Rozdział 7.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Perspektywa: Scott.

Ten pierdolony gangster zaczynał mnie ostro wkurwiać. Nie mam pojęcia dlaczego jego charakter i sposób bycia doprowadzał mnie do białej gorączki, ale nie miałem zamiaru w żaden sposób się jemu poddać. Nie mam najmniejszego pojęcia, w jaki sposób on znalazł się na pokładzie samolotu, ale tak łatwo nie odpuszczę. Dowiem się, kim jest i czego chce. Liczę na pomoc przyjaciół.

- A teraz idziemy się rozejrzeć po okolicy. – nakazał. – Musimy znaleźć jakieś schronienie, a wszelki znaleziony bagaż zabieracie do razu ze sobą. Nie wiemy, ile czasu tutaj spędzimy, więc wszystko może się przydać. Przede wszystkim musimy zobaczyć, czy na wyspie znajdują się jakieś budynki, a jeśli nie, to musimy zrobić sobie prowizoryczne szałasy na pierwszą noc. Później pomyślimy co dalej.

- Samolot miał czarną skrzynkę, to jutro na pewno już będziemy w domu. – prychnął wszechwiedzący Harry, a ten palant roześmiał się głośno. Spojrzałem na niego wściekłym wzrokiem.

- Z czego rżysz, kretynie? – warknąłem, a on zlustrował mnie wzorkiem. Coś czuję, że ciężko będzie spędzić noc w towarzystwie tego przeklętego typa.

- Uspokój się. – powiedział spokojnie Thomas do mnie. – Nie prowokuj go. Wiesz do czego jest zdolny.

- Blondas dobrze gada. – odpowiedział. – A śmieję się z tego, że wy wierzycie w istnienie czarnej skrzynki.

- Przecież każdy samolot obowiązkowo musi zostać wyposażony w czarną skrzynkę, takie są wymogi formalno-rządowe i maszyny w przeciwnym wypadku nie przejdą kontroli wstępnej i nie zostaną dopuszczone do lotu, ponieważ jest ona rejestratorem parametrów przebytego lotu i nagrywarka rozmów pilotów w celu uniemożliwienia ewentualnego celowego spowodowania katastrofy przez ludzi. – powiedział pewnym siebie głosem Brad. – Innymi słowy żaden samolot nie zostanie dopuszczony do startu bez sprawnej, czarnej skrzynki.

- Masz rację, cukiereczku. – odrzekł ten bandzior. – Ale ten samolot nie miał zamontowanej czarnej skrzynki.

- To niemożliwe! – wtrącił się pewny siebie Brad i na znak swojego oburzenia tupnął nogą. Minho spojrzał na niego i zaśmiał się, a chłopak zrobił się czerwony na twarzy.

- Wiesz, ten był akurat... wyjątkowy. Rozumiesz, miałem ze swoim gangiem pewien plan, który był na tyle opłacalny, że postanowiliśmy zaryzykować. Pedro, jeden z moich ludzi załatwił nam lewy samolot bez skrzynki, który kiedyś ukradliśmy żandarmerii wojskowej, więc jest w pewnym stopniu niewykrywalny w powietrzu, bo nie ma rejestratora parametrów lotu, więc dzięki temu mogliśmy dostać się do Europy i nie zostać zauważonymi. Przerobiliśmy go sobie dla własnych celów, zdemontowaliśmy skrzynkę i przemalowaliśmy. Miał zamontowaną oczywiście lewą skrzynkę, która podawała fałszywą lokalizację do głównej bazy, bo była połączona z innym samolotem czym oczywiście sterowali moi ludzie z Bridgeport. Dzięki temu zyskaliśmy na czasie, zanim ktokolwiek zorientowałby się, co jest grane. Potrzebowałem go, aby przemycić narkotyki do Europy, a wycieczek szkolnych się nie sprawdza, więc miałem wspaniałą okazję wejść na pokład z narkotykami, z której grzech było nie skorzystać. Moi ludzie uszkodzili Wasz samolot, którym pierwotnie mieliście lecieć i dzięki temu podszyliśmy się za biuro podróży, a w szkole roznieśliśmy informację, że polecicie zastępczym, na co szkoła się zgodziła. Dowiedziałem się też, że jakiś gówniarz miał lecieć jako opiekun, to nakazałem porwanie Markusa Lightwooda, za którego się podszyłem i nikt nawet się nie kapnął przez cały lot. Spokojnie, nie kazałem go zabić, siedzi w lochu i ma wszystko, co mu potrzeba. Sami rozumiecie, dla pieniędzy zrobię wszystko. Szkoda, że pilot Jaxon zmarł. Był moim zaufanym człowiekiem i pilotował ten samolot na mój rozkaz. Na miejscu oczywiście bym was zostawił w jakimś wypizdowie, a sam uciekł i nikt by się nawet nie pokapował, że przemyciłem towar do Europy. W miejscu docelowym czekali by na Wasz samolot, a tak naprawdę byśmy dolecieli na sam koniec Chorwacji. – powiedział z ogromnym zadowoleniem, a mnie chuj po prostu strzelił na te słowa. 

Nie wierzę, że ten bezczelny typ naraził nas na niebezpieczeństwo, bo za chciało mu się przewozić jakieś pierdolone narkotyki. Na jego słowa po prostu wybuchłem.

- Ty świnio! Jak mogłeś nam to zrobić! Przez Ciebie zginiemy na tej wyspie, a nasi koledzy i koleżanki leżą teraz martwi w oceanie, albo morzu! – wrzasnąłem i bez ostrzeżenia przywaliłem mu w twarz, rzucając się jednocześnie na niego. Miałem totalnie wyjebane na konsekwencje, ale nie mogłem zareagować inaczej. Wszyscy prócz nas nie żyją, moi przyjaciele, koledzy, koleżanki... Zacząłem go bić, lecz facet okazał się silniejszy ode mnie i boleśnie wykręcił mi ręce, powalają mnie na ziemię. Siedział na mnie okrakiem, a moje ręce znalazły się w jego silnym uścisku. Spojrzał na mnie gniewnie, a mnie zrobiło się dziwnie gorąco, gdy tak na mnie siedział.

- I co, dalej będziesz takim awanturnikiem? – wymruczał mi do ucha, a ja zdenerwowałem się bardziej na jego słowa i zacząłem się szamotać, uwalniając się jednocześnie z jego uścisku. Ponownie szarpaliśmy się, a mnie udało się go z siebie zrzucić. Chciałem złapać jakiś leżący obok kij lub kamień, lecz ten skurwysyn był dobrze wyszkolony, bo natychmiast powalił mnie na trawę tak, że teraz leżałem na brzuchu, a moje ręce były wykręcone do tyłu. 

Przyjaciele krzyczeli, żeby mnie puścił, Brad zaczął panikować i prawie udusił się, bo był astmatykiem. Pozostali chcieli coś zrobić, ale byli przerażeni faktem, że ten kretyn miał przy sobie broń, a co gorsza, trzymał ją teraz w ręku. Zaczynałem żałować, że mu przywaliłem, ale ta myśl szybko odeszła w niepamięć.

- Jesteś bardzo niegrzeczny, a takich należy porządnie ukarać. – powiedział seksownie, znajdując się blisko mojej twarzy, a ja poczułem się skrępowany, gdy leżałem na brzuchu, a on wręcz mnie przygniatał. Nie wiem dlaczego w mojej głowie pojawiły się dziwnie, niecenzuralne rzeczy skoro typa nie trawię i gardzę nim, jak mało kto. Może to jest spowodowane tym, że po raz pierwszy w życiu spotkałem kogoś, kto próbuje mnie zdominować? Szybko jednak pozbyłem się tych myśli. Czułem jego krocze napierające na moje pośladki i zrobiło mi się dziwnie gorąco, lecz uczucie to szybko zniknęło, gdy coś zimnego i metalowego znalazło się przy mojej skroni. Całe szczęście, że Brett z Dylanem zainterweniowali i zdjęli tego kolesia ze mnie.

- Hej, zostaw go! – krzyknął Talbot. Gangster odwrócił się i szybko wyswobodził się z ich uścisku, celując w chłopaków bronią i nie pozwalając do siebie podejść. Jeden zły ruch i przecież moglibyśmy go obezwładnić, lecz gdy mierzył w nas, to nie mogliśmy działać pochopnie. Spojrzałem na typa z nienawiścią w oczach.

- Jeb się. – powiedziałem wściekle podnosząc się z ziemi.

- Uspokójmy się do cholery. – krzyknął zdenerwowany Dylan stając pomiędzy mną, a tym mafiozą. – Agresja niczemu nie służy. Siedzimy w tym razem i czy nam się podoba to, czy nie, musimy współpracować. Ten facet powiedział, że skrzynka była wadliwa, więc najprawdopodobniej w najbliższym czasie nas nie znajdą, więc zamiast się wzajemnie zabijać i bić, to poszukajmy schronienie, a przede wszystkim jedzenie i wodę.

- Dylan ma rację. – powiedział Minho, który analizował całą sytuację. – Nie przeżyjemy bez podstawowego wyposażenia jakim jest żywność i woda.

- Podsumowując wszystko, to z tego, co mówisz wynika, że zamontowana w naszym samolocie skrzynka była fałszywa i nikt nas nie odnajdzie, bo będą nas szukać w zupełnie innym miejscu? Jednocześnie podmieniłeś samoloty, co jeszcze bardziej komplikuje naszą sytuację, bo wszyscy myślą, że lecimy przewidywaną trasą, a z tego, co już tu usłyszałem, śmiem twierdzić, że pewnie lecieliśmy zupełnie inną, bo wspomniałeś, że mieliśmy wylądować na drugim końcu Chorwacji? – zapytał Thomas i wszyscy spojrzeli na Jeffa, który nie ukrywał swojego rozbawienia.

- Brawo za spostrzegawczość. Chociaż jeden dzieciak ogarnia, co tu się dzieje. – powiedział z satysfakcją, a ja miałem już dość wszystkiego. Po prostu zajebiście. Nie dość, że nasze samoloty zostały podmienione, to jeszcze na pokładzie mamy jakiegoś pojebanego gangstera, a w dodatku rozbiliśmy się na jakieś popierdolonej wyspie. Błagam, zabijcie mnie.

Stop. Cofam te słowa. Trzeba uważać na życzenia, bo ten koleś tylko czeka, aby mi sprzedać kulkę w łeb. Wolę nie igrać z losem.

- Czyli jak nas kurwa odnajdą?! – krzyknął Louis, który po chwili przyswoił sobie wszystkie informacje. Pozostali znajomi dyskutowali z zaangażowaniem pomiędzy sobą i na wyspie zaczął robić się gwar.

- Zapłacisz mi za to odszkodowanie. – warknął Harry gniewnie na niego patrząc. Jeff, bo tak się ten frajer nazywał, tylko prychnął na jego słowa i roześmiał się głośno. Harry chyba nie do końca zdaje sobie sprawę, że ten typek nie znosi rozkazów, a przede wszystkim nic mu nie zapłaci, bo pieniądze są dla niego najważniejsze. Ja już się o tym przekonałem na własnej skórze, jednak nie miałem zamiaru odpuścić.

- Mogę Ci co najwyżej sprzedać kulkę w łeb. – odpowiedział.

- Zmień tekst, bo robisz się nudny. – prychnąłem, bo nie mogłem się po prostu powstrzymać przed tym, aby mu nie odpyskować. Niestety, ale taką mam naturę. Nienawidzę takich ludzi jak on. Próżnych, aroganckich i bezczelnych.

- Mogę się Tobą zająć, to nie będzie Ci nudno. – rzekł sarkastycznie i podstępnie, a ja zrobiłem się czerwony ze złości. Jego wypowiedź miała tyle podtekstów, że ze złości prawie mnie rozniosło. Przysięgam, że zemszczę się na tym typie. Muszę tylko zachęcić przyjaciół do pomocy.

- Ty... Ty... - chciałem coś burknąć, lecz powstrzymał mnie przed tym Brad z Liamem. Znając pomocniczość moich kumpli, to pierwszy z nich zapewne będzie panikować i od razu się wycofa, a drugi zgodzi się, ale po chwili zacznie się wykręcać, zaś Thomas będzie zmieszany, ale w efekcie może się zgodzić na pomoc. Myślę, że poproszę Dylana i Minho, ewentualnie spytam Lightwooda, do bojaźliwych nie należy i myślę, że z radością będzie chciał się zemścić za kuzyna.

- Idziemy szukać schronienia. Teraz. – nakazał ten burak pastewny, po czym spojrzał na nas groźne, lecz my nie ruszyliśmy się. I bardzo dobrze.

- Powinniśmy znaleźć sposób na wydostanie się z wyspy. – wtrącił nagle Lou. – Nie możemy tu tkwić do końca życia. Na pewno jest w samolocie jakiś radiotelefon, albo cokolwiek, co umożliwiłoby nam kontakt ze światem.

- Oczywiście, że nie będziemy. – powiedział pewny siebie Jeff. Co on do kurwy nędzy knuje? – Moi ludzie na pewno się zorientują, że nie wylądowaliśmy i ktoś po mnie podleci. Znają trasę i jestem przekonany, że jutro lub pojutrze już tutaj będą. – dodał i spojrzał na nas z wyższością. Zaraz mu przypierdolę leżącym obok mnie kijem. – A jak wy się wydostaniecie, to nie mam pojęcia, jebie mnie to. Grunt, że ja niedługo wrócę do Ameryki.

- Dziwne, że ktokolwiek będzie chciał Cię ratować. – prychnął Harry.

- Ruszcie się, robi się ciemno i nie możemy spać na otwartym terenie. – powiedział, ignorując kąśliwą uwagę Stylesa. – Idźcie przodem, a ja za Wami, bo jeszcze wywiniecie mi jakiś numer. – nakazał, ale ja musiałem się wtrącić i tym samym przedłużałem ten cały cyrk i szopkę.

- Najpierw odpowiesz, ile masz lat i jakie masz zamiary wobec nas. Nikt Ci nie ufa. – powiedziałem głośno, a Thomas zaczął się coś bulwersować. Mężczyzna spojrzał na mnie i podszedł bardzo blisko, lecz ja starałem się zachować resztki odwagi.

- A co, chciałbyś się umówić, że tak o mój wiek wypytujesz? – spytał z figlarnym uśmiechem podchodząc do mnie niebezpiecznie blisko. Wessałem powietrze głęboko do płuc, a moje poliki piekły ze złości niemiłosiernie. On jest tak pewny siebie i bezczelny, że szok.

- Nie kręcą mnie starzy zboczeńcy. – burknąłem i spojrzałem mu wyzywająco w oczy.

- Żeby życie miało smaczek, raz dziewczynka, raz chłopaczek. – odpowiedział, intensywnie na mnie patrząc, a ja wessałem powietrze do płuc i zacisnąłem dłonie w pięści. Jeszcze chwila, a pobijemy się na śmierć i życie.

- On tylko niepotrzebnie Cię prowokuje. – uspokajał mnie Thomas. Miał racje. On chciał mnie tylko zezłościć niepotrzebnie, a ja daje się jak ten kretyn, zamiast zachować stoicki spokój.

- Daj spokój, stary. – rzekł do mnie Dylan i poklepał mnie po plecach.

- Idźcie przodem. – nakazał ten skurwiel, a my niestety musieliśmy wykonać jego polecenie. – Rozproszcie się nieznacznie, abyśmy mogli przeszukać większy teren, ale chcę mieć Was wszystkich na oku, zrozumiano? Czterech idzie na lewo, trzech na wprost, a czterech na prawo. Chcę Was widzieć, więc nie myślcie sobie, że coś wykombinujecie. – powiedział, a ja wywróciłem oczami. Niechętnie wykonaliśmy jego polecenie i czekała nas piesza wycieczka po nieznanej wyspie, na której musimy spędzić kilka, bądź kilkanaście dni, lub też całe życie, bo pewien spierdolony umysłowo gangster zapragnął przemycić narkotyki do Europy. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro