5. Marco

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

 Marco uwielbiał rysować i projektować w Photoshopie. Bardzo go to odstresowywało i relaksowało. Kiedy włączał program i przelewał swoje artystyczne wizje na ekran wysłużonego komputera, często tracił poczucie czasu. Wydawało mu się, że zaczynał raptem kilka minut temu, a tak naprawdę pracował przez wiele godzin. Grafika była jego ogromną pasją, którą szlifował od dzieciństwa. Zaczynał od papieru, ołówka i kredek, a z czasem przerzucił się na ekran graficzny i rysik, okazjonalnie komputer i myszkę. Miał niezwykły talent, tworzył niesamowite dzieła.

Kiedy tylko skończył studia, zaczął rozglądać się za dobrą pracą. Dzięki wytrwałości, a także poleceniu przez wykładowcę, udało mu się dostać na rozmowę kwalifikacyjną w firmie Augusto. Aplikował na stanowisko doradcy do spraw reklamy i marketingu. Nie wiązało się ono z produkcją, a głównie zajmowało PR-em*, w tym reklamą wizualną, którą oczywiście najpierw należałoby zaprojektować.

Podekscytowany wizją przyszłej kariery, Marco bardzo przyłożył się do tego, by wypaść jak najlepiej. Dniami i nocami ćwiczył przed lustrem dykcję oraz spisał nie tylko CV, ale i obszerny list motywacyjny. W dodatku miał wstawiennictwo profesora, więc tym bardziej był pewien swojego sukcesu. Ale nie dane było mu go osiągnąć.

Od samego początku rozmowy Augusto zdawał się bardzo chłodny i wyniosły. Przywitał się z młodzieńcem, jednak, zamiast zacząć zadawać pytania, przysunął mu wysłane kilka tygodni wcześniej curriculum vitae. Położył palec wskazujący na jednej linijce tekstu w rubryczce ''Umiejętności i doświadczenie''. Spojrzał na aplikanta i spytał:

– To prawda, że potrafisz posługiwać się językiem programistów i opanowałeś CSS, JAVA oraz HTML na średniozaawansowanym poziomie?

Marco skinął pewnie głową. Wybrał programowanie jako dodatkowy kierunek studiów, ale nie wiązał z nim zbyt wielkich nadziei. Czasem lubił sobie podłubać w kodach, a kiedy brakowało mu pieniędzy, tworzył na zamówienie proste i ładne szablony na blogi właśnie przy użyciu CSSa.

– W takim razie – powiedział po chwili uroczyście Augusto, wstając i wyciągając rękę do kandydata – jest pan zatrudniony, panie Marco Sanchez Camino.

– Jestem zaszczycony! – wykrzyknął w odpowiedzi i począł potrząsać ręką nowego pracodawcy. – Bardzo o tym marzyłem, obiecuję, że będę najlepszym pracownikiem w dziejach!

– Nie wątpię. Proszę przyjść jeszcze jutro, aby podpisać niezbędne papiery. A od przyszłego tygodnia będzie pan mógł zacząć swoją karierę jako nowy programista w Noches de Empresa.

– Zaraz zaraz, programista? – spytał. Wydawało mu się, że źle usłyszał i chciał się upewnić. – Aplikowałem na inne stanowisko, byłbym świetnym grafikiem...

– Niestety, mamy już wielu grafików, którzy doskonale radzą sobie z promowaniem naszych produktów i firmy. Za to brakuje nam wykwalifikowanych programistów – odburknął Augusto, ponownie przybierając dość groźny i niemiły wyraz twarzy. – Niech pan to przemyśli, panie Sanchez Camino. Gwarantujemy naprawdę świetne zarobki. Oczywiście decyzja należy do pana, jednak uważam, że nieprzyjęcie oferty może szybko stać się najgorszą decyzją w pana życiu.

Choć nie była to jego praca marzeń, Marco postanowił przyjąć propozycję. Skusiły go zarobki i możliwość nabycia cennego doświadczenia. Powtarzał sobie w myślach, że jeśli po jakimś czasie odejdzie i postanowi ubiegać się o stanowisko w innej firmie, dzięki temu, że pracował u de la Noche zwiększy się jego szansa na upragnioną karierę.

Jednak lata mijały, a on dalej tkwił w tym samym miejscu i dalej wgrywał nowe oprogramowania do urządzeń spod szyldu Noches de Empressa. Niesamowity entuzjazm i wola działania szybko w nim zgasły, do czego przyczynił się również dobrobyt spowodowany wysoką płacą. Pieniądze przybywały tak czy tak, a on pozwalał sobie na coraz więcej luzu i opóźnień. Nikt się nim nie przejmował, współpracownicy traktowali go jak kolegę po fachu, bez szczególnych względów, a i sam Augusto przestał wykazywać nim zainteresowanie.

Około pół roku po zatrudnieniu, Marco i jego przystojny szef wdali się w gorący romans. Wiecznie uśmiechnięty i pozytywny czarnulek o ślicznym ciele stał się obiektem pożądania napalonego Hiszpana. Zaczęło się niewinnie, od czułych słówek, nieśmiałych całusów i pieszczot poza miejscem pracy, aż w końcu doszło do pierwszych kontaktów seksualnych. Trwało to niecałe cztery miesiące, aż do dnia, w którym Augusto nieco nietaktownie postanowił zerwać ze swoim obecnym partnerem zaraz po seksie.

– Wiesz co, Marco? – zagadnął go, kiedy młodszy mężczyzna wycierał się ze spermy. – Sądzę, że nasza relacja nie ma przyszłości.

– Co takiego? – zdziwił się Sanchez Camino, przerywając na chwilę czynność. Biała ciecz spływała mu po udzie, na widok czego de la Noche bardzo się skrzywił.

– Już mnie nie pociągasz, ot co – rzucił, jakby to nic nie znaczyło. Wstał i ruszył do drzwi, ale młodzieniec szybko zagrodził mu drogę. Był wściekły.

– ''Już mnie nie pociągasz''?! – wrzasnął. – Co to niby znaczy? Przed chwilą uprawialiśmy seks! Seks!

– No i co z tego? To tylko zwykłe zbliżenie jak pocałunek czy inna pieszczota. Nie jesteś laską, nie zajdziesz od tego w ciążę. Po prostu mnie już nie pociągasz.

– Zrównujesz seks do pocałunku?! To chore. Myślałem, że mnie kochasz!

– Przecież nigdy nie powiedziałem ci, że cię kocham. Od początku chodziło mi jedynie o erotyczną relację. Spodobałeś mi się, ale teraz już mnie nie pociągasz. To normalne, że ludziom nudzą się pewne rzeczy. Wypuścisz mnie wreszcie? Jutro mam ważne spotkanie.

Gniew szybko ustąpił smutkowi. Marco odsunął się posłusznie i klęknął przy wielkim łóżku multimiliardera. Do jego oczu napłynęły pierwsze łzy, a już po chwili przerodziły się one w rzewny płacz i krzyki. Został wykorzystany i spłycony do roli zabawki czy też zwykłej rzeczy, którą można się znudzić, a potem wymienić na lepszy model. Po raz pierwszy odrzucenie zabolało go tak mocno, a jego serce złamało się na pół.

Następnego dnia odwiedził go zmartwiony Jonathan. Bardzo szybko dowiedział się o tym, że jego podopieczny wykorzystał bogu ducha winnego pracownika i w bestialski sposób go rzucił. Staruszek zmartwił się tym mocniej, że był to pierwszy raz, kiedy to Augusto przerwał relację. Jego poprzednie dwa związki kończyły się równie burzliwie, jednak zazwyczaj to Hiszpan stawał się tym odrzucanym, a nie odrzucającym.

– On jest bardzo rozpuszczonym gejem – powiedział Jon, polerując sobie laskę. Siedział w skromnym mieszkaniu Marco i podziwiał piękne obrazy zawieszone na ścianie. – Był już w dwóch związkach i oba skończyły się z winy jego charakteru.

– Zerwał z tymi facetami zaraz po seksie? – rzucił z przekąsem młodzieniec, popijając herbatę.

– Nie, ale to oni zrywali z nim. To na pewno wywarło na nim spore piętno.

– Broni go pan jeszcze? Potraktował mnie jak... Jak rzecz! Wykorzystał!

– Nie, nie bronię go – sprostował szybko Jonathan. – Przepraszam, jeśli cię to uraziło. Gusto ma wiele okropnych wad, ale w gruncie rzeczy jest dobrym człowiekiem. Brakuje mu tylko prawdziwej miłości. Widocznie nie byłeś mu pisany, a przez jego gruboskórną naturę nie potrafił powiedzieć ci tego delikatniej.

– Akurat.

– Wiem, że to ciężkie, ale spróbuj mu wybaczyć. Zacznij traktować go z dystansem, jak pracodawcę, szefa, nie jak swojego byłego.

– Ale pan wie, że to cholernie trudne, nie?

– Oczywiście, drogie dziecko. Sam kiedyś byłem w podobnej sytuacji.

Jonathan uśmiechnął się nonszalancko i począł pocierać się o brodę.

– Nie gadaj pan. Albo lepiej: opowiadaj! – Marco momentalnie odzyskał pogodę ducha i napalił się na historyjkę. Bardzo chciał jej wysłuchać.

– Kiedyś, kiedyś, zanim poznałem Marie, poznałem piękną, naprawdę piękną kobietę. Nazywała się Rosa i była prześliczną rudą damą. Pracowaliśmy razem na poczcie. Oczywiście wiadomo, szybko wpadliśmy sobie w oko i zaczęły się niewinne flirty – tu puścił słuchaczowi oczko. – Od pitu pitu przeszło do bara bara, a kiedy nasz związek kwitł, zwolniło się miejsce kierowniczki. Szefowa miała zaufanie do Rosy, więc oczywiście ją tam osadziła.

– I co dalej? Zerwała z panem?

– A i owszem. A wiesz czemu? Bo pewnego razu na pocztę przyszedł jakiś bardzo uroczy facet zza granicy i rudzinka oszalała na jego punkcie. Zaczęło się, bo Thomas to, Thomas tamo, Thomas to ma mięśnie, Thomas pomagał tym i tym, a ja stałem się dla niej zerem. Wkrótce zerwaliśmy, ona zeszła się z tym swoim Thomasem, ale co z tego, skoro plotki o nas zostały? Dalej pracowałem na poczcie jeszcze przez rok, a nad sobą miałem moją byłą dziewczynę. Nasze relacje strasznie się ochłodziły, przez jakiś czas ludzie z poczty mówili, że toczymy ze sobą zimną wojnę. Ale potem, kiedy odszedłem z pracy i poznałem moją absolutnie cudowną Marie, dotarło do mnie, że strzelanie fochów to głupota. Nie zawsze nasza pierwsza miłość jest tą jedyną na całe życie, a każdy popełnia błędy. Nie zrobiłem jej dziecka, więc nie mam czego żałować. Po latach spotkaliśmy się we czwórkę, ja z żoną, ona z mężem i wspominając stare czasy, bez ogródek mówiliśmy o tym, jakie głupoty robiliśmy. Po prostu czasem trzeba schować urazę do kieszeni i żyć dalej mimo przeszłości. Augusto zdecydowanie powinien cię przeprosić, ale jeśli nie zrobił nic wbrew twojej woli... To czy warto dalej widzieć w nim potwora?

– Chyba masz rację – skwitował Marco. – Zresztą, może ja też poleciałem na niego tylko dlatego, że to on zaczął? W końcu sam nigdy o nim nie fantazjowałem. To nie jego wina, że przestałem mu się podobać. Widocznie kto inny jest mu przeznaczony.

– Zapewne tak. – Jon pokiwał głową.

– Ale i tak powinien mnie przeprosić.

– Bezwzględnie. I osobiście tego dopilnuję.

O dziwo Marco bardzo szybko zdołał wrócić do porządku dziennego. Co prawda dalej żywił urazę do swojego szefa za to, w jakich okolicznościach go porzucił, jednak z biegiem czasu zapominał o nieprzyjemnościach, które go spotkały, bo już dwa lata później los postanowił zgotować mu całkiem miłą niespodziankę. A dokładniej – dwie niespodzianki w postaci kochającego chłopaka i słodkiego, równie mocno kochającego pieska.

Któregoś dnia, kiedy wyjątkowo wracał z pracy pieszo, przypadkiem natknął się na wysokiego, przystojnego Włocha o długich, brązowych włosach, zaroście i zielonych oczach, wychodzącego ze sklepu muzycznego. Panowie zderzyli się, kiedy pierwszy wychodził z budynku, oganiając się z nową gitarą. Nie zauważył drobnego czarnulka wpatrzonego w ekran telefonu, więc oboje z impetem wpadki na siebie nawzajem niczym w filmach romantycznych.

– Przepraszam, zagapiłem się. To przez tę gitarę – powiedział szybko obcokrajowiec, w dodatku po hiszpańsku, pomagając wstać potrąconemu.

– Nic nie szkodzi, ja też zawiniłem, bo gapiłem się w telefon... – odpowiedział, spoglądając w górę, po czym oniemiał. Momentalnie jego serce mocniej zabiło, a w oczach pojawiły się iskierki.

– Jestem Theodore Caruso, a ty? – przedstawił się z włoską nonszalancją.

– Marco Sanchez Camino.

– Sanchez to drugie imię? – zdziwił się Włoch.

– Nazwisko. Hiszpanie często mają dwuczłonowe nazwiska – wytłumaczył Hiszpan. – Jesteś Włochem, prawda?

– Aż tak po mnie widać? – zaśmiał się Theodore.

– Poznałem po akcencie.

Obcokrajowiec zaśmiał się miło, po czym spojrzał na swoją gitarę.

– Czy w ramach przeprosin dasz się zaprosić jutro na obiad w restauracji? Ja stawiam.

– Grzechem byłoby odmówić.

Następnego dnia obaj mężczyźni spotkali się i wspólnie zjedli posiłek. Dość szybko zorientowali się, że mają całkiem podobne zainteresowania, a także świetnie się dogadują. Wkrótce wspólne wypady do restauracji lub baru stawały się normą. Czasem wybierali się też na kręgle lub wspólne wypady za miasto. Któregoś razu Theodore zaprosił nawet Marco do siebie, gdzie przywitała go słodka psinka, szara buldożka francuska o wdzięcznym imieniu Klucha. Hiszpan od razu ją polubił, oczywiście z wzajemnością.

Przyjaźń mężczyzn rozkwitała. Z każdym kolejnym miesiącem oboje coraz bardziej dochodzili do wniosku, że między nimi jednak jest coś znacznie więcej. To Theo wyszedł z inicjatywą i to on zapytał Marco, czy zostanie jego chłopakiem. Tym razem Hiszpan także się nie wahał. Jego relacja z Włochem była silna i w niczym nie przypominała mu chwilowego romansu w pracy. Zgodził się, a jego życie zmieniło się w bajkę. Przynajmniej na chwilę.

Ich pierwszy raz nastąpił w hotelu Casa Garcia. Nikt nikogo nie pospieszał, a zamiast obrzydzenia, z ust Camino ciągle padały komplementy. Po raz pierwszy skrzywdzony przez los Marco poczuł się bezpiecznie w czyichś ramionach. Już nie musiał bać się odrzucenia, ani czuć wstydu. Ktoś szczerze go kochał, a on kochał tego kogoś.

Wkrótce potem mężczyźni wspólnie wykupili dość spore mieszkanie w miłej okolicy, dość daleko od centrum miasta i wiecznego zgiełku. Choć wydawać się mogło, że to dopiero początek ich wspólnego szczęścia, szybko okazało się, w jak cienkiej bańce iluzji żyli przez ostatnie lata.

Najpierw okazało się, że Theo stracił pracę i dorabiał sobie jako uliczny grajek. Później na wierzch wyszło jego uzależnienie od alkoholu, energetyków i imprezowania. W międzyczasie dał się też poznać jako okropny leń i flejtuch. Jednak nie to było dla Marco najgorsze. Najbardziej w tym wszystkim ucierpiała jego psychika, kiedy Theodore przestał się hamować i podczas napadów agresji spotęgowanych libacjami alkoholowymi bez skrupułów wyżywał się na biednym partnerze.

Młody Hiszpan wielokrotnie był bity i poniżany. Włoch absolutnie się nie hamował. Najczęściej kopał go w brzuch lub uderzał w lewą pierś, która z czasem nieznacznie się zapadła. Przemoc słowna również bywała na porządku dziennym podczas stanu nietrzeźwości. Wyzywał czarnowłosego od spermojadów, dziwek (wiedział o romansie z Augusto), a czasem, dla odmiany, od cnotek niewydymek, kiedy ten nie chciał godzić się na seks po pijaku. Bywał naprawdę przebiegły i okrutny.

Ale kiedy tylko kac mu mijał, na powrót stawał się uroczym i kochającym chłopkiem, rozpieszczającym swojego jedynego, młodszego, mniejszego partnera, a także pieska. Theo był potworem, a jednak Marco cały czas wypierał tę myśl i bronił ukochanego w myślach. Naprawdę go kochał, choć czasem także bardzo bał. Wybaczał mu każdy, nawet skrajnie niemoralny wybryk i wielokrotnie zapewniał, że przenigdy by go nie zostawił.

Za to Theodore nie mógł tego powiedzieć o sobie, jednak ukrywanie tego faktu przed partnerem szło mu doskonale. Był doskonałym manipulatorem i zawsze wychodziło na jego. W kilka lat ugrzecznił i podporządkował sobie naiwnego, lecz bogatego chłoptasia, którego nauczył również ufać mu bezgranicznie i przestać walczyć o swoje. Mimo to kochał Marco, jednak na swój własny, nieco psychopatyczny sposób.

Dzień, w którym Sanchez Camino znalazł przypadkiem Wiktora Miłka w czeluści internetu, stał się czymś w rodzaju przełomu, a tym samym przerwania zabójczej stagnacji. W jednym momencie mężczyzna awansował nie tylko w oczach szefa, ale i dosłownie, gdyż został przeniesiony na wyższe stanowisko. Cała ta sytuacja na nowo wlała do jego mózgu adrenalinę i radość z życia. Mocno zaangażował się w poszukiwania tajemniczego nastolatka z Polski, ale też zaczął powoli poważnie zastanawiać się nad tym, czy to, co planuje zrobić Augusto jest aby na pewno w porządku? De la Noche cały czas mówił o tym, że w grę wchodzi jedynie porwanie, ale czy uprowadzenie kogoś naprawdę skłoniłoby go do zakochania się?

Któregoś wieczoru, przeglądając z Theodorem Netflixa, mężczyźni natrafili na z pozoru ciekawy film opisany jako gorący romans pomiędzy Włochem i Polką. Z czystej ciekawości postanowili go obejrzeć, jednak już w połowie seansu oboje zaczęli zauważać pewne niepokojące wartości płynące z jego treści. Przywódca włoskiej mafii bez skrupułów porwał młodą kobietę tylko dlatego, że kilka lat temu zakochał się w niej od pierwszego wejrzenia. Nie interesowały go jej uczucia ani fakt, że została na siłę wciągnięta w kompletnie inny świat. Dał jej ultimatum, że ma rok, aby się w nim zakochać. Jeśli tak by się nie stało, on wypuści ją po tym czasie i oboje zapomną o całej sytuacji.

Z początku porwana zdawała się być sceptycznie nastawiona i niechętna do jakiejkolwiek współpracy. Jednak kiedy mężczyzna kilkukrotnie zmusił ją do stosunku płciowego, ona, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, zmieniła się w uległą, posłuszną, a przede wszystkim zakochaną w nim na zabój panienkę.

Oglądając to, Marco nie mógł się nadziwić infantylności historii i sposobu, w jaki został przedstawiony proces zakochiwania się. Cały czas kręcił głową i wytykał nieprawidłowości z filmu, a Theo tylko się z niego podśmiechiwał. W końcu, ocierając łzy rozbawienia, zapytał:

– Myślisz, że twórcy tego filmu naprawdę nas tak postrzegają? Włochów? Jako seksownych, acz zaborczych przywódców gangów, porywających piękne panie tudzież panów?

– Nie mam pojęcia, ale jeśli tak: to mają rozmach. Jedyne co się zgadza to fakt bycia przystojnym i seksownym.

– Och, schlebiasz mi. – Theodore pocałował go w policzek. – Mam tylko nadzieję, że ten twój szef psychol nie wpadnie na podobny pomysł.

– To znaczy? Na pomysł porwania? Nie martw się. Tylko o tym myśli i planuje to od samego początku.

– On jest głupi czy jak? – zarechotał Włoch, odpalając jakiś niezbyt wymagający serial na wyczyszczenie mózgu z idiotyzmów poprzedniego filmu.

– Raczej ślepo zakochany... – mruknął Marco. – A zakochani robią różne idiotyczne rzeczy.

– Na przykład całują psa swojego kumpla w grzbiet i potem muszą wyjmować sobie sierść z ust! – Wyszczerzył się brązowowłosy.

– Przepraszam bardzo! Klucha sama podłożyła mi tyłek pod mordę! – żachnął się Hiszpan.

– O, czyli to jednak w tyłek ją pocałowałeś? Zboczeniec jeden!

Jak na zawołanie Klucha przydreptała z drugiego końca z salonu ze swoją zabawką i wskoczyła zwinnie na kanapę. Położyła główkę na kolanach swojego pana i po chwili wróciła do spania. Zbliżała się północ.

– No ale dobra, ale skoro nie porwanie, to jak inaczej Gustuś ma się spotkać z Wiktorem? – Marco zaczął ponownie temat, bezwiednie kładąc dłoń na tyłku buldożki.

– Nie mam pojęcia. Ja po prostu na ciebie wpadłem. Oni też powinni.

– Upozorowany przypadek?

– Czemu nie, coś w ten deseń.

– No dobra, ale jak do niego doprowadzić? Augusto na bank się nie zgodzi.

– Nie musi nic wiedzieć.

– Mam działać za jego plecami? – wystraszył się Hiszpan. Znał takich, którzy zbyt wiele razy pozwalali sobie na zbyt wiele. Ich kariera była później doszczętnie niszczona, a on niezbyt chciał tracić dobrą pracę, pieniądze, a co za tym idzie: wygodne mieszkanie. – To zbyt ryzykowne. I niebezpieczne!

– Jak uważasz – powiedział Theo, wstając. Odłożył Kluchę do jej legowiska, a ta od razu zwinęła się w słodką kulkę.

Marco zamyślił się. Dawniej bez problemu wpadłby na jakiś ryzykowny plan, a tym samym z chęcią go wykonał. Wyłączył telewizor i zgasił światło w salonie. Czy on w ogóle umiał jeszcze podejmować ryzyko? Czy tej umiejętności nie traci się z wiekiem? Wszedł do swojego pokoju i spojrzał na leżący w kącie tablet graficzny. Bardzo dawno z niego nie korzystał. Podszedł do urządzenia i przejechał po nim palcem.

– A może by tak...

Usiadł na łóżku i rozejrzał się po swoim pokoju. Dominowały w nim jasne barwy i ciemny sprzęt elektroniczny. Na biurku stały trzy monitory podpięte do komputera oraz niewielki laptop. Zamiast plakatów, na ścianach powieszone zostały próbniki różnych odcieni ze swoimi fachowymi nazwami. Niedaleko wisiało zdjęcie z dzieciństwa Marco i jego siostry. Miał do niego wielki sentyment. Z kolei na prawo od fotografii, na przybitej półeczce, leżała zasuszona różowa róża, którą Theo podarował mu niegdyś z okazji ich rocznicy. Młodzieniec uśmiechnął się na wspomnienie tego dnia, kiedy nagle, jak grom z jasnego nieba do jego głowy wpadł niesamowity pomysł. Przecież mógłby zaprojektować ulotkę promującą ogród botaniczny de la Noche!

Momentalnie wstał i włączył komputer. W jego głowie powoli zaczął się formować plan obejmujący stworzenie pliku ulotek promujących darmowe zwiedzanie botaniku. Gdyby tylko udało mu się znaleźć Wiktora i zachęcić go do skorzystania z tej atrakcji, udałoby mu się zwabić chłopaka na bezpieczny grunt, a tym samym zgrabnie ominąć dość bestialski pomysł uprowadzenia go spod hotelu.

Ale jego misterne dzieło miało w gruncie rzeczy dwie dość spore dziury, które dość łatwo zaprzepaściłyby całe jego powodzenie. Musiałby zdobyć autentyczne zdjęcia z różanego sanktuarium (i to w taki sposób, żeby jego szef się o tym nie dowiedział) oraz jako pierwszy wpaść na trop nastolatka.

Jak postanowił, tak też zrobił i już w sobotę nadarzyła się okazja do wypełnienia pierwszej części planu. Augusto został zmuszony do wylotu za granicę na bardzo ważne spotkanie biznesowe, więc Marco, obładowany aparatem, statywem i odpowiednimi ściereczkami do czyszczenia obiektywu wparował do prywatnej oazy swojego szefa. Wiedział, że musi pozostać nieuchwytny i jak najszybciej wykonać zadanie. Od razu rozstawił się ze swoim sprzętem przy najpiękniejszym krzewie. Czuł, że jest tu nielegalnie, tym bardziej, że miał wrażenie, jakby ktoś go obserwował.

Po wykonaniu kilkunastu cudownych ujęć postanowił jak najszybciej zmyć się z miejsca zbrodni. Przyspieszył kroku, kiedy nagle poczuł, jak jego nogi potykają się o jakąś niewidzialną przeszkodę. Momentalnie upadł, cudem ratując od kolizji aparat. Zza krzewów wyłoniła się postać Jonathana, który kręcił głową jakby z dezaprobatą.

– Marco, wiesz, że nie powinno cię tu być – powiedział oskarżycielskim tonem staruszek, pomagając mu mimo wszystko wstać.

– To samo mógłbym powiedzieć o tobie, Jon – burknął Marco, sprawdzając, czy aparatowi nic się nie stało. Na szczęście był cały, nie to, co skóra na jego łokciach.

– Ja tu jestem z polecenia Augusto – rzucił wymijająco Jon, zezując na sprzęt w dłoniach pracownika. – Nie poleciałem z nim w delegację z powodu problemów żołądkowych, więc przykazał mi przypilnować ogrodników. Chyba nie zmieniłeś nagle zainteresowań na grzebanie w ziemi i kwiatkach, prawda?

– Nie do końca.

Marco nie chciał zdradzać swojego planu nikomu, tym bardziej Jonathanowi, który był najbliżej młodego de la Noche. Z drugiej jednak strony to właśnie Jon wiele razy podnosił go na duchu i w gruncie rzeczy nie zawsze obstawał za swoim podopiecznym.

– Obiecasz mi, że nie powiesz tego szefowi? – upewnił się.

– Jeśli nie planowałeś go zabić, to moje milczenie masz jak w banku – zachichotał, a Sanchez Camino tylko uśmiechnął się niepewnie.

– Wpadłem na pomysł, żeby zamiast porwania Wiktora zwabić go jakoś do nas. Do tego celu potrzebowałem właśnie fotek z ogrodu. Zrobiłbym super ulotki, wiesz, na darmowe oprowadzanie po pięknym botaniku. Chłopak na pewno się skusi. Zawsze to lepsze od porwania. Tak myślę. Ja bym z takiej okazji skorzystał.

– To świetny pomysł – przyznał po chwili z nieukrywaną aprobatą staruszek. Był pod wielkim wrażeniem nie tyle tego, że zwykły pracownik zrozumiał, głupotę planu uprowadzenia i wpadł na lepszy pomysł, ale tego, że odważył się wcielić go w życie bez informowania szefa. Nawet od sam nie miał na tyle odwagi, by oprócz zwracania uwagi rozwiązać to jakoś inaczej.

– Naprawdę? – zdziwił się Marco. Spodziewał się innej reakcji, choć ta zaskoczyła go bardzo pozytywnie.

– Oczywiście. A nawet zamierzam ci pomóc.

– Jak?

– Mogę odciągnąć Augusto od ogrodu na czas przeprowadzania akcji i przyprowadzić go dopiero na twój znak. Co ty na to?

– Brzmi idealnie. Stwórzmy najbardziej romantyczne, przypadkowe spotkanie po latach i niech się w sobie zakochają – powiedział uroczyście Marco, splatając ze sobą ręce. – A jeśli się nie uda, to przynajmniej nie będzie, że nie próbowaliśmy.

– Masz rację. Trzymam za ciebie kciuki.

Mężczyzna wyszczerzył się w pewnym siebie uśmiechu. Pożegnał się z Jonathanem, po czym ruszył w stronę zaparkowanego niedaleko auta. Wrócił do domu i tam zabrał się za projektowanie ulotki, która miała zagwarantować sukces misji. Chciał zrobić to jak najszybciej i jak najmniejszym kosztem. Nie miał profesjonalnej drukarki ani laminowanego papieru, jednak efekt końcowy i tak niejako zwalił go z nóg.

Pierwsza strona ulotki upstrzona była przepięknymi zdjęciami róż i innych kwiatów. Na samym środku kartki widniało z kolei zdjęcie przywodzące na myśl kadr z filmu ''Piękna i Bestia''. Pod dorobioną cyfrowo kopułą widniał niesamowity różany krzew, którego pączki o prześlicznej i intensywnej barwie różniły się od reszty pospolitych roślin. Między różnymi fotkami grafik umieścił zachęcające i chwytliwe hasła promujące ogród. Z drugiej strony kartki wypisał najważniejsze jego zdaniem informacje na temat powstałego trzy lata temu botaniku, zręcznie omijając prawdziwą przyczynę jego powstania, czyli tęsknotę za oczami Wiktora.

Marco był naprawdę dumny ze swojego dzieła. Mimo iż dochodziła druga w nocy, mężczyzna bez większych skrupułów pobiegł do sypialni Theo, by pochwalić się swoim dziełem. Włoch jeszcze nie spał, czytał jakąś książkę, co było dość dziwnym jak na niego zachowaniem.

– Spójrz jakie ładne! – wykrzyknął Marco, wskakując obok niego do łóżka. – Sam zrobiłem!

Theodore podniósł wzrok znad lektury i tylko mruknął coś niewyraźnie.

– Zero pochwały?

– No śliczne, ślicznie. Ale ty śliczniejszy. – Odłożył książkę na stoliczek nocy i wziął ulotkę do ręki. – Uczcimy jakoś twój sukces?

– Nie, nie dzisiaj... – Marco spochmurniał. – Jestem zmęczony, nie bardzo mam ochotę na seks.

– Tak szybko, dobrze? – Rzucił karteczkę na podłogę i przewalił partnera pod siebie. – Numerek na powodzenia, aby plan się powiódł.

– Przepraszam, ale naprawdę nie chcę się kochać. – Hiszpan był nieugięty, ale jego ciało powoli zaczęło poddawać się silnym dłoniom przystojnego Włocha. – No dobrze, ale tylko raz.

Zadowolony Theo ochoczo zabrał się za rozbieranie, a później doprowadzanie partnera do rozkoszy. Nie skończyło się oczywiście na jednym razie i przerwał dopiero wtedy, kiedy zamiast jęków rozkoszy usłyszał jęki bólu i wyraźną niechęć do kontynuacji. Pocałował więc Marco w czoło i odłożył spać do jego sypialni. Sam dalej nie czuł się znużony, więc po szybkim prysznicu wrócił do siebie. Podniósł z podłogi ulotkę i zmiął ją w rękach.

– Głupota. Przecież to wszystko nie ma sensu. Augusto zabawi się nim jak lalką, a potem wyrzuci do śmieci. Znacznie lepiej byłoby, gdyby faktycznie go porwał i zniewolił. Wtedy przynajmniej zyskałby wiernego niewolnika do seksu. – Spojrzał na książkę i uśmiechnął się złośliwie. – Widocznie Polaków bardzo kręcą te tematy.

Odrzucił zmięty papier do kąta i zgasił światło. Jedynie lampka nocna swoją nikłą poświatą oświetlała szafkę nocną i leżący na niej wolumin oprawiony w czarną okładkę z chwytliwym tytułem ''365 dni'' autorstwa polskiej pisarki erotyków. Theo chwycił książkę i ponownie wczuł się w jej lekturę, co jakiś czas wyobrażając sobie, że sam jest przywódcą mafii, a zamiast Laury – porwał, zniewolił i gwałcił swojego ukochanego Marco.  

___

*PR – public relations

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro