklonych drzwi. – Och, nawet nie macie pojęcia, jak bardzo, ale dobrze wiecie, jacy są moi rodzice, a zwłaszcza moja matka.

Prawda była taka, że to właśnie moja rodzicielka wymyśliła sobie te wszystkie reguły, według których żyłam, odkąd zaczęłam chodzić do szkoły. Jej zdaniem, jeśli chciałam dostać się do dobrej szkoły, gdzie na pierwszym miejscu plasowała się dyscyplina, to musiałam przestrzegać tej dyscypliny i uczyć się jej od małego. Już wtedy zaczęła za mnie decydować, a pierwszą rzeczą, jaką wzięła sobie za cel, było to, do jakiej szkoły średniej pójdę. Uznała, że będzie to ta najlepsza w New Haven, do której najtrudniej się dostać. Swój wybór nieraz tłumaczyła tym, że była to jedyna placówka, na której był kierunek w jakiś sposób związany z religią. Ale ja wiedziałam, że tak naprawdę chodziło jej tylko o uznanie wśród znajomych i sąsiadów. Chciała, by o niej mówiono i chwalono za to, jak wspaniałą jest matką (mimo tak trudnych przeżyć, jakie ją spotkały) równie wspaniałej córki, która dostała się do tak prestiżowej szkoły. Pochwały innych na temat naszej rodziny były dla niej niczym chleb powszedni, a ona sama spijała te słowa z ich ust niczym najlepszego szampana. Czasami miałam wrażenie, że w ten sposób chciała uspokoić swoje niespełnione ambicje z młodości. A tata - jak to tata. Nie miał tu za dużo do powiedzenia. Bowiem razem z mamą wychodzili z założenia, że jeśli mężczyzna pracuje, a kobieta siedzi w domu i zajmuje się dziećmi, to ojciec nie może zbytnio ingerować w metody wychowawcze matki.

Nie zmieniło się to nawet, gdy Esther Blake zasiadła w radzie miasta.

– Może chociaż da się namówić na jakiś spokojny wieczór filmowy u mnie? – dopytywała Ronnie, ale ja wiedziałam, że nawet to nie przejdzie. Nie z matką, jej zaciętym charakterem i własnym spojrzeniem na świat. Pokręciłam jedynie przecząco głową, na co dziewczyna westchnęła, kapitulując.

Odwróciłam wzrok od przyjaciół i przeniosłam go na szkołę, która robiła naprawdę spore wrażenie. Począwszy od tego, jak prezentował się budynek z zewnątrz i w środku, poprzez surowe zasady, jakie ustalono, a kończąc na atmosferze, jaka tu panowała. Dyrektor wraz z całym gronem pedagogicznym dzierżyli prym nad wszystkim, co się działo, i kontrolowali każdego ucznia z osobna, dzięki czemu rzadko dochodziło do jakichkolwiek przewinień.

Z powrotem spojrzałam na przyjaciół przede mną, którzy stali pogrążeni w swoich myślach. Ronnie trzymała Jake'a pod rękę, opierając głowę na jego ramieniu, gdy ten zawzięcie klikał coś w swoim telefonie.

Westchnęłam na ten widok z bezradności, bo wiele razy czułam się głupio, że przeze mnie ta dwójka musiała odmawiać sobie większości rozrywek, na które chodziła niemalże cała nastoletnia część New Haven. Z tego też powodu omijała ich większość ognisk na plaży w czasie letnim lub tradycyjnych domówek, które organizowali ludzie ze szkoły, bo ja miałam zakaz chodzenia na takie imprezy. U mnie w domu nie było miejsca na nastoletnie grzeszki, a szczególny nacisk stawiano na kościół i wiarę. Niby byłam przyzwyczajona do tego od małego, ale momentami żałowałam, że nie mogłam doświadczać tego, co widziałam na filmach lub słyszałam z opowieści Ronnie i Jake'a.

– Nie tym razem, moja droga – odezwał się nagle brunet, po kilku minutach milczenia, gdy wszyscy zawzięcie o czymś myśleliśmy, ignorując nawzajem swoją obecność. W dalszym ciągu staliśmy przed głównym wejściem, gdzie gromadziło się coraz więcej uczniów, a to jeszcze bardziej dawało mi do myślenia, że właśnie zaczynał się czwarty rok nauki.

Rozejrzałam się, by sprawdzić, czy w tym roku dołączyły do nas osoby, które mogłabym znać, ale nic z tego. Otaczali mnie jedynie ludzie z poprzednich lat, których małą część miałam okazję poznać, i pojedyncze jednostki, których absolutnie nie kojarzyłam i prawdopodobnie widziałam pierwszy raz. Gdzieś w środku ucieszyłam się z tego, bo w poprzedniej szkole nie byłam zbyt lubiana ze względu na to, że jako jedna z nielicznych byłam osobą wierzącą, a przynajmniej się z tym nie kryłam.

Ludzie wiedzieli, jak bardzo moi rodzice byli surowi i jakie zasady u nas panowały. W końcu mój ojciec był pastorem, a matka była członkinią rady miasta, przez co szanowano ją w całej okolicy. Ponadto uznawano ją za wzór dla dzisiejszych żon i matek, co szczególnie mijało się z prawdą. Pomagała ojcu w kościele i była kimś w rodzaju jego wizytówki jako naprawdę piękna kobieta - ale tylko z zewnątrz. W środku już dawno była martwa, a ja miałam wrażenie, że tylko bycie zagorzałą chrześcijanką trzymało ją przy życiu.

Nie znałam nikogo poza dwójką moich przyjaciół i była to wielka szansa na zmianę w moim życiu – szansa na to, by ludzie nie postrzegali mnie przez pryzmat tego, z jakiej rodziny pochodzę. Dodatkowo tutaj nikt nie wytykał mnie palcami, bo ,,mamy dwudziesty pierwszy wiek, a ja nadal wierzę w Boga". Tutaj wszystko było łatwiejsze.

– Więc niby co proponujesz? – spytała Ronnie, gdy z mojej strony nie było żadnej reakcji, bo ponownie odpłynęłam. Wiedziałam, że pomysł chłopaka będzie tak samo absurdalny jak poprzednie, i takie też będą wszystkie następne próby wyrwania mnie z domu na dłużej niż do godziny policyjnej. Dlatego zbytnio nie chciałam wdawać się w szczegóły, by potem znów się nie rozczarować. Każdy jego pomysł na przekonanie (głównie) mojej matki na początku wydawał się naprawdę dobry i możliwy do zrealizowania. Jednak moja nadzieja na zmianę postawy tej kobiety malała z każdą minutą, gdy w głowie powtarzałam jak mantrę cały plan. Tym razem pewnie też by tak było.

– Mój kumpel z Northa...

– Nie ma mowy! – zaprzeczyła blondynka, przerywając chłopakowi wypowiedź. – Nieważne, jak bardzo atrakcyjni są chłopcy z tamtej części miasta; nie pójdę do nich na imprezę, gdy ledwo zaczął się nowy rok w konkurencyjnej szkole! – wysapała, starając się podkreślić każde słowo na tyle mocno, by wystarczająco dotarły do małego móżdżka Jake'a. On nigdy nie przejmował się tym, że w New Haven funkcjonowały dwie szkoły, które były niczym zwaśnione rody z Romea i Julii. A już na pewno go to nie interesowało, biorąc pod uwagę fakt, że w North High uczyli się jego znajomi, i nie dbał o to, kto się o tym dowie.

– Daj mi skończyć! – warknął w stronę dziewczyny, gdy ta stała, wpatrując się w niego z boku ze zmarszczonymi brwiami i założonymi na piersiach rękoma. – No więc, mój kumpel z Northa sprzedał mi informację, że ktoś organizuje dzisiaj imprezę z okazji zakończenia wakacji i rozpoczęcia kolejnego, nudnego roku szkolnego, który wyssie z nas wszystkie emocje i chęć do życia. Dlatego proponuję wybrać się tam jak wszyscy normalni ludzie, bo wyobraź sobie, moja droga Ronnie, że będą tam również ludzie z South High School – oznajmił z dumą, ukazując przy tym swoje białe zęby w uśmiechu słodkiego idioty, który wcale nie miał być szczery i życzliwy. Bardziej chciał pokazać tym, jak bardzo góruje nad dziewczyną. Bowiem ta dwójka rywalizowała ze sobą przy każdej możliwej okazji, nawet o ilość zjedzonych frytek.

Jednak na jego słowa nawet ja byłam lekko zdziwiona.

– Jak to ,,również ludzie z South High School"? – powtórzyłam, bo naprawdę tego nie rozumiałam. W końcu te szkoły nienawidziły się od kiedy okazało się, że to nasza placówka jest w stanie zagwarantować lepszą przyszłość nastolatkom, a sama szkoła ustaliła nowe zasady, które sprawiły, że nie wszyscy mogli się tam dostać. Poziom trudności cały czas wzrastał, a oni dumnie szczycili się tym, jak bardzo są ponad North High School, co zapoczątkowało wieloletnie spory i rywalizację.

– Wszystkiego dowiecie się po szkole, bo mają tu wpaść. – Zamlaskał, po czym machnął w kierunku budynku, gdy rozległ się dzwonek. Oznaczało to, że rozpoczęcie zacznie się lada chwila, a my póki co nadal staliśmy na dziedzińcu, zamiast zajmować siedzenia w auli z innymi uczniami.

Nie zwlekając dłużej, zaczęliśmy się przeciskać przez tłum uczniów, chwytając się za ręce, żeby nikt się przypadkiem nie zgubił. Nie minęła chwila, gdy znaleźliśmy się w głównym korytarzu szkoły, prowadzącym do najważniejszych miejsc, takich jak: sekretariat, gabinet szkolnej pielęgniarki czy biblioteka. Oprócz tego znajdowały się tam też przejścia na salę gimnastyczną i na aulę, do której właśnie się kierowaliśmy.

W momencie, w którym przekroczyłam próg ogromnego pomieszczenia, dotarł do mnie cały gwar spowodowany przekrzykującymi się uczniami, a ja zdałam sobie sprawę, że to będzie kolejny nudny rok.

Och, Bóg mi świadkiem, jak bardzo się wtedy pomyliłam.

***

– To nie wygląda dobrze. Chyba zacznę żałować, że nie poszedłem do Northa. – Skrzywił się Jake, spoglądając na papiery trzymane w dłoni.

Wychodziliśmy właśnie ze szkoły po dwóch godzinach uroczystości rozpoczęcia roku, wliczając w to niemal pół godziny spędzone na staniu w kolejce do sekretariatu po odbiór planu na nadchodzący tydzień.

– Zawsze mogło być gorzej – skomentowałam, marszcząc brwi i nie do końca wierząc w swoje słowa. Przeżyłabym już fakt, że codziennie zaczynaliśmy o ósmej. Zdecydowanie gorsze jednak było to, że nigdy nie kończyliśmy wcześniej niż o trzeciej, a do tego dochodziły zajęcia pozalekcyjne, obowiązkowe dla każdego ucznia, na które musieliśmy uczęszczać przez przynajmniej jeden semestr. Jeśli czyjeś ambicje wykraczały poza podstawę programową, mógł wybrać dwa przedmioty lub jakieś kółko na cały rok.

– Uwierz mi, wiem z opowiadań znajomych, jak wyglądają ich lekcje – zapewnił, gdy przeciskaliśmy się między uczniami, by szybciej znaleźć się na parkingu. – Życie jak w raju.

– A potem dziwią się, że ich szkoła ma taką beznadziejną opinię – skwitowała Ronnie z wielką niechęcią i pogardą w głosie. Z nas wszystkich ona chyba najbardziej nienawidziła tej placówki, ale nigdy nie chciała przyznać dlaczego. Zawsze twierdziła, że „tak po prostu" i ani ja, ani Jake w to nie wnikaliśmy. Jeśli tak było, to okej, a jeśli miała konkretny powód, o którym nie chciała wspominać, to też okej. Wierzyłam w to, że jeśli wydarzyłoby się coś złego i miałoby to związek z kimś z North High School, to zwróciłaby się z tym do nas, by nie mierzyć się z problemem samemu, bo w końcu od tego byliśmy.

– Nie wymądrzaj się, Ronnie – fuknął Jake, wyprzedzając nas i mrucząc pod nosem coś na temat tego, że mamy się pospieszyć, bo jego znajomi już czekają.

Na jego słowa zerknęłyśmy po sobie i posłałyśmy spojrzenia, które tylko zdradzały to, jak bardzo obie nie chciałyśmy konfrontacji z tymi ludźmi. Jednak ze względu na Jake'a i przyjaźń z nim nie miałyśmy zbytnio wyjścia. Zawsze się wspieraliśmy i akceptowaliśmy własne wybory, a jednym z jego wyborów było trzymanie się z nimi.

Ostatecznie ruszyłyśmy za nim na parking, ale w zupełnie innym kierunku, niż zaparkował. Zamiast do samochodu, Jake prowadził nas na stary parking za szkołą, z którego nikt już nie korzystał. Zapewne jego kumple nie chcieli zostać zauważeni przez inne osoby z South High, co lekko mnie zdziwiło, biorąc pod uwagę fakt, że dzisiaj mieli razem imprezować. Zignorowałam jednak te myśli i przybliżyłam się do przyjaciółki, łapiąc ją pod ramię. Tak było mi po prostu raźniej.

W momencie, gdy przeszliśmy przez dziurę w płocie, który odgradzał tylną, starą część szkoły, ujrzałam duży czarny samochód i trzech chłopaków. W normalnych okolicznościach pewnie wzbudziliby we mnie strach, ale teraz wiedziałam, że nic mi nie grozi. Jeden z nich, brunet, opierał się przodem o maskę, by mieć lepszy widok na pozostałą dwójkę oraz by móc komfortowo z nimi rozmawiać. Uśmiechał się, mówiąc coś do reszty i lekko gestykulując rękoma. Jego ramiona zdobiła czarna bejsbolówka, a na nogach miał ciemnoniebieskie dżinsy i buty nike za kostkę. Drugi z nich, blondyn, stał tyłem do nas, niemal twarzą w twarz z ostatnim kumplem, który opierał się plecami o drzwi pasażera, z jedną nogą zgiętą w kolanie i rękoma założonymi na piersiach. W dłoni obracał tlącego się papierosa, którym co chwilę się zaciągał. Skórzana kurtka opinała mu ramiona, a ja miałam wrażenie, że zaraz nie wytrzyma tego napięcia.

Jednym słowem, cała trójka prezentowała się jak typowi chłopcy spod ciemnej gwiazdy, od których lepiej dla własnego bezpieczeństwa trzymać się z daleka.

– No proszę, w tym mundurku już kompletnie wyglądasz jak grzeczny chłopiec z prywatnej szkoły – zaśmiał się brunet, który jako pierwszy nas zauważył i odbił się od maski SUV-a, rozkładając ręce w stronę Jake'a. Z uśmiechem na ustach podszedł w jego stronę i obaj zamknęli się w szczelnym uścisku. Chwilę przyglądałam się chłopakowi, który wydawał się zbyt sympatyczny jak na kogoś z Northa oraz kogoś, do kogo lepiej się nie zbliżać.

– A nie jestem nim? – oburzył się żartobliwie Joyce, gdy odsunął się od chłopaka, a potem zwrócił się w naszą stronę. – Dziewczęta, to jest Sean McCalister – oznajmił, po czym wskazał na bruneta przed nami, który zasalutował w naszym kierunku. – A to są Nicholas Parker oraz Nathaniel Carter, we własnej osobie. – Zaśmiał się, kolejno przedstawiając chłopaków stojących obok.

Przeniosłam na nich swoje lekko przerażone spojrzenie i chwilę się im przyglądałam, rozważając, dlaczego wydawali się tacy znajomi. Próbowałam przypomnieć sobie moment, w którym mogliśmy się spotkać, aż niemal zachłysnęłam się powietrzem, gdy mój mózg zaczął łączyć ze sobą wszystkie fakty.

Skupiłam wzrok na blondynie, który nie wydawał się już tak przyjazny jak niejaki Sean. Gdy nasze spojrzenia się skrzyżowały, kiwnął lekko głową, na co posłałam mu delikatny uśmiech, a następnie rzuciłam okiem na chłopaka, który w dalszym ciągu opierał się o samochód. Wydawał się zupełnie niezainteresowany tym, co działo się wokół niego - przynajmniej to zdradzało jego spojrzenie, którym ze znudzeniem rozglądał się dookoła. Był to ten sam wyraz twarzy, którym uraczył mnie pod koniec naszej rozmowy, a ja byłam przekonana, iż był chłopakiem z pogrzebu, tak samo jak Nicholas. Przynajmniej wiedziałam, kogo na przyszłość powinnam unikać i który z nich nie pała do ludzi zbytnią sympatią.

– A to Veronica Clarke, dla przyjaciół Ronnie, i Liliya Blake. Moje prawe ręce. – Wyszczerzył się w uśmiechu Jake, dumny ze swoich słów.

Zainteresował mnie fakt, że ów Nathaniel, słysząc jego słowa, zwrócił się w moją stronę. Wlepił we mnie swoje przeszywające spojrzenie, marszcząc brwi i ewidentnie się nad czymś zastanawiając. Byłam ciekawa, czy on również mnie rozpoznał, ale nie byłam w stanie wyczytać tego z jego tajemniczej miny. Jednak biorąc pod uwagę to, że nie od razu się mną zainteresował, mogłam przypuszczać, że nie zobaczył we mnie dziewczyny z pogrzebu.

Poczułam lekkie skrępowanie, gdy jego tęczówki bez skrupułów skanowały moje ciało od góry do dołu - i tak w kółko. Koniec końców postanowiłam spróbować nie zwracać na to uwagi, tylko wysłuchać, jakie informacje mają sobie do przekazania chłopcy, a po wszystkim wrócić do domu i więcej nie oglądać kolegów Jake'a.

To wydawało się dobrym planem.

– Do rzeczy. Dzisiaj ma się odbyć impreza, na którą chcemy się wbić. Ponoć zaproszeni zostali uczniowie z obu szkół, więc organizator chyba nie do końca wie, na co się pisze. Swoją drogą, nawet nie wiadomo, kto ją organizuje. Ludzie po prostu zaczęli dostawać anonimowe wiadomości z wszystkimi szczegółami, a było ich niewiele. Jedyne, co wiadomo, to że odbędzie się w domu na granicy New Haven o ósmej wieczorem – oznajmił Sean, patrząc na nas wyczekująco. – Wchodzicie w to? – spytał, spoglądając na każde z nas po kolei.

Jednak ja wiedziałam, że ten wieczór spędzę w domu. I wcale nie chodziło tu o chwilę wcześniej ustalony przeze mnie plan. Dobrze wiedziałam, że ojca nie będzie, a matka na pewno się nie zgodzi. Dlatego wolałam jej nawet nie pytać i uniknąć kolejnej kłótni.

– Ja dziękuję, ale muszę odmówić – mruknęłam nieśmiało, delikatnie się uśmiechając. Automatycznie poczułam na sobie złowrogi wzrok Jake'a, na co tylko wzruszyłam ramionami. Przecież dobrze wiedział, że tak jak za każdym razem to się nie uda.

– Nie żartuj, ponoć większość zaproszonych potwierdziła swój udział, bo wszyscy są ciekawi, kto za tym stoi. Szykuje się impreza roku. – Sean nie dawał za wygraną, co swoją drogą było miłym zaskoczeniem, ale wciąż nie sprawiało, że tam pójdę. Nieważne, jak bardzo tego chciałam.

– Naprawdę nie mogę.

– Ale...

– Daj jej spokój, Sean. – Nagle do rozmowy wtrącił się Nathaniel; gdy jego zachrypnięty głos dotarł do mnie, spowodował lekkie zakłopotanie. Chłopak odbił się od samochodu i zaczął zmierzać w naszym kierunku, nie spuszczając ze mnie wzroku. To było bardzo niekomfortowe, ale również przeniosłam na niego spojrzenie. Pierwszym, co zwracało szczególną uwagę, były jego przymrużone, ciemne oczy, okryte wachlarzem rzęs. Wydawać by się mogło, że skanowały wszystko dookoła z dużą dokładnością, jednocześnie zachowując ostrożność. Usta drgały w lekkim uśmiechu, który starał się powstrzymywać. Sama twarz nie okazywała zbyt wielu emocji, a Nathaniel wydawał się obojętny na wszystko, co się działo.

– Nie wiesz, że takie grzeczne dziewczynki jak ona nie chodzą na podejrzane imprezy z nieodpowiednimi typami? Takimi jak my? – zwrócił się w stronę bruneta, a jego słowa wprowadziły mnie w niemałe osłupienie, echem odbijając się w głowie. Stanęłam jak wryta, bo jak on mógł? Nic nie dawało mu prawa do osądzania innych, a jego postawa skończonego dupka wcale nie stanowiła wyjątku. Za kogo on się uważał? Widział mnie drugi raz w życiu, a już zdążył ocenić na podstawie kilku minut rozmowy, podczas której wypowiedziałam zaledwie kilka słów.

– Nawet mnie nie znasz – wychrypiałam w jego stronę, czując, jak w moim gardle rośnie gula ograniczająca zdolność mowy. Odchrząknęłam znacząco, słysząc swój głos, który teraz przypominał skrzeczenie. W towarzystwie obcych osób zawsze się stresowałam, więc zazwyczaj wolałam się nie odzywać, jeśli sytuacja na to pozwalała. Jednak takiej uwagi nie mogłam zignorować, nawet jeśli wyszłam na zawstydzoną dziesięciolatkę, która próbowała bronić swojego honoru.

Poczułam na sobie zdziwione spojrzenie Ronnie, a następnie dostrzegłam na jej twarzy minę uznania.

– Nie muszę – odparł pewnie. – To widać – dodał, parskając pod nosem, a ja poczułam, jak moje zdenerwowanie przybrało na sile. Przez poranną kłótnię już i tak chodziłam wystarczająco nabuzowana, a on tylko dolał oliwy do ognia. Tego było za wiele.

– Jake, myślę, że pora się zbierać – wtrąciła się Ronnie, próbując wybrnąć z sytuacji. Chłopak skinął głową, a ja odetchnęłam, słysząc jej słowa, bo tego właśnie chciałam: być jak najdalej od tego towarzystwa.

Od początku wiedziałam, że to spotkanie nie było dobrym pomysłem. Nasze szkoły nigdy się nie lubiły i prawdopodobnie nigdy się nie polubią, a takie marne próby pogodzenia ich do niczego nie prowadziły. Zamiast tego siały jeszcze większy zamęt, a konflikty stawały się jeszcze większe i powoli odbiegały od normy, gdy w grę przestawała wchodzić rywalizacja, a uczniowie coraz częściej kłócili się o osobiste sprawy.

– Jak coś, będziemy w kontakcie – rzucił Jake i po kolei pożegnał się z kolegami.

Ja i Ronnie bez słowa zaczęłyśmy odchodzić. Czułam, jak powoli zaczynam się rozluźniać, gdy znajdowaliśmy się coraz dalej od nich. Nie znosiłam takich sytuacji, a miałam ich już trochę na swoim koncie. Głównie były to zaczepki tego typu wychodzące od ludzi, którzy patrzyli na mnie przez pryzmat moich rodziców i tego, jak mnie wychowywano. Było to najbardziej płytkie zachowanie z możliwych, a ja starałam się unikać takich ludzi jak ognia.

Nim jednak zdążyliśmy odejść na wystarczającą odległość, do moich uszu ponownie dotarł głos Nathaniela Cartera.

– Poza tym mylisz się. Wiem o tobie więcej, niż ci się wydaje.

Po jego wypowiedzi w moim brzuchu zakiełkowało nieznane mi dotąd uczucie. Moi rodzice znali kobietę, o której Nathaniel zdawał się wiedzieć bardzo wiele, a świadomość, że spotkaliśmy się na jej pogrzebie, wprawiała mnie w niemałe przerażenie.

Czy było więc możliwe, że Nathaniel Carter znał przeszłość Evelyn Thomson, w której swoje miejsce mieli moi rodzice?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro