Część piąta

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Po wyjściu z namiotu, Jacob wraz z dwójką eskortujących go żołnierzy, zaczęli kierować się w stronę namiotu więziennego.
— Dlaczego to musiało spotkać akurat mnie? — powiedział nagle żołnierz stojący za Jacobem. — Rozumiem, że Sylvia udaje przykładnego, ostrego dowódcę, ale wysyłanie kogokolwiek na dodatkowy trening do Ilexa Calicium? Naprawdę, są inne sposoby na ukaranie żołnierzy niż ten.
— Spinus, na tym właśnie polega dyscyplina — odparł prowadzący całą ich trójkę, ciemnoskóry żołnierz. — Jesteś w wojsku, a nie sylvijskim przedszkolu.
— Błagam cię, Hirsutae! — drugi rycerz o brązowych oczach zaśmiał się ironicznie. — Nazywasz wojskiem tą bandę ludzi, dragonów i Solum wie kogo jeszcze?
Złotooki mężczyzna zatrzymał się nagle. Jacob pełen zdziwienia obserwował moment, w którym dotąd spokojny żołnierz, mocno złapał swojego towarzysza za zawiązaną na piersi pelerynę.
— Zastanów się, zanim coś powiesz — wyszeptał. Zaraz potem puścił przestraszonego rycerza i wrócił na początek pochodu. Reszta drogi minęła już spokojnie.

—>—>—>—>

Tymczasem w namiocie kapitana, Sylvia właśnie kończyła spisywać raport z ostatniej misji. Zazwyczaj nie zajmowało jej to zbyt wiele czasu. Ot, drużyna złożona z /wymienić nazwiska/ wyruszyła na patrol przy /kierunek/ granicy. Ilość zauważonych Malumów: 0. Ilość dziwnych bądź niepokojących zjawisk: 0. Od czasu do czasu zdarzały się wyjątki i udawało im się choć przez chwilę zobaczyć jakiegoś wrogiego szpiega. Nigdy jednak z żadnym z nich nie doszło do walki, bo ten od razu umykał na swoją część granicy, gdzie miecze patrolujących nie mogły już go dosięgnąć. Dzisiejszy patrol wyglądał jednak zupełnie inaczej. Oto pierwszy raz od czasu zawieszenia broni, doszło do wymiany ciosów między Sylvijczykami a Malumami. Co więcej, po raz pierwszy udało im się złapać szpiega! I to nie jednego, a aż trzech! Sylvia przez całą drogę do obozu próbowała ukryć podekscytowanie. Miała nadzieję być w końcu pochwalona przez znanego ze swojej surowej i gburowatej natury, generała. Tym bardziej, że ten sam człowiek opiekował się nią przez całe jej życie. Nagle kobieta usłyszała szelest. Oderwała wzrok od raportu i spojrzała w stronę wejścia do namiotu. Stał tam młody książę Rosan. Sylvia zauważyła, że mężczyzna nie miał już na sobie zbroi, a jedynie lnianą koszulę, brązowe, materiałowe spodnie oraz przypominające wyglądem liście, zielone buty, nie zakrywające nawet kostek u nóg. Kapitan natychmiast wstała, chcąc ukłonić się następcy tronu. Mężczyzna uprzedził jednak jej ruch machnięciem dłoni.
— Nie musisz mi się kłaniać —
oznajmił podchodząc do kobiety.
Sylvia spojrzała na niego zdziwiona. Zaraz potem skłoniła głowę.
— Jesteś moim księciem, wasza wysokość — stwierdziła, nie potrafiąc spojrzeć mu w twarz. Gdyby był tu ktoś jeszcze, na przykład jej drużyna lub generał, nie bałaby się tego. Spojrzałaby na przyszłego władcę ze wzrokiem pełnym szacunku i lojalności. Co innego jednak, kiedy stała z nim sam na sam. —
Kłanianie się przed tobą to mój obowiązek.
Następca tronu uśmiechnął się delikatnie.
— Podziwiam twoje oddanie kapitan Caulis — powiedział i położył swoją dłoń na jej ramieniu. — Jednak sądzę, że lepiej by było gdybyś rozmawiała ze mną, jak ze swoim generałem. Tak będzie o wiele prościej.
Kobieta nieśmiało podniosła wzrok na księcia.
— Tak jest, wasza wysokość — powiedziała, usiłując nie spuszczać głowy ku ziemi.
Mężczyzna puścił ramię rudowłosej kapitanki nieco rozbawiony jej postawą. Zdawał sobie sprawę ze swojej pozycji. Nigdy jednak nie sądził, że ktoś może być aż tak bardzo zestresowany podczas zwykłej rozmowy z nim.
— Wracając do tematu moich nagłych odwiedzin, przyszedłem, aby zapytać się o wyniki przesłuchania tamtej trójki — rzucił okiem na biurko kobiety. Porozrzucane dokumenty, plamy po atramencie, a także drobne listki, to jedynie część znajdujących się tam „skarbów". Sylvia również spojrzała na miejsce swojej pracy i zawstydzona ułożyła większość papierów w jedną wysoką kupkę. Natomiast wszelkie liście i gałązki zrzuciła na ziemię. — Tych, których spotkałem dzisiaj w namiocie generała Quercu.
Kobieta skinęła głową. Zaraz potem zdradziła księciu wszystkie szczegóły dotyczące przesłuchania. Pomimo tego, iż sama uważała rozmowę z nastoletnim więźniem za bezowocną, starała się nie ominąć choćby jednej, na pierwszy rzut oka zupełnie nieprzydatnej, informacji. Wiedziała, że pomimo młodego wieku, Rosan znał o wiele więcej tajemnic Primii niż ona. Po wyjawieniu każdego, najmniejszego detalu przesłuchania, kobieta mogła zauważyć na twarzy księcia duże zamyślenie.
— Wasza wysokość — spojrzała troskliwym wzrokiem na lekko otumanionego mężczyznę. — Ja i moja drużyna postaramy się zrobić wszystko, aby nasi nowi więźniowie wyznali całą prawdę. Jestem pewna, że — Sylvia nie dokończyła widząc uniesioną dłoń mężczyzny.
— Wybacz, że ci przerywam droga Sylvio - książę uśmiechnął się delikatnie do kobiety. Podobnie jak większość przedstawicielek płci pięknej, rudowłosą onieśmielił ten drobny gest. — Jednakże sądzę, że chłopak mówił prawdę.
Kobieta nie mogła uwierzyć w to, co słyszy. Nie rozumiała, dlaczego książę wierzył nieznanemu nastolatkowi.
— Widzę, iż jesteś niezadowolona z tego, co powiedziałem — Rosan spojrzał na Sylvię uważnym wzrokiem. Kobieta miała wrażenie, jakby mężczyzna przeglądał jej myśli w poszukiwaniu interesującej go informacji. — Mówiłaś, że jeden z twoich podwładnych wystawił pewną hipotezę, co do pochodzenia więźniów.
— A tak — kobieta spróbowała przypomnieć sobie słowa Hirsutaego. — Według niego tamta trójka została przeniesiona do innego świata. Powiedział, że mogło się to stać czternaście lat temu.
— Czternaście lat temu... — powtórzył cichym głosem książę. — Czyli na samym początku wojny.
— Zgadza się, wasza wysokość — Sylvia skinęła głową.
— Wszystko by się zgadzało - rudowłosa nie rozumiała znaczenia słów Rosana. Nie była tym jednak zbyt zdziwiona. Nawet jeśli była do granic lojalna wobec królewskiej rodziny to wiedziała, że miała ona swoje własne tajemnice. Kobieta korzystając z zamyślenia księcia, próbowała uporządkować nieco bardziej swoje biurko. Nagle mężczyzna oprzytomniał i uderzył dłonią o drewniany blat mebla. Sylvia była tym czynem tak zdezorientowana, że niemalże wylała znajdujący się w niewielkiej buteleczce atrament.
— Wasza wysokość czy wszystko w porządku? — zapytała, jednak Rosan wydał się być głuchy na jej zapytanie.
— Pani kapitan, proszę zapewnić tamtej trójce najlepsze łóżka oraz dobrą opiekę medyczną — powiedział. Jego żywe, zielone oczy, w tym momencie wydały się kobiecie dzikie i jasne niczym bujny las o poranku. — Spróbuj także dowiedzieć się, kiedy ma wrócić mój ojciec.
— Oczywiście, mój książę — odparła rudowłosa ze zdziwieniem spoglądając na kierującemu się w stronę wyjścia księciu. Już miała ponownie zasiąść przy swoim biurku, kiedy Rosan odwrócił się w jej stronę.
— Prosiłbym cię również o powiadomienie mnie, jeśli nasi pozostali goście się obudzą — powiedział z dziwnie podekscytowanym uśmiechem. Słysząc w jaki sposób mężczyzna określił ich więźniów, kapitan zmarszczyła brwi. — Mam nadzieję, że nie proszę o zbyt wiele?
— Nie, wasza wysokość, wszystkim się zajmę, obiecuję — odpowiedziała nieco skonfundowana. Nie rozumiała entuzjazmu ani decyzji podjętych przez Rosana. Jej zdaniem więźniowie, pomimo wyglądu wyróżniającego ich od innych Malumów, nie powinni być traktowani inaczej. Wiedziała jednak, że ta decyzja nie należy do niej, lecz do przyszłego monarchy.
— Dziękuję Sylvio — mężczyzna skinął głową. Następnie wyszedł z namiotu kapitanki i skierował się w stronę własnego miejsca spoczynku. Kobieta tymczasem skończyła sporządzać raport. Postanowiła oddać go generałowi i wykonać polecenia nadane jej przez księcia.
— Zapowiada się długie popołudnie — westchnęła zaraz po wyjściu z namiotu. Nie wiedziała jednak, że w niedalekiej przyszłości będzie wspominać ten dzień jako jedynie preludium do jej prawdziwych, żołnierskich obowiązków.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro