#2

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

#RoyalTrilogy

Myślałam, że znam swoją matkę. Wydawało mi się, że przez swoje dwudziestoletnie życie zdążyłam poznać każdą stronę jej charakteru, ale w tej chwili zostałam uświadomiona przez los, że nigdy nie rozgryzie się drugiego człowieka w pełni. Siedzieliśmy przy stole, który został zastawiony bardziej niż w święto dziękczynienia. Mama przyniosła chyba wszystkie zapasy, jakie udało jej się zgromadzić w lodówce i spiżarni, obawiałam się, że za moment wyjmie też produkty z zamrażarki. Na nic nie zdały się zapewnienia Luke'a, że wcale nie jest aż tak bardzo głodny.

- Przepyszne spaghetti, pani Jones.

Spojrzałam na matkę, unosząc brwi, gdy dostrzegłam na jej policzkach delikatne rumieńce. Kobieta przyłożyła dłoń do klatki piersiowej, jakby usłyszała najpiękniejszy komplement świata. Skrzywiłam się na ten widok, nie mogłam uwierzyć, że zachowuje się jak napalona nastolatka.

- Dziękuję - powiedziała piskliwym głosem.

- Przecież to ja je robiłem. - Tata zmarszczył czoło.

- Gdybym za ciebie nie wyszła, to nie miałbyś komu gotować. - Mama natychmiast skarciła go wzrokiem.

- Już wiem po kim masz charakterek. - Wzdrygnęłam się, słysząc przy uchu szept Hemmingsa. Odwróciłam głowę w jego stronę. - A po kim talent kulinarny.

Przewróciłam oczami, modląc się tylko o to, by ta katorga już się skończyła. Zależało mi na rozmowie z chłopakiem, a towarzystwo rodziców nie sprzyjało prywatnym pogadankom. Marie stale wypytywała go o królewskie życie i wszystko, co tylko przyszło jej na myśl, a tata studził jej zapał, powstrzymując przed narobieniem mi wstydu, którego przecież i tak już się najadłam. Westchnęłam przeciągle i odsunęłam się od stołu, wysyłając blondynowi telepatyczne błagania, by ze mną współpracował.

- Luke jest pewnie zmęczony i chciałby odpocząć.

- Tak, to prawda. - Odetchnęłam z ulgą, słysząc jak podtrzymuje moją grę. Chłopak wstał od stołu i uśmiechnął się do moich rodziców. - Krótko spałem. Zaraz wrócę do hotelu.

- O nie, nie. - Marie powstrzymała go gestem ręki. - Do żadnego hotelu.

- Mamo - mruknęłam, kręcąc głową, by się nie wtrącała.

- Jakie mamo? Jakie mamo? Na litość boską, Vivian, masz gościa i będziesz go ciągać po mieście? Książę nie po to przyleciał do Miami, żeby tułać się po noclegowniach. Raz, dwa, lecisz na górę i przygotowujesz pokój gościnny.

- Marie, daj spokój. Nie widzisz, że chcą pogadać? - Ojciec po raz kolejny uratował mnie z opresji. Uśmiechnęłam się do niego z wdzięcznością, gdy chwycił mamę pod ramię i poprowadził w stronę kuchni. - Ale pamiętaj, młody. - Odwrócił się na moment i posłał Hemmingsowi krótkie spojrzenie. - Mam cię cały czas na oku.

Spuściłam głowę i ukryłam twarz w dłoniach, śmiejąc się jak opętana. Tata w ogóle nie przejmował się tym, że mówi do przyszłego króla Wielkiej Brytanii, jeśli chodziło o moje sympatie, traktował każdego na równi i był gotów skopać tyłek nawet komuś takiemu jak Hemmings. Moja rodzina była jedyna w swoim rodzaju, chwilami szalona, nieprzewidywalna i nie do zniesienia, ale kochałam ich całym sercem. 

Wzięłam kilka głębszych oddechów i zacisnęłam usta, siląc się, by znowu się nie roześmiać. Złapałam dłoń Luke'a i pociągnęłam w górę schodów, a później wepchnęłam do swojego pokoju i zamknęłam drzwi na kluczyk, by mama, której w każdej chwili mógł przyjść do głowy jakiś idiotyczny pomysł, nie wtargnęła do środka. Blondyn usiadł na brzegu łóżka i poklepał miejsce koło siebie, przywołując mnie. Podeszłam bliżej, chcąc usiąść, ale chłopak chwycił mnie za biodra i pociągnął na swoje kolana.

- Tęskniłem - powiedział.

- Ja też. Mogę cię przytulić?

- Przykro mi, ale chyba za wcześnie na takie zbliżenia. Jak coś, to tylko seks. - Zaśmiał się głośno, a całe pomieszczenie wypełnił jego niski głos.

Zignorowałam jego głupią odpowiedź. Otoczyłam go ramionami i wtuliłam się w ciepłe ciało, chłonąc każdą sekundę, którą mogłam spędzić w jego towarzystwie. Nawet nie zdawałam sobie sprawy, że tak bardzo brakowało mi jego bliskości. Wcześniej była między nami chemia, fizyczne przyciąganie, jednak z czasem wszystko zaczęło się komplikować i przenosić na inny poziom, popychając nasze uczucia w innym kierunku, przed którym oboje się broniliśmy.

- Nawet nie wiem co powiedzieć - szepnął, spuszczając wzrok na swoje dłonie. Dotknął palcami guziczka mojej koszuli i zaczął się nim bawić. - Namieszałem.

- To prawda.

- Kilka miesięcy temu to wszystko wydawało się takie proste i oczywiste. Serio chciałem się ożenić z Gwen i zacząć się przykładać do polityki, ale nie potrafiłem tego zrobić. Ciągle mi czegoś brakowało.

Ponownie na mnie spojrzał. Jego wzrok zsunął się na moje usta i już po chwili poczułam na wargach znajome ciepło. Jedna z jego dłoni powędrowała do mojego policzka; pod wpływem dotyku skóra pokryła się gęsią skórką, a ja mimowolnie przymknęłam oczy, rozkoszując się przyjemnym uczuciem.

- Twoi rodzice...

- Tak, wiem - westchnęłam, odrywając się od niego. - Zadziwiasz mnie, Luke. Jakoś nigdy nie przeszkadzały ci ekscesy w pałacu, a teraz przejmujesz się moimi starszymi?

- Bo mojej rodziny nie lubię i mam w dupie, co o mnie myślą. - Wzruszył ramionami z obojętnością. - A twoi rodzice to co innego. Chcę, żeby mnie polubili. Znaczy w sumie chodzi o twojego tatę, bo mama mnie chyba kocha.

Parsknęłam pod nosem i pokręciłam głową, skupiając wzrok na widoku za oknem. Hemmings stroił sobie żarty z zachowania mojej rodzicielki, ale czy mogłam mieć do niego pretensje, skoro sama miałam ochotę wepchnąć ją pod prysznic i ostudzić natrętne zachowanie lodowatą wodą?

- Nigdy się tak nie zachowywała. Nie wiem, co w nią wstąpiło.

- W porządku, przyzwyczaiłem się do takich reakcji. - Kąciki jego ust drgnęły ku górze. - Zazdroszczę ci, bo możesz czuć się przy nich swobodnie, widać, że jesteście ze sobą blisko i możecie o wszystkim pogadać. U mnie w domu nie ma czegoś takiego.

Poczułam w sercu nieprzyjemne ukłucie. Zerknęłam na smutną twarz chłopaka, współczując mu, że nigdy nie zaznał prawdziwej, bezwarunkowej matczynej miłości. Z jego opowiadań wynikało, że król Edward jest wspaniałym i troskliwym człowiekiem, ale wątpiłam, że w natłoku swoich obowiązków potrafił znaleźć czas, by zająć się dziećmi i otoczyć je ciepłem. Luke był w najgorszej sytuacji. Jego młodsze rodzeństwo nie było trzymane na uwięzi, Laura i Maximilian mieli więcej swobody niż on. Blondyn od dnia narodzin był traktowany z dystansem i chłodem, by nauczyć go, że w charakterze następcy tronu nie ma miejsca na czułości. Nie potrafiłam zrozumieć, dlaczego rodzina Hemmingsów kierowała się tak okrutnymi zasadami, byłam pewna, że to sprawka bezdusznej Elizabeth.

- Jesteś zła, że przyleciałem? - Chłopak wyrwał mnie z przemyśleń.

- Dlaczego miałabym być zła?

Zmarszczyłam brwi, doszukując się w jego zachowaniu czegoś podejrzanego lub czegoś, co mogło mi umknąć. Luke zsunął mnie delikatnie ze swoich kolan i wstał z łóżka, by podejść do okna i oprzeć się tyłem o parapet. Skrzyżował ramiona na klatce piersiowej, nabierając głęboko powietrza.

- Bo wiem, że postąpiłem bezmyślnie i pod wpływem emocji.

- Nie mam ci za złe, że podjąłeś taką decyzję, ale masz rację, to było niedojrzałe. Musisz nauczyć się nad sobą panować, a zanim coś zrobisz, przemyśl to sto razy, biorąc pod uwagę każde za i przeciw. - Podkuliłam nogi i usiadłam po turecku, by było mi wygodniej. - Dałeś nadzieję Gwen, która teraz pewnie nienawidzi mnie jeszcze bardziej niż wcześniej.

- Dlaczego zawsze jej bronisz? Przecież traktowała cię jak śmiecia.

- To nie znaczy, że ja też muszę ją tak traktować - westchnęłam. - Wiesz, że zniszczyłeś jej przyszłość? Przez wiele lat miała wbijane do głowy, że zostanie królową. Nie zna innego życia, a teraz do końca swoich dni będzie na niej ciążyć miano porzuconej przez księcia. I to oświadczenie o prawach do tronu... - Przygryzłam wargę, nie wiedząc jak przebrnąć przez dalszą cześć rozmowy. - Nie możesz się ich zrzec.

Luke przetarł palcami zmęczoną twarz i kiwnął powoli głową. Mimo niedojrzałych, pochopnych decyzji, z których był znany, potrafiłam dostrzec w nim minimalne zmiany. Cieszyło mnie, że w tej chwili nie wykłóca się o to, czy mam rację, lecz słucha w spokoju tego, co mam do powiedzenia, analizując każde słowo.

- Wiem, Vivi - powiedział słabym głosem. - Gdybym to zrobił, Laura zostałaby rozszarpana na strzępy. Znaleźliby jej męża, bo mimo tego, że jest dwudziesty pierwszy wiek, królowa bez partnera nie jest zbyt dobrze widziana. Nie mogę jej tego zrobić, nie mogę zrzucić na nią takiego ciężaru.

Rozprostowałam nogi, krzywiąc się, gdy usłyszałam chrupnięcie w kościach. Odepchnęłam się od łóżka i wstałam, by również podejść do okna, ale zatrzymałam się tuż przed Hemmingsem. Uniosłam dłoń i potarłam kciukiem okraszony kilkudniowym zarostem policzek, uzyskując od chłopaka delikatny uśmiech. Jego piękne oczy nie błyszczały jak zawsze, mogłam w nich ujrzeć jedynie znużenie i bezsilność na wszystko, co działo się dookoła.

- Czas dorosnąć, wasza wysokość.

- Nie chcę.

- Ale musisz. Nie uciekniesz od świata i obowiązków, podejmuj świadome, męskie decyzje. - Zaśmiałam się cicho. - Bo na chwilę obecną twoje zachowanie zalatuje raczej bojaźliwą pizdą niż facetem z krwi i kości.

- Ej! - Obruszył się, marszcząc brwi. Wyglądał jak obrażone, ale urocze dziecko, które nie dostało wymarzonego cukierka. - Twoja szczerość czasami mnie dobija.

- Nie zamierzam przepraszać za prawdę.

Odsunęłam się od jego ciała i wróciłam do łóżka, rzucając się plecami na miękki materac. Podparłam się na łokciach, obserwując, jak chłopak rozgląda się z zaciekawieniem po moim pokoju. Po kilku minutach jego wzrok ponownie skupił się na mojej twarzy.

- Mogłabyś być odrobinę milsza. - Uniósł brwi, zaczynając się ze mną droczyć jak za starych, dobrych czasów. - W końcu rzuciłem dla ciebie Gwendolyn i przyleciałem do Stanów.

- Wcale nie musiałeś.

 Parsknęłam śmiechem i przewróciłam oczami.  

- Wydaje mi się, że jednak musiałem.

- Tak? A to niby dlaczego?

- Bo chyba się w tobie zakochałem.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro