podchody 0.4

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Jestem chodzącym trupem. W końcu mam czas coś napisać. yay

mam tyle rzeczy które chce napisać, a nie mam kiedy. Posiadanie szkoły i crucha to zło. dziękuję



----------------------------------------------------------------


Na drżących nogach wchodzę do domu. Jaemin co chwile pyta, o to czy się dobrze czuje. Niestety nie. Nie czuję się dobrze! Kiiwam głową na jego słowa, choć sam nie wiem, co powiedział.

Ze spuszczoną głową idę do pokoju. Po chwili moje ciało ląduje na miękkim materacu. Gorące łzy zaczynają spływać po mojej twarzy. Nie, nie, nie! To nie tak miało być! Miałem tutaj umrzeć! Zabić swoją wewnętrzną omegę! Tego nie było w planach! Tego kogoś o huraganie loków i o zielonych oczach! Mam ochotę krzyczeć w poduszkę od nadmiaru emocji przechodzących przez moje ciało. Nie jestem przyczajony do bycia adorowanym, ba, do bycia zauważanym przez alfy. Zawsze byłem tym mniej ważnym i nigdy mi to nie przeszkadzało. Nagle przypomniam sobie o butelce czystej, która spoczywa w jednej z kieszeni mojej nierozpakowanej walizki. Szybko skacze na równe nogi. W trzech krokach pokonuję odległość dzielącą mnie od wcześniej wspomnianego bagażu. Trzęsącymi się dłońmi otwieram pierwszą lepszą przegródkę. Nie ma jej!

Mam ochotę zacząć wyć niczym ranne zwierzę, którym przecież jestem. Moje małe dłonie drżą niemiłosiernie, kiedy przeszukuję walizkę. Nie ma, niczego nie ma, nawet tego likieru, który zapakowała mi Jay, żeby dać go alfie Britts, w podzięce za opiekę nade mną. Cokolwiek matka miała na myśli.


- Cholera jasna! - Klnę, uderzając pięścią w podłogę. Raz, drugi, trzeci. Każde kolejne uderzenie sprawia mi ból. O to właśnie chodziło! Skoro nie mogę zapić mojego wewnętrznego pragnienia, to czemu by nie zranić w zamian siebie? Przecież i tak jestem niczym, czyż nie? Łzy spływają po mojej brodzie wprost na drewnianą podłogę, na której zaczynają pojawiać się ślady krwi z moich pieści. Uderzam dłonią jeszcze raz, po czym z mojego gardła wydobywa się zduszony jęk bólu. Pochylam się do przodu, opierając głowę o podłogę pomiędzy moimi ramionami. Łzy nie przestają płynąć. Z każdą kolejną falą łez, krzyczę jak nigdy wcześniej.

Głośniej niż wtedy, kiedy mnie pobito. Bardziej boleśnie niż wtedy, kiedy ona to zrobiła. Bardziej żałośnie niż na pogrzebie. Płaczę ja i mój wilk. Po raz pierwszy od lat jesteśmy tak blisko siebie. To kłamstwo, że ból nie zbliża. Ból może być twoim przyjacielem jak i twoim wrogiem. W tym momencie sprawia, że człowiek i wilk stają się jednością. Czymś, co myślałem, że straciłem sześć lat temu, osiemnastego kwietnia. Nawet nie zauważam, kiedy zapadam w niespokojny sen.


- Cześć. Co tu robisz? - Mała dziewczynka o krótkich włosach stoi naprzeciwko mnie i zadaje jedno z głupszych pytań.


- Eeee, siedzę? - Odpowiadam, wracając wzrokiem do grubego tomiszcza Harry'ego Pottera.


- Widzę, ale czemu nie bawisz się ze wszystkimi? - Zadaje kolejne pytanie tym swoim irytującym głosikiem.


- Bo czytam. Poza tym oni – wskazuje na dzieciaki z mojej klasy – to głąby. A ty czemu nie masz oka? - pytam, spoglądając na jej twarz. Jedno z zielonych oczu jest zakryte białym opatrunkiem.


- Jakoś tak wyszło. - Odpowiada, patrząc na mnie intensywnie.


- Świetnie. Możesz już sobie iść? Burzysz moje poczucie spokoju. - Mówię z przekąsem, chcąc się jej pozbyć. Zamiast tego ona chichota i rzuca się na trawę obok mnie.


- Też uważam, ze nasza klasa to idioci. Louis, czy Harry Potter to dobra książka?


- No a jakże by inaczej. Moment... - podnoszę na nią wzrok – Skąd znasz moje imię?


- Jestem Anastazja. - Posyła mi piękny uśmiech, zanim zamyka oko. – Będziesz dla mnie idealny.


Podrywam się do siadu. Pot spływa po moich plecach mocząc pościel i moja koszulkę. Co? Pościel? Rozglądam się z zdziwieniem zauważając, że znajduję się na łóżku. Sekundę później mój wzrok ląduje na opatrunkach, które zdobią moje dłonie. Przecieram twarz, po czym sięgam po telefon. Godzina druga dwadzieścia dwa bije po oczach. Przecież to środek nocy, a ja o ósmej muszę być w pracy. Cholera, jestem wyspany. Powoli staje na nogi, z zdziwieniem zauważając, że mam na sobie siwe dresy i znoszoną koszulę. Przecież byłem ubrany w coś z goła innego. Trzymając się za głowę, schodzę na dół. Przy stole w kuchni siedzi Marianna. Nie chce jej przeszkadzać, dlatego wycofuję się z pomieszczenia.


-Louis chodź tu. Musimy pogadać.- Ugh, jak ja nienawidzę tego zwrotu.

Pomału wchodzę do środka. Starsza kobieta ma na sobie jakąś dużą koszulę nocną i śmieszną czapkę. Jej posiwiałe loki opadają na ramiona, a na twarzy widać oznaki zmęczenia. Jednak pomimo tego jej spojrzenie jest poważne. Siadam naprzeciwko starszej alfy i czuję się taki mały jako omega.


- Louis... czy ty jesteś alkoholikiem? - Zadaje pytanie głosem alfy, a ja wiem, że jestem zgubiony. Moja natura w tym momencie jest silniejsza niż cokolwiek innego. Nie mam nad tym kontroli. Moja omega budzi się i przejmuje dowodzenie, choć tylko na chwilę. Jest słaba. Tak samo słaba jak ja.


- N-nie... nie jestem. - Spuszam głowę w dół, nerwowo skubiąc biały bandaż. - Nie mam problemu z alkoholem, tylko czasem go potrzebuje, żeby się odnaleźć. - Mówię szczerze, wierząc w swoje słowa. Marianna wzdycha. Nie mam pojęcia co się dzieje. Czy to ona wyciągnęła cały mój zapas alkoholu? Chcę na nią spojrzeć, ale zdaję sobie sprawę z tego, że nie mogę tego zrobić. Teraz wiem, że jestem omegą, a ona alfą, która mnie strzeże.


- Zawartość twojej torby mówi co innego. Jednak nie zamierzam cię oceniać, ale wiedz, że musisz przestać. Inaczej będę zmuszona cię odesłać. - Otwieram szeroko oczy na jej słowa. Przecież jestem tutaj zaledwie kilka dni! Nie może! – Zrozum Louis, nie jesteś niedźwiedziem, jesteś wilkiem. Naruszam dla ciebie postanowienia traktatu, który został zawarty pomiędzy mną a Stylesami. - Styles. Moje serce raduje się na samą wspominkę tego nazwiska. To sprawia mi ból, ale z drugiej strony budzi pragnienie bycia kochanym. – Jesteś porządnym i miłym facetem, który może ma drobne problemy. Rozumiem to, ale pozwól sobie pomóc. Teraz ja się tobą opiekuję i chcę ci pomóc. Nie chcę, żebyś robił to, co robisz. Zdajesz sobie sprawę do czego to prowadzi. Zdajesz sobie z tego doskonale sprawę, ale i tak to kontynuujesz. –Kręci głową. – Tak nie można. Nie pozwolę ci się zabić tylko dlatego, ze zbłądziłeś. – W moich oczach pojawiają się łzy, a serce głośno tłucze w piersi. Nikt tego nie zauważył. Matka nie widziała tego, co próbuję zrobić, a robię to od kilku lat. Od kilku lat zatruwam się. Nikt tego nie zauważył. Nikt, poza tą kobietą, którą znam krócej niż tydzień.


- Płacz jest dobry. Oczyszcza nas i pomaga się uspokoić. Nie bój się płakać, Louis. - Jej głos jest delikatny, a spod moich powiek wypływają łzy. Kobieta podnosi się i podchodzi do mnie, po czym przyciąga mnie do siebie. Jej drobne dłonie głaskają moje włosy, podczas gdy ja płaczę w jej brzuch. – Będzie dobrze. Wszystko się ułoży. Nie martw się. - Cichy, spokojny głos koi moje nerwy, uspokajając szalejące serce. Mój wilk napawa się obecnością alfy, która o niego zadba. W końcu czuje troszkę ciepła. Ciepła, które stracił sześć lat temu.




Rano okazuje się, że mam na dziewiątą, więc spokojnie jestem w stanie porozmawiać z Jaeminem i babcią Britts. Kobieta zachowuje się jakby w nocy nic się nie wydarzyło, ja może wziąłbym to za sen, gdyby nie to, że mój krzyż woła o pomstę do nieba, przez spanie na stole.

Po pysznym śniadaniu wraz z ciemnoskórym chłopakiem jedziemy w stronę szkoły. Wchodzimy do środka wesoło rozmawiając. Nikt nie pyta o moje dłonie, z czego jestem niezmierni szczęśliwy. Wchodzę do sali i wtedy znowu uderza we mnie ten piękny zapach. Rozglądam się w poszukiwaniu mężczyzny z lokami, jednak go nie znajduje. Zamykam drzwi, po czym zmierzam w stronę biurka. Przestaję, patrząc na to co się na nim znajduje. Słodko pachnąca czekoladowa muffinka, a obok niej błękitny goździk. Torba ląduje na swoim miejscu koło biurka, kiedy sięgam po kwiat. Skąd...? Wtedy zauważam małą karteczkę. Chwytam ją, uprzednio odkładając mój ulubiony kwiatek na drewniany blat. Podnoszę papier na wysokość oczu, usiłując coś dojrzeć, jednak nie jestem w stanie. Zaciągam się miętowym zapachem, po czym otwieram złożoną na pół kartkę.


Witaj? Chyba tak powinienem zacząć. Może też powinienem się przedstawić. Tak to dobry pomysł. Ugh, jestem okropny w pisaniu listów. Wolałbym z Tobą pomówić twarzą w twarz, ale po tym jak wczoraj na mnie zareagowałeś, wolę nie ryzykować. Czy wszystko w porządku? Słyszałem wczoraj twoje wycie...

boże. Widzisz , Louis, odbiegam od tematu. Miałem się przedstawić. Więc, jestem Harry, starszy brat Mii. Chciałem to zrobić wczoraj, ale nie miałem jak. Wybacz mi, jeśli cię zaskoczyłem albo się mnie przeraziłeś. Zawsze myślałem, że nie jestem straszny. Jednak po twoim zachowaniu wnioskuję, że jednak jestem. Przepraszam Louis. Nie chciałem przestraszyć mojej omegi, bo jesteś moją omegą. Poczułem to i ty pewnie też. Wierzę w to. Wiem, że na razie rozmowa raczej nie będzie nam dana, więc zamierzam do ciebie pisać. Mam nadzieję, że mi odpiszesz. Umieram z chęci poznania każdego kawałka Ciebie. Chcę cię zobaczyć ponownie, jednak wiem, że to za wcześnie. Mam nadzieję, iż odpiszesz i odpowiesz na kilka moich pytań. Wybacz mi to, że cię wczoraj przestraszyłem. Nigdy nie chciałem cię przestraszyć.
Jaki jest twój ulubiony kolor, Louis? Skąd jesteś? Co tu robisz? Jakie kwiaty lubisz najbardziej? (po cichu liczę, że są to właśnie goździki, gdyż ja je uwielbiam). Skoro pracujesz w szkole, to pewnie kochasz dzieci, tak jak ja? Mam nadzieję że tak. Mia mówi, żebym się nie rozpisywał, bo mogę cię przestraszyć. Przepraszam, Boo. Zapytasz czemu właśnie "Boo"? Zazwyczaj dzieci starszy się, mówiąc 'Boo!' i jakoś to mi się z tobą skojarzyło. Nie masz nic przeciwko?

Harry

p.s mam nadzieję, że muffinka ci posmakuje. Piekłem je rano dla całej mojej watahy.



Niemal opluwam się wcześniej wspominanym ciastem, kiedy czytam ostatnią linijkę. On jest przywódcą? O szlag. Podczas czytania całej notki, czuję te cholerne motyle w brzuchu, jestem bliski płaczu, napadu dzikiego fangirlu i totalnego rozczulenia. Drżącymi dłońmi zamykam wcześniej czytany tekst. Powinienem go wyrzucić. Powinienem, jednak nie potrafię się do tego zmusić. Nie mogę tego zrobić. Moje serce krwawi na myśl, ze mógłbym pozbyć się kartki z trochę krzywym, pochyłym pismem, które należy do Harry'ego. Znam jego imię. Jest idealne, tak samo jak jego właściciel. Z małym uśmiechem kończę jeść ciastko, po czym spoglądam na małego kwiatuszka. Kręcę głową, czując się dziwnie zadowolony z życia. Mój wilk wręcz mruczy. Powinienem to zatrzymać już wtedy, kiedy wkładam goździk między moje włosy przy uszach. Powinienem to zatrzymać wtedy, kiedy chowam szorstką kartkę między strony mojej ukochanej książki. Powinienem, ale nie chcę tego. Moja omega zaczyna się budzić, i nawet jeśli tego nie chcę, to człowiek i wilk rozpoczęli walkę.

Stoję przy oknie, oblizując palce z gorzkiej czekolady, kiedy do pomieszczenia wpada gromadka dzieci. Pięści nadal mnie bolą, ale teraz jakby mniej. Cholera.


- Dzień dobry kochani! Jak wam minęło wczorajsze popołudnie?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro