Mitch, Problemy

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Kiedy jeszcze mieszkałem, miałem rodzinę i przyjaciół, czytałem dużo książek. Nigdy nie lubiłem sportu, spotkań... Po prostu siedziałem i czytałem.
Teraz nawet nie mam domu.
Wracając do tematu - w większości opowiadań bezdomne dzieciaki wyruszają w podróż lub zaprzyjaźniają się ze sprzedawcami i innymi pracownikami sklepów, wypożyczalni itd.
Próbowałem tego drugiego, bo o pierwszym bawet wolę nie myśleć.
Żeby nie czuć się tak samotnym i niepotrzebnym, trzeba mieć rodzinę lub przyjaciół. Skoro rodziny i tak nie dostanę, chciałem się zaprzyjaźnić ze sprzedawczynią w pobliskim sklepiku. Niestety, nie przypadliśmy sobie do gustu. No dobra - było gorzej. Nazwała mnie brudnym dzieciakiem, gamoniem i tak dalej, bo uwaga : wszedłem do sklepu.
Skoro nie jest mi pisane mieć znajomych, to może miłość? Tsa, łatwo mówić trudniej zrobić. W mojej sytuacji zakochanie się nie wchodzi w grę.
Nie. Już nigdy tego nie powtórzę.

Zaczęło się, kiedy miałem 15 lat. Wtedy zakochałem się po raz pierwszy. Mój wybranek był idealny - brązowe włosy, zielone oczy, wysoki, dobrze zbudowany... Wtedy jeszcze jako tako akceptowałem siebie i wzdychanie do chłopaka nie było dla mnie czymś bardzo dziwnym.
Byłem w stanie zakochania w Samie, jak okazał się mieć na imię mój ideał, przez bardzo długi czas, więc kiedy zaprosił mnie na imprezę, zgodziłem się od razu.

U Sama było dużo osób, ale miałem wrażenie, że patrzy tylko na mnie. Podszedł.
- Hej Mitch - zaczął - fajnie, że wpadłeś. Napijesz się czegoś?

Mogłem odpowiedzieć, że nie.
Byłaby to najlepsza decyzja w życiu.
Ale powiedziałem tak.
To była najgorsza decyzja w życiu.

Wziąłem szklankę i napełniłem pierwszym lepszym alkocholem, oczywiście pdzemyconym pod nieuwagę rodziców przez 16-letniego wówczas Sama. Długo rozmawialiśmy. O muzyce, o filmach, o znajomych...
Druga szklanka. Sam zaczął mi się przyglądać ineczej, patrzył mi głęboko w oczy, objął mnie ramieniem...
Trzecia szklanka. Już nie mogłem mówić. Język mi się plątał. Chłopak pociągnął mnie do innego pokoju. Nie pamiętam jakigo, ale możliwe, że była to jego sypialnia. Tam też stał alkochol. Sam zaczął mnie przytulać i całować. W usta. Nie protestowałem, nie miałem siły.
Czwarta szklanka. Popchnął mnie na łóżko. Zaczął mnie rozbierać. Siebie też, a wtedy-

Taśma się urywa.

To była moja pierwsza miłość. Pierwsza i ostatnia.

Później nie byłem w stanie patrzeć na chłopca, od którego wcześniej nie mogłem oderwać wzroku. Miłość zmieniła się w nienawiść. Wtedy przestałem akceptować, kim jestem.
Na szczęście Sam nic nie powiedział, ale nie musiał. Był wtedy najpopularniejszy w klasie, więc kiedy on kogoś nienawidził, reszta też.
Ludzie przestali się do mnie odzywać, albo się ze mnie nabijali. Byłem albo wyśmiewany, albo bity. Nic nie mówiłem rodzicom i Philowi. Po co ich martwić? Jedyną osobą, która chciała się ze mną zadawać, był mój najlepszy kumpel Kevin. On też nie był wyjątkowo popularny, ale miał kilku kolegów, którzy się od niego odwrócili, gdy zaczął się ze mną przyjaźnić. Kevin był fantastyczny. Zabawny, miły, pomocny... Jego też czasem wyzywali z powodu koloru jego skóry, ale przynajmniej go nie bili. Jego też nie prosiłem o pomoc, stwierdziłem, że i tak skończę szkołę i będzie po wszystkim. Teraz w ogóle nie mam z nim kontaktu, z resztą nie mam jak. On pewnie studiuje i nie ma czasu, a ja przecież nie mam nawet telefonu żeby zadzwonić...

Wstaję z chodnika na którym cały czas siedziałem. Nie ma jeszcze wieczoru, ale zaczyna się ściemniać. Do mieszkania wrócę najwcześniej koło drugiej nad ranem, jest szansa że Phil mnie nie zauważy i pośpię chociaż te trzy godziny.
Dziś jest wyjątkowo mały ruch, więc mam przynajmniej spokój. Kiedy jeszcze oglądałem filmy, widziałem jeden o chłopaku, który zarabiał przez śpiewanie na ulicy, a potem został milionerem. W sumie, to mógłbym tego spróbować. Nie mam pieniędzy na nic, a jedyne jedzenie jakie mam, to czerstwy chleb który zjadam o piątej rano u mojego brata.
Tak, śpiewanie to dobry pomysł. Mój głos nie jest taki zły, a swego czasu uczyłem się grać na gitarze. Właśnie. Gitarze. Moja gitara jest w mieszkaniu Phillipa! Jak ja mam ją dostać?! Przecież mnie zauważy, a wtedy znowu zacznie mnie bić i...
A może to dobrze? Może na to zasługuję? Nie, śpiewanie to głupota. Ktoś taki jak ja nie powinien mieć marzeń. Nie powinien żyć.
Znowu podciągam rękaw, przykładam kawałek szkła do skóry i robię proste, idealne cięcia.
Raz. Za Sama. Za to co mi zrobił.
Dwa. Za ludzi z mojej klasy.
Trzy. Za to, że straciłem najlepszego przyjaciela.
Cztery. Za rany które zrobił Phil.
Pię-
-Nie! Nie rób tego!
Słyszę nieznajomy głos. Po chwili podbiega do mnie przystojny, młody chłopak, w czapce z daszkiem i rękami pokrytymi tatuażami. Patrzę na niego zdziwiony. Co go obchodzi to, czy się tnę? Chociaż w sumie ten jeden raz ktoś się mną zainteresował...
- Dlaczego? - pytam.
- Nie warto. Spieprzysz sobie tylko życie.

Wybucham śmiechem. Pierwszy raz od pół roku. Oczywiście sarkastycznym śmiechem.

- Ja już mam spieprzone życie. Pewnie nie masz pojęcia o czym mówię.
- Dlaczego to robisz? - pyta z ciekawością.
- To daje mi ulgę. Czuję się lepiej.
- Masz jakieś problemy?
Znów wybucham śmiechem. Znów sarkastycznym.
- Jeśli mieszkanie na ulicy, bycie bitym każdego dnia i budzenie się z myślą, że jeśli nie wyjdę z domu, mogę umrzeć, to tak. Mam problemy.

Mam problemy.
I znów wybucham sarkastycznym śmiechem.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro