Rozdział 14.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Perspektywa: Minho.

Jeff natychmiastowo podzielił nas w pary, nawet nie patrząc na to, czy nam to się podoba, czy nie, a my w mgnieniu oka wybiegliśmy z budynku. Całe szczęście, że deszcz przestał intensywnie padać, bo jeszcze tego nam brakowało, abyśmy się przeziębili. Z nieba spadały delikatne kropelki, ale dało się to jakoś przeżyć. Nie mieliśmy przecież przy sobie parasolek, ani niczego innego, aby schronić się przed siarczystą ulewą. Po opuszczeniu budynku oczywiście między nami doszło do niewielkiego spięcia. 

Prawie nikt nie chciał się trzymać wyznaczonych przez niego par, więc od razu po wyjściu podzieliliśmy się tak, jak chcieliśmy, ku niezadowoleniu Thomasa, który bardzo chciał iść z Dylanem oraz Brada, którego szczerze powiedziawszy nie rozumiałem, o co się spinał oraz dlaczego tak bardzo się bulwersował. Ogólnie nawet go polubiłem, bo mogłem z nim porozmawiać na wiele tematów i okazało się nawet, że mamy wspólne pasje.

Szedłem na przedzie z Dylem oraz Brettem i Aleciem w jedną stronę wyspy, zaś Harry i Louis zaczęli narzekać i komentować, że ich ulubione ubrania się zniszczyły, nie wspominając o butach. Nie mam pojęcia, na czym finalnie przystało, aczkolwiek stwierdzili jednogłośnie, że nigdzie się stąd nie ruszają i wszystko pierdolą. Wzruszyłem ramionami, bo co ja na to mogę poradzić.

Magnus cały czas maltretował Lightwooda, którego jednocześnie prowokował do wyzywania się, a Dunbar z Talbotem co chwila się szturchali, nie wspominając już o łacińskich litaniach, którymi siarczyście się obrzucali. Mam wrażenie, że jestem jedynym rozsądnym człowiekiem tutaj, który opiekuję się przedszkolakami.

Ogólnie wszyscy byliśmy zmęczeni, nie ma co ukrywać. Udało nam się jakimś cudem przeżyć katastrofę, niebezpieczny gangster jeszcze nas nie rozstrzelał, co też można zaliczyć do pozytywów dzisiejszego dnia, moi przyjaciele żyją, więc powiedzmy, że nawet jest dobrze. Oczywiście znużenie nigdy nie dopada Bretta i Liama, którzy drą ze sobą koty w niebogłosy. 

Stwierdziłem, jako jedyny trzeźwo myślący, że pora ruszać, bo gdy wrócimy z niczym, to Jeff chyba ziści swoje marzenie i podziurawi nas jak ser szwajcarski. Chciałem zgarnąć przyjaciół i jakoś ich zachęcić do marszu, a gdy mi się to udało, to od razu, gdy ruszyliśmy, mój kolega musiał rzucić leżącą kulą błota wprost w Liama. 

Jak w przedszkolu, naprawdę. 

Brett zaczął się śmiać, jak by ktoś opowiedział mu niesamowicie śmieszny żart, ale jakoś nikomu z nas nie było do śmiechu, bo wiedzieliśmy do czego to doprowadzi. Chciałem zwrócić mu uwagę, żeby przestał udawać dziecko, które obrzuca każdego błotem, ale było za późno. Liam odpowiedział mu tym samym, ale w porę udało się zainterweniować Alecowi, który uciszył tą nieznośną parę, choć sam wdał się w pyskówkę z Magnusem, który jak się okazuje jest fanem walk w kisieli, tudzież w błocie i z chęcią obejrzałby Aleca w takiej rywalizacji. 

Jeszcze tego nam brakowało, aby wszyscy byli brudni i nie mieli możliwości się wykąpać, bo Brett i Liam nie potrafią opanować hormonów.

W milczeniu, ponieważ Dylan wszystkich ochrzanił, że każdego razem i z osobna pojebało, okrążyliśmy część wyspy, zauważając, że oprócz tego opuszczonego szpitala psychiatrycznego, znajdują się tutaj inne budynki, które sprawdzimy z samego rana. Do naszej ekipy dołączyło kilku innych znajomych, ale Harry z Louisem konsekwentnie narzekali na warunki, które tutaj panują. Na chwilę obecną musimy przemyśleć, skąd wziąć pożywienie i wodę.

Co prawda udało nam się wcześniej znaleźć kilka skrzyń z jakąś suchą żywnością, prawdopodobnie są tutaj jakieś drzewa z owocami, chociaż mam taką nadzieję. Być może nie wszystko zatonęło i uda nam się jeszcze coś odszukać.  Droga nie ułatwia nam zadania. Jest bardzo ciemno na wyspie i musimy uważać, aby nie złamać sobie niczego. Całe szczęście, że mamy latarki w telefonach, to chociaż jesteśmy w stanie coś dostrzec.

Po jakichś kilku minutach mozolnego chodzenia, na brzegu wyspy zauważyliśmy porozrzucane, drewniane skrzynie i jakieś pakunki. Niektóre były porozrywane, skrzynie połamane, więc produkty znajdujące się w środku leżą dosłownie wszędzie. Księżyc, który był w pełni świecił tak jasno, że dawał nam dodatkowe, może nie jakieś duże światło, ale jednak zawsze coś.

Lepszy rydz, niż nic, jak to mówią.

Stwierdziłem, że nie ma czasu do tracenia, więc wziąłem się za zbieranie jedzenia, jednakże szkoda, że mojego entuzjazmu nie podzielali inni tu się znajdujący. 

- Ale piękny księżyc, prawda Dylan? – spytał Thomas, który stanął obok szatyna nad brzegiem wody. Zamiast mi pomóc, to im się wzięło na amory.

- Muszę przyznać, że bardzo tutaj ładnie. – odpowiedział O'Brien, równie pomocny. Blondyn stanął trochę bliżej przyjaciela, tak, że stykali się ramionami. Szatyn uśmiechnął się do niego. – Hej, nie musisz się bać. Nic nam tutaj nie grozi. – dodał, a blondyn zaczął się szczerzyć, jak by co najmniej dwa razy wygrał w totka główną nagrodę, a ja pokiwałem z niedowierzania głową, mając przy tym jednocześnie wymalowany uśmiech, bo wiedziałem, że coś się tu święci. Spojrzałem na Brada z Liamem, którzy ewidentnie kibicowali swojemu przyjacielowi.

Widzę, że każdy już wie o tym, że Sangster leci na Dylana, oprócz jego samego.

Po dłuższej chwili, gdy zgromadziliśmy, a właściwie JA ZGROMADZIŁEM skrzynki w jednym miejscu, pozbierałem jedzenie i usiadłem, aby odpocząć. Wszyscy rzucili się na to, jak by przez rok nie widzieli pożywienia. Chciałem zaprotestować, ale się powstrzymałem i stwierdziłem, że nie będę gorszy, więc również skusiłem się na posiłek, ale szkoda, że nikt nawet nie podziękował za to, że wszystko pozbierałem. Inni woleli zajmować się komentowaniem swojego ubioru, dogryzaniem sobie na wzajem, albo po prostu na kłóceniu się. 

Po krótkiej chwili, gdy choć trochę zaspokoiliśmy nasza potrzebę głodu, zauważyłem, jak co niektórzy chcieli przemycić sobie pod ubraniami trochę jedzenia, ale w porę zainterweniował mój przyjaciel.

- Hej! – krzyknął Dylan, gdy zauważył, jak wszyscy łapczywie zabierali jedzenie, chcąc je już rozpakowywać. – Macie w tej chwili odłożyć to do skrzyń i podzielimy się pozostałością w szpitalu. Przestańcie odpierdalać jakiś cyrk. Jesteśmy tu razem, a nie osobno. 

O dziwo obyło się bez zbędnych pretensji. Zgodnie z jego poleceniem pozbieraliśmy żywność i powkładaliśmy do najlepiej zachowanych skrzynek, które i tak były trochę porozwalane, ale trzeba było jakoś zabrać jedzenie i picie do szpitala. Każdy z nas wziął po jednej skrzyni, a pozostali wzięli wodę. Część przykrytego i zabezpieczonego przed deszczem prowiantu pozostanie tutaj aż do rana, a potem ktoś się po nie wybierze, bo nie damy rady tego przytargać. 

Po dotarciu na miejsce zauważyłem, że Jeff ze Scottem poukładali stare łóżka i poprzykrywali ubraniami, co nawet fajnie wyglądało. Gdyby nie te paskudne gęby narysowane na ścianie, to nawet przyjemnie byłoby tu nocować. Myślę, że taki urbex nie byłby złą sprawą, ale nie w takim miejscu. 

- Macie wybrać sobie łóżka, z wyjątkiem tego tam. – nakazał Jeff wskazując te, które jest jego i oczywiście zakomunikował, że nie wolno nam się do niego zbliżać. Była tam już postawiona jego torba, więc woleliśmy się nie kłócić i nie zaczynać z nim, bo i tak to by nic nie dało.

- Nareszcie. – skomentował Harry, który wręcz rzucił się na łóżka, lecz nie przewidział faktu, że są tak stare i pod jego ciężarem się załamało. – Kurwa. – skomentował. – Moje plecy.

- Boże, co Ty odpierdalasz? – powiedział zdegustowany Louis pomógł mu wstać. – Nie widzisz, że to wszystko jest stare i trzyma się na słowo honoru? - dodał, otrzepując swojego chłopaka z kurzy. - Nie zrobiłeś sobie poważnej krzywdy?

- Chyba połamałem sobie plecy. – rzekł.

- Szkoda, że nie kark. – fuknął Jeff i gniewnie na niego spojrzał. Coś czuję, że chłopcy nigdy się nie dogadają. 

- Zabawne jak stos morderczych szerszeni. – odpowiedział Styles i postanowił olać gangstera, ponieważ wraz z Louisem stwierdzili, że muszą zrobić sobie tutaj swój kącik i przede wszystkim wymienić łóżko, bo jedno z nich zostało rozwalone przez Harry'ego i jego nieudany skok.

- Ty, jak Ci na imię. – usłyszałem po chwili, jak gangster zwrócił się do mnie i szczerze powiedziawszy nie wiedziałem w jakim celu. Chciałem zająć się rozpakowywaniem jedzenia, bo w sumie wypadałoby to jakoś wszystko ogarnąć. 

- Jestem Minho. – odpowiedziałem zgodnie z prawdą, a Brad bacznie mi się przyglądał. Usłyszałem, jak Dylan nakazał podzielić między nas znalezione jedzenie i wodę, abyśmy mieli na rano, ewentualnie na potem.

- Skąd pochodzisz? – zapytał i zaszokował mnie swoim pytaniem. Podszedł do mnie i coś układał na tym metalowym wózku. Co tu się w ogóle dzieje?

- Z Korei. – rzekłem, wciąż zastanawiając się, jaki jest w tym haczyk.

- Podobno macie tam w tej Azji fajne, indyjskie dziewczynki. – stwierdził ni z gruchy, ni z pietruchy, a ja popatrzyłem na niego w szoku. Nie wiem, o co temu człowiekowi chodzi, ale ok, powiedzmy, że nie będę wnikał. Po chwili usłyszałem, jak coś metalowego upada na ziemię. Odwróciłem się i zobaczyłem Scotta, który przewrócił drugi metalowy wózek, zaś Thomas i Liam pomagali mu wstać. 

- Ogólnie rzecz ujmując kobiety z tamtejszych rejonów są bardzo atrakcyjne. – stwierdziłem zgodnie z prawdą, nie wiedząc, że mam milczeć, czy nie. Lepiej nie prowokować tego typa.

- Ciekaw jestem, czy są równie ciasne, jak te z Ameryki, a Ty Scott? Też jesteś ciekawy? – zapytał, patrząc na mojego przyjaciela, który dziwnie się denerwował, robiąc się przy tym blady jak ściana. Thomas z Liamem zaczęli się pieklić, że ten gangster jest wkurwiający i mają go już dosyć, bo czepia się wszystkiego i wymyśla jakieś bzdury. – Chciałbyś poznać jakąś ładną Azjatkę, a może jakąś gorącą indyjską pannę? – dodał, a McCall zaczął się dziwnie zachowywać. 

Dostrzegłem, że Jeff intensywnie przyglądał się mojemu koledze, który unikał jego wzroku, jak ognia. Zastanawiałem się, o co może chodzić, ale jednak nie miałem czasu na zaprzątanie sobie tym głowy. 

- Nie, nie jestem. Nie interesuje mnie to. – odpowiedział zimno i szybko, jak by chciał urwać temat.

- Lauren by się wkurzyła, gdyby się dowiedziała o tej rozmowie. – wtrącił się Liam, a Scott wyglądał, jak by zobaczył właśnie ducha. Jeff spojrzał na wszystkich z aprobatą, jak by właśnie wygrał los na loterii. 

- Oh, wydaje mi się, że Lauren nie miałaby nic przeciwko, co Scotty? – zapytał się, a ja przyglądałem się tej rozmowie z zaciekawieniem. Przyznam szczerze, że zaczyna się robić coraz bardziej interesująco. 

- Jest bardzo wyrozumiała. – odpowiedział, wręcz wycedził przez zęby. - Czy możemy ustalić, kto, gdzie śpi? - zapytał, lecz jego pytanie zostało olane.

- Na pewno się o Ciebie martwi. – wtrącił się niespodziewanie Brad, który wręcz był cały w skowronkach, bo z tego, co zdążyłem od niego usłyszeć, to bardzo uwielbiał swatać ze sobą ludzi i wszystkim zawsze gorąco kibicował. – Musimy ją koniecznie kiedyś poznać!

- Jestem niezmiernie ciekawy, jak ta laseczka wygląda. – powiedział Jeff, który usiadł sobie wygodnie na krześle i odpalił fajkę. Brett stwierdził z Aleciem, że w sumie to jest dobry pomysł i z chęcią też by zapalili, na co ten im pozwolił i, o zgrozo, ten gangster dał im nawet ognia, co nie uszło naszej uwadze.

Co tu się u licha dzieje? Czy ktoś podmienił gangstera na wersję bardziej człowieczą?

– Może ją nam opiszesz? - zaproponował starszy mężczyzna.

- Właśnie, nigdy nam nie pokazałeś jej zdjęcia. – wtrącił się ponownie Liam. Patrzyłem na biednego Scotta, który kręcił się niespokojnie i wyglądał, jak by ktoś go oblał wrzątkiem, bo był cały czerwony na buzi i w dodatku mocno spięty. Zrobiło mi się go nawet szkoda, bo wszyscy go dręczą pytaniami. Scott przez dłuższa chwilę nie odpowiedział, a wszystkie pary oczy były skierowane ku niemu.

- Dajcie mu już spokój. – zainterweniowałem, bo chłopak ewidentnie się denerwował. – Nie męczcie go tak. Jak nie chce, to niech nie mówi. To jest jego życie i jego sprawa.

- No właśnie! - poparł mnie.

- Ja nic przecież nie robię. – rzekł uradowany Jeff, jak by właśnie zobaczył milion dolarów. – Ja tylko chciałem się dowiedzieć, czy dziewczyna Scotta jest w stu procentach naturalna, czy może sztuczna. – dodał, na co kolega zacisnął usta w wąską linię i ciężko oddychał. Zobaczyłem, że jego dłonie również są mocno zaciśnięte, a kosteczki pobielały z wysiłku. 

- Ile lat ma Lauren? – spytał się nagle Liam, aż zwróciłem mu uwagę.

- Czy mógłbyś przestać być tak wścibski? - powiedziałem. 

- To Ty nie wiesz? – spytał zdziwiony Brad. – Scott mówił ostatnio, że lubi doświadczone kobiety i podobno ta Pani ma dwadzieścia pięć lat oraz jest kobietą niezależną, która zawsze dostaje to, czego chce. Ma nawet własne mieszkanie i samochód. – rzekł szczęśliwy.

- No Scott, powiem Ci, że tego to byśmy się po Tobie nie spodziewali. - odparł na to Jeff, zaciągając się papierosem, spoglądając mu prosto w oczy. - Czyli lubisz starsze i doświadczone, co? Tylko kobiety są w Twoim kręgu zainteresowania? - dodał, co przelało czarę goryczy.

- Mam was kurwa dość. – huknął Scott na tyle głośno, że echo rozniosło się po całym budynku i zapewne swoim tonem mógłby pobudzić wszelkie duchy do życia. Ja w żadne paranormalne zjawiska nie wierzę, bo żadne z nich nie są potwierdzone naukowo, a to, co nie ma poświadczenia w dokumentach i nie jest oparte na wieloletnich badaniach, które sensownie wyjaśniałyby ich byt, to ja w to nigdy nie uwierzę.

Zobaczyłem, że kolega wściekły wyszedł z budynku, ostentacyjnie szturchając po chamsku Jeffa podczas kierowania się w stronę wyjścia, którego omal nie wywrócił z krzesła. 

- Scott! - krzyknął za nim Dylan. – Dokąd idziesz?! Jest ciemno i na wyspie może być niebezpiecznie! Wracaj tu! 

Chłopak nie odpowiedział, tylko wręcz pokazał nam wszystkich środkowy palec i przy wyjściu wręcz trzasnął drzwiami, które omal nie wypadły z zawiasów. Nie mam pojęcia, dokąd się udał, ale mam nadzieję, że nic mu się nie stanie. Nie wiadomo jakie zwierzęta zamieszkują ten teren. Jestem niemal pewien, że roi się tutaj od jadowitych pająków oraz węży.

Perspektywa: Harry.

Warunki, w jakich przyszło mi w tym momencie żyć, są wręcz absurdalne oraz skandaliczne. Łóżka są tak stare, obrzydliwe i niewygodne, że prawdopodobnie stracę godność śpiąc na nich. Na domiar złego jedno zawaliło się pode mną i omal nie straciłem życia. Pieprzona szkoła nie wypłaci mi się do końca życia. Biuro podróży również. Spojrzałem na swojego chłopaka, który nie wiedział, co ze sobą zrobić i bardzo długo bił się z myślami, czy usiąść czy nie. Ja zaryzykowałem i żałuję, ale wyjścia nie mam. Nie będę spał jak żul na podłodze.

Spojrzałem na O'Briena, który kłócił się z Jeffem o to, jak rozdzielić racje żywnościowe. Oczywiście wyszło na to, co chciał gangster, który powiedział, że pozostałe trzy skrzynki możemy otworzyć rano, gdy będzie rozdzielać żywność na śniadanie. Wkurwiony na tego zjeba z bronią chłopak podszedł do mnie i do Louisa wręczając nam po jednej butelce dwulitrowej wody oraz po paczce krakersów, po kabanosie i po jednym batonie.

Ja pierdole, nie po to chodziłem na zabiegi, aby teraz stracić swoją jędrną skórę i kaloryfer na brzuchu.

- To są żarty? – spytałem widząc to, co przystało mi jeść. - Już wystarczy, że zjadłem wafelki czekoladowe i zapiłem puszką coli. 

Ja się pytam, gdzie są moje posiłki ustalone przed dietetyka?!

- Harry, proszę, nie wydziwiaj. – upomniał mnie mój chłopak. – Nie mamy nic lepszego do jedzenia, więc cieszmy się, że cokolwiek dostaliśmy. To nie jest miasto, tylko walka o przetrwanie. – dodał, a jego słowa jakoś z trudem do mnie dotarły. No co poradzić, jesteśmy na bezludnej wyspie, więc muszę przestać wybrzydzać, co nie jest łatwe.

- Idę spać, jeśli ktokolwiek śmie mnie obudzić, umrze. – powiedział Jeff, który podszedł do swojego łóżka, zdejmując uprzednio koszulkę wraz ze spodniami, przebierając się w krótkie dresy i jakiś T-shirt. Schował swoją broń z tyłu i najprościej w świecie poszedł spać.

Spojrzałem się na swojego chłopaka, który patrzył prosto w moje oczy, aby po chwili pocałować mnie i wtulić się w moją klatkę piersiową. Otworzyłem sobie paczkę krakersów i zacząłem jeść, przyglądając się wkurwionemu Dylanowi, który ewidentnie chciał otworzyć kolejną skrzynkę z jedzeniem, ale powstrzymał go Brett. Brad, czy jak mu tam chodził zestresowany i błagał każdego po kolei, aby zakryć czymś narysowane gęby na ścianach, natomiast Dunbar uparcie szukał jakiegoś szczura i poszedł gdzieś w głąb tego opuszczonego psychiatryka.

- Pierdole, potrzebuję intymności. – powiedział Alec, który poszedł gdzieś szukać czegoś, czym będzie mógł się odgrodzić, lecz zbyt daleko nie odszedł.

- Ciekawe, co będziesz tam robić, skoro potrzebujesz intymności, co Alexandrze? – spytał Magnus, a Alec zatrzymał się, gniewnie na niego spoglądając. – Jeśli masz w czymś problem, to służę pomocną dłonią. – dodał lubieżnie się uśmiechając i puszczając do niego oczko. Muszę przyznać, że gdybym nie był z Lou, to nawet bym się zainteresował Magnusem.

Połowa z nas wydała z siebie tylko głośne „uuuu", co tylko rozjuszyło Aleca i całe szczęście nie zbudziła Jeffa.

- Stul pysk, bo pożałujesz, że się urodziłeś. – warknął, na co Magnus tylko figlarnie poruszył brwiami i szeroko się do niego uśmiechnął. – Odważny jesteś, skoro śmiesz mi podskakiwać.

- A co, znowu pchniesz mnie na dół z piętra? – spytał będąc niebezpiecznie blisko Aleca. – A może wolałbyś pchnąć mnie czym inny, co? Wiesz, jak chcesz, to mogę Ci pomóc szukać. Myślę, że towarzystwo Ci się przyda. Byłoby bardzo źle, gdyby jakaś zjawa Cię zaatakowała, nie sądzisz? Ale przecież jesteś taki odważny, to na pewno dałbyś sobie z nią radę.

- W życiu bym się nie spodziewał, że ten wymalowany klaun potrafi tak dogryźć. – stwierdził Brett. W sumie to zgodziłem się z nim. W szkole czasem go widywałem i nawet zapamiętałem, bo ciężko jest nie pamiętać kogoś tak ekstrawagancko ubierającego się. Ogólnie nigdy nie słyszałem, aby się odzywać. Zdziwiłem się, że na wyspie pokazuje pazurki.

- Weź go nie wyzywaj, co? – wtrącił się Dylan. – Cały czas tylko widzę, jak jesteś dla niego chamski, już nie mówiąc, jak traktujesz go w szkole. Co Ci w nim przeszkadza?

- Dylan ma rację. – poparł go Thomas.

- A Ty kurwa co? Swojego zdania nie masz i życia, że ciągle robisz wszystko to, co Dylan i ciągle za nim łazisz? – zripostował go Talbot, na co Sangster oblał się intensywnym rumieńcem i niepewnie podrapał się po głowie, po czym burknął, że musi pilnie znaleźć Brada i w czymś mu koniecznie pomóc.

- Może Alexander jest tak nieśmiały w okazywaniu uczuć, że woli to robić za pomocą przemocy? – spytał Magnus, a Lou zachwycił się tym, że Alec straci zaraz cierpliwość. Zaczynało się robić naprawdę ciekawie. – Wiesz skarbie, pchać można na wiele sposobów.

- Nie żyjesz już. – warknął Alec i zaczął biec w stronę Magnusa, który zaczął przed nim uciekać gdzieś w głąb szpitala. Zaśmiałem się razem z Louisem i zobaczyłem, jak chłopcy potrącili po drodze Liama, który trzymał w rękach jakiegoś paskudnego gryzonia.

- Kurwa, mój szczur! – wrzasnął Dunbar, przewracając się na ziemię i wypuszczając z rąk swoją zdobycz, zaczynając bieg za spierdalającym przed nim zwierzęciem. – Ja pierdole, debile jebane! Dziesięć minut łapałem tego gnoja! - dodał oburzony.

- Po chuj Ci ten szczur, co lamusie? – fuknął wściekły Brett, tarasując mu drogę i zmuszając do tego, aby Liam spojrzał mu w oczy. – Co Ty z nim chciałeś zrobić, co?

- Wsadzić Ci w dupę, Ty wstrętny taborecie! – warknął chamsko i odepchnął chłopaka, na co Brett zareagował złością i oboje zaczęli się przepychać, albo raczej macać, bo szarpaniną nawet nie da się tego cyrku nazwać.

- Wiesz co, Hazza? – spytał nagle Louis zajadając się ukradzionymi żelkami. – To lepsze niż kino.

- W sumie. – poparłem go i oboje zajadaliśmy się niezdrową żywnością i muszę stwierdzić, że ta komedia to przebija najlepszej klasy film. Naprawdę.

Perspektywa: Scott.

Zirytowany wyszedłem ze szpitala czując, że ogarnia mnie złość. Kurwa mać jeszcze chwila, a chyba wszystkich bym tam rozniósł. Musiałem się jakoś uspokoić, a powiew świeżego, schłodzonego powietrza dobrze mi robił. Ten pierdolony Jeff zdecydowanie przegiął bagietę, ale wiedziałem, że on to robi celowo. On specjalnie mnie podjudza i ma wobec mnie plany, bo chciałby mnie mieć na swoją własność.

Nie mam pojęcia, co on we mnie widzi i dlaczego upatrzył sobie akurat mnie, ale ja tak łatwo się nie dam. Zresztą, nie muszę nawet się starać, bo gangster sam doprowadza do tego, że tylko się do niego zrażam, bo przecież co niby miała znaczyć dzisiejsza akcja? No właśnie. 

To nie jest przedszkole, jeśli on myśli, że takimi tanimi i dennymi zalotami sprawi, że się nagle w nim zakocham, albo chociaż spojrzę na niego normalnie. Siedząc na zewnątrz zacząłem rozmyślać. Przeanalizowałem sobie wszystko bardzo dokładnie i doszedłem do wniosku, że jestem jednym wielkim, żałosnym kłamcą. Nie dość, że nawciskałem kitu matce, że mam straszą dziewczynę z dobrą pracą, z własnym mieszkaniem, po studiach i z samochodem oraz prawej jazdy, to jeszcze zachciało mi się okłamywać przyjaciół. No, ale w sumie to co miałem innego zrobić, jak wszyscy mnie cisnęli, że nie mam nikogo?

No właśnie. Pieprzona szkoła i Ci idioci. Jeszcze tylko trochę przetrwać i gdy skończę ten cały pierdolnik, już nikt mnie w tym mieście nie zobaczy. Nie mam zamiaru spotkać nikogo ze szkoły na swojej drodze, bo wszyscy tam tylko oceniają, oczerniają, wyzywają i wiele innych.

Postanowiłem, że nie będę dłużej tutaj tkwił, bo panująca ciemność i odgłos odbijającej się o betonową konstrukcję wody przerażała mnie do takiego stopnia, że szybciutko wszedłem do środka i w sumie zacząłem się zastanawiać, czy to aby na pewno dobry pomysł, i czy spędzenie nocy przed budynkiem nie będzie lepszym rozwiązaniem.

Widok, który ujrzałem, no kurwa mać, po prostu zwalił mnie z nóg. Dostrzegłem macającego się Liama z Brettem, których Thomas z Bradem próbowali jakoś rozdzielić, biegającego Aleca z Magnusem, których usilnie próbował uspokoić Minho w asyście Dylana oraz obserwujących wszystko z łóżek Louisa oraz Harry'ego, którzy mieli z tego wielki ubaw oraz tego śpiącego w najlepsze palanta.

Mimowolnie mój wzrok zatrzymał się właśnie na nim i mogłem ponownie dostrzec na jego ciele piękny tatuaż. Bardzo spodobał mi się ten smok, z którego skrzydeł zaczęły odlatywać nieduże ptaki. Sam chciałbym jakiś mieć w przyszłości, ale moja przewrażliwiona matka mi nie pozwala i myślę, że by mi dopiero zrobiła z dupy jesień średniowiecza, gdybym przyszedł z dziarką do domu.

- Scott, uważaj! – usłyszałem nagle głos Dylana, który krzyknął, że mam na coś uważać, lecz ja nie zrozumiałem, o co mu chodzi, dopóki nie zobaczyłem pędzącego w moją stronę pielęgniarskiego, metalowego wózka, na którym uprzednio jechał Alec. Rozszerzyłem oczy z szoku i zamiast odskoczyć, oberwałem tym dziadostwem, lądując obolały na ziemi.

- Kurwa. – syknąłem. Byłem na siebie zły, bo przyłapałem się na wpatrywaniu się w Jeffa i przez to  nie zauważyłem, co się dookoła dzieje. Coś czuję, że mój ambitny plan, aby się w tym palancie nie zakochać nie pójdzie tak łatwo, ale sorry, nie mam zamiaru dać mu tej satysfakcji. Dobrze wiem, że założył się ze mną tylko dlatego, że chciał mi udowodnić, że może mieć każdego. 

- Mówiłem, żebyś uważał. – powiedział z wyrzutem Dylan, który podszedł do mnie i podał mi rękę, pomagając jednocześnie wstać.

- Zostaw moje włosy, pierdolony taborecie! – huknął wkurwiony Liam, którego szarpał wyższy chłopak.

- Uspokójcie się, błagam. – wyjąkał błagalnie Brad. – Nie lubię przemocy, proszę, nie bijcie się już.

- Chciałeś mnie poszczuć szczurem, lamusie-danbusie. – odpowiedział.

- Należało Ci się! – stwierdził Liam, który został przewrócony przez Bretta i teraz Talbot znajdował się pomiędzy nogami chłopaka. Thomas nieudolnie próbował odciągnąć od przyjaciela Bretta, lecz ten popchnąłem go jedną ręką i blondyn upadł tyłkiem na podłogę.

- Wpierdolę Ci teraz tak, że Cię matka nie pozna. – syknął Alec, który boleśnie trzymał za ramię Magnusa. Młodszy chłopak nie zdawał się jakoś specjalnie przejmować groźbami Lightwooda, ponieważ uśmiechał się do niego zadziornie i tylko go tym jeszcze bardziej prowokował i podjudzał.

- Jesteś bardzo niewyżyty, Alexandrze. – odpowiedział seksownym głosem i całe szczęście, że ktoś włączył się do rozmowy, bo Lightwood omal nie przywalił Bane'owi.

- Puść Magnusa. – wtrącił się Minho, który serdecznie dość miał całej tej wrzawy.

- Wypierdalaj do Chin i nie wtykaj nosa w nieswoje sprawy. – burknął Alec.

- Grzeczniej trochę. - skomentowałem, stając w obronie Azjaty. – Za kogo Ty się kurwa uważasz, co?

- Odezwał się fanatyk indyjskiego ruchania. – odpowiedział, a moje policzki pokryły się płonącym rumieńcem. Czułem, że zaraz zapadnę się ze wstydu.

Albo ten skurwiel wszystkim wygadał, albo Lightwood nieświadomie tak powiedział, wykorzystując do tego rozmowę, która miała miejsce kilkanaście minut temu.

- Masz jakiś problem? – huknąłem i ogólnie w pomieszczeniu zaczęło robić się coraz głośniej z uwagi na fakt, że wszyscy, no prawie wszyscy kłócili się, wyzywali oraz szarpali, przez co hałas stał się nie do zniesienia.

W pewnym momencie usłyszeliśmy strzał z pistoletu. Wszyscy momentalnie zamilkli i spojrzeli na obudzonego oraz nieziemsko wkurwionego Jeffa, który wręcz miał na twarzy wymalowaną chęć mordowania, a z jego oczu ciskały się iskierki nienawiści w naszym kierunku.

Świetnie, wszyscy mamy teraz przepierdolone po całości. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro