PRZYJACIEL

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Będą tu sceny przyjaźni Polski2p i JakbyPrus2p, ale zero miłości! PrusPol to zło, pamiętajcie o tym!

Był piękny, słoneczny poranek. Ptaki śpiewały, słońce grzało. Wiał przyjemny wiaterek. Dzień zapowiadałby się wspaniale, gdyby nie kłócący się bracia.

- Kiedy zaczniesz się wreszcie dojrzale zachowywać?! - krzyknął Ludwig, pochylając się nad Gilbertem. Mały, żółty ptaszek, siedzący na głowie Prus, skulił się ze strachu. - Jesteś moim starszym bratem, a zachowujesz się jak dzieciak!

Twarz Gilberta pociemniała od gniewu.

- A kiedy ty przestaniesz się mnie czepiać i zajmiesz się swoimi sprawami?! - odpowiedział, wiedząc, że jego wypowiedź nie wygra w kłótni. Chciał jednak zyskać na czasie, by wymyślić coś lepszego.

- Ja się przynajmniej o ciebie troszczę, tak jak ty, powinieneś się troszczyć o swoje ziemie! A co ty robisz?! Włóczysz się po parkach ze swoim ptakiem, lub kłócisz się z Feliksem! - odparował Ludwig.

Widać było na kilometr, że Gilbert z góry jest skazany na porażkę. Prusy też to w końcu zrozumiał i uniósł pięści, by zakończyć kłótnię siłowo. Uderzył brata w szczękę i zadał cios w krocze. Niemcy jednak w porę zatrzymał nogę Gilberta i korzystając, że jego przeciwnik stoi tylko na jednej, podciął mu ją. Prusy, zaskoczony nagłym zwrotem akcji, stracił równowagę i się przewrócił. Opadł jak długi na ziemię, i uderzył głową o kamień. Gilbird odleciał przerażony, w stronę drzew, jakby chciał szukać pomocy.

A Gilbert się nie ruszał.

Niemcy z początku myślał, że to żart, że jego brat tylko udaje, ale wkrótce zorientował się, że Prusy naprawdę stracił przytomność. Spanikowany Ludwig wziął brata na ręce i ruszył do najbliższych zabudowań, powtarzając bez przerwy jego imię, jakby to miało jakoś pomóc.

...

Światło słońca ogrzewało twarz Gilberta sprawiając, że ten się obudził. Mężczyzna ziewnął szeroko i usiadł. Rozejrzał się ledwo przytomny, ale zastał ten sam widok, co codziennie rano. Niewyspany ruszył do łazienki, by się jakoś oporządzić. Był pewien, że ma okropnie rozczochrane włosy, więc sięgnął po grzebień, w celu rozczesania ich. Uniósł przedmiot, chcąc zatopić go w swoich kołtunach. Niemal upuścił grzebień, gdy wyczuł coś więcej, niż krótkie kosmyki platynowych włosów.

- Co, do diaska? - mruknął i podszedł do lustra, by sprawdzić, co zaplątało się w jego marną fryzurę.

Odruchowo cofnął się, gdy zobaczył w nim nie swoje odbicie. Znaczy, swoje, ale inne, niż powinno być. Zamiast krótkich, rozczochranych włosów, twarz okalały przydługie kosmyki związane w kucyk. Na policzku miał dziwną bliznę i jakby tego było mało, jego twarz wyglądała na kilka lat młodszą!

Prusy odwrócił wzrok od lustra i zacisnął mocno powieki. Miał nadzieję, że jak znów je uchyli, ujrzy zwykłego siebie, z niechlujnymi, krótkimi włosami i zwyczajnym wyglądem. Niestety, nic się nie zmieniło. Przetarł oczy, w przekonaniu, że to coś pomoże. Żadnej zmiany.

Miał ochotę chwycić się za głowę, ale bał się, że wyczuje tam coś, czego nie powinno być. Zacisnął więc pięści i ruszył do swojej sypialni, by się przebrać. Dopiero wtedy zauważył, że cały dom był nienaturalnie czysty. Podłoga została umyta, a śmieci nie walały się po dywanach. Coraz bardziej zdezorientowany Gilbert otworzył szafę. To, co w niej ujrzał, a raczej czego nie ujrzał, zaskoczyło go jeszcze bardziej.

- Gdzie się podział mój mundur? - zapytał siebie, ale ostatecznie wyciągnął z szafy strój Zakonu Krzyżackiego i włożył go na siebie.

To robiło się coraz dziwniejsze. Ogarnięty pytaniami kołatającymi się w jego głowie, nałożył na głowę kaptur od peleryny, by ukryć przydługie włosy i wyszedł z domu, szukając odpowiedzi. Postanowił najpierw odwiedzić brata. Może on coś wie?

Cała okolica wyglądała normalnie, tak, jak ją zapamiętał. Kwiaty rosnące w ogrodach zwykłych ludzi, mokry od deszczu chodnik. Gdyby nie wydarzenia tamtego poranka, Prusy uznałby, że nic niecodziennego się nie dzieje.

Gdy zobaczył, w jakim stanie jest dom Niemiec, uznał, że naprawdę ma powody do obaw. Jego brat zawsze troszczył się o swój ogród, a tymczasem, cały teren porośnięty był chwastami, wśród których osiedliły się pająki. Efekt był niczym z filmu grozy.

Blondyn niepewnie zapukał do drzwi, spodziewając się wszystkiego. W tamtej chwili miał ochotę uciec gdziekolwiek, nawet do lasu, ale w taki sposób niczego by się nie dowiedział. Poczekał chwilę, aż drzwi się otworzyły. Stanął w nim Ludwig. W innym, niż zwykle ubraniu i z papierosem w buzi, ale nadal Ludwig!

Zaraz. Z papierosem? Przecież on nie pali!

Niemcy, na widok stojącego przed nim Prus, uśmiechnął się szeroko. Gilbert skulił się w sobie, gdyż jego brat jeszcze nigdy tak nie reagował na spotkania z nim. Zwykle Ludwig ograniczał się do zniesmaczonego grymasu.

- Em... cześć? - przywitał się niepewnie. Niemcy natomiast, uścisnął go mocno, niemal miażdżąc mu żebra i unosząc ponad ziemię.

- Gilen! Jak dobrze cię widzieć! - zawołał wesoło. Cofnął się w przejściu, robiąc Prusom miejsce. - Wchodź! - zachęcił.

Gilbert spuścił głowę. Jego brat zachowywał się co najmniej dziwnie. W dodatku, nazwał go jakimś innym, dziwnym imieniem! Prusy nie wiedział, jak się zachować. W tamtej chwili miał ochotę pobiec do jakiegokolwiek miejsca, byle dalej od tego domu. Wszedł jednak na korytarz. Nagle, z głębi budynku dobiegł czyjś stłumiony głos:

- Ej, Lutz, co ty tam robisz?!

Niemcy zrobił minę, jakby dopiero sobie przypomniał o właścicielu głosu. Uśmiechnął się do Gilberta przepraszająco.

- Zapomniałem, że jest u mnie Luciano. Mam nadzieję, że to ci nie przeszkadza?

Prusy przez dłuższy czas nie odpowiadał. Myślami, był gdzieś daleko od świata rzeczywistego.
Dlaczego ten ktoś nazwał Ludwiga tym dziwnym imieniem? I czy to przypadkiem nie był Feliciano? Nie, przecież Włochy ma bardzo miły, lekko głupkowaty głos, a tamten był poważny i ostry, niczym brzytwa.

Gilbert ocknął się dopiero, gdy Niemcy pomachał mu ręką przed twarzą.

- C-co? - Prusy zamrugał półprzytomnie, ale zaraz odpowiedział. - Ah, nie, spoko.

Weszli razem do salonu, gdzie czekał na nich... Feliciano? "A jednak" pomyślał Gilbert. Stanął przy ścianie, niepewny, co ma ze sobą zrobić.

- Siadaj, zaraz przyniosę jedzenie - powiedział Niemcy i zniknął w drzwiach od kuchni. Prusy spełnił jego polecenie, ale był sztywny jak drut.

Włochy też dziwnie się zachowywał. W dodatku, nie miał na sobie codziennego, niebieskiego munduru, tylko jakiś inny, podobny, ale brązowy, a na jego głowie spoczywała mała czapeczka ze śmiesznym, purpurowym frędzelkiem.

- A ty co się patrzysz? W życiu nie widziałeś lepszych od siebie? - zapytał opryskliwie Feliciano czy tam Luciano, a a jego twarzy pojawił się złośliwy uśmieszek. - A nie, to by było trudne, w końcu wszyscy są od ciebie lepsi.

Gilbert otworzył szeroko oczy. Od kiedy Włochy jest złośliwy?

Prusy wymamrotał jakieś przeprosiny i spojrzał na swoje dłonie. Były mniejsze, niż zapamiętał. Na szczęście, szybko wrócił Niemcy z talerzem ciasta.

- Częstujcie się - zachęcił, kładąc naczynie na stoliku przy kanapie. Sam usiadł i zapalił papierosa.

Gilbert skrzywił się lekko, zmuszony do wdychania dymu. Luciano natomiast, czym prędzej przywłaszczył sobie najlepsze kawałki ciasta. Prusom to nie przeszkadzało, i tak nie miał zamiaru nic jeść. Nadal był spięty, a nawet miał coraz większą ochotę na ucieczkę. Jednak tym razem, postanowił spełnić to pragnienie.

Wstał z kanapy i odwrócił się do towarzyszy.

- Wiecie, przypomniało mi się, że... że... - Gilbert nie miał żadnego pomysłu na wymówkę, jednak w końcu coś mu przyszło do głowy. - że za chwilę będę miał gościa i muszę czym prędzej biec do domu! - skłamał, po czym wybiegł z budynku, nie czekając na odpowiedź mężczyzn.

Biegł, byle dalej od domu Niemiec. Czasem potykał się, przewracał, ale nie przestawał biec. Nie rozumiał, co się dookoła niego dzieje. Wygląda dziwnie, wszyscy mają inne imiona, inne charaktery... Czyżby to była kara za jego zachowanie? Że był taki niedojrzały i złośliwy? Związane w kucyk włosy falowały, pod wpływem wiatru, co zaczynało już go denerwować.

W końcu potknął się o kamień i zarył twarzą w ziemię.

Zatrzymał się, by nakrzyczeć na przedmiot, ale słowa ugrzęzły mu w gardle, gdy zorientował się, że to ten sam kamień, o który się uderzył poprzedniego dnia. A jeśli to przez ten wypadek?

Mimowolnie odetchnął z ulgą. Pewnie przez uderzenie stracił przytomność, to, co się dzieje, jest snem. Na pewno następnego dnia obudzi się ze swoim normalnym wyglądem, z normalnymi ubraniami i spotka swoich normalnych przyjaciół. Tak, właśnie tak.

Otulony kojącym spokojem oparł się o pobliskie drzewo. Przymknął oczy, delektując się śpiewem ptaków i promieniami słońca, ogrzewającymi jego twarz.

W pewnym momencie poczuł mrowienie na czubku głowy. Zaskoczony, pomacał to miejsce. Rzeczywiście, jakiś mały, miękki ptaszek usadowił się na jego włosach. Prusy zdjął go z głowy i położył na kolanach, by przyjrzeć się zwierzęciu. Uroczy uśmiech wpłynął na twarz blondyna, gdy rozpoznał w stworzeniu swojego przyjaciela.

- Gilbird! Jak dobrze cię widzieć! - powiedział, głaszcząc zwierzątko. To zaćwierkało przyjaźnie i wleciało z powrotem na jego głowę.

Gilbert spędził pod tym drzewem jeszcze kilka godzin, rozmyślając i rozmawiając z Gilbirdem, aż w końcu wrócił do domu i od razu poszedł spać. Miał dość wrażeń, jak na jeden dzień.

...

Następnego dnia, od razu gdy się obudził, sprawdził, jakiej długości są jego włosy. Z jękiem schował twarz w poduszce, gdy poczuł wstążkę, którą związane były bezwładne kosmyki.

A więc jednak ten koszmar to nie był sen. Gdy Prusy to zrozumiał, zachciało mu się płakać. Czy jego życie nigdy nie wróci do normalnego rytmu?

- Nie - powiedział, wstając z łóżka. "Muszę coś zrobić, znaleźć odpowiedź." pomyślał. Już miał skierować się do swojej małej biblioteki, gdy kolana się pod nim ugięły. Przewróciłby się, gdyby nie oparł się o szafkę nocną. Dopiero, gdy zaburczało mu głośno w brzuchu, zorientował się, że poprzedniego dnia kompletnie nic nie jadł. Powolnym krokiem ruszył do kuchni, w celu zjedzenia czegoś.

Gdy otworzył lodówkę, miał ochotę się powiesić.

- Naprawdę pusta? - sapnął, siadając przy stoliku, który stał w tym samym pomieszczeniu.

Bolała go głowa i miał mroczki przed oczami, co nie sprzyjało dobremu samopoczuciu. Zamknął oczy, czekając, aż czarne plamki znikną mu z pola widzenia. Gdy już poczuł się trochę lepiej, zajrzał do szafek, w nadziei na znalezienie czegoś jadalnego. W końcu jego oczy ujrzały konserwowaną kukurydzę i lekko czerstwą kajzerkę.

- No cóż, zawsze coś - mruknął na pocieszenie, otwierając puszkę. Ledwo mu się udało, czuł się słaby, wręcz wyczerpany, a przecież spał normalną ilość godzin. Szczerze mówiąc, nie miał ochoty na jedzenie, ale jego organizm rozpaczliwie błagał o posiłek. Zjadł jak najwięcej i ruszył do biblioteki. Czuł się już lepiej, ale nadal był przeraźliwie słaby. Ledwo otworzył drzwi i usiadł na podłodze, opierając się o jedną ze stojących w pomieszczeniu półek. W pewnym momencie, zaczęło go kręcić w nosie. Kichnął, a wyglądał przy tym niesamowicie słodko. Nagle coś zaświergotało nad jego głową. Prusy zorientował się, że to Gilbird wydał ten dźwięk.

- A ty co, mały? Znowu siedzisz mi na głowie? - szepnął, kuląc się, gdyż nagle zrobiło mu się przeraźliwie zimno. Przemógł się jednak i wstał, by przeszukać półki.

Godzinę później, dalej nic nie znalazł, chociaż przeszukał pół biblioteki. Już miał sięgnąć po następną książkę, gdy czynność przerwał mu dzwonek do drzwi. Gilbert westchnął i ruszył w stronę dźwięku. Gdy otworzył drzwi, zastał w nich nikogo innego, jak swojego największego wroga.

- Polska? - wyszeptał półprzytomnie. - A ty... apsik! A ty co tu robisz?

Tamten zmarszczył brwi i zdjął swój szalik, z którym na ogół się nie rozstawał. Owinął nim szyję Prus i wepchnął go do środka, sam też wchodząc na korytarz. Prusy nawet nie protestował, nie miał na to siły.

- Zapomniałeś? Miałem dzisiaj do ciebie przyjść. Swoją drogą, chory jesteś - zauważył Polska, prowadząc Gilberta do salonu. Wydawał się znać plan domu idealnie.

- Oh, rze... apsik! Rzeczywiście. - Gilbert postanowił udawać, że wie, o co chodzi. - A tak w ogóle, to nie jestem... apsik! Chory... - powiedział i znowu kichnął, jakby na zaprzeczenie tych słów.

Usiedli na kanapie, a Polska przykrył Gilberta kocem, który leżał na oparciu mebla. Prusy skulił się i zaczął trząść.

- No, może jestem, tak troszkę... apsik! Przeziębiony - szepnął, gdyż nie stać go było na normalny ton. Gilbird, siedzący na jego głowie rozłożył skrzydełka, jakby chciał przytulić swojego pana i oddać mu trochę swojego ciepła.

- Trochę? - zapytał sarkastycznie Polska. - Nie ważne. Czas rozpocząć zabawę "Fabian, przynieś mi to, tamto, sramto" - ogłosił, krzywiąc się, ale w jego głosie czuć było troskę.

Prusy nie zdziwił się, że Polska ma inne imię, niż wcześniej. Zbyt wiele już widział. Miał ochotę dłużej o tym porozmyślać, ale potworny ból głowy tępił mu mózg.

- Swoją drogą, zrobiłem zakupy - oświadczył Fabian, pokazując reklamówkę którą trzymał lewą ręką. Gilbert był zaskoczony, ponieważ wcześniej nie zauważył, żeby Polska przywiózł coś ze sobą.

Nagle, zachciało mu się spać. Gotów był przespać cały dzień, więc tylko oparł głowę o ramię Fabiana i zamknął oczy. W pewnym momencie, zaczął cicho chrapać, co było winą zatkanego nosa.

Polska westchnął. Który to raz, musiał się opiekować tym dużym dzieckiem?

Fabian wstał powoli i delikatnie ułożył Prusy w wygodnej pozycji. Chwycił siatkę z zakupami, a następnie ruszył do kuchni, zrobić coś do jedzenia.

...

- Hej, Gilen. Obudź się.

Prusy uchylił niepewnie powieki, przez chwilę nie wiedząc, gdzie się znajduje. Gdy jednak zobaczył tuż przy swojej twarzy mordę Fabiana, przypomniał sobie wydarzenia sprzed godziny. Mruknął coś, że chce jeszcze pospać i przewrócił się na drugi bok. Przypadkiem zrzucił z siebie Gilbirda, który jednak uparcie wleciał na głowę swego pana i tam zasnął.

- Gilen, musisz coś zjeść - Polska nie dawał za wygraną. Potrząsnął ciałem Gilberta, a Gilbird znowu wylądował na podłodze.

- Daj mi spokój - mruknął Prusy i zakrył się szczelniej kocem.

Zniecierpliwiony Fabian wyszarpnął koc ze słabych dłoni Gilberta i rzucił go na podłogę.

- Jesz, albo zamknę cię w bibliotece, bez żadnego koca, ani poduszki - odparł stanowczo Polska.

Prusy rzucił mu mordercze spojrzenie, ale przyjął talerz z apetycznie wyglądającym rosołem. Na początku jadł bardzo powoli i niechętnie, ale w końcu głód przezwyciężył chorobę i chwilę później miska była pusta. Gilbert uśmiechnął się uroczo, gdyż jego humor uległ znacznej poprawie.

- Dzięki - powiedział, odkładając naczynie na pobliski stolik. Chciał wstać, ale Fabian położył mu dłoń na ramieniu, by go zatrzymać.

- A ty gdzie?

- Do toalety.

Polska zabrał swoją rękę, pozwalając Prusom wstać. Ten, gdy był już na nogach, zachwiał się lekko, ale w końcu dotarł do celu. Fabian, czekając na przyjaciela, odłożył miskę po rosole do zlewu. Jak Gilbert wrócił z toalety, Polska zawołał do niego z kuchni:

- Połóż się na łóżku, a ja zrobię ci kawy!

- Ale... - Prusy chciał powiedzieć, że czuje się już lepiej i nie musi siedzieć pod kołdrą, ale Fabian w porę mu przerwał.

- Już! - krzyknął, aż Gilbert się skulił. Nie miał pojęcia, że Polska potrafi być taki straszny!

Posłusznie położył się na łóżku w swojej sypialni, ale zanim to zrobił, zgarnął z szafki nocnej mały notesik i ołówek. Okrył się szczelnie kołdrą i otworzył zeszyt.

Fabian zalał zmielone ziarna wodą i wymieszał. Dodał do napoju dwie łyżki miodu, a następnie powstałą mieszaninę przelał przez sito, by w kubku nie zostały fusy. Gilen nigdy nie lubił kawy z miodem, ale tym razem, Polska wymyśliła podstęp polegający na tym, że poda Prusom ten boski napój podstępem. Chwycił naczynie i ruszył do sypialni przyjaciela. To co tam zastał, zdumiało go tak bardzo, że prawie wylał kawę.

- Ty... rysujesz? - zapytał z niedowierzaniem. Prusy spojrzał na niego, jak na upośledzonego.

- Oczywiście - odparł. - Nie widać?

Fabian pokręcił energicznie głową.

- Nie, po prostu... Ty zawsze nienawidziłeś rysować - zauważył, siadając obok blondyna i podając mu kawę. Prusy przyjął dar z wdzięcznością, ale najpierw zrobił zdziwioną minę.

- Oh, naprawdę? - zapytał, ale chwilę później przywołał na twarz uśmiech. - No cóż, ludzie się zmieniają - stwierdził, po czym pociągnął porządny łyk kawy. - Ah, przepyszna - powiedział, z błogą miną.

- Z miodem - odparł Polska, zabierając przyjacielowi notes. - Kto to? - zapytał, pokazując rysunek. - Jest podobny do ciebie - zauważył. Prusy wyrwał mu czym prędzej notes i przycisnął do piersi, jakby chciał ochronić ten zeszyt przed całym światem.

Gilbert zmieszał się. Jak miał powiedzieć, że rysuje siebie, skoro nie wyglądał, jak postać na obrazku?

- E... nikt taki - powiedział, z drżącym ze zdenerwowania głosem. - Wymyśliłem go sobie.

Fabian uniósł jedną brew, na znak, że nie wierzy w ani jedno słowo Prus.

- Oj, Gilen. Przecież widzę, że kłamiesz. Gadaj, jak ten gość ma na imię?

Chory westchnął. Chyba w kwestii imienia mógł powiedzieć prawdę, nie? W końcu i tak, tutaj, wszyscy nazywają go Gilen.

- Nazywa się Gilbert - oznajmił cicho i spuścił wzrok. Zdziwił się, jak niecodziennie do zabrzmiało. Gilbert. Dziwne imię, prawda?

Polska spojrzał na jakiś punkt nad głową Prus. Ten podążył za wzrokiem Fabiana, ale nic specjalnego tam nie widział.

- Ha, podobnie do twojego ptaka - zauważył Polska.

Gilbert westchnął.

- Znowu tam siedzi?

Polska przytaknął, a Prusy zdjął zwierzątko z włosów. Spojrzał na ptaka z wyrzutem.

- Dlaczego prawie nigdy nie czuję, jak mi tam włazisz? - zapytał, wiedząc, że Gilbird mu nie odpowie.

- Może dlatego, że jesteś głupi? -zaproponował Fabian. Gilbert posłał mu mordercze spojrzenie.

- Nie ciebie się pytam - zauważył.

...

Polska wyszedł z domu Prus o zachodzie słońca. Od tamtej pory, Gilbert nie wiedział, co ze sobą zrobić. Sprawdził więc skrzynkę pocztową, w której było kilka listów i - co jakiś czas kichając - przeczytał je wszystkie. Ubrany w puchaty szlafrok ze wzorem w małe kotki, z zarumienionymi policzkami i rozczochranymi włosami wyglądał niezwykle uroczo. Po papierkowej robocie zajął się innymi, państwowymi sprawami, nie wymagającymi wyjścia z domu. Nie pamiętał, kiedy ostatnio wypełnił tyle raportów i odebrał tyle maili, co tamtego dnia. Mimo to, był bardzo zadowolony ze swojej pracy. Gdy już wypełnił obowiązki, zjadł kolację i poszedł spać. Ku swojemu zdziwieniu, jak tylko ułożył się wygodnie na łóżku i zamknął oczy, zasnął.

Obudził się wczesnym rankiem. Miał ogromną ochotę dłużej pospać, ale przezwyciężył ją. Czuł się już lepiej, nie kichał i czuł, że może normalnie się poruszać. Ból głowy osłabł, ale jednak nie zniknął. Ponadto, Prusy czuł, że nadal nie wrócił do pełni sił, więc postanowił jeszcze nie wychodzić z domu. Szczerze mówiąc, to większość dnia przespał. Wychodził z łóżka tylko na posiłki i wyprawy do toalety. Zastanawiał się jednak, czy nie ściąć włosów, ale w końcu odrzucił ten pomysł. Jak się już do nich przyzwyczaił, zaczął odkrywać ich zalety. Na przykład, Gilbird mógł sobie z nich zrobić całkiem wygodne gniazdko.

Następnego dnia, Gilbert miał już tylko lekki katar, a poza tym, czuł się wyśmienicie. Gdy to odkrył, od razu zadzwonił do Fabiana, by umówić się na spotkanie. Tym razem, nie miał najmniejszej ochoty na spanie, a tym bardziej na nudzenie się w samotności!

Polska miał przyjść po Prusy po południu. Umówili się na spacer, a Gilbert miał wybrać miejsce. Cieszył się na spotkanie z Fabianem, gdyż naprawdę go polubił, mimo pesymizmu Polski. Pomyślał, że spokojnie może nazywać go swoim przyjacielem.

Nie miał najmniejszej ochoty na zakładanie stroju Zakonu Krzyżackiego, przeszukał więc dokładnie swoją szafę, w poszukiwaniu jakiegokolwiek innego ubrania. Poszczęściło mu się, gdyż odnalazł brązowo-turkusowo-czarną bluzę dresową i proste, granatowe jeansy. Do tego założył białą koszulkę.

Czekając na Fabiana, porysował trochę. Obrazek miał przedstawiać Ludwiga, próbującego odciągnąć Feliciano od talerza z pastą i samego Gilberta zwijającego się ze śmiechu. Na głowie Prus leżał Gilbird z rozłożonymi skrzydełkami.

Żółty ptaszek przyglądał się skupionemu Gilbertowi. Prusy chciał, by jego rysunek był idealny. By mógł w chwili słabości patrzeć na niego i przypominać sobie, jak to kłócił się z bratem o błachostki i wesoło gawędził z Vargasami.

Westchnął cicho, jak o tym pomyślał. Zastanawiał się, czy kiedykolwiek wróci do dawnego trzybu życia. Swoją drogą, to świat dookoła niego się zmienił, czy on sam przeszedł do innego. A jeśli ta druga wersja jest prawdziwa, to co dzieje się z nim tam? Żyje bez świadomości, czy może jest martwy? Albo zniknął? Czy jego przyjaciele za nim tęsknią?

Rozmyślania przerwał mu dzwonek do drzwi. Niechętnie odszedł od biurka w sypialni, nie wypuszczając z dłoni notesu. Podszedł do drzwi wyjściowych i otworzył je.

- Cześć - przywitał się stojący w progu Polska.

- Hej, Fabian - powiedział Prusy i uśmiechnął się smutno. Zgarnął spod ściany mały plecak, chcąc włożyć do niego notes, lecz Fabian w porę mu go zabrał. Polska otworzył zeszyt na ostatniej zapisanej stronie.

- O, narysowałeś Lutza i Luciano - zauważył Fabian. Zmarszczył brwi, na widok trzeciej postaci. - I znowu tego gościa. Dlaczego na jego głowie siedzi Gilbird? - zapytał, oddając Gilbertowi notes. Ten schował go szybko do plecaka, który zarzucił sobie na ramiona.

- Bo... Bo on go lubi - odpowiedział cicho Prusy, zamykając za sobą drzwi.

Przyjaciele skierowali się do parku, gdzie stał ten przeklęty kamień, o który uderzył się Gilbert kilka dni temu. Prusy miał ochotę jeszcze raz odwiedzić to miejsce, pomimo niemiłych wspomnień. Jednak lekko bał się tu przebywać samotnie, dlatego wdzięczny był Polsce za jego towarzystwo.

- Dlaczego na tamtym rysunku, Lutz i Luciano zachowywali się tak dziwnie? Wiesz, Włochy był wesoły i lgnął do pasty, a Niemcy wyglądał na porządnego faceta? - zapytał Fabian, po dłuższej chwili ciszy. Nagle zdał sobie sprawę, że obraził brata swojego przyjaciela. - Bez obrazy - dodał szybko.

Twarz Prus posmutniała. Tęsknił za Ludwigiem, nawet jeśli ciągle się kłócili. Spuścił wzrok, przypominając sobie twarz brata.

- Wiesz... Czasem wyobrażam sobie, że jest inny świat i tam wszyscy mają odwrócone charaktery - zaśmiał się ponuro, słysząc, jak absurdalnie brzmią jego słowa.

- Ah, a ten z Gilbirdem na głowie, to ty? - domyślił się Polska. Gdy Gilbert pokiwał głową Fabian kontynuował swoją wypowiedź. - A więc rzeczywiście go sobie wymyśliłeś.

Prusy miał ochotę odpowiedzieć "No, niezupełnie", ale zachował ten komentarz dla siebie.

Dalej przyjaciele znowu szli w milczeniu, które znowu przerwał Polska. Było to dziwne, bo zwykle nie odzywał się i nie miał ochoty na rozmowę.

- Narysuj takiego mnie - poprosił.

Gilbert spojrzał na niego zdziwiony. Niezbyt rozumiał sens wypowiedzi Fabiana.

- Co? - zapytał bezmyślnie. Polska spojrzał na niego, jak na idiotę.

- Ty jesteś głupi, czy głupi? - zapytał zrezygnowanym tonem. - Chciałbym, żebyś narysował mnie z odwróconym charakterem - powtórzył powoli, głośno i wyraźnie, czyli tak, jak trzeba zwracać się do osoby niespełna rozumnej.

Prusy na te słowa uśmiechnął się radośnie.

- Jasne! Już nawet wiem, jak będziesz wyglądał! - oświadczył radośnie. - Przyjdź do mnie jutro, dam ci wtedy gotowy rysunek.

Fabian westchnął ponuro.

- Już się boję - oznajmił.

Gdy przechodzili obok kosza na śmieci, Gilbert poprosił, by się zatrzymali. Polska nie zdziwił się, gdy zobaczył, jak jego przyjaciel wyciąga z kieszeni paczkę chusteczek chigienicznych.

- Nadal masz katar, co? - zagadał.

Prusy pokiwał głową i wysmarkał nosa. Wyrzucił zużytą chusteczkę do kosza i wznowił marsz. Fabian podążył za nim.

- Może nie powinieneś dzisiaj wychodzić? Jesteś dopiero po chorobie - zauważył. Gilbert na jego słowa machnął niedbale ręką.

- Czuję się świetnie - oznajmił. Polska uniósł jedną brew.

- Zobaczysz, jutro znowu będziesz miał gorączkę.

Skręcili w stronę drzew, zbaczając ze ścieżki. Gilbert co chwilę kulił się, by wszechobecne gałęzie nie uderzyły siedzącego na jego głowie Gilbirda.

Krępująca cisza znów ich ogarnęła. Po dłuższej chwili, Prusy nie wytrzymał.

- Opowiedz mi, jak zostaliśmy przyjaciółmi? - odezwał się, byle tylko zabić ciszę.

Fabian spojrzał na niego. W jego oczach widać było ból.

- Nie pamiętasz? - zapytał cicho.

Gilbert pokręcił energicznie głową.

- Pamiętam, oczywiście! - skłamał. - Chciałbym tylko... usłyszeć to z twoich ust...

Polska westchnął.

- No więc... - zaczął - wiele lat temu chciałem sobie podciąć żyły - powiedział. Prusy ledwo powstrzymał okrzyk zaskoczenia. - Ty akurat przechodziłeś obok i mnie powstrzymałeś. Potem śledziłeś mnie, pilnując, ale bałeś się zagadać. W końcu ja to zrobiłem i jakoś zaczęliśmy się przyjaźnić.

Gilbert zatrzymał się gwałtownie i zacisnął pięści. Nie wyobrażał sobie, by Fabian, lub nawet Feliks mógł umrzeć. Położył dłonie na ramionach Polski u spojrzał mu głęboko w oczy.

- Nigdy, przenigdy nie próbuj sobie odebrać życia - powiedział cicho. - Rozumiesz?!

Fabian pokiwał głową, ze wzrokiem utkwionym w swoje buty.

- Zachowujesz się, jak na początku naszej znajomości, kiedy postanowiłeś za wszelką cenę wyprowadzić mnie z depresji. Zanim się poddałeś - zauważył. Mówił to cicho, jakby ten fakt był tajemnicą.

Prusy nagle chwycił Polskę za nogi i plecy, a chwilę później trzymał Fabiana na rękach, niczym pannę młodą. Uśmiechnął się uroczo i oznajmił:

- Już nigdy się nie poddam!

Polska zaczął machać rękami i nogami, ale Gilberd trzymał go żelaznym uściskiem.

- Puszczaj mnie, ty Pruska Zarazo! - krzyknął.

...

Prusy siedział przy biurku i stukał ołówkiem w kartkę. Chciał narysować Feliksa, ale nie wiedział, w jakiej pozie go uwiecznić.

- Ah, Gilbird, a ty jak myślisz? - spytał przyjaciela, który leżał w gniazdku zrobionym z włosów Gilberta. Ptaszek zaćwierkał wesoło, nie pomagając jednak swojemu panu.

Prusy przypomniał sobie jak najwięcej chwil spędzonych z Feliksem. Kłótnie, bitwa pod Grunwaldem, kłótnie, bójki, kłótnie, konferencje i kłótnie. Gdy tylko widział swojego wroga, ten przybierał minę z wyraźnym przekazem "Mnie to, jakby nie obchodzi". Gilbert postanowił narysować go właśnie z taką miną. Jednak taka samotna postać byłaby nudna.

Zachichotał, gdy przypomniał sobie nagle, jak w Halloween, Feliks przebrał się za dziewczynę. Wtedy między nim, a Prusami - który z kolei ubrał się, jak diabeł - wybuchła kłótnia o to, kto ma lepszy kostium. W końcu, Gilbert skończył z różową kokardką we włosach, a Feliks bez spódniczki i musiał biec do domu, by założyć coś na same bokserki w serduszka.

"A może by go narysować z Tolysem?" pomyślał, ale zaraz odrzucił ten pomysł. Z rozmów z Fabianem wywnioskował, że ten nienawidzi Litwy. A Prusy miał przecież dać przyjacielowi swój rysunek i wolałby, żeby Polska nie miał z nim złych skojarzeń.

- No to ze mną - postanowił ostatecznie. Od razu przyszedł mu do głowy idealny pomysł. Tym razem, wyjątkowo użył kredek, zamiast samego ołówka.

Gdy następnego dnia, Prusy usłyszał dzwonek do drzwi, podekscytował się tak bardzo, że gdy do nich podbiegł, nie zdążył się zatrzymać i uderzył się w nos.
Starając się ignorować ból, wpuścił do domu stojącego w progu Fabiana.

- Gilen, co z tym rysunkiem? - zapytał Polska. Starał się, by w jego głosie nie było emocji, ale niezbyt mu to wyszło. Zastanawiał się, jak jego przyjaciel wyobraża go sobie z odwróconym charakterem.

Gilbert nie odpowiedział mu, tylko siłą posadził go na kanapie w salonie i podał mu kartkę zr swoim rysunkiem.

Rozbawiony Fabian nie mógł powstrzymać uśmiechu, cisnącego mu się na twarz, jak pieszczotliwy kocur.

Rysunek przedstawiał jego, z dłuższymi, jaśniejszymi włosami i wesołą miną typu "Mnie to, jakby nie obchodzi", stojącego jedną nogą na leżącym - jak to Gilen go nazwał - Gilbercie. Zmieniony Prusy miał wyraz twarzy godny przegrywa, a Polska trzymał flagę swojego narodu, powiewającą, jak na wietrze.

Gilbert otworzył szeroko oczy ze zdziwienia. Czy Fabian właśnie się uśmiechnął? Prusy zrobił to samo i zaczął biegać po całym domu.

- FABIAN SIĘ UŚMIECHA! FABIAN SIĘ UŚMIECHA! - krzyczał.

- Tobie chyba odwala! - zawołał Polska, ale nie przestał się uśmiechać. Coraz bardziej bawiło go zachowanie jego przyjaciela-przygłupa.

...

Od tamtego wydarzenia minęło siedem tygodni. Gilbert niemal już zapomniał o swoim prawdziwym imieniu, nazywany ciągle Gilenem. Załatwiał sprawy państwowe - czego jeszcze półtora miesiąca temu nie robił ani chwilę - chodził na konferencje, rysował i spotykał się z Fabianem. Polska uśmiechał się coraz częściej, ale zwykle nie trwało to dłużej, niż kilkanaście sekund. Gilbert, od bójki z Ludwigiem, ani razu nawet nie pomyślał o pisaniu swojego pamiętnika, co kiedyś było dla niego niewybaczalne. Tego dnia, przypadała kolejna narada. Właśnie połowa obecnych państw kłóciła się o to, kto dostanie najwięcej ziem podczas rozbioru Rosji. Sam poszkodowany i jego siostry próbowali siłowo zapobiec temu przedsięwzięciu, a reszta ich powstrzymywała. Tylko Prusy i Polska siedzieli cicho, opierając się o ścianę i próbując zasnąć. W końcu jednak, Gilbert nie wytrzymał i wstał gwałtownie.

- A MOŻE PO PROSTU JA WEZMĘ WSZYSTKIE TERENY I TYLE?! - wrzasnął, aż wszystkim zadzwoniło w uszach.

- A ty niby jakim prawem?! - odezwał się ktoś z tłumu.

- Właśnie! - poparł go drugi. - Ty przecież nawet nie pomagałeś w podbiciu Rosji!

- Brać go! - zawołał trzeci i wszyscy ruszyli na Prusy, gotowi pobić go do nieprzytomności. Biedny Gilbert chciał uciec, ale nie sposób było umknąć rozwścieczonemu tłumowi. Niemcy i Ameryka przytrzymali go, a reszta zrobiła przejście dla Rosji, trzymającego swój zardzewiały kran, który siał postrach wśród innych państw. Mężczyzna już wziął zamach, gotów uderzyć Prusy swoją śmiercionośną bronią, gdy nagle... Fabian zachichotał.

Wszystkie państwa odwróciły się w jego stronę, zaskoczone. Polska odpłacił się tym samym i zapytał z uśmiechem:

- No co?

Gilbert pierwszy otrząsnął się z osłupienia. Wyrwał się wciąż zesztywniałym Niemcom i Ameryce, a następnie podbiegł do Fabiana. Chwycił Polskę za rękę i wybiegł z sali z okrzykiem "MÓJ PRZYJACIEL SIĘ ZAŚMIAŁ!", ciągnąc za sobą blondyna.

Polska, rozbawiony całą sytuacją, nie mógł zdjąć z twarzy uśmiechu. Jeszcze bardziej śmieszył go Gilbird, który rozpaczliwie próbował nie spaść z głowy Prus, ciągle skaczącego z radości, podczas biegu.

W końcu wydostali się z budynku, ale Gilbert nie przestawał biec.

- Gdzie idziemy? - zapytał zaskoczony Fabian. Prusy odwrócił się do przyjaciela, przez co nie zauważył stojącej na jego drodze lampy ulicznej i wpadł na nią. Przewrócił się z jękiem, przez co Polska, przez co mało nie udusił się ze śmiechu. Gilbert, słysząc to, zignorował ból, wstał i wrzasnął na cały głos:

- MÓJ PRZYJACIEL ZAŚMIAŁ SIĘ PO RAZ DRUGI! - oznajmił i zaczął dalej biec.

Wpadli do pobliskiej cukierni, a gdy zatrzymali się, byli już mocno zdyszani. Sprzedawca zdziwił się na ich widok, ale rozpoznając w nich swoich stałych klientów, uśmiechnął się serdecznie.

- A cóż to, pali się? - zagadał.

Prusy, gdy już uspokoił oddech, uśmiechnął się szeroko.

- Fabian się zaśmiał! - oznajmił. - Dwa razy!

Ekspedient otworzy szeroko buzię ze zdziwienia. Znał trochę Polskę i wiedział, jakim jest depresantem.

- No, to w takim razie, trzeba to uczcić! - powiedział, wyciągając zza lady mały torcik kawowy. Fabian uwielbiał kawę. - Na koszt firmy.

Przyjaciele podziękowali sprzedawcy i usiedli z ciastem, przy stoliku w kącie pomieszczenia. Gdy Gilbert zorientował się, jakim wzorem ozdobiono torcik, uśmiechnął się jeszcze szerzej, jeśli jest to w ogóle możliwe.

- Spójrz, to buźka wpierdolka - zwrócił się do przyjaciela. Polska podążył za wzrokiem Prus.

- Ha, rzeczywiście.

Przyjaciele zaczęli zajadać się tortem. Fabianowi szczególnie posmakowało ciasto, gdyż smakowało, jak kawa. A on uwielbiał kawę. Pił ją kilka razy dziennie, ale nie po to, by dodać sobie sił, lecz dlatego, że po prostu uwielbiał smak tego boskiego napoju. Przy okazji rozmawiali o wszystkim i o niczym, a Gilbert nieudolnie próbował rozbawić Polskę. O dziwo, udawało mu się to bardzo łatwo. Fabian brzmiał wspaniale, gdy się śmiał. Jego głos był czysty, cichy, bez żadnej skazy. Prusy już pokochał ten dźwięk. Gdy już zjedli ciasto, kupili pączki z czekoladą i wyszli na spacer. Skierowali się do tego samego miejsca, co zawsze, czyli do parku.

Gdy tylko znaleźli ławkę, Polska poprosił, by się zatrzymali. Przyjaciele usiedli na niej.

- Masz swój notes i coś do pisania? - zapytał niepewnie Fabian. Prusy pokiwał głową, wyjął ze swojego plecaka przedmioty i podał je towarzyszowi. Polska wyrwał z zeszytu jedną kartkę, nabazgrał na niej coś i zgniótł ją. Oddał Gilbertowi przedmioty, a papier włożył mu do kieszeni spodni.

- Obejrzyj to jutro, jak wrócisz do domu - nakazał.

Prusy kiwnął głową. Nie wiedział, o co może chodzić Fabianowi, ale widział w jego oczach powagę i zaufanie, więc postanowił uszanować jego prośbę. Wstali z ławki i ruszyli dalej. W pewnym momencie, Gilbert zauważył kamień. Ten sam, o który uderzył się półtora miesiąca temu. Nagle, poczuł nieuzasadniony strach, przed zbliżeniem się do przedmiotu. A odległość pomiędzy nimi zmniejszała się w błyskawicznym tempie.

Osiem metrów.

Zacisnął pięści. Nie chciał być blisko tego kamienia.

Sześć metrów.

Na jego czoło wstąpiły kropelki potu. Miał ochotę uciec, lub chociaż się zatrzymać.

Cztery metry.

Przygryzł dolną wargę, by nie pisnąć cicho.

Dwa metry.

Spojrzał nerwowo na Polskę, który szedł spokojnie, patrząc na jakiś punkt przed sobą. Prusy już wiedział, że musi coś zrobić.

Półtora mera.

Nagle Fabian położył Gilbertowi dłoń na ramieniu, by jego przyjaciel się zatrzymał. Prusy w myślach odetchnął głęboko z ulgą.

Polska spojrzał na swoje buty, jakby nagle stały się niezmiernie interesujące.

- Gilen... - zaczął cicho. Zdał sobie sprawę, że nie ma już odwrotu. Właśnie miał powiedzieć coś, czego nigdy, nikomu nie powiedział. - Cieszę się... cieszę się, że cię poznałem - oznajmił. Gilbert na te słowa uśmiechnął się szeroko.

- Ja równeż - powiedział.

Nagle usłyszeli dzwonek, a mianowicie, dzwonek od roweru. Spojrzeli szybko w tamtą stronę, zdezorientowani, ale było już za późno. Rozpędzony rowerzysta potrącił Prusy, a ten się przewrócił. Normalnie, nic by się mu nie stało, gdyby akurat nie uderzył głową o leżący nieopodal kamień.

Z jego skroni wyciekło kilka kropel krwi.

...

- Ja... Ja cię przepraszam, Gilbert. Wiem, że... rzadko Ci to mówię, ale... kocham cię...

Prusy zdziwił się. Czy ktoś go właśnie nazwał jego prawdziwym imieniem? I czy to był... Ludwig? Mężczyzna uchylił niezauważalnie jedną powiekę i zobaczył przed sobą twarz swojego brata! Tego prawdziwego!

Otworzył jedno oko i uśmiechnął się.

- Też cię kocham - oznajmił cicho.

Zaskoczony Ludwig otworzył szeroko oczy. Nie spodziewał się, że jego brat usłyszy te słowa, a co dopiero na nie odpowie!

- Gilbert? - zapytał niepewnie, jednak chwilę później uśmiechnął się szeroko. - Gilbert! - zawołał i przytulił brata. Prusy zaśmiał się cicho.

- No już, już, bo mnie udusisz - mruknął.

Niemcy natychmiast się od niego odsunął i spuścił wzrok.

- Przepraszam.

Gilbert sięgnął za głowę, w poszukiwaniu długich włosów, obwiązanych czarną wstążką. Westchnął z ulgą, gdy wyczuł tylko krótkie kosmyki.

To znaczy, że wrócił. Że znowu będzie normalnie żyć, ze swoimi bliskimi. Tylko już trochę zatęsknił za...

Nie zdążył dokończyć myśli, gdyż nagle coś go przygniotło. Coś bardzo ciężkiego.

Okazało się, że to Feliciano tak okazał swoją radość.

- Hej, stęskniłem się za tobą, młody - oznajmił. Cieszył się, że Włochy znów jest sobą. Miał dość tego psychopatycznego Luciano.

- Ja teeeż - odpowiedział brunet. W końcu wstał z Gilberta i usiadł na pobliskim krześle, tak jak Ludwig.

Prusy rozejrzał się w końcu. Był w jakimś białym pomieszczeniu, przypięty do jakiś dziwnych maszyn. Zmarszczył brwi, zdezorientowany.

- Gdzie jestem? Co się ze mną działo? - zapytał, siadając.

- To szpital. Spałeś prawie półtora miesiąca - oznajmił Kiku. Gilbert dopiero teraz go zauważył.

- Mhm...

Czyli to wszystko, co przeszedł przez ten czas, było snem? Niemożliwe, przecież on wszystko czuł, pamiętał... Nawet ten potworny ból głowy, gdy był chory i Fabian się nim opiekował.

Właśnie, a co z Polską?

Odrzucił kołdrę i chciał wstać, ale Niemcy go powstrzymał.

- A panienka gdzie się wybiera? - zapytał.

Prusy westchnął. Już zniknął zmartwiony, kochający młodszy brat.

- Poszukać Feliksa - odpowiedział, zgodnie z prawdą.

Ludwig westchnął.

- Serio? Ledwo się obudziłeś i już chcesz się z nim droczyć? Jak z dzieckiem - stwierdził, po czym wstał. - Dobra, zaczekaj, zaprowadzę go tu, ale nigdzie się nie ruszaj. Chłopaki, idziemy - nakazał i wyszedł z pomieszczenia wraz z Kiku i Feliciano.

Gilbert skorzystał z samotności i włożył rękę do kieszeni spodni. Odetchnął z ulgą, gdy znalazł tam małą, zmiętoloną kartkę. Rozłożył ją, a gdy zobaczył, co zostało na niej napisane, uśmiechnął się lekko.

Jesteś moim najlepszym przyjacielem.

Polska

Pod tekstem, widniał nieudolny rysunek, przedstawiający Gilberta aka Gilena z Fabianem. Śmiali się i przepychali. Prusy zachichotał na ten widok. Złożył kartkę i włożył ją z powrotem do kieszeni.

Drzwi się otworzyły i do pomieszczenia wszedł Feliks. Po odgłosach dochodzących z korytarza Gilbert wywnioskował, że Państwa Osi zostali za drzwiami. Polska stanął przy ścianie i założył ręce na piersi.

- Co znowu, Pruska Zarazo? - zapytał, nie wiedząc, że nazwał Prusy tak samo, jak Fabian. - Myślisz, że skoro obudziłeś się, to będę skakać z radości? - tak naprawdę, gdy Feliks dowiedział się, że Gilbert zapadł w śpiączkę, Polsce było bardzo przykro i często odwiedzał mężczyznę w szpitalu. Oczywiście, nie mógł się do tego przyznać!

Gilbert uśmiechnął się przyjaźnie i pokręcił przecząco głową.

- Chciałbym się pogodzić.

...

Rok później.

Gilbert, od tamtego czasu, bardzo się zmienił. Sumiennie pracował, nie był złośliwy i pogodził się z Feliksem. Po jakimś czasie, nawet się polubili. Prusy zyskał nowych przyjaciół i dobrą opinię wśród innych państw. Dzięki sojuszom rozwijał swój kraj.

Jednak nigdy nie zapomniał o Fabianie. Rysował ich razem i spisywał przeżyte z Polską chwile. Depresyjny blondyn nadal był jego najlepszym przyjacielem.

No cóż, mi bardziej pasuje poprzednia wersja Zarazy (czyt. Prus), ale musiałam wymyślić pretekst, dla którego Gilbert wcielił się w Gilena xD

Swoją drogą, podczas pisania tego, co chwilę piszczałam z podniecenia, bo niektóre momenty wyobrażałam sobie takie słodkie...

A wy? Lubicie Hetalię? Wolicie Gilberta, czy Gilena (jego 2p)? Ja wam powiem w sekrecie, że Gilen jest mój :3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro