34. Więc to już czas

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Harry


Chłopaki chcieli go ode mnie zabrać i położyć obok, ale nie pozwoliłem im na to. To był mój malutki aniołek, który był zbyt doskonały i zbyt dobry, aby żyć na ziemi. Nacierpiał się okropnie. Chciałem choć część bólu przenieść na siebie. Ale już było za późno. Louis usnął i więcej się nie obudzi. Odszedł do lepszego świata bez bólu i cierpienia.

Płakałem bardzo długo. Chłopcy próbowali być twardzi, ale i oni poddali się łzom. Ciągle trzymałem małą dłoń Louisa i nie chciałem jej puścić. Bolała mnie głowa od płaczu i czułem zmęczenie. Wcześniej nie chciałem spać, ponieważ czuwałem nad porucznikiem. Bałem się, że przegapię ten jeden, ważny moment. Bałem się, że odejdzie po cichu bez słowa, a tego bym sobie nigdy nie wybaczył.

Następny dzień szybko nastał. Musiałem usnąć, ponieważ opierałem się  o ramię Nathaniela, który wpatrywał się w ścianę przed sobą. Nie przypominałem sobie, aby siedział blisko mnie. Jak każdego dnia, tak i teraz zjawili się ci mordercy. Simon podniósł się z podłogi i znów nie pozwolił im się zbliżyć do szatyna. Ale oni już wiedzieli. Widziałem te porozumiewawcze spojrzenia.

- Weźcie mnie. - powiedziałem, delikatnie zabierając głowę Tomlinsona ze swoich kolan. Podniosłem się i ruszyłem w ich stronę. Starłem ostatnią łzę z policzka i stanąłem obok Simona. Spojrzeli na mnie i pokręcili głowami. Byłem zwykłym żołnierzem, który nie miał żadnego wysokiego stopnia wojskowego. Oni to chyba zauważyli.

- Siadaj Styles. - syknął Spile.

- Nie. - pokręciłem głową. - Ja powiem im wszystko.

Simon złapał mnie za koszulę i popchnął do tyłu. Nathaniel i Max mnie podtrzymali, bym nie upadł. Spojrzałem wkurzony na mężczyznę.

- On chciał, byś był bezpieczny, Harry. - powiedział jedynie i bez oporu wyszedł z mężczyznami.

Wyszarpnąłem się z rąk chłopaków i spojrzałem na nich gniewnie. Ja tylko chciałem do Louisa, czy to tak wiele? Odwróciłem się i podszedłem do porucznika. Jego klatka piersiowa od wczoraj nie unosiła się i nie opadała. Zostało tylko ciało, a duch w końcu był wolny. Zapewne teraz Boo spoglądał na mnie z góry. Miałem nadzieję, że jest szczęśliwy.

Opadłem ponownie na podłogę i ściągnąłem z siebie koszulę. Nakryłem twarz szatyna, która była przeraźliwie biała. Zanim to zrobiłem, ostatni raz pocałowałem mojego aniołka i usiadłem po drugiej stronie.

Poczułem silne ramię Nathaniela, który mnie do siebie przyciągnął. Szeptał słowa pocieszenia, ale niewiele to dało. Żadne słowa nie przywrócą mi Louisa. Już nigdy nie spojrzę w intensywny błękit jego tęczówek, nigdy nie ujrzę tych charakterystycznych kurzych łapek, które tworzyły się przy oczach, gdy szczerze się uśmiechał.

- To tak boli. - szepnąłem.

- Wiem, Hazz. - odparł, pocierając moje ramię. - Wiem.

Na nowo się rozpłakałem. Czułem się kropnie, jakby ktoś wyrwał mi cząstkę mnie. Simon wrócił niedługo potem. Nie trzymali go długo, jak poprzednim razem. Gdy drzwi zostały zamknięte, podszedł do nas, opadając na podłogę.

- Rozmyślili się. - powiedział.

- Co? - zdziwił się Max.

- Nie potrzebują już informacji.

- Jak to? - dodał Seth.

- Normalnie, panowie. - wzruszył ramionami. - Jutro wszyscy spotkamy się z porucznikiem.

- Zabiją nas?

- Na pewno nie wypuszczą. - mruknąłem.

Ta informacja wywołała sporą dyskusję. Chłopaki starali się jeszcze raz rozważyć ucieczkę, ale nie było którędy uciekać. Ja się cieszyłem. Nie chciałem nigdzie iść. Gdy wypytywali o wszystko Simona, ja podszedłem do Louisa. Przyciągnąłem nogi do siebie i objąłem je ramionami. Miałem wszystkiego dość. Nie widziałem żadnej nadziei. Po co przeciągać wszystko w czasie? My przynajmniej nie będziemy cierpieć. Załatwią nas szybko. Nie jesteśmy im potrzebni.

Rozmawiali bardzo długo. Już dawno nie było tak głośno. Nie rozumiałem nic z ich rozmowy, nawet nie starałem się niczego rozumieć. Położyłem się na lewym boku i usnąłem. Obudził mnie Nathaniel. Było dziwnie cicho. Gdy się kładłem trwała żywa dyskusja. Spojrzałem na niego pytająco, ale nie musiał nic mówić.  Podniosłem się z podłogi i ruszyłem za nim. W pomieszczeniu było dziesięciu obcych ludzi. Każdy z nich miał broń, wymierzoną w klęczących mężczyzn - nas.

- Więc to już czas. - westchnąłem.

Upadłem na kolana obok Nathaniela, a Simona. Wszyscy klęczeli w równym rządku. Dopiero teraz dostrzegłem, że jeden z bojowników trzymał kamerę. Mówił coś do niej, następnie wszystkich nas filmując.

- Uśmiechnijcie się, będziecie sławni. - powiedział łamanym angielskim, ale go zrozumieliśmy.

- Ty sukinsynu! - warknął Max i zerwał się z kolan.

Ruszył w stronę mężczyzny, ale nie zdołał go nawet tknąć. Pozostali wymierzyli w niego i rozstrzelali. Wpakowali sporo pocisków. Zacisnąłem zęby i starałem się nie patrzeć na zmasakrowane ciało przyjaciela. My też tak skończymy.


&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&

Witajcie kadeci/wilki/nietoperze/dzieciaki/żołnierze/kowboje/wilczki!

Miłego dnia! ♥

Dziękuję za gwiazdki i komentarze!

Do następnego! Xx

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro