Rozdział czwarty

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

  Mój nowy kolega okazał się bardzo sympatycznym chłopakiem. Czyli nie wszyscy ruscy są źli. Ciekawe.

Witek pomimu moich protestów i płaczu matki, popłynął do Anglii. Od tego czasu, mamy w domu małą żałobę.

Przed jego wyjazdem poznałam paru jego kolegów. Był Janek Zumbach "Donald", Mirek Ferić "Ox" i inni. W nasze progi zawitał także sam Witold Urbanowicz.

Również gestapo zaczęło kręcić się w pobliżu, gdyż do naszego domu przychodzili "podejrzani ludzie". Ale kto teraz nie jest podejrzany. Na szczęście do żadnych aresztowań czyli twz. napadów ani przeszukiwań, nie doszło.

Spędziłam dużo czasu z Krzysiem. Dowiedziałam się gdzie mieszka i obiecał, że kiedyś mnie zaprosi i będę mogła poczytać jego wiersze, co bardzo pragnęłam zrobić.

Z Nicolei'em widziałam się może dwa, trzy razy. Może gdybym chciała, byłoby z tego coś więcej, mam tu na myśli przyjaźń, ale z racji tego, że on jest Rosjanem, czyli naszym drugim agresorem, mimo ,że lepszym od Niemców, to jednak wolałam trzymać dystans.

Jednak miała miejsce dość interesująca rzecz, jak myślę. Poznałam kolegów Krzysia. A stało się to całkowicie przez przypadek.

Spacerowałam uliczkami Warszawy. Było spokojnie i ciągle ciepło, lecz dało się odczuć już, ten powiew jesieni. A co się z nim wiązało, rok od kiedy wybuchła wojna. Rok od kiedy Polska została zniewolona. I dwa lata od naszej przeprowadzki do stolicy.

Porównywałam właśnie Warszawę ze Śląskiem, a dokładnie Katowicami. Tutaj wszystko było takie poukładane, kolorowe kamienice ustawione równiutkimi rządkami, ludzie też byli ubrani inaczej, z taką elegancją, wszystko do siebie pasowało.

Na Śląsku totalny chaos. Tutaj wyrasta ci z ziemi dom, idziesz ulicą a tu nagle zawala się jakaś opuszczona kamienica, czasem idziesz po gruzach zrujnowanego bloku. Jest tam dużo nieużywanych bunkrów, które są idealnym miejsce do zabawy. Liczne kopalnie i huty, węgiel kamienny, żelazo i górnicy.

Jednak ludzie są inny. W Katowicach każdy każdego znał, każdy każdemu pomagał. A tu pół domu w ruinie po powstaniach, sąsiedzi robią zrzutke pieniędzy. Jeśli przyjeżdża ktoś nowi, schodzi się pół miasta, aby powitać, porozmawiać, pomóc.

Tutaj musiałeś sobie radzić sam. Sam znajdywałeś sobie przyjaciół, każdy dbał o siebie. I prawie tylko o siebie. Nie chcę obrazić tymi słowami żadnych warszawiaków (również tych współczesnych), to jest po prostu moje odczucie.

-Julka, Julka!

Usłyszałam obok siebie. Ach, to Krzyś! Tylko, że nie jest sam.

Mówię od razu:
TYM ROZDZIAŁEM NIE CHCIAŁAM OBRAZIĆ ŻADNYCH WARSZAWIAKÓW!
WYBACZNIE MI DRODZY MIESZKAŃCY NASZEJ STOLICY!
I tyle.
Idę spać.
Na którą macie?
Ja na 10:05!
A to siódma klasa!

TrueFakeBandit

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro