Góry

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Na szczęście moja przerwa międzysemestralna nie musiała kończyć się niekomfortową wizytą w domu rodzinnym oraz dziwnym spotkaniem ze studentem. Czekał mnie jeszcze relaksujący wyjazd w góry, gdzie ostry powiew wiatru przy zjeżdżaniu na nartach miał oczyścić moją głowę ze wszelkich myśli. Był to mój pierwszy wspólny wypad z Blaisem i Pansy. Mój przyjaciel wydawał się być najbardziej podekscytowany z naszej trójki, chociaż Pansy prawie dorównywała mu entuzjazmem. Miałem przeczucie, że u niej związane było to z czymś ponad wizją spędzenia reszty naszego wolnego czasu razem. Co, jak się okazało, było prawdą. Lecz o tym później.

Spotkaliśmy się na peronie. Wszyscy zabrali ze sobą potężne walizki – nic dziwnego, w końcu oprócz normalnych ubrań, musieliśmy zabrać też te na stok (a każdy, kto wyjeżdża na narty wie, że tego typu ubrania zajmowały sporo miejsca). Nasz sprzęt wysłaliśmy już parę dni temu pocztą, żeby nie musieć użerać się z nim w drodze.

- Nie mogę się doczekać – powiedział Blaise, gdy już zajęliśmy swoje miejsca w pociągu. Tak się cieszył, że ledwo potrafił usiedzieć w jednej pozycji.

- Nie możesz się doczekać momentu, w którym zorientujesz się, że jesteś najwolniejszy? – spytałem złośliwie, wywracając oczami.

- Powiedz to moim plecom, gdy już będziemy na stoku – odparł niezmartwiony, wyciągając słuchawki ze swojej torby.

Gdy Blaise włączył muzykę, a Pansy zajęła się książką, wyjrzałem za okno. Też się cieszyłem, że możemy razem pojechać w góry. Zawsze wyjeżdżałem z rodzicami i nikt się nie zdziwi, jak powiem, że nie było to najlepsze doświadczenie mojego życia. Tak, zainwestowali w moją naukę jeżdżenia na nartach, za co byłem im wdzięczny, bo naprawdę lubiłem ten sport. Jednak czas spędzony poza stokiem nie mógł być nazwany przyjemnym. W końcu miałem zobaczyć, jak naprawdę wygląda odpoczynek w górach. W końcu miałem doświadczyć wszystkich tych rzeczy, które były mi odmawiane. W końcu miałem się w pełni dobrze bawić.

Podróż pociągiem mijała spokojnie. Już dawno konduktor sprawdził nam bilety. Niedawno zjedliśmy obiad. Blaise non stop siedział na słuchawkach, okazjonalnie zdejmując je, aby z nami porozmawiać. Po posiłku jednak uciął sobie drzemkę. Pansy wyciągnęła telefon, aby uwiecznić jego głupią minę, po czym zwróciła się do mnie.

- I jak tam sytuacja z Harrym? Miałeś okazję się z nim spotkać?

Westchnąłem głęboko. Właśnie tego typu myśli chciałem uniknąć na tym wyjeździe. To miał być relaks, nie mentalne tortury spowodowane przez typa, którego ledwie znałem.

- Jak zwykle w jakiś cudowny sposób na siebie wpadliśmy – powiedziałem niezobowiązująco. No co? Odpowiedziałem na drugie pytanie. Wiedziałem jednak, że jeszcze czeka mnie natrętne dopytywanie się o pierwsze, więc zanim kobieta zdołała cokolwiek powiedzieć, kontynuowałem. – Zabrał mnie do restauracji, w której pokryłem rachunek jako rekompensatę za moje zachowanie. Proszę, nie zadawaj więcej pytań, bo nie mam siły o tym myśleć.

Pansy zrobiła dziwną minę, na którą odpowiedziałem zmarszczeniem brwi. Już skierowałem swój wzrok za okno, gotów mentalnie uciec od przedziału, w którym siedzieliśmy, gdy doszło do mnie jeszcze jedno pytanie:

- Czyli jest między wami okej?

Zanim odpowiedziałem, musiałem się nad tym zastanowić. Wydawało się, że raczej tak. W końcu odkupiłem swoje winy postawieniem posiłku, co studentowi najwyraźniej wystarczyło. Owszem, spotkanie było dziwne, miejscami nawet niekomfortowe, ale nie negatywne. Skończyło się na tej niezręcznej sytuacji, to prawda. I to była jedyna rzecz, która nie dawała mi spokoju. Nie reakcja Harrego, bo naprawdę wyglądał, jakby musiał się gdzieś spieszyć. To moje zachowanie spędzało mi sen z powiek. Nieważne, ile razy starałem się to sobie wytłumaczyć, nie znajdowałem właściwej odpowiedzi. Nie miałem jednak zamiaru dzielić się tym z moimi przyjaciółmi, gdyż wiedziałem, co by powiedzieli, a to było niemożliwe. I gotowałem się na samą myśl, że mogliby coś takiego insynuować. Nie byłby to zresztą pierwszy raz. Pansy przy naszym pierwszym spotkaniu chciała mnie zeswatać ze swoim znajomym z kierunku. Musiałem kontrolować swoją chęć wybuchu i spokojnie jej wytłumaczyć, że nie interesowali mnie mężczyźni.

- Raczej tak – odpowiedziałem w końcu i przymknąłem oczy. Może drzemka była dobrym pomysłem? Mój mózg zdecydowanie potrzebował odpoczynku.

Nawet moje sny nie były wolne od tajemniczego studenta. Stałem na szczycie góry, podziwiając widoki, rozpościerające się przed moimi oczami. Doliny pokryte były świeżym śniegiem, który leniwie opadał na ziemię. Mimo tego niebo było czyste, słońce świeciło i odbijało się od białej połaci, rozjaśniając tym samym całą scenerię. Spojrzałem na małe górskie miasteczka, które znajdowały się u stóp masywnych górskich ciał. Gdy człowiek był stawiany przed taką perspektywą, nagle orientował się, jak nieznaczne były przyziemne sprawy. Przymknąłem oczy i odetchnąłem pełną piersią. I wtedy usłyszałem ciche skrzypienie śniegu, które z każdą sekundą robiło się głośniejsze. Otworzyłem nagle oczy i spojrzałem w stronę, z której dochodził do mnie ten dźwięk. Natrafiłem prosto na intensywną, żywą zieleń. Była ona tak nienaturalna w tym białym, martwym miejscu. Jej właściciel szedł w moją stronę, lecz zatrzymał się parę metrów ode mnie. Półuśmiech, który pojawił się na jego ustach, był dla mnie aż nazbyt znajomy. Staliśmy tak chwilę w ciszy, mierząc się spojrzeniami. Co on tutaj robił? Chciałem go spytać, lecz nie potrafiłem zmusić do tego swojej krtani. On jednak otworzył już usta i...

- Draco, jesteśmy na miejscu.

Głos Pansy mnie wybudził. Nigdy nie potrafiłem mocno spać w drodze, więc to wystarczyło, aby podnieść mnie do pionu. Zebraliśmy swoje walizki i wyszliśmy na peron, z którego skierowaliśmy się do wyjścia z dworca. Mieliśmy parę rzeczy do zrobienia. Najpierw hotelowy check-in, później ogarnięcie samochodu na wynajem, a na koniec odebranie naszego sprzętu z poczty.

Nie było problemu ze znalezieniem taksówki, która zabrała nas we właściwe miejsce. Były poustawiane jedna za drugą przed wejściem na dworzec, więc znaleźliśmy taką, która pomieściłaby nasze bagaże i podaliśmy adres. W hotelu dostaliśmy klucze do pokoi – każdy z nas miał oddzielny – i umówiliśmy się, że za godzinę spotykamy się przy wyjściu, aby załatwić resztę spraw. Zdołałem się rozpakować, a nawet dłuższą chwilę odpocząć, zanim poszliśmy na poszukiwanie miejsca, które miało nam wypożyczyć samochód. Mogliśmy się obyć bez tego, lecz chcieliśmy jak najbardziej skorzystać z tego, co miała do zaoferowania dolina, a nie było mowy, żebyśmy mieli się tłuc wszędzie skibusami.

Blaise chciał pójść w ekstrawagancję, jednak udało mi się z Pansy przemówić mu do rozsądku i wzięliśmy auto, które pomieści spokojnie nasz sprzęt. Podpisaliśmy papiery, daliśmy zaliczkę i byliśmy w drodze po odebranie reszty naszych rzeczy. Prowadził mój przyjaciel, który stwierdził, że skoro nie wzięliśmy tego, na czym mu zależało, to powinien przynajmniej siedzieć za kółkiem. Nikt nie protestował. Choć może powinniśmy, ale któż mógł się spodziewać, że student prawa łamałby tyle przepisów drogowych.

- Ty, wariat, weź nas może dowieź w jednym kawałku, co? – warknąłem, gdy zatrzymaliśmy się przed pocztą.

- Wyluzuj, Draco. Włos ci z głowy nie spadnie, a ja będę się jeszcze przy tym świetnie bawić, obiecuję – odparł z szerokim uśmiechem.

- Twoje priorytety są niepokojące – mruknąłem i wyszedłem z miejsca pasażera, aby odebrać nasze paczki.

Zapakowanie ich do samochodu trochę nam zajęło. W końcu były one większe od samej zawartości. Lecz udało nam się znaleźć właściwe ułożenie i za niedługo byliśmy znów w drodze do hotelu. Jedyne, o czym wtedy myślałem, była kolacja i odpoczynek. Chciałem być gotów na te wszystkie trasy, na których miałem pozostawić swój ślad. Zaparkowaliśmy pod hotelem, rozmawiając o planach na dzień następny, kiedy nagle Pansy pisnęła. Jak strzała wyleciała z samochodu, zostawiając mnie i Blaise'a skonfundowanych. I wtedy zauważyliśmy, jak biegnie w stronę wielkiego autokaru, który spowalniał przed naszym lokum. Jak on tu się w ogóle dostał po tych krętych uliczkach? I dlaczego Pansy była tak podekscytowana na jego widok?

- Miałem nadzieję, że uda nam się uniknąć dzieciaków – westchnąłem, samemu wychodząc z auta.

- To nie dzieciarnia – odparł Blaise z szelmowskim uśmiechem. – To nasza krew.

Nie rozumiałem, o co mu chodzi, dopóki nie zobaczyłem, jak Pansy niemalże skacze na swoją dziewczynę przy powitaniu. Wyjazd studencki. Nie wiem, dlaczego w głowie mi to wtedy nie kliknęło. Powinienem był się tego domyśleć po rozmowie, którą mieliśmy we trójkę w kawiarni. Przecież to było oczywiste. A jednak byłem niezmiernie zdziwiony, gdy zobaczyłem czarną czuprynę, wysiadającą z tej wielkiej maszyny.

Cholera jasna.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro