15. Gdzie porucznik?

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Harry


Gdy dotarliśmy na miejsce, od razu wkroczyliśmy. Ja z Tomlinsonem trzymałem się na tyłach. Zanim wszedłem do budynku, usłyszałem krzyki i odgłos strzelaniny. Zaczęło się. Tym razem nie mogłem okazać się słaby. Nie mogłem się zawahać. Starałem się ciągle trzymać się blisko  szatyna, co wcale nie było takie proste, jak wydawało się z początku.

- Uważaj! - zawołał któryś z naszych.

Zanim jednak osoba, do której zostały skierowane te słowa zareagowała, już oberwała kulkę. Widziałem jak ciało opada na ziemię. Zatrzymałem się tylko na chwilę, aby zdążyć zauważyć stróżkę krwi, wyciekającą z otwartych ust. Poczułem na sobie czyjąś rękę. Nie był to Tomlinson. On już wbiegał na górę po schodach. Spojrzałem do tyłu i zauważyłem Thomasa. 

- Dasz radę, Styles! - zawołał i popchnął mnie do przodu.

Starałem się nie zwracać uwagi na poległych, których ciągle przybywało. Nie wszyscy ci byli naszymi wrogami. Paru naszych oberwało. Nie chciałem patrzeć, ponieważ bałem się, że wśród nich znalazłby się Nathaniel lub inna znana mi osoba.

Na piętrze trwała ostra wymiana ognia. Kilku bojowników ukryło się za rogiem korytarza i nie pozwoliło przejść nam dalej. Użyli też granatów. Wycofaliśmy się w bezpieczne miejsce. Zakładnicy powinni być na dole. Prawdopodobnie w tej  chwili są odbijani przez drugą grupę.

- Styles, Viper  i Frost zostajecie i pilnujecie tyłów. - zarządził porucznik. - Pozostali idą ze mną. Musimy przedrzeć się do nich.

Odsunęliśmy się na bok tak, aby mogli przejść. Dziś jeszcze ani razu nie użyłem broni i wcale nie chciałbym jej używać. Patrzyłem w stronę schodów, aby żaden wróg się nie podkradł i nie ustrzelił nas jak kaczki. Obejrzałem się za siebie. Tomlinson wraz z pozostałymi już ruszył. Użyli granatu dymnego. Dwóch ludzi zostało bardziej z tyłu. Chciałem, aby ten dzień się skończył.

Po kilku sekundach rozległ się odgłos strzałów. Już nie byłem w stanie zobaczyć naszych. Miałem nadzieję, że nic im się nie stanie. W międzyczasie po schodach wbiegł mężczyzna z karabinem w ręku. Nie miał na sobie munduru, ani nawet hełmu. Zanim zdążyłem strzelić, ubiegł mnie Seth. Ciało mężczyzny runęło na ziemię. Przez chwilę jeszcze się ruszał, lecz potem umarł.

- Coś czuję, że będzie ich więcej. - odezwał się Nathaniel.

- Myślisz, że ich przepuścili? - zapytał blondyn. - Przełamali się?

- Myślę, że jest ich znacznie więcej, niż sądziliśmy. - odparł Frost. - Była taka możliwość...

- Idą! - zwróciłem ich uwagę w stronę schodów.

Słyszeliśmy ciężkie kroki. Cofnęliśmy się za próg budynku. Miałem nadzieję, że nikt nie zaskoczy nas od strony w którą poszedł Tomlinson z ludźmi. Przygotowaliśmy się i gdy tylko pierwszy z bojowników się wychylił, został zdjęty. Pozostali natychmiast się cofnęli.

- Teraz to się dopiero zacznie. - skomentował Nathaniel.

Poczułem jego dłoń na ramieniu. Odciągnął mnie do tyłu i kazał się za sobą schować.

- Nie wychylaj się, Harry. - powiedział.

Po kilku minutach w końcu się pokazali. Rzucili w nas granatem i gdyby nie szybka reakcja Vipera, już nie byłoby co z nas zbierać. Złapał przedmiot i odrzucił go. Chyba nawet udało mu się zlikwidować kilku bojowników, ponieważ słychać było krzyki i głośne wołania.  Potem ruszyli na nas z karabinami. Strzelaliśmy, nawet ja mierzyłem do ludzi i pociągałem za spust. Działałem jak w transie. Gdy nadeszły posiłki, pomogły wyczyścić nam teren.

- Czysto. - poinformował nas facet z drugiego oddziału.

Ściągnąłem hełm i dłonią wytarłem swoją spoconą twarz. To wszystko trwało dwie godziny, dla mnie była to cała wieczność.

- Zbieramy się. - tym razem głos zabrał Nathaniel.

Założyłem hełm na głowę i ruszyłem za chłopakami. Gdy schodziliśmy po schodach, mijaliśmy trupy. Twarze były wykrzywione w grymasie bólu i cierpienia. Na dole wcale nie było lepiej. Teraz do nas dołączyli lekarze i sanitariusze. Próbowali ratować w pierwszej kolejności ciężko rannych, a było ich dużo. Rozejrzałem się po otoczeniu. Mój wzrok padł na znajomą postać. Na ziemi w kałuży krwi leżał Antony Roonie. Był podporucznikiem. W domu czekała na niego narzeczona i nienarodzone dziecko. Często o niej wspominał. Zamknąłem na chwilę oczy by uspokoić oddech.

- Odbiliście ich? - spytał Seth jednego z idących żołnierzy.

- Przeżyło dwóch. - powiedział głosem wypranym z uczuć. - Reszta zginęła podczas akcji.

- To jakaś kpina! - zawołał młody chłopak.

Miał ranę na głowie, ale chyba adrenalina wciąż działała w jego organizmie, ponieważ nie czuł bólu. Chodził po pomieszczeniu ze łzami w oczach i obserwował pracujących lekarzy.

- Siedmiu musiało zginąć, aby uratować dwóch ludzi? Dwóch?! - krzyczał.

Na chwilę jego spojrzenie zatrzymało się na jednym z poległych. Podbiegł tam i padł na kolana, łapiąc twarz mężczyzny w dłonie.

- Cody! - wyszlochał. - Obiecałeś mi ty idioto! Miałeś żyć! Cody! Wstawaj!

- To jego brat. - odezwał się mężczyzna stojący obok mnie.

Patrzyłem w milczeniu na rozgrywającą się scenę. Z żalu ściskało mi się serce. Odwróciłem wzrok i spojrzałem na pozostałych. Nigdzie nie widziałem Tomlinsona i chłopaków. Powinni już wrócić tu na dół. Misja została zakończona.

- Gdzie porucznik? - Nathaniel zadał to pytanie na głos. - Gdzie Lou?!


⁂⁂⁂⁂⁂⁂⁂⁂⁂⁂⁂⁂⁂⁂⁂⁂⁂⁂⁂

Witajcie kadeci/wilki/nietoperze/dzieciaki/żołnierze/kowboje!

Aż sama się dziwię, że udało mi się napisać kolejny rozdział. ^^

Wcale tego nie planowałam XD

Miłego wieczoru wszystkim!

Dziękuję za gwiazdki i komentarze!

Do następnego xx

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro