Róża Zwiadowców

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Gilan powoli wyprowadził Blaze z zamkowej stajni i podążył przez dziedziniec ku bramie prowadzącej do podzamkowego miasteczka. Minął obojętnych strażników, nie siląc się już nawet na próby pożegnania, wskoczył na siodło i stępem ruszył ku osadzie, przez którą prowadziła droga do jego chaty. Zarzucił kaptur peleryny na twarz i wziął głęboki oddech. Pozwolił klaczy jechać praktycznie bez żadnej ingerencji. Sama doskonale wiedziała, gdzie iść.

Czasem naprawdę zazdrościł Haltowi. Jego były mentor przyjaźnił się z baronem lenna, którym się opiekował, przez co praca tam była wręcz przyjemnością. Spora część jego kolegów z pracy przyznawała zresztą, że z lordami mają kontakty nawet jeśli nie bliskie, to przynajmniej poprawne, oparte na wzajemnym szacunku. Wciąż jednak istniała dość duża grupa możnych, którzy okazywali Królewskim Zwiadowcom niechęć, traktując ich niczym potencjalnych wrogów. Wszak zwiadowcy mieli obowiązek obserwować szlachciców, a mało któremu to pasowało. Chociaż większość dawno się z tym pogodziła, niektórzy nie omieszkali się okazywać niezadowolenia. Oczywiście nie kwestionowali otwarcie decyzji króla, ale robili wszystko, byle tylko utrudnić członkom Korpusu pracę.

Niestety baron lenna Meric, gdzie od pewnego czasu stacjonował Gilan, zaliczał się do tej drugiej kategorii.

Z tego też powodu, gdy młodzieniec zaraz po wykonaniu zadania przybył do zamku, by poinformować o wynikach, możnowładca tylko i wyłącznie z czystej złośliwości zajął mu dobrą godzinę, mimo że doskonale widział, w jakim stanie jest młody zwiadowca. A nie prezentował się najlepiej, cały pokryty błotem i krwią, nie tylko wrogów, ale i niestety swoją. Rzadko dawał się zranić, ale tym razem misja okazała się wyjątkowo trudna – musiał wytropić oraz wyeliminować grupę przestępców, którzy porywali i bestialsko zabijali ludzi z okolicznych wiosek. To nie byli pierwsi lepsi rabusie, z jakimi miał do czynienia zazwyczaj, a zorganizowana szajka, w dodatku bezwzględnych morderców.

Choć z bandy nie przeżył nikt, i Gilan nie wyszedł z walki bez szwanku. Na jego rękach pojawiło się kilka zadrapań i siniaków, a rana na udzie, obecnie tylko obandażowana, prawdopodobnie potrzebowała szwów. Na pewno bolała jak diabli. Sprawiała, że młodzieniec syczał z bólu przy każdym ruchu.

Przygarbił się nieco w siodle, przejeżdżając przez wioskę. Większość ludzi otwarcie ignorowała zwiadowcę, nie chcąc zwracać na siebie jego uwagi, a niektórzy wręcz pokryli się po kątach, jakby mieli nadzieję, że uratuje ich to przed jakimś przedziwnym niebezpieczeństwem. Wciąż żywe były plotki, chociażby o tym, że członkowie Korpusu parali się czarną magią. Może i Halt stał się istną legendą, ale nie sprawiło to, że opinia o ogóle organizacji ociepliła się w jakimś większym stopniu.

I chociaż z jednej strony szacunek oraz bojaźń okazywane przez mieszkańców Araluenu potrafiły się przydać, to jednak zazwyczaj przeszkadzały. Gilan często miał problemy nawet z wydobyciem od nich informacji na różne tematy, przez co wszelkie śledztwa trwały dłużej, nie mówiąc już o jakiejkolwiek zwyczajnej rozmowie. To z kolei momentami naprawdę ciążyło młodemu mężczyźnie, który z natury należał do osób bardzo towarzyskich i cieszących się kontaktem z innymi.

Gilan nienawidził tego.

Swoją pracę oczywiście uwielbiał; zawsze pragnął wykorzystywać swe talenty do ratowania ludzi i pomocy królowi. Jako syn szlachcica, w dodatku Naczelnego Wodza Wojsk Królewskich, człowieka wyjątkowo szlachetnego i odważnego, od dziecka wpajaną miał miłość do swojej ojczyzny i jej mieszkańców, szczególnie tych najbardziej potrzebujących ochrony. Ponadto sir David przyjaźnił się z Haltem, a to sprawiło, że chłopiec jeszcze bardziej pragnął dołączyć do Korpusu. Jego marzenie spełniło się i Gilan nigdy nie żałował tej decyzji. Czuł się spełniony jako zwiadowca, mogąc chronić bezbronnych i pomagając władcy.

Jednak czasem tęsknił za swoim domem i zastanawiał się, jak wyglądałoby jego życie, gdyby zgodnie z pierwotnymi planami został rycerzem. Czy miałby większą ilość przyjaciół lub przynajmniej znajomych, którzy z chęcią spędzaliby z nim czas? Prawdopodobnie ludzie nie okazywaliby mu tak otwartego strachu, a baronowie nie czuliby niechęci na sam widok Gilana. Jednak nie mógłby wykorzystywać niektórych swoich umiejętności i, co ważniejsze, nie dałby rady pomóc królowi w wielu przypadkach, gdy działał jako zwiadowca. Poza tym mimo wszystko po prostu kochał swoją pracę, nawet jeśli bywała niewdzięczna.

Odetchnął z ulgą na widok widocznej między drzewami chaty. Zaraz jednak skrzywił się lekko, gdy pomyślał o tym, że będzie musiał przynieść drewno i rozpalić w kominku, by nie zamarznąć, a potem przygotować sobie posiłek; wszystko to z coraz bardziej bolącą nogą, opatrzoną obecnie w sposób naprawdę prowizoryczny. I chociaż na co dzień Gilan nie miał nic przeciwko mieszkaniu samemu w małej chatce, to jednak w takich momentach tęsknił za zamkiem, gdzie zawsze miał do kogo zwrócić się o pomoc, a służący dbali o to, by w pokojach było ciepło, a na mieszkańców czekał gotowy obiad.

— Niech to szlag — mruknął z uczuciem i, stękając z bólu, wprowadził Blaze do boksu w stajni. Wsypał jej owsa, po czym ruszył w stronę chaty, obiecując sobie, że za chwilę da klaczy także wodę. Najpierw jednak musiał przyjrzeć się jeszcze raz ranie na udzie.

Podkuśtykał do drzwi i przystanął na moment, gdy ze środka dobiegła go cicha melodia pochodząca niewątpliwie z jakiegoś instrumentu strunowego.

Czy to możliwe, by przyjechała?

Gilan przełknął ślinę i ostrożnie uchylił drzwi. Wszedł do środka i tym, co uderzyło go jako pierwsze, było obecne w chacie ciepło. W kominku trzaskały i szumiały nieprzerwanie buchające znad sczerniałego drewna płomienie. Na krześle, odchylona do tyłu z opartymi o krawędź stołu nogami, siedziała najpiękniejsza istota, jaką zwiadowca miał szansę kiedykolwiek ujrzeć. Czarne włosy kaskadami opadały na ramiona i spływały w dół pleców, osłaniając zaostrzone uszy oraz podkreślając śniadość miękkiej skóry. Przymknięte powieki, spod których błyskały kule roztopionego złota, rozkosznie rozchylone, czerwone usta mruczące od czasu do czasu kolejne frazy, szczupłe palce szarpiące struny opartej o uda mandoli.

Dexla w całej swej osobie.

Czyli Hipolit pewnie buszował w spiżarni.

— Oto Róża Zwiadowców w okazałości swej całej... — zamruczała kobieta i uniosła wzrok na Gilana, krzywiąc się z niezadowoleniem na jego wygląd. — Złoto krwią spalone, zmęczona zieleń oczu, zabójcy dla niej nawozem — dodała cicho, głosem podszytym rozbawieniem, z gracją wstając i podchodząc do zwiadowcy.

Objęła go, przejmując część ciężaru młodzieńca i pomogła mu usiąść na krześle.

— Oczywiście wstawki o nawozie nie będzie, zachowam ją na kiedy indziej. — Mrugnęła i podniosła głos: — Cholero, weź mi wyczaruj w balii ciepłą wodę!

Pieprz się — zaproponował złośliwie Hipolit, ale wyszedł ze spiżarni i pełnym gracji oraz niebywałej dumy krokiem udał się ku jednej z sypialni.

— Może gdy Gilan wyzdrowieje — ogłosiła niezrażona fae. — A do tego potrzebuję wody. W oczach liście zaklęte, słońce we włosy utkane — wymruczała do siebie — tak, to brzmi nieźle, mogę z tym pracować. A ty zdejmuj te ubrania, idioto — nakazała Gilanowi i skrzywiła się, gdy zwiadowca powoli zdjął tunikę, a potem koszulę, odsłaniając zadrapania oraz siniaki. — Naprawdę zacząłbyś nosić coś bardziej praktycznego, durniu. Crowley nosi przyszywalnicę! — przywołała przykład przełożonego młodego zwiadowcy. Co prawda wiedziała, jak doszło do podjęcia tej decyzji przez głównodowodzącego Korpusu, i że nie był to nawet pomysł samego mężczyzny, który długo się na to decydował, ale wynik pozostawał ten sam. Crowley przynajmniej częściowo pozostawał chroniony przed wrogą bronią.

— Jako jedyny w Korpusie — zauważył Gilan, a fae przewróciła oczyma, nie kryjąc wykrzywiającej jej rysy irytacji, wywołanej w większości przez zmartwienie o głupiego człowieka.

— Weź z niego przykład, łajzo — wycedziła. — Albo z Willa, ta skórzana zbroja naprawdę jest przydatna — dodała, unosząc brew. Jej przybrany siostrzeniec nawet po wejściu w szeregi zwiadowców nie zrezygnował ze swojej lekkiej zbroi odziedziczonej po ojcu, idealnej do noszenia dla kogoś chcącego pozostać szybkim i cichym.

— No nie wiem. — Gilan zmarszczył brwi i syknął z bólu, gdy ściągnął spodnie.

— A jeżeli następnym razem nie będziesz miał tyle szczęścia? Ja rozumiem, że mówi się, że ono głupiemu dopisuje i dlatego na siłę chcesz być niechronionym idiotą, ale może lepiej nie kuś tak losu — powiedziała jego towarzyszka napiętym tonem i sprawnie pozbyła się bandaża, by móc ocenić szkody. — Kurwa, Gilan, musimy to zszyć, jeśli nie chcesz mieć brzydkiej i prawdopodobnie przeszkadzającej przez lata blizny. Mogę to tylko trochę podleczyć. — Skrzywiła się na widok rany. Gruba pręga czerwieni ciągnęła się przez większą część uda, a jej brzegi wyraźnie się rozchodziły, ukazując ukryty pod spodem, również częściowo rozcięty mięsień.

Dex miała ochotę porządnie zakląć. Najlepiej wywrzaskując na cały głos, co o tym wszystkim sądzi. I coś dźgnąć. Albo kogoś.

— Nie musisz — wydusił Gilan tonem, w którym pobrzmiewało cierpienie.

— Ale chcę — prychnęła dziewczyna i wyszeptała formułkę, która miała sprawić, że przez jakiś czas rana pozostanie nienaruszona, by młodzieniec zdołał się umyć i położyć wygodnie przed opatrzeniem cięcia. — Naprawdę zacznij coś nosić — powtórzyła poważnym tonem, pozbawionym jakiejkolwiek złośliwości. — Jesteś rycerzem mimo wszystko, wiesz, jakie to ważne. A jeżeli nie będziesz miał takiego szczęścia następnym razem? Nie wierzę, że to mówię, ale naprawdę nie chcę, żebyś głupio umarł, bo jakiś debil cię czymś dźgnie albo przebije. Nie chcę handlować o twoją duszę ze Śmiercią.

— Pomyślę nad tym, naprawdę — westchnął słabo zwiadowca i spojrzał na nią z takim błaganiem w zielonych oczach, że nie była w stanie się kłócić. — Po prostu potem, dobrze? Nie rozmawiajmy o tym teraz.

Dexla westchnęła cicho, ale jedynie objęła młodzieńca i schowała twarz w jego włosach, wdychając znajomy zapach.

Gołąbki, znajcie łaskę lorda Piekieł. — Chwilę przerwał pełen wyższości głos Hipolita, który wyszedł z pokoju, wyraźnie gotowy do ponownego zniknięcia w spiżarni.

— Kupię ci tę rybę wypchaną kocimiętką, którą ostatnio widziałeś — obiecała Dexla i pomogła Gilanowi wstać, biorąc na siebie większą część ciężaru jego ciała. Zaprowadziła mężczyznę do pomieszczenia i praktycznie wepchnęła do wanny. Podała mu kostkę mydła, a sama zaczęła szukać ręczników i zestawu do opatrywania ran.

Zwiadowca z ulgą zanurzył się w ciepłej wodzie, która natychmiast sprawiła, że jego mięśnie się rozluźniły. Schował się pod nią całkowicie, a potem wysunął na tyle, by tylko jego głowa wystawała na powierzchnię. Chwycił mydło i energicznie zaczął zmywać z siebie cały brud oraz krew ostatnich dni, szczęśliwy, że nareszcie się ich pozbędzie.

Z jeszcze większą ulgą westchnął, gdy poczuł, jak jego włosy przeczesują delikatne palce. Dexla delikatnymi ruchami wmasowała szampon, upewniając się, że pokryje nim wszystkie blond pasma, po czym delikatnie zmyła środek i przytuliła zwiadowcę od tyłu.

— Jeszcze raz wrócisz tak ranny, a sama cię dźgnę — szepnęła, a Gilan zachichotał cicho.

— Nie jest aż tak źle.

Dex posłała mu zjadliwe spojrzenie.

— Powinno być jeszcze lepiej — wycedziła. — Na wojnie takie obrażenia to nic. Ale poza nią nie waż się tak kończyć.

— Postaram się.

— Pojadę z tobą i tego dopilnuję.

Gilan uśmiechnął się miękko, odchylając głowę, by spojrzeć na ukochaną.

— Nie mogę się doczekać — wyszeptał i pogłaskał gładki policzek opuszkami palców. — Naprawdę przyjemnie byłoby mieć kogoś przy sobie.

— Aż tak źle? — zapytała te ze zrozumieniem. Wiedziała, że czasem zwiadowcy było naprawdę ciężko wytrzymać to całe wyobcowanie, nawet jeżeli dość często kontaktował się z innymi ludźmi, by wypełnić swoje misje. To wciąż nie było w końcu to samo, co zwykła, prawdziwa rozmowa z kimś.

— Nie — zaprzeczył młodzieniec, ale nie dał rady jej nabrać. Odkrył to zresztą, gdy posłała mu jedynie powątpiewające spojrzenie. — Po prostu to smutne, że ludzie nie chcą się do mnie sami z siebie odezwać... a ten przeklęty baron też nie ułatwia sprawy — przyznał po chwili wahania, uśmiechając się cierpko.

Dexla zmarszczył brwi.

— Byłeś u niego?

— Ze dwie godziny temu. — Machnął ręką. — Zresztą dobrą godzinę to on mnie tam trzymał — prychnął z niezadowoleniem na samo wspomnienie tej rozmowy.

— I widział, że jesteś ranny? — wycedziła Dex, z każdą chwilą coraz bardziej zdenerwowana.

— Nie przejmuj się. — Zwiadowca złapał jej dłoń i lekko uścisnął.

— Nie mam zamiaru. Po prostu dam mu małą nauczkę — odparła twardo fae, wyraźnie zła. Planowała już, jak by tu zemścić się na małostkowym draniu, którego interesowały tylko własne interesy.

— Dex... — Gilan westchnął, świadomy, że nie zdoła udobruchać dziewczyny. Zresztą nawet zbytnio nie chciał, po prostu czuł się w obowiązku wykazać jakąś próbę oporu. Nawet jeśli niezbyt entuzjastyczną.

— Nie zabiję go — obiecała Dexla.

— Ani nie okaleczysz.

— Trwale. — Jej ton nie pozostawiał złudzeń. — Wstawaj. — Podała młodzieńcowi ręczniki i ubrania, by doprowadził się do porządku, a sama zajęła się szykowaniem zestawu do zszywania ran. Magią podgrzała igłę na tyle, by całkowicie ją zdezynfekować, po czym wskazała Gilanowi, by położył się na łóżku.

Zwiadowca ostrożnie to zrobił i z nie spuszczał wzroku z dziewczyny, nawet gdy przystąpiła do pracy, z neutralną miną wbijając igłę w skórę zwiadowcy. Przygryzał z całej siły wargę, by powstrzymać odgłosy bólu. Nie wyobrażał sobie, że miałby to robić sam.

W końcu było po wszystkim. Dexla pokręciła głową z miękkim wyrazem twarzy, założyła świeży bandaż i pomogła młodzieńcowi skryć się pod kołdrą. Potem wzięła swoją mandolę i zaczęła nucić, dalej pracując nad piosenką.

Gilan wsłuchiwał się w melodię oraz piękny, głęboki głos fae, z każdą chwilą coraz bliższy snu.

— Zwiadowców róża kwitnie tak słodko, choć ludzki strach zdusić ją pragnie. Ach miejcie bogowie, dla chłopca litość, niech go to nie złamie — śpiewała miękko dziewczyna i odłożyła lutnię, by pogłaskać śpiącego spokojnie zwiadowcę po złotych włosach. — Świat potrzebuje, by świecił jasno, wciąż niosąc bezpieczeństwa dar, bo wciąż go rozdaje, gotowy do walki, by życie ocalić mas...

Gilan uśmiechnął się przez sen.

Może i bycie zwiadowcą wiązało się z wieloma wyrzeczeniami, ale w gruncie rzeczy nie było takie złe. Mógł pomagać ludziom tak, jak naprawdę tego chciał, wykorzystywać swoje nietypowe umiejętności, doradzać samemu królowi. Miał wpływ na losy kraju. A do tego zyskał najlepszych przyjaciół i towarzyszkę, której nawet nie śmiałby pragnąć.

***

Araluen, lenno Seacliff, dwa miesiące później

— Słyszałaś to?! — Drzwi gospody, pełniącej też funkcję jedynej we wiosce karczmy, trzasnęły głośno. Niewysoka postać weszła do środka zamaszystym krokiem, a płaszcz falował przy każdym jej ruchu. Szeroki kaptur skrywał twarz w całkowitym cieniu, który u wielu osób budził niepokój. Jednak nie było to jedno z takich miejsc, większość mieszkańców wioski doskonale kojarzyła już przybyłego i nikt nie zdziwił się, zobaczywszy go w oberży.

Nieliczni klienci z zaciekawieniem unieśli głowy, a kilku stałych bywalców uniosło lekko kufle w stronę przybysza w geście przyjacielskiego, choć wciąż pełnego szacunku powitania.

Przybyły skinął im krótko głową i pewnym krokiem podszedł do szynkwasu i oparł się o blat. Niedbałym ruchem zrzucił charakterystyczną, trójbarwną opończę. Cisnął ubranie na najbliższe krzesło, niemal w całości ukrywając je pod grubym, zielono-brązowo-szarym materiałem. Gdy peleryna zniknęła, człowiek okazał się młodym, na oko dwudziestoletnim mężczyzną o przyjaznej twarzy okolonej gęstymi, kasztanowymi lokami, wśród których gdzieniegdzie błyskały niemalże białe pasma. Czarne oczy wręcz błyszczały od oburzenia, które wykrzywiło jego przystojne rysy.

— Słyszałam co? — Delia przetarła ostatnią szklankę, odłożyła ścierkę i spojrzała pytająco na młodzieńca, który sprawnym ruchem wskoczył na kontuar i usiadł na nim. Nogi skrzyżowane w kostkach oparł o jeden ze stołków, sprawiając tym samym, że dziewczyna westchnęła i pokręciła głową z lekkim rozbawieniem widocznym w zielonych oczach.

— Tę nową piosenkę — odparł William bez wahania, marszcząc nos na samo wspomnienie o pieśni. Ostatnie kilka tygodni spędził poza domem, wypełniając misję od Crowleya, przez co, gdy tylko się dało, wynajmował na noc pokój w gospodzie. W tych z kolei zazwyczaj zarobku szukali wszelcy grajkowie, którzy ostatnio bez przerwy grali melodię nazywaną już przez niektóre środowiska istnym hitem sezonu. Zresztą nie bez powodu, bo trzeba przyznać, że piosenka miała naprawdę chwytliwą nutę.

— Hmm — zamruczała dziewczyna, w wyrazie zamyślenia przeczesując palcami czarne włosy. — Masz na myśli tę o „Róży Korpusu Zwiadowców"? — zapytała, unosząc lekko brwi i rysując cudzysłów w powietrzu.

Will natychmiast pokiwał głową, nawet nie próbując powstrzymać grymasu na twarzy.

— Przecież to śmieszne! — krzyknął dość dramatycznie, załamując ręce. Wziął głęboki oddech, kręcąc głową.

— Myślałam, że cieszysz się, że ktoś ociepla opinię o Zwiadowcach... — Delia spojrzała na lubego z niezrozumieniem. — Podobno nie zgadzałeś się z tym, że macie wywoływać powszechny lęk?

— Ja nie o tym, Del! — Will machnął ręką, jakby uznawał tę kwestię za niewartą uwagi błahostkę. — Czy ty słyszałaś, o czym jest ta piosenka? — Pochylił się w jej stronę, a na jego twarzy pojawiło się oburzenie. — Dex nazwała Gilana najprzystojniejszym zwiadowcą w całym Korpusie! — Zaśmiał się krótko. — Proszę cię, przepióreczko, przecież każdy wie, że to ja jestem najprzystojniejszy! — prychnął niczym rozjuszony kot. — Poza tym litości, ile można!

Zaskoczył ze szynkwasu i zaczął przechadzać się między stołami, żwawo gestykulując i oczywiście cały czas wyrażając swoje oburzenie.

— W każdej, ale to dosłownie każdej karczmie muszę słuchać listu miłosnego mojej ciotki do mojego najlepszego przyjaciela! — Jego twarz wykrzywił grymas niesmaku graniczącego prawdziwym obrzydzeniem. — Jeżeli jeszcze raz usłyszę, jak jakiś podrzędny trubadur wyje niczym zdychający kurczak odę do gibkich mięśni Gila, zmuszę go do zjedzenia własnej lutni, mandoliny czy innego przeklętego fletu, na którym będzie brzdąkał! — wyrzucił na jednym wydechu, zdobywając kilka dość rozbawionych spojrzeń ze strony klientów. — Przy dobrych wiatrach może się nim udławi — warknął na koniec i ciężko oparł się dłońmi o blat kontuaru, dysząc lekko, gdy łapał oddech po swej nietypowej przemowie.

— Oczywiście, koci draniu — stwierdziła Delia ugodowym tonem, z całej siły starając się powstrzymać śmiech. — Kawy? — zaproponowała, niedbale machając ręką w stronę stojącego w kącie dzbanka.

Will posłał jej słodki uśmiech i z zachwytem wymruczał:

— Jak ty mnie dobrze znasz, przepiórko.

***

Zamek Araluen, lenno Araluen w państwie Araluen, około tygodnia po przemowie Willa w karczmie jego potencjalnych teściów

Wbrew szeptom ludu

Co w bajki wciąż wierzy

Choć głosy ich jak w serce nóż...

— A co ty znowu nucisz? — Crowley uniósł brwi, usłyszawszy, jak Natalie śpiewa cicho jakąś piosenkę, ustawiając kolejne księgi na półkach. Dowódca Korpusu Zwiadowców uznał, że najwyższa pora przejrzeć księgozbiór ich organizacji, a młoda zwiadowczyni od razu zaproponowała mu swoją pomoc.

— Pieśń o naszym Gilanie — zaćwierkała dziewczyna, przeglądając jeden z wielu zakurzonych tomów. — Nie słyszałeś? Dexla uznała, że czas na zmiany i dla odmiany postanowiła zabawić się w prawdziwą bardkę. Wyszło chyba aż za dobrze, bo ta piosenka to absolutny fenomen, ludzie ją uwielbiają.

— Naprawdę? — Crowley uniósł z ciekawością brwi, przerywając na moment pracę.

— Poważnie, po prostu wejdź wieczorem do pierwszej lepszej karczmy — zaproponowała Nat. — Wszędzie ją usłyszysz.

Starszy zwiadowca pokręcił głową, jakby wciąż próbował przetrawić tę informację. Owszem, wiedział, że jego stara przyjaciółka i młody zwiadowca pozostawali w nietypowo jak na nią bliskich relacjach, które naprawdę wydawały się poważne ze strony ich obojga, ale jakoś nie wyobrażał sobie, że Dex posunie się do tego, by stworzyć piosenkę o swoim towarzyszu i w dodatku podzieli się z nią ludźmi.

— I to o Gilanie... ciekawie, nie ma co — wymruczał. — Ale możesz się cieszyć — dodał z pewnym rozbawieniem, sprawiając tym samym, że Natalie posłała mu zdziwione spojrzenie.

— Hmm?

— Gilan nie podoba ci się, prawda?

Dziewczyna wytrzeszczyła na niego oczy, krztusząc się powietrzem. Zakaszlała, próbując odzyskać oddech, zanim gwałtownie wydusiła:

— Oczywiście, że nie! Jest dla mnie jak brat! I zupełnie nie w moim guście! — Skrzywiła się, nawet nie chcąc sobie wyobrażać czegoś takiego. — Poza tym mam mojego Rena! — zadeklarowała, uśmiechając się lekko na samo wspomnienie czarnowłosego rycerza z Norgate.

— Przynajmniej nie będziecie się kłóciły o chłopaka — zgodził się z tym rudowłosy zwiadowca. — Pomyśl, jakie okropne to jest, gdy osoba, która jest dokładnie w twoim typie, podoba się też twojemu najlepszemu przyjacielowi!

— To z pewnością! — Zgodziła się od razu dziewczyna, po czym z ciekawością zapytała: — A jaki jest twój typ?

— Wysoki wzrost, jasne włosy — powiedział Crowley bez wahania, uznawszy, że nie ma co tego ukrywać.

— Nie mów, że podkochiwałeś się w Pauline!

— Krótki epizod, zresztą ona miała oczy skierowane tylko na twojego ojca. — Wzruszył ramionami i uśmiechnął się z rozbawieniem. — A i z mojej strony to była tylko przelotna fascynacja — dodał nieco melancholijnie.

— No pięknie! — Córka Halta wybuchnęła szczerym śmiechem, opierając się o regał, by nie osunąć się na ziemię.

— Lepiej zaśpiewaj mi resztę tej uroczej pieśni i pomyśl, jak przekonać Dex, by i o moim geniuszu coś napisała. — Tylko częściowo zażartował Crowley i wziął do rąk kolejną księgę.

Natalie błysnęła zębami, wzięła głęboki oddech, prostując się, po czym rzeczywiście zaczęła śpiewać pełnym głosem:

Świt strzał zwiastuje

Wśród wrogów zgubę

Ach, głupiec, co nie ufa mu

Błysk miecza ratuje

Przed śmiercią niechybną

Kobietę i dziecko, to cud...

***

Kilka uwag na koniec:

Niespodzianka, one shot z okazji zbliżających się walentynek! Chciałam nieco zagłębić się w wady życia zwiadowców, które Flanagan potraktował dość lekko. O ile wyobrażam sobie, że przykładowo Haltowi nie przeszkadzało dość samotne życie, a do tego Redmont było dość specyficznym lennem, w którym znała go spora część ważnych osób (chociażby Arald czy Pauline), to nie każdy miał prawdopodobnie tak łatwo. Gilan sprawia w serii wrażenie osoby towarzyskiej i żywiołowej, dlatego życie na uboczu jest czymś, co mogłoby mu czasem sprawiać trudności. Poza tym jest synem szlachcica, kimś, kto w pewnym stopniu na pewno tęskniłby za dawnymi wygodami, przynajmniej czasem.

Dexla normalnie zmienia zawód, zamiast najemniczką zostanie śmiertelnie niebezpieczną bardką XDD.

Wybaczcie słabą jakość potencjalnej pieśni o Gilanie, nie jestem poetką, tylko czasem pisuję wiersze. Piosenek nigdy nie tworzyłam.

Poza tym chciałam przynajmniej zasugerować tu, skąd Will mógłby się nauczyć grać na mandoli. Bo raczej wątpię, by chodził po ludziach w wiosce i pytał, czy go nauczą, hah. Dlatego uznałam, że ciekawie i dość logicznie będzie, jeśli ktoś z jego bliskich przekaże mu wiedzę na ten temat.

I na koniec, wiem, że charakter Willa zdecydowanie nie pokrywa się z książkami, ale w sumie tam po prostu miał on same zalety i był zwiadowcą idealnym. Uznałam, że może czas, by nasz ulubiony chłopiec dostał nieco bardziej wyróżniających go cech osobowości, szczególnie że w tej historii wychowanie oraz późne dołączenie do zwiadowców daje mu tę możliwość. Poza tym czy ta scena nie była tego warta?

A tu mały spoiler do pisanego właśnie rozdziału, czyli moje koncepty młodego Morgaratha i Crowleya:

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro