Rozdział 2
Niebo wciąż nosiło szaty granatu, gdy oddział zgromadził się przed tylnym wejściem. Z sygnałem od Hestii, Apollo i Artemida ruszyli zająć swoje pozycje. Artemida wspięła się zręcznie na dach budynku obok przez awaryjne zejście pożarowe. Chowając się za progiem przykręciła lunetę i tłumik do swojej snajperki, wreszcie rozstawiając trójnóg i ustawiając się na pozycji.
Apollo natomiast z uśmiechem skrytym pod materiałem munduru ruszył w stronę budynku po drugiej stronie ulicy. Szybko i bezszelestnie pokonując drogę, zamiast skorzystać z klatki schodowej, skręcił w boczną uliczkę. Hestia zmarszyczła na to drzwi i sięgnęła po komunikator. Zanim zdążyła z niego skorzystać odezwał się przez radio Apollo.
— Nie musisz się martwić słonko, wiem co robię– zaśmiał się cicho łapiąc za parapet i podciągając się wyżej.
— Nie taki był plan, miałeś wejść schodami by się nie rzucać w oczy!– wyszeptała gniewnie.
— Ćśśś, i tak wszyscy śpią– powiedział i steknal cicho. Podciągając się na kolejne okno uderzył nogą o ścianę budynku.
— A jeśli nie?– zapytała dalej poddenerwowana. W jej głowie przychodziły tysiące scenariuszy, że coś idzie nie tak. Tysiące końców ich kariery i żaden przyjemny...
— To już nie ważne, jestem na pozycji.
Hera przewróciła oczami na jego zachowanie i poprawiła zapięcie pancerza na Hermesie, który podskoczył z nagłego pociągnięcia za troczek. Hestia sama poprawiała pancerz Demeter kiedy szeptem mruknęła sama do siebie, nieświadoma dalej aktywnego połączenia.
— Popisuwę odwalił, no jasne...
Z komunikatora doniósł się śmiech blondyna, który monitorował przez swoją lunetę okolicę.
— Przynajmniej udana?
Rudowłosa przemilczała odpowiedź i odwróciła się do pozostałych. Poklepali się po ramionach i zwiad ruszył przodem. Reszta została obserwując jak niebo zmienia swoje barwy, a słońce unosi się ku górze świtając nad ich głowami.
Siódemka ich stała w gotowości przed tylnym wejściem. Czarne mundury z naszywką wieńca laurowego. Broń w rękach. Wszyscy wpatrywali się z napięciem w drzwi, była kompletna cisza. Nie tylko nikt nic nie mówił, ale trwała również cisza radiowa. Zwiad ruszył jako pierwszy już dwadzieścia minut temu. Zaczynali się martwić. Hestia już wyciągała rękę w kierunku komunikatora, by wywołać zwiad, gdy na linii rozległ się głos Zeusa.
— Zeus do Olimpu. Olimp, słyszycie mnie? Odbiór.
— Tu Olimp. Słychać cię głośno i wyraźnie. Odbiór.
— Korytarze północny i zachodni są czyste.
— Gołąb pocztowy wysłany– odpowiedział Hades i razem z Hermesem i Aresem weszli do budynku, aby znaleźć serwer główny. Hestia, Atena, Hera i Posejdon zostali sami. Czwórka popatrzyła po sobie ze zgodnym ruchem głowy, po czym i oni zanurzyli się w labiryncie korytarzy. Z komunikatora rozległ się głos Hermesa.
— Gołąb jest w gnieździe.
— A jutrzenka wschodzi– odpowiedziała mu stalowooka.
— Ps, 2Pr, Ps, 1Lw, 1Pr.
— Przyjęłam. Bez odbioru.
I poszli zgodnie z instrukcją. Prosto, na drugim skręcie w prawo, prosto, pierwszy w lewo, pierwszy w prawo.
Stanęli przed drzwiami jak do sejfu, zamek elektroniczny, mocne zawiasy. Trwały materiał, pewnie metal wzmacniany osłoną ołowiową.
— Coś ptaszki ćwierkają?– odezwała się Atena przez komunikator. Po chwili było słychać odpowiedź.
— Że listonosz chory jest na grypę żołądkową.
Ciemnowłosa po kolei wstukiwala cyfry w zamek liczbowy, ale dioda dalej była czerwona, a drzwi zamknięte. Zdawało się, że to nie był pełen kod, więc odezwała się z powrotem.
— Bzdura.
— Plotkom nie ufaj.
Uśmiechając się pod nosem wstukała w klawiaturę pełen kod 2954259734, tym razem dioda zmieniła kolor na zielony i drzwi otworzyły się przed nimi. Hera została za drzwiami, a pozostała trójka weszła do pokoju. Przed ich oczami stanęły pełne kartonów regały. Archiwum stało przed nimi otworem.
Olimpijczycy sięgnęli do swoich pasków i zaczęli rozlewać podpałkę po całym Archiwum. Wszystko ma spłonąć. A przynajmniej taki był plan, aż Mężczyzna trafił na pewien karton i przywołał pozostałych kompanów. Na kartonie pisała nazwa Projekt Olimp.
— Hestia? Rzuć na to okiem.
Ruda podeszła i bez chwili zastanowienia złapała za karton, a następnie otworzyła go. Jedyne co się w nim znajdowało, to pojedynczy, ale tłusty folder na dnie pudła. Złapała go szybko i schowała sobie do plecaka. Odłożyła tekturowe pudełko na miejsce na półce. Skinęła pozostałej dwójce i oblała je podpałką. Po chwili skończyli i podpalili pomieszczenie dając znać reszcie przez komunikator.
- Jajka na patelni. Siadamy do stołu.
- Idziemy po talerze.- dało się usłyszeć głos Zeusa.
- Zabieramy sztućce.- odpowiedział Ares.
Cały oddział wycofywał się z budynku. Pożar rozprzestrzeniał się, a temperatura wzrosła drastycznie. Kroki w korytarzach przyspieszyły.
Już po chwili cały oddział zgromadził się w jednym korytarzu i biegli ku wyjściu. Przed budynkiem czekały już na nich dwie furgonetki. Wsiedli do nich i pojechali z powrotem do siedziby MITu.
Wszyscy klepali się po plecach i ramionach śmiejąc się, po stresującej akcji. Jednak mimo radości, która teraz panowała, Hestia czuła niepokój. Wciąż miała przy sobie folder znaleziony w archiwum. Wiedziała, że jest to wbrew rozkazom, ale bała się, co może być w środku. Potrząśnięciem głowy odgoniła od siebie ponure myśli. Na nie będzie czas podczas pisania raportu, a teraz pora się rozluźnić.
Gdy tylko dojechali, udali się do zbrojowni, by zrzucić tam pancerze i odłożyć broń. Podczas odkładania sprzętu trwały przyjazne rozmowy między wszystkimi, z wyjątkiem Artemidy i Apolla, którzy dalej byli w drodze. Musieli się upewnić, że nikt nie wygasi pożaru jak tylko oni odjadą. Wszyscy założyli z powrotem mundury agencji i skierowali się w swoje strony: jedni do szatni, by zebrać się i wrócić do domów, drudzy odwiedzić biuro Kronosa.
Szli przez szare korytarze wypełnione innymi agentami. Biuro ich przełożonego niewiele różniło się od korytarza. Całe było utrzymane w odcieniach szarości. Różnicą były delikatne, złote akcenty na meblach, które lśniły kiedy światło z lampki biurkowej padało na nie.
Zeus, Hestia i Hermes stanęli na baczność przed Tytanem. Ten uśmiechnął się drapieżnie i powiedział:
— Spocznij.
Na ten rozkaz Hermes i Hestia opuścili spięte ramiona oraz zajęli miejsca na przeciwko Kronosa, a Zeus stanął za ich krzesłami, po dłoni na każdym.
— Jak udała się misja?– zapytał właściciel tego biura. Rudowłosa wprost nie znosiła jego głosu. Brzmiał jakby w ciele 50-latka siedział facet na emeryturze, mimo że mężczyzna wyglądał na nie więcej niż 45 lat.
— Zakończona sukcesem ojcze– odpowiedział Zeus. Czarnowłosy skrzywił się w środku na użycie tego słowa. Cała agencja brzmiała jak sekta przez takie nazywanie przełożonych.
Odpowiedź wywołała szerszy uśmiech na twarzy Tytana. Kolejna rzecz, której nienawidziła w nim kobieta. Jego uśmiech, który u wielu wywołałby dreszcze. Uśmiech drapieżnika, który właśnie wypatrzył swoją ofiarę i zaraz skoczy, by rozedrzeć jej gardło swymi kłami.
— Doskonale. Na kiedy będzie raport z misji, moje drogie dzieci?
— Na jak najszybciej się da– odpowiedziała poprawiając się na krześle. Nie czuła się na siłach ślęczeć przed komputerem przez następne kilka godzin, ale wiedziała, że Kronos nie lubi czekać.
— Świetnie. Możecie iść– powiedział i wstał ze swojego krzesła. Jego usta dalej rozciągnięte w uśmiechu, który nie sięgał jego obsydianowych oczu. Nie wiedział czy ma być smutny, czy wściekły, że skłamali, ale był pewien, że nie ma zbyt wiele czasu by podjąć działanie.
Olimpijczycy wstali i uprzednio salutując na porzegnanie, wyszli z pomieszczenia. Drzwi zamknęły się za nimi z cichym klik odcinając światło z korytarza. Wzdychając ciężko i opuszczając uśmiech sięgnął po komunikator ukryty w tajnej kieszeni jego marynarki. Nacisnął przycisk i przyłożył go do ust.
— Rozpocząć realizację projektu Atlas...
[ I jak wam się podoba ulepszony 2 rozdział? Mam nadzieję, że choć trochę!
Do następnego!]
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro