Romitri

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Nie wiem co się stało. Pewnego dnia powiedział, że odchodzi.

„Tak będzie lepiej" - brzmiały jego ostatnie słowa. Nie próbowałam go zatrzymać, bo co niby miałam powiedzieć? Kocham go ponad życie i chce żeby był szczęśliwy.

Od tamtego wydarzenia minęło 6 lat. Jedyne co mnie powstrzymało przed zrobieniem czegoś głupiego to Isabelle i Jonathan. Bliźnięta, mają pięć i pół roku. Miesiąc po tym jak odszedł dowiedziałam się, że jestem w ciąży. Nie wiedziałam jak to możliwe bo przecież, nigdy nie byłam z nikim innym, a dhampir z dhampirem nie mogą mieć dzieci. Po narodzinach dzieci zrobiłam testy i okazało się, że on jest ojcem.

Jedyne co o nim wiem, to że jest strażnikiem Adolfa Szelskiego i ciągu tych wszystkich lat był na dworze osiem razy. A ja zawsze w tym czasie wyjeżdżałam. Nie wiem co mną kierowało Nigdy nie dowiedział się o dzieciach. Nikt tego nie popiera: moja matka, Abe, Lissa i o dziwo nawet Christian. Długo się ze mną kłócili, ale w końcu postawiłam na swoim. Ja po prostu, nie chce mu nic narzucać. Nie chce ingerować w jego życie. Jeśli jest szczęśliwy to niech tak pozostanie.

Któregoś dnia szłam odebrać dzieci od opiekunki i natknęłam się na niego. Siedział na ławce w parku. Włosy miał spięte. I do tego ten jego prochowiec. W jednej chwili wszystko do mnie wróciło, każde wspomnienie, chwile gdy byliśmy tak szczęśliwi, razem... Moją pierwszą świadomą myślą było żeby do niego podejść, rzucić mu się na szyje i powiedzieć, że go kocham. I nigdy nie przestane.

Powstrzymałam się.

- Rose. - wstał na mój widok. Dlaczego akurat on? I czemu nic nie wiedziałam o tym, że przyjeżdża?

- Dymitr. - napotkałam jego wzrok. Te oczy. Oczy które tak bardzo kochałam. Kocham.

- Możemy porozmawiać? – spytał z nadzieją w oczach i czymś jeszcze, czymś czego nie mogłam odczytać.

- Aktualnie nie mam czasu, mam coś do załatwienia. - odpowiedziałam chyba trochę zbyt szorstko.

- To zadzwoń jak znajdziesz chwile. Masz mój numer? - był chyba lekko zawiedziony. Przytaknęłam. - Zostaje na dwa tygodnie.

- Przepraszam, ale musze już iść.

- Nie ma sprawy. - powiedział i uśmiechnął się. Boże, ten uśmiech.

- Cześć. - rzuciłam. I ruszyłam w swoją stronę. Mówiłam sobie nie obracaj się. Nie, nie, nie. Nie wolno ci tego zrobić.

Obejrzałam się.

Stał tam dalej i wpatrywał się we mnie. Szybko odwróciłam wzrok. Resztę drogi przez park pokonałam biegiem. Nie wiem o czym myślałam, otrzeźwiło mnie dopiero to, że na kogoś wpadłam.

- Przepraszam. - powiedziałam zanim zorientowałam się kto to. - Adrian. 

No pięknie tylko jego tu jeszcze brakowało.

- Little dhampir. Co się stało?

- Nic.

- Nie kłam. Widzę to w twojej aurze.

- Adrian proszę, jestem już spóźniona po dzieciaki. - powiedziałam i go wyminęłam.

Nie protestował. Po tym jak Belikov odszedł, Adrian wielokrotnie próbował mnie pocieszyć, zbliżyć się do mnie. Ale dałam mu wyraźnie do zrozumienia, że nic z tego. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że stoję pod mieszkaniem pani Ewy. To starsza dhampirka, była strażniczką, ale odeszła ze służby. Kiedyś spotkałam ją w parku i zaproponowała pomoc. Sama nigdy nie miała dzieci i bardzo chętnie podjęła się opieki. A ja w zamian dwa razy w tygodniu robię jej zakupy i płace niewielką sumę. Zapukałam do drzwi. Starsza pani otworzyła po chwili.

- Przepraszam, że tak późno.

- O Rose, nic się nie stało, wejdź. - zwraca się do mnie po imieniu, bo sama ją o to prosiłam. - Jak tam dzieciaki? Nie rozrabiały? - spytałam.

- Nie skądże. To istne aniołki. Izzi! Jace! Mama przyszła! - po chwili do przedpokoju wbiegły dwa małe urwisy.

- Mama! - zawołały razem i rzuciły się na mnie.

- Cześć słoneczka.

- Możemy się jeszcze pobawić? - spytała Isabelle.

- No nie wiem. Trzeba by było już do domu wracać.

- No mamusiu, prosimy. - tym razem odezwał się Jace.

- No nie wiem. Jeśli pani Ewa się zgodzi...

- Ja nie mam nic przeciwko. - odpowiedziała dhampirka.

- Dziękujemy! - wykrzyknęły razem i pobiegły do salonu.

- Rose wszystko dobrze? Chyba coś się stało. Choć do kuchni. - zaproponowała kobieta. Poszłam za nią. - Siadaj i opowiadaj.

- Nie chce pani zadręczać moimi problemami. - powiedziałam. Choć zwierzałem się już jej z wielu spraw i zawsze otrzymałam dobrą rade.

- Już to przerabiałyśmy. - udała znudzenie.

- Dobra. Przyjechał strażnik Belikov. I chce się spotkać. Jest chyba na urlopie, bo gdyby był z Szelskim to Lissa, by mnie uprzedziła.

- Rose. Idź.

- Co?

- Powiedziałam żebyś się z nim spotkała. Nawet teraz. Zostanę z dziećmi. Idź. - nie wierzyłam w wypowiedziane przez nią słowa i w to co miałam zamiar zrobić.

- Dziękuje. - powiedziałam.

Wyszłam z mieszkania i wybrałam numer Dymitra. Odebrał po pierwszym sygnale.

- Rose? - usłyszałam ten cudowny głos.

- Tak. Masz teraz czas?

- Oczywiście. Mam przyjść do ciebie?

- Nie. Jestem poza domem, a ty?

- W parku tam gdzie wcześniej.

- Okej. Zaraz będę. 

Raz kozie śmierć. Moja opiekunka mieszka prawie w parku wiec szybko dotarłam na miejsce.

- Hej. - powiedziałam.

- Cześć. Tak szybko? - zdziwił się.

- Byłam w okolicy. - wyjaśniłam. - O czym chciałeś porozmawiać?

Zawahał się na chwile.

- Czemu zawsze wyjeżdżałaś, kiedy byłem na dworze? - zapytał patrząc mi w oczy.

Odwróciłam wzrok i wbiłam go w ziemie.

- Miałam swoje powody.- nie odpowiedział. Siedzieliśmy dłuższą chwile w ciszy, choć wiedziałam, że Dymitr mi się przygląda. Wcześniej odpuściłam, ale musze to wiedzieć. - Czemu? Czemu wyjechałeś? - zapytałam nadal nie podnosząc wzroku. Odpowiedział dopiero po dłuższej chwili.

- Myślałem, że tak będzie lepiej. Że tobie będzie lepiej, beze mnie. Że ułożysz sobie życie i będziesz szczęśliwa. - słyszałam szczerość w jego głosie.

Że niby bez niego będzie mi lepiej? Przecież on jest dla mnie wszystkim. I jedyne co trzymało, trzyma mnie na tym świecie to dzieciaki. Gdy by nie one to już dawno by mnie tu nie było.

- Jak mogłeś tak pomyśleć? - nie wiem czy to było do niego czy mówiłam bardziej do siebie. Czułam, że w moich oczach zbierają się łzy. - Miałeś kogoś? - zaskoczyło mnie, że doważyłam się o to zapytać.

- Nie. - odpowiedział od razu, czułam, że też chciałby to wiedzieć.

- Nie. Ja też nie. - wstałam i tym razem nie odwracając się poszłam po dzieciaki. Musiałam wszystko przemyśleć. Nurtowało mnie cały czas jedno pytanie. Czy to był jedyny powód jego odejścia?

Zanim się obejżałam doszłam do mieszkania dampirki. Zapukałam i niemal odrazu rzuciły się na mnie dwa małe szkraby.

- Hej.

- Co tak długo mamusiu? - zapytała Izzi.

- Przepraszam. Miałam coś do załatwienia. Idziemy?

- Tak! - krzyknęły razem.

- Dziękuje. - szepnęłam pani Ewie.

- Nie ma sprawy słonko. - uśmiechnęła się. - Wszystko dobrze?

- Tak. Jeszcze raz dziękuję. Chodźcie smyki. 

W domu zrobiłam im ich ulubioną kaszkę malinową. Nie wiem czy kiedyś przestaną ją jeść. Dzieciaki były strasznie zmęczone dzisiejszym dniem, więc szybko usnęły. Ja siedziałam jeszcze trochę przed telewizorem, nie mogłam zasnąć. Nie po tym co się dzisiaj wydarzyło. Sytuacja była podobna do tej z przed lat z czasów akademii. Niekiedy też siedziałam po nocach myśląc o Nas. 

Rozmyślania przerwał mi dzwonek do drzwi. Kto o tej porze? Otworzyłam drzwi. Stał w nich Christian.

- Zwariowałeś? Dzieci mi obudzisz. - syknęłam.

- Sory Rose. Ale mam coś ważnego do przekazania. - był lekko poddenerwowany.

- O co chodzi? - usiadł na kanapie w salonie.

- Belikov wrócił. - powiedział z powagą.

- Wiem przyjechał na urlop na dwa tygodnie.

- Nie. Zrezygnował ze służby u Szelskich. Rose on wrócił na dwór, na stałe.

- Co?! Ale przecież dzisiaj mówił mi... - nie zdążyłam dokończyć.

- Niecałą godzinę temu przyszedł do Lissy i poprosił o zmianę przydziału. - wyjaśnił moroj.

- Nie proszę nie. - schowałam twarz w dłoniach. A po chwili usłyszałam kroki na schodach. - Cholera. - zaklęłam pod nosem.

- Mamusiu co się stało? - zapytał zmartwiony Jace.

- Nic kochanie. Czemu nie śpisz?

- Nie wiem, nie mogę zasnąć.

- Oj. - powiedziałam, a on wgramolił się na kanapę i przytulił się do mnie.

- Wujek Christian. - powiedział uradowany, chyba dopiero teraz go zobaczył.

- Cześć mały strażniku. - olśniło mnie.

- Chris, Lissa już skończyła?

- Jak wychodziłem do ciebie to jeszcze miała jakąś naradę. - wyjaśnił.

- Mógłbyś zostać z bliźniakami? Wrócę do pół godziny.

- Idź Rose.

- Dzięki bardzo. - wybiegłam z mieszkania i udałam się do gabinetu królowej. Zapukałam z nadzieją, że ją zastane.

- Proszę. - odpowiedziała uprzejmie. Weszłam do pomieszczenia.

- To prawda? - wypaliłam prosto z mostu. Lissa była trochę zaskoczona moim wybuchem, odprawiła Caleba - mojego zmiennika - gestem. Poczekała, aż chłopak opuści pokój.

- Tak. - odpowiedziała spokojnie.

Nie, nie, nie.

- Co ja mam im powiedzieć? Że po latach wrócił tatuś? Jak ja im to wytłumaczę? - wpatrywałam się w przyjaciółkę ze łzami w oczach. - Przecież przed Dymitrem też ich długo nie ukryje. Mam przed nim stanąć i powiedzieć od tak, że od pięciu lat jest ojcem?!

- Rose spokojnie. - próbowała mnie uspokoić przyjaciółka.

- Musze wszystko przemyśleć. Przepraszam. - wyszłam z gabinetu trzaskając drzwiami. Udałam się prosto do domu. Christiana nie było w salonie. Poszłam do pokoju bliźniaków. To co zobaczyłam szczerze mnie rozśmieszyło. Christian spał na łóżku Jace'a, a bliźniaki bawiły się na podłodze.

- Słoneczka chodźcie, nie będziemy budzić wujka. - w salonie dzieciaki szybko usnęły, a ja zadzwoniłam do Lissy.

- Co się stało Rose?

- Nie uwierzysz przyjdź do mnie. Chodzi o Chrisa. - rozłączyła się. Nie zdążyłam nawet dojść do kuchni, gdy usłyszałam dzwonek do drzwi. Lissa zabije.

- Liss... - zaczęłam, ale za drzwiami wcale nie stała królowa.

- Tato dzieci mi obudzisz. - powiedziałam i wpuściłam go do domu.

- Wiesz co się stało? - i w tym momencie drugi raz odezwał się dzwonek.

- Czy wy nie umiecie pukać? - spytałam pod nosem. Otworzyłam drzwi i...

- Co z nim? – spytała od razu Wasylisa, ale nie była zdenerwowana. Królewski spokojny ton opanowała do perfekcji.

- Nic mu nie jest. Chodź. - pociągnęłam ją do góry. I po cichu otworzyłam drzwi do pokoju bliźniaków. Lissa wybuchła śmiechem.

- Co się tu dzieje? Dzieciaki... - zaczął Abe, a widząc sytuacje uśmiechnął się. - Na moje oko to łóżko jest trochę za małe, jak na Ozere. Wasza królewska mość, czym go tak wykończyłaś, że...

- Chodźcie. - przerwała mu Lissa, bo wiedziała, że istniało ryzyko powstania kłótni między mną, a Mazurem i nie daj boże Christianem, który  mógłby się obudzić.  

Gdy szliśmy do salonu coś mi przyszło do głowy. Musze to zrobić teraz, bo potem już się nie odwarze.

- O co chodziło staruszku? - zapytałam w salonie.

- Belikov wrócił, na stałe.

- Wiem.

- Skąd? - zdziwił się.

- Od Christiana jak mniemam. - odpowiedziała Lissa.

- Musze na chwile wyjść. Zaraz wrócę. - oboje kiwnęli głowami na zgodę.

Udałam się do ostatniego miejsca w którym ktokolwiek by się mnie spodziewał. Zapukałam. Otworzył po chwili.

- Rose? - ubrany był w spodnie od dresu i koszulkę z krótkim rękawem, pod którą idealnie rysowały się mięśnie. Włosy delikatnie opadały mu na ramiona.

- Musimy pogadać. Nie koniecznie teraz, ale jutro rano np. o 9. Pasowało by ci?

- Tak. Przyjdę do ciebie. - odwróciłam się i odeszłam bez słowa. Lissy już nie było, a Abe powiedział tyko że wiecznie tego nie ukryje i także wyszedł.

Rano obudziły mnie dzieciaki.

- Mamo! Mamusiu!

- Co się dzieje słoneczka?

- Choć śniadanko. - powiedziały i pobiegły do kuchni. Wstałam szybko, żeby zobaczyć co się dzieje i w jadalni zastałam Christiana z Lissą. Na stole leżało gotowe śniadanie.

- Cześć. Co wy tu robicie?

- Ten pan zasnął tu wczoraj. - wyjaśniła morojka.

- Aha to wszystko wyjaśnia. Która godzina?

- 8.55, do...

- Cholera. - w tym momencie usłyszałam dzwonek do drzwi. - Cholera jasna.

- Rose spokojne. - próbowała królowa - Chyba, że...

- Tak. To on. 

Zawsze przychodził przed czasem. Wolał być wcześniej niż się spóźnić. Westchnęłam i ruszyłam w kierunku drzwi. Za nimi stała osoba którą spodziewałam się zobaczyć.

- Oj. Przepraszam. Za wcześnie? - wyraźnie powstrzymywał się od śmiechu.

- Bardzo śmieszne. Tak. Za pół godziny w kawiarni koło parku?

- Okej będę czekał. - powiedział i zaśmiał się pod nosem. Zamknęłam drzwi i wróciłam do kuchni. Mimo tylu lat, nasza rozoma wylądała dość normalnie.

- Rose mam dzisiaj wolne dzień. Sama nie wiem jakim cudem. I z Christianem postanowiliśmy wyprawić u ciebie obiad dla przyjaciół. Nie masz nic przeciwko? - spytała radośnie mója przyjacióka.

- Nie skądże. Czyli dlatego zastałam was tu od rana?

- Tak. Christian coś ugotuje, mam dość tej królewskiej kuchni.

- Więc mogła bym zostawić wam dzieciaki pod opieką na godzinkę? - Lissa posłała mi spojrzenie pełne zrozumienia.

- Pewnie. - odpowiedział Chris.

- Dziękuje wam bardzo. - przytuliłam każde z osobna.

Przebrana zeszłam na dół i otworzyłam szufladę, którą zamknęłam 5 lat temu. Były w niej dwa dokumenty, potwierdzające ojcostwo Dymitra.

- Nie śpiesz się Rose. Załatw co masz załatwić. - powiedziała Lisa zamykając za mną drzwi.

Z dwoma kopertami w kieszeni spodni ruszyłam do kawiarni. Siedział tyłem do wejścia i patrzył na werandę. Wróciło do mnie wspomnienie jak tam kiedyś siedzieliśmy, śmialiśmy się, byliśmy szczęśliwi...razem.

Tak, ale to już przeszłość.

Ile bym dała za poczucie się bezpiecznie w jego ramionach. To uczucie bycia w domu, na miejscu. Jego wargi na moich. Ten ogień przepływający między nami.

Nie. Skarciłam się.

Musze się skupić tylko na wyznaniu mu prawdy.

Ruszyłam w jego stronę.

- Cześć. - powiedział kiedy podeszłam do stolika.

- Hej. Możemy pogadać w cztery oczy. To dość ważna i delikatna sprawa.

- Pewnie. Przejdziemy się?

- Tak. 

Wyszliśmy przez werandę do jednego z królewskich ogrodów do którego praktycznie nikt nie zagląda. Szliśmy w ciszy. Odezwałam się dopiero, gdy znaleźliśmy się z daleka od wejścia i na pewno nikt już nie mógł nas usłyszeć.

- Więc mam pewne informacje, które zmienią całe twoje życie.- palnęłam prosto z mostu.

- O co chodzi? - odparł spokojnie Dymitr.

- Ukrywałam to przez lata. Dlatego zawsze wyjeżdżałam. Ja...po prostu nie chciałam niszczyć ci życia. - wyciągnęłam zawartość kieszeni. - I wiedz że nie oczekuje od ciebie niczego. Po prostu powinieneś wiedzieć. I zanim mnie znienawidzisz chce ci powiedzieć, że zawsze cię kochałam i nigdy nie przestałam. - podałam mu koperty. Popatrzył na nie, a potem na mnie i zrobił coś czego bym się nigdy nie spodziewała.

Pocałował mnie.

Świat i czas się zatrzymały i nic innego nie istniało. Odwzajemniłam pocałunek. Zarzuciłam mu ręce na szyje żeby przyciągnąć go bliżej. Jedną rękę położył mi na plecach i zmniejszył dystans między nami do minimum, a drugą wplątał w moje włosy. Cały czas miał do nich słabość. Ten ogień przepływający między nami. Czułam się jak kiedyś, cząstka mojego serca była na miejscu. Jednak po chwili odsunęłam się.- Przepraszam. - odwróciłam się i odeszłam.

Byłam w połowie drogi do wejścia gdy usłyszałam cudny ten głos.

- Rose! Zaczekaj!

Zatrzymałam się i po chwili usłyszałam kroki za sobą.

- Odszedłem, bo myślałem, że beze mnie będzie ci lepiej. A tym czasem było dokładnie na odwrót. I wiem, że za błędy trzeba płacić, ale chce ci pomóc, w jakikolwiek sposób...

- Wystarczy, że już nigdy nie odejdziesz.

- Przysięgam nigdy. - w tym momencie w jego oczach mogłam zobaczyć wszystko.

***

Następnego dnia wybrałam się z dziećmi na plac zabaw. Siedział na ławce i się w nas wpatrywał. Jace pierwszy go zauważył.

- Tata. - szept wydobył się z jego ust. Izabelle posłała mi pytające spojrzenie. Kiwnęłam głową. Maluchy ruszyły radośnie w jego stronę. Oboje przytuli się do swojego ojca, a już po chwili grali razem w berka.

Ten obraz do końca wypełnił dziurę w moim sercu będącą tam wcześniej.

Mam nadzieje, że już zawsze będziemy razem.

Wtedy nic nie stanie mam na drodze.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro