Rozejm?

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Pociąg zatrzymał się na peronie. Stacja końcowa. Moja stacja. Poczekałem, aż wszystkie niecierpliwe osoby zabrały się z wagonu i dopiero wtedy wstałem, aby sięgnąć po mój bagaż. Byłem wykończony. Nic dziwnego, w końcu wizyty w domu rodzinnym zawsze wysysały ze mnie całą energię życiową. Matka na starość robiła się coraz łagodniejsza, co jak najbardziej mi pasowało. W końcu dostawałem tak długo wstrzymywaną matczyną miłość. Lepiej późno, niż wcale. Ojciec za to nie zmieniał się w żadnym aspekcie. Można nawet powiedzieć, że robił się coraz bardziej uparty z każdym mijającym rokiem. Z każdym moim przyjazdem coraz częściej wypytywał o to, czy znalazłem sobie już życiową partnerkę. A ja za każdym razem używałem studiów jako wymówki do braku czasu na socjalizację. Coś jednak czułem, że wyczerpuję jej magiczną moc, więc musiałem zastanowić się nad czymś bardziej efektywnym.

W końcu postawiłem nogę na peronie i od razu skierowałem się w stronę wyjścia. Obok mnie przebiegła mała grupka, która zwróciła na siebie uwagę każdego, kogo mijała. W tym i mnie. Jednak nie dlatego, że byli głośni, czy może dlatego, że przepychali każdego, kto stanął na ich drodze.

Popędzili w stronę pociągu, który zatrzymał się na drugim torze. Moje serce przyspieszyło ze stresu, gdy jedna osoba nie wsiadła i zaczęła machać dwójce, która znalazła się w środku. To była moja szansa. Doskonale o tym wiedziałem. Że też ten los nie mógł wybierać sobie lepszych momentów na splatanie naszych ścieżek.

Wyciągnąłem kartkę z torby podręcznej i aż wymierzyłem sobie mentalnego liścia za to, co miałem zamiar zrobić. Już w mojej głowie wychodziło to niezręcznie, a co dopiero wykonać to w rzeczywistości. Masakra. Pociąg ruszył. Teraz była moja kolej. Zanim zdołałem się rozmyśleć, zacząłem iść w kierunku czarnej czupryny w żółtej czapce.

- Hej... Harry? – zagaiłem, trzymając kartkę na wysokości mojej twarzy. Zanim wypowiedziałem jego imię, znacząco na nią spojrzałem.

Mężczyzna najpierw wydawał się zaskoczony. Następnie na jego twarzy pojawił się lekko zirytowany grymas. Parsknął i wsadził dłonie do kieszeni, po czym przeszedł parę kroków w kółku, zanim na mnie spojrzał. Nie był to dobry znak.

- Tak trudno zapamiętać proste imię? – powiedział kąśliwie. – Idiota.

Już był gotów odejść, lecz zatrzymałem go wolną ręką za ramię. Wyrwał mi się od razu, rzucając ostrzegawcze spojrzenie.

- Nie dotykaj mnie.

- Harry, czekaj – poprosiłem i już chciałem znów go złapać, lecz się powstrzymałem. To mi raczej nie pomoże. Zacisnąłem dłoń w pięść i opuściłem ją wzdłuż mojego ciała. – Chciałem cię przeprosić. Za to, co wtedy zrobiłem.

- Ta, to było naprawdę chujowe z twojej strony – odparł, odchodząc jeszcze krok. – Chcesz coś jeszcze dodać?

Echo moich słów w jego ustach wybrzmiało naprawdę obrzydliwie w mojej głowie. Westchnąłem głęboko. Może jednak mój wewnętrzny rodzicielski instynkt miał rację? Może niepotrzebnie próbowałem znów nawiązać z nim kontakt.

- To... Moja reakcja była zdecydowanie nieproporcjonalna do sytuacji. Nigdy wcześniej się tak nie zachowałem. Nie wiem, co się stało. Zdecydowanie nie zasłużyłeś na takie traktowanie, nawet jeśli cholernie mnie zirytowałeś. Naprawdę przepraszam.

Wyrzuciłem z siebie tyle, ile mogłem. Osoby, które mnie znają wiedzą, że taki wybuch szczerości to u mnie rzadkość. I że nie przychodzi mi on łatwo. On jednak mnie nie znał, a i tak musiało to w jakiś sposób wystarczyć. Chciałem, aby zobaczył, że każde moje słowo płynęło z serca. I chyba moje prośby zostały wysłuchane, gdyż zmarszczka między jego brwiami zaczęła się wygładzać. Przygryzł lekko wargę, jakby się nad czymś zastanawiał. Jego kolczyk zadyndał, gdy zaczął kręcić głową.

- Wychodzi na to, że oboje zrobiliśmy coś nie tak. – Jego słowa bardzo mnie zdziwiły. Już miałem coś powiedzieć, lecz on kontynuował. – Chociaż ty popisałeś się bardziej. To co, zaczynamy od nowa, czy jak?

Szok odjął mi mowę. Automatycznie ująłem wyciągniętą do mnie dłoń i potrząsnąłem nią tak, jak robi się przy pierwszych spotkaniach. Jego nonszalanckość wróciła. Mały uśmieszek znów zaczął błąkać się po popękanych ustach. Ten widok sprawił mi tak wielką ulgę, że aż sam byłem zdumiony. Tak bardzo chciałem, aby moja żałosna próba naprawy potencjalnej relacji wyszła? Niesamowite.

- Moje imię już znasz. Nie wiem, na co czekasz – rzucił rozbawiony moim zastojem student.

- Dracon – wydukałem i od razu przekląłem się w myślach za użycie pełnej formy mojego imienia.

- Och? - Zamrugał parę razy, gdy nowa informacja docierała do jego mózgu. - Zajebiste imię. Prawie jak „dragon". Będę cię w takim razie nazywał Smokiem. Chodź.

- Gdzie? – spytałem zdumiony i szybko poszedłem za oddalającym się brunetem.

- No jak „gdzie"? Musisz jakoś zapłacić za swoje grzechy. Nie jadłem nic od rana, więc stawiasz mi obiad.

Powiedział to tak luźno i tak naturalnie, że nawet nie przyszło mi do głowy zaoponować. Czym była ta progresja zdarzeń? Jeszcze chwilę temu wyglądał na gotowego wydrapać mi oczy. Tak szybko procesował swoje myśli, czy był po prostu głupi?

Większość naszej krótkiej drogi siedziałem cicho. Nadal nie mogłem uwierzyć w to, co właśnie się działo. Co jakiś czas spoglądałem na bruneta, aby się upewnić, że naprawdę idzie właśnie obok mnie. Parę razy nasze oczy się spotkały, co było dosyć niezręczne, gdyż od wyjścia ze stacji nie zamieniliśmy ani słowa, lecz nie zniechęcało mnie to do kolejnych zerknięć.

- Aż dziwnie jest, kiedy nic nie mówisz – mruknął w końcu Harry, skręcając w kolejną uliczkę.

- Wolałbyś, żebym zaczął się czepiać? – spytałem, odzyskując nieco straconego wcześniej animuszu.

- A wiesz, że tak? Cokolwiek, tylko nie ta cisza. Jeszcze idziesz z tak posępną mordą, że zastanawiam się, czy mnie zaraz nie zajebiesz w jakimś zaułku.

- Ty tu prowadzisz drogę, więc jesteś jedyną osobą, która mogłaby stworzyć do tego perfekcyjne warunki – odparłem ni to potwierdzając, ni zaprzeczając jego obawom.

- Touché – rzucił i nagle zatrzymał się przed tanio wyglądającą knajpą. Jej rozkładany parasol już dawno miał swoje lata świetności, a obdrapana framuga drzwi aż prosiła się o wymianę. W środku nie widać było wielu ludzi. - To tutaj.

Raczej nie zapuszczałem się do takich miejsc, więc dłuższą chwilę zajęło mi przejście przez próg. Zdecydowanie nie moje klimaty. Lecz nie mogłem narzekać, w końcu „stawiałem mu obiad". Całe moje poczucie winy sprawiło, że zacząłem w to wierzyć. I godziłem się przez to na wszystkie warunki, które szły za tą frazą.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro