Scott, Spotkanie

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Na wstępie chciałam bardzo podziękować mojej 'przyjaciółce', która doszczętnie zniechęciła mnie do pisania. Możliwe, że jest to ostatni rozdział i to jej dziękujcie.
~ Y

____________________

To była jedna z pierwszych nocy w moim życiu, kiedy w ogóle nie spałem. Moją głowę zaprzątały myśli o tym dziwnym szpitalu, o mojej rodzinie i o nim. Czułem się, jakby ktoś położył mi na brzuchu wielką, żelazną bryłę i teraz jeszcze po niej skakał.
Słyszałem dźwięki z tamtego wieczoru, kiedy uciekłem z domu i po raz pierwszy poczułem, że coś może być moją winą.
Każdy zna to uczucie. Nawet jeśli wiemy, że tak na prawdę nie zrobiliśmy nic złego, to małe coś przyłazi i zaczyna gadać. A gdyby to, a gdyby tamto... Mam wtedy ochotę krzyczeć, zabić i rozedrzeć to coś, które nie przestaje mówić. Ale nie mogę. Czym jest to coś? Sumienie? Ból? Smutek?
Gubię się w tym wszystkim. Nie rozumiem już, czy to ja zrobiłem coś źle, czy oni. Czy ja niepotrzebnie nakrzyczałem na Lindsey, czy ojciec bez sensu się na mnie wydarł. Czy ja głupio uciekłem z domu, czy oni robią źle nie szukając mnie?
Czy kiedykolwiek zobaczę moją matkę, która zapewne nawet nie wie, że jej jedyny syn zniknął bez śladu? Czy lekarze wiedzą, czyje nazwisko noszę? Czy kiedykolwiek stąd wyjdę?

Zegar na brudnobiałej ścianie wskazywał czwartą nad ranem, kiedy usłyszałem jakiś dźwięk. Zaintrygowany obróciłem się w stronę z której dochodził. Na stoliku leżała kartka od którejś z pielęgniarek, albo może i tego lekarza. Otworzyłem ją. W środku była informacja, że od następnego dnia moje nogi będę na tyle sprawne, abym mógł się poruszać, ale nadal nie mogę daleko chodzić.
Ten szpital jesy dziwny. Bardzo dziwny. Zza drzwi nie dochodzą żadne dźwięki, lekarze przemykają się bardzo rzadko korytarzami, a pielęgniarki zjawiają się tylko wtedy, kiedy jest czas posiłku. Nie dostajemy żadnych informacji o naszym stanie, no może poza tą jedną kartką, a sam szpital ma gdzieś czy nasza rodzina wie, że tu jesteśmy. Świetnie, lepiej trafić nie mogłem.
Dźwięk stawał się coraz głośniejszy i powoli zaczął brzmieć jak głos. Usłyszałem słowa kołysanki, jak podejrzewałem, a przynajmniej piosenki tak brzmiącej. Nie miałem pojęcia, czy zaczynam wariować, czy to miejsce jest nawiedzone, czy... To on?

"If you're scared of the darkness, I will calm your fears... There's a light in a hallway, so you know I'm here"

Kiedy się obudziłem było już jasno, a w pokoju była pielęgniarka i półgłosem rozmawiała z Mitch'em. A raczej próbowała rozmawiać, bo nie usłyszałem jego ani jednej odpowiedzi. Mimowolnie się uśmiechnąłem. Gdy wyszła, chłopak tylko westchnął. No cóż.
Próbowałem sobie przypomnieć co stało się w nocy. Głos... Ten głos. Wtedy zasnąłem. Od razu. Był piękny, melodyjny i tajemniczy.
Poczucie winy zaczynało częściowo znikać, a ja sam stawałem się coraz spokojniejszy. Nie wiem, czyj to głos, ale jest niesamowity.
Znudzony tym ciągłym leżeniem, zapragnąłem z kimś porozmawiać.

- Mitch? Nie śpisz już? - spytałem trochę głupio, bo doskonale wiedziałem, że nie. Ale jak mam inaczej zacząć rozmowę?

- Nie, nie mam jak, pielęgniarki ciągle się mnie czepiają - odpowiedział zrezygnowany. Wyraźnie czuł się lepiej.

- Eh, no tak, wiem coś o tym - westchnąłem - a propo's pielęgniarek, mogę juz siadać!
Nie usłyszałem odpowiedzi. Najwyraźniej ta wiadomość nie była dla niego jakaś cudowna. Ale ja miałem pewien plan...

- Więc? - odparł sarkastycznie. Tak, czuje się już lepiej.

- Więc... Będę mógł cię zobaczyć!

Zapadła cisza. Nie wiem, czy nie wiedział co powiedzieć, czy po rpostu go zaskoczyłem. A może znowu zrobiłem coś źle? Niech on coś wreszcie powie...

- Coś nie tak? - zapytałem w końcu. Ta cisza zaczynała się robić denerwująca.

- Nie, wszystko okay - odpowiedział po chwili. Jego głos był niepewny, jakby wachał się, czy na pewno tego chce.
Ale już za późno. Na prawdę chciałem go zobaczyć. Nie wiem dlaczego. Przez moją wrodzoną ciekawość? A może on sam jest intrygujący? W tyn momencie tego nie wiedziałem. Ale wiedziałem, że chcę go wreszcie widzieć.
- To dobrze - powiedziałem - Gotowy?

Znowu chwila ciszy.
- Tak - odpowiedzial w końcu. Nie zabrzmiało to szczerze, ale teraz już nie miał wyboru.

Spróbowałem po raz pierwszy od kilku dni usiąść. To nie było takie trudne, szczególnie dlatwgo, że z moimi plecami nic się nie stało. Nie to, co z nogą. Nadal był w gipsie i jeszcze z tym dziwnym metalowym czymś, ale skoro powiedzieli, a właściwie napisali, że mogę wstawać, to raczej oznacza, że mogę.
Postawiłem delikatnie obie stopy na podłodze. Podnosząc się oczywiście walnąłem ręką w ten dziwny słupek podtrzymujący kroplówkę tylko chwilowo odłączoną ode mnie. Syknąłem z bólu, mając nadzieję, że nikt mnie nie usłyszy.
Powoli stawiałem kolejne kroki cały czas podpierając się. W końcu dotarłem do zasłonki dzielącej nasze łóżka.
On jest gotowy. A czy ja jestem na to gotowy?
Szybko szarpnąłem zasłonkę. Nie chcialem w ostatnim momencie zmienić zdania. Wolno przeniosłem na niego wzrok i zamarłem.

Na jego mimo że odwróconej w przeciwnym kierunku i zaklejonej w niektórych miejscach twarzy był wyraźnie zarysowany, prosty nos. Duże, ciemnie oczy wpatrywały się w ścianę na przeciwko. Kruczoczarne włosy układały się po jednej stronie jego głowy, a ostre kości policzkowe dopełniały piękno jego twarzy.
To określenie pasowało najlepiej.
Nie był przystojny, ładny ani śliczny. Był piękny.
- Coś się stało? - zapytał wyraźnie zaniepokojony tą ciszą. A może tym, co o nim sądzę?
Nie wiedziałem, co powiedzieć.
- Ja... - zacząłem - To znaczy ty...

- No co ja? - dopytywał.

- Ty... - odparlem w końu - Ty jesteś piękny.

________

Mam nadzieję, że rozdział się spodobał.
Przy opisie emocji Scott'a, starałam się oddać swoje własne od jakiegoś czasu, więc proszę, bądźcie wyrozumiali.
Pamiętajcie o komentarzach!
~Y

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro