1

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Był to wiosenny poranek w lesie niedaleko
Belf, gdzie Richard wraz ze swą przyjaciółką Adrianną zbierał drewno na opał. Był odziany w białą luźną koszulę, ciemne spodnie oraz narzucony na to czarny lniany płaszcz. Wyruszyli razem, ponieważ chłopak podziwiał przyjaciółkę całe życie i zawsze chciał ją chronić, co z czasem przerodziło się w coś głębszego. Niestety Richard od zawsze był wstydliwy i bał się wyznać swoje uczucia, bo w końcu nie był najurodziwszy. Jego ciemnobrązowe włosy, które były dość długie,  sięgały mu do szyi i opadały na trupio-bladą twarz wraz z jasnoniebieskim oczami. Patrząc na jego budowę niczym się nie wyróżniał od dziecka: tylko skóra, kości i gdzieniegdzie widoczne mięśnie - nic nadzwyczajnego.

~•~

Pierwszy skończył Richard. Położył się na runie obok wody, gdzie się umówili po pracy i wsłuchiwał się tam w piękny śpiew ptaków. Pobudzający zmysły zapach drzew rozluźnił go, przez co rozkoszował się całą utopią. Po pewnym czasie dołączyła do niego Adrianna ale chłopak nic nie drgnął, chociaż słyszał zbliżającą się towarzyszkę, przez co trochę przypominał trupa. Dziewczyna pomyślała, że coś mu się stało. Nachyliła się nad nim i chcąc sprawdzić czy oddycha przyłożyła ucho do jego torsu, a jej złociste włosy opadły na brzuch chłopaka. Chciała szybko zerknąć swymi szmaragdowymi oczami na jego ruchy, by być pewną czy oddycha ale chłopak niespodziewanie przerzucił ją nad sobą wprost do strumyka. Dziewczyna, mokra od czubka głowy aż po koniuszki palców, zrobiła się cała czerwona ze złości i mało brakowało, by woda zaczęła parować na jej skórze. Richard rozbawiony widokiem przyjaciółki, aż parsknął śmiechem. Adrianna nie była tym zachwycona i to było widoczne.

-Przepraszam ja... -Zaczął Richard starając się powstrzymać swój uśmiech, ale dziewczyna w napadzie złości przerwała mu:

-Ty niewychowany buraku! Nikt cię nie nauczył że dam się nie wrzuca do wody?! - Adrianna krzyknęła na niego z wyraźnym wyrzutem. - W dodatku wszystkie moje patyki się zmoczyły! Jak mogłeś!? Będę musiała od nowa zbierać!

Jej słowa jeszcze bardziej rozśmieszyły chłopaka, ale starał się ze wszystkich sił zachować powagę, by Adrianna nie pogniewała się na niego w jeszcze większym stopniu.

-Dobrze, już dobrze. Przepraszam. - Richard pomógł dziewczynie wstać, a ta obrażona usiadła na ziemi jak dziecko i założyła ręce. - No już nie dramatyzuj. - Chłopak rzucił na nią swój płaszcz i położył obok niej kupkę patyków. - Jesteś w stanie mi wybaczyć?

-Rozważę to. - Oznajmiła, starając się ukryć uśmiech triumfu. Wstała i otrzepała się z ziemi. - Richard, teraz musisz za karę chodzić sam po drzewo przez miesiąc, bo jak znowu mi wywiniesz jakikolwiek numer, to cię chyba zamorduję. - Adrianna chwyciła związany chrust i ruszyła w stronę domu.

-Dobrze, tylko nie marudź! - Richard krzyknął do niej. Gdy ta się odwróciła, chłopak szybko jej pomachał, na co odpowiedziała podobnym gestem.

Po chwili Richard wyruszył w głąb lasu i o dziwo nie znalazł odpowiedniego drewna na ogrzanie domu. Przedzierał się przez krzaki w poszukiwaniu suchego drewna, ale nagle zza liści ukazała się przed nim mała drewniana chatka, wtapiająca się w pejzaż lasu. Chłopak nie mógł powstrzymać swojej ciekawości i ruszył w jej kierunku, by sprawdzić co w niej się znajduje. Chciał zapukać, ale drzwi same się otworzyły tak, jakby go zapraszały do środka. Richard bez chwili namysłu wszedł przez drzwi i pierwsze co zobaczył, to zabieganą staruszkę, która coś gotowała i bełkotała coś pod nosem.

- Gdzie to jest? Gdzie ja to dałam? - było słychać jej zachrypnięty głos. Zaczęła drapać się po głowie i po chwili ruszyła wertować pułki i szafki.

- Przepraszam panią, mogę w czymś pomóc? - Richard spytał się niepewnie. Staruszka zerknęła na niego i lekko się uśmiechnęła

-Richard mógłbyś mi podać z tej wysokiej szafki czarne pudełko? - Babka wskazała palcem na drzwiczki na których były pięknie wyrzeźbione smoki.

Chłopak stał chwile zdziwiony. „Skąd ta pani zna moje imię? Czy to wiedźma?! Jak tak, to lepiej jakbym poszedł stąd jak najszybciej" - te myśli kłębiły się w głowie Richarda. Młodzieniec otworzył szafkę, a to, co zobaczył, trochę go zaskoczyło.

- Przepraszam panią, ale tu jest tylko zielone pudełko.

- Ach! Cóż ze mnie za gapa! To podaj mi zielone. - Staruszka uśmiechnęła się. - I możesz mi mówić babciu chłopcze. Nie skrzywdzę cię.

Richard, lekko zaskoczony reakcją starszej kobiety i tym co mówi, położył pudełeczko na stole.
- Co tam jest? - Młodzieniec skupił swój wzrok na przyniesionym przedmiocie.

- To jest, mój drogi chłopcze, twoja przyszłość. Zobaczymy, czemu się u mnie znalazłeś.

-Jak to „znalazłem"? - Richard przekierował swój wzrok na staruszkę. Kobieta wyciągnęła z pudełka zioła i zaparzyła herbatkę, która przybrała kolor łąki przebiśniegów, gdzie co jakiś czas pojawiały się fioletowe krokusy.

- Żartowałam. To zwykła herbata. A poza tym chłopcze... - zaczęła  staruszka - Wiedz, że do mnie nikt nie trafia przypadkiem. Tylko dzieci przeznaczenia trafiają do tej chaty... Jak widać ty jesteś jednym z nich. - Richard zaniemówił na słowa kobiety.

On dzieckiem przeznaczenia? Co to w ogóle miało znaczyć? Najwyraźniej chłopak był zwiastunem tego, co miało dopiero nadejść...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro